31 lipca 2015

Czy to są komisyjne przepychanki nauczycieli bez kwalifikacji?








Jeden z ekspertów do spraw awansu zawodowego nauczycieli zwrócił uwagę na zaskakujące "gry towarzyskie" przedstawiciela kuratorium oświaty w jednej z komisji egzaminacyjnych.

W trakcie egzaminu na nauczyciela mianowanego ekspert zwrócił uwagę na to, że kandydatka wprawdzie posiadała dyplom ukończenia studiów kwalifikacyjnych-pedagogicznych, który został jej wydany przez jedną z wyższych szkół prywatnych z woj. dolnośląskiego, ale nie posiadał adnotacji o odbyciu praktyk pedagogicznych.

Wszystko na tzw. froncie było „ładnie opisane”: Osoba X ukończyła studia trzysemestralne, nadające kwalifikacje pedagogiczne. Kiedy jednak zajrzał na odwrotną stronę suplementu, gdzie jest wykaz odbytych zajęć i liczba godzin, nie było tam żadnych danych o odbytych praktykach pedagogicznych. Te zaś w świetle przepisów powinny wynosić 150 godzin. Z innych dyplomów, jakie przedłożyła kandydatka do awansu, także nie wynikał fakt odbycia przez nią jakichkolwiek praktyk.

Poinformował zatem przewodniczącego komisji, czyli osobę z kuratorium oświaty, że złożony przez nauczycielkę dokument nie zawiera adnotacji o odbytych praktykach. Dostał szybką odpowiedź, że przecież ta pani, mogła mieć „zaliczone” praktyki z racji bycia nauczycielką. Ekspert jednak nie odpuszczał, tylko dociekał, jak to jest możliwe, skoro dopiero co skończyła studia kwalifikacyjne, a przecież bez przygotowania pedagogicznego nie powinna była uczyć w szkole? Nie można komuś zaliczyć pracy w szkole jako odbytej praktyki w ramach jakichkolwiek studiów czy kursów.

Pracownik kuratorium stwierdził, że prawnik kuratoryjny tak się "nie czepia”, jeżeli w wykazie na dyplomie kwalifikacyjnym nie ma informacji o odbytych praktykach. Wystarcza mu już samo sformułowanie: "trzysemestralne studia kwalifikacyjne", aby taki „papier” spełniał wymogi formalne. Oznacza to bowiem, że dana osoba nabyła pełne kwalifikacje pedagogiczne.

Przedstawiciel kuratorium oświaty, zamiast stanąć na straży nie tylko prawa, ale i właściwych kwalifikacji nauczycielki, zlekceważył uwagę eksperta twierdząc, że nie ma on głosu ostatecznego w sprawach formalnych. To należy do przedstawiciela kuratorium, a ten z urzędu „dopuszcza” dokumentację, lub nie. Po to jest posiedzenie komisji kwalifikacyjnej, by dokonać właściwej oceny.

Ekspert pyta zatem, czy uczelnia prywatna może wydawać dyplomy, w których stwierdza nabycie kwalifikacji pedagogicznych, lekceważąc powinność odbycia praktyki zawodowej w szkołach? Zaznaczam, że kandydatka na nauczycielkę mianowaną skończyła studia nienauczycielskie, bez kwalifikacji pedagogicznych. Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. O nabyciu kwalifikacji pedagogicznych świadczy nie tylko posiadany dyplom ukończenia studiów kwalifikacyjnych, ale w tym także odbycie praktyki pedagogicznej. Czy zatem przedstawiciele dwóch instytucji wprowadzają kogoś w błąd? Wyjaśnia to poniżej zamieszczony komentarz.

Inna kwestia, która pojawiła się w wyniku obserwacji eksperta, sprowadza się do tego, że zasiadający w niej dyrektor - jako pełnoprawny członek komisji - najczęściej nie zadaje pytania kandydatowi do awansu, by ten nie miał problemu z odpowiedzią. Skoro wystawił mu pozytywna ocenę dorobku, to często nie chce, by nagle okazało się, że nie potrafi odpowiedzieć na proste pytanie. To ciekawe, bo sam w pracy z uczniami chętnie ich przepytuje.

30 lipca 2015

Powody niepokoju w świecie



Zdaniem chińskiego filozofa Moziego(ok. 480-382 p.n.e.) ze Szkoły Konfucjusza (za: JeeLoo Liu, Wprowadzenie do filozofii chińskiej. Od myśli starożytnej do chińskiego buddyzmu, przeł. Mieczysław Godyń, Kraków: Wydawnictwo UJ 2010, s. 122-123)

jest siedem powodów, dla których nie ma na świecie pokoju:


1. Jeżeli każda osoba ma swój własny pogląd na to, czym jest dobro, to im więcej ludzi, tym więcej poglądów.

2. Każdy myśli, że jego własny pogląd jest słuszny, w przeciwieństwie do poglądów innych ludzi.

3. Dlatego gdy jest wiele poglądów, będzie wiele sporów.

4. Słowne spory budzą w sercu urazę.

5. Uraza w sercu zakłóca harmonię w stosunkach międzyludzkich.

6. Kiedy ludzie nie potrafią żyć z sobą w harmonii, doprowadza to do zbrojnych waśni, a w końcu do zamętu na całym świecie.

7. Tak więc rozbieżność opinii jest przyczyną nieładu na świecie.


W podzielonym świecie nie uzyskamy zgodności poglądów i naukowej wiedzy na temat tego, czym jest pokój, ład, harmonia, co o nim świadczy oraz jaką rolę powinno odegrać w tym zakresie wychowanie? Różnice zdań na ten temat nie są przy tym jedyną przyczyną braku pokoju. Wojny mają zupełnie inne uzasadnienie niż różnica poglądów, które w żadnej mierze nie wiąże się z jakąkolwiek pedagogią. Chyba, że mamy na uwadze proces kształcenia do bycia wojownikiem, żołnierzem, terrorystą czy partyzantem.

W tym zakresie pedagogika okazuje się zbawienna dla polityków, którym zależy na jak najszybszym i jak najskuteczniejszym osiąganiu militarnych celów. Państwo bez wojska, bez broni staje się w tym świecie bezbronne, toteż sięga po pedagogikę w jej dziale teorii kształcenia ogólnego i wojskowego właśnie po to, by mieć zapewnione zaplecze kadrowe, bojowników o obronę własnych granic lub/i powiększanie terytorium własnego kraju.

Jak więc mówić o wychowaniu do pokoju w warunkach tworzenia wyspecjalizowanych placówek oświatowych do uczenia się sztuki wojennej? W takiej sytuacji sięga się po ogólnikowe, potoczne pojmowanie wychowania, kształcenia rozumianego jako czegoś, co jest po prostu godne pożądania.

29 lipca 2015

Długo jeszcze nie wyjdziemy z syndromu homo sovieticus


Czytam prasę czeską, słowacką, niemiecką i polską, gdzie z takim samym natężeniem odnajduję pozostałości utrwalonego w mentalności (postawach) młodych pokoleń syndrom homo sovieticus, mimo że przyszły one na świat w wolnym już od totalitaryzmu kraju.

Polscy maturzyści poradzili sobie z nową formułą egzaminu wewnętrznego informując się o problemach, zadaniach, które były przedmiotem obowiązkowej wypowiedzi. Polak zawsze znajdzie sposób na to, by obejść reguły moralne, nie wspominając już o prawie, czemu najlepsze świadectwo dali w ciągu mijających dwóch kadencji posłowie PO i PSL.

Tak w polskich, jak i słowackich szkołach ministerstwa odkryły zgłoszenie przez dyrektorów placówek większej liczby uczniów, niż faktycznie do nich uczęszczających, a tym samym wyłudzenie dotacji budżetowej. Opinia publiczna w Polsce nie została poinformowana, które ze szkół policealnych wyłudziły w ten sposób dotacje na uczniów i czy ich kierownictwo poniosło z tego tytułu odpowiedzialność karną. Zawsze znajdzie się powód, który usprawiedliwia przekazywanie nierzetelnych danych, szczególnie wówczas, gdy dyrektor jest członkiem partii władzy. Jedna z prywatnych szkół zawodowych na Słowacji wyłudziła z tytułu "martwych dusz uczniowskich" ponad 68 tys. euro.

Polskie prawo przyzwala na szarą strefę pseudoedukacyjną, której charakterystycznym przykładem są liczne firmy oferujące pisanie wszelkich prac na ocenę szkolną czy akademicką, a więc od wypracowań, poprzez prace dyplomowe na różnego rodzaju kursach, studiach podyplomowych, prace licencjackie i magisterskie, aż po rozprawy doktorskie, a nawet habilitacyjne. Powstało już tak wiele "spółdzielni" powyższego typu, że nie ma już możliwości sprawdzenia, kto w istocie jest autorem przedkładanej pracy. "Pisarze" przestali już ordynarnie sprzedawać plagiaty, gdyż zwiększał się poziom ich wykrywalności, toteż przeszli na pracę u podstaw pisząc za uczniów, studentów, doktorantów czy doktorów na zamówienie i na każdy temat.

Ryba jednak psuje się od głowy. Gen oszustwa, cwaniactwa, nieodpowiedzialnej deprofesjonalizacji przenoszony jest z pokolenia na pokolenie, zaś rządzący sami korzystają z usług tzw. doradców na koszt podatników. Po co się uczyć, podnosić własne kwalifikacje, skoro można wejść do polityki i bez adekwatnych do roli kompetencji zarządzać, podejmować decyzje na podstawie zamówionych i opłaconych z budżetu ekspertyz, opinii czy rad. Im większym jest ignorantem minister, tym więcej wydaje z budżetu państwa na zabezpieczenie swojej pustki, braku profesjonalizmu i nie ponosi z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. Jak stwierdził prof. Tomasz Nałęcz - "Ubiegający się o reelekcję prezydent musiałby "Bronkobusem" przejechać na pasach dla pieszych zakonnicę w ciąży".

Po co studiować, skoro można wybrać sobie nędzną wyższą szkołę prywatną, która oferuje po dumpingowych cenach tzw. studia kierunkowe i sprzedaż dyplomu, byle tylko ktokolwiek chciał za to zapłacić. Już tylko w niektórych szkołach wymaga się czegokolwiek od studiujących, bo ważne jest, by w ogóle chcieli się zarejestrować. Już nie muszą nawet ranić swoich stóp pokonywaniem drogi do szkoły. Po co mają się męczyć. Niech w tym czasie pracują, najlepiej na czarno, a na koniec semestru przyjdą z dowodem wpłat z tytułu czesnego, by otrzymać wpis i dyplom. Pracę dyplomową zakupią sobie w odpowiedniej firmie.

Po co prowadzić badania naukowe, publikować ich wyniki, by po zgromadzeniu odpowiedniego dorobku ubiegać się o habilitację, skoro można przystąpić do "biura turystyki habilitacyjnej" i za odpowiednią kwotę mieć spełnione wszystkie warunki na zagraniczną "habilitację". Dla niektórych zakup dyplomu jest świetną inwestycją na przyszłość, gdyż i tak przyszły czy obecny pracodawca, jakim najczęściej są wyższe szkoły prywatne lub państwowe wyższe szkoły zawodowe czy marginalne jednostki w akademiach i uniwersytetach, nie będzie oczekiwał twórczej pracy dla dobra nauki, tylko zapewnienia minimum kadrowego, by zarabiać na kolejnych rocznikach studentów studiów niestacjonarnych i podyplomowych. Czarny biznes akademicki ma w Polsce i na Słowacji swoich ojców chrzestnych, którzy bezkarnie grasują po naszym środowisku i niszczą jego fundamenty. Mają swoją ochronę w strukturach władzy i wpływowych politycznie podmiotach ją wspierających. Biznes jest biznes.