31 maja 2015

EWALUACJA, PARAMETRYZACJA I FINANSOWANIE NAUKI , czyli Frankenstein na resortowej karuzeli

Porozumienie Doktorantów Nauk Humanistycznych i Społecznych zorganizowało w siedzibie Uniwersytetu SWPS - Wydział Zamiejscowy we Wrocławiu dwudniową debatę na temat ewaluacji, parametryzacji i finansowania nauki w Polsce. Rewelacja. Mogli spotkać się ze sobą przedstawiciele różnych dyscyplin naukowych, wśród których jedni widzą, badają i komunikują fatalny stan finansowania polskiej nauki przez rząd PO i PSL, rażące błędy w utrzymywaniu dotychczasowego systemu ewaluacji i oceny zarówno jednostek naukowych, badaczy jak i ich osiągnięć naukowych (artykuły w czasopismach i monografie) oraz członkowie rządowego systemu, uwikłani w dotychczasowe rozwiązania. Ze względu na udział w święcie Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie nie mogłem wysłuchać piątkowych referatów, natomiast nie bez satysfakcji wziąłem udział w sobotnim panelu.

Panel rozpoczęło wystąpienie prof. Jerzego Brzezińskiego, w którym pojawiły się następujące problemy:

• Czy wprowadzenie ocen per review w kontekście indywidualnych osiągnięć naukowych badaczy, może wpłynąć pozytywnie na jakość publikacji w czasopismach naukowych?

• Jeśli faktycznie nastąpiłaby rezygnacja z obecnych parametrów oceniających czasopisma naukowe (impact factor), w jaki sposób można by dokonywać ich oceny, mając na uwadze potrzeby “nagradzania” osiągnięć naukowych a nie trademark czasopisma?

• Czy proponowany sposób oceny mógłby wpłynąć pozytywnie na likwidację dysproporcji parametryzacyjnej między naukami doświadczalnymi a humanistycznymi i społecznymi?

Zdaniem Profesora J. Brzezińskiego kluczową rolę w ocenie parametrycznej jednostek akademickich odgrywa jakość osiągnięć naukowych mierzona rangą czasopism, w których są one opublikowane. Jeżeli w ocenie projektu badawczego w NCN można uzyskać tylko 3 pkt. (na skali 0-6) za publikacje wnioskodawcy w czasopismach krajowych, a do 6 pkt. za artykuły wydane w czasopismach zagranicznych, to Polacy powinni wiedzieć, gdzie mają kierować do druku wyniki swoich badań, by tym samym zapewnić swoim kolejnym projektom badawczych szanse na ich finansowanie ze środków NCN.


Znany w kraju dr Emanuel Kulczycki odniósł się do następujących kwestii:

• W manifeście lejdeńskim, wiele uwagi poświęcono kwestiom parametryzacji osiągnięć naukowych, które nawet w zmienionej i bardziej kompleksowej formie nadal opierać się będą na trademark-u poszczególnych badaczy (niezależnie od formy publikowania osiągnięć). Czy jest to droga słuszna? W końcu, część artykułów oraz publikacji długo czeka na włączenie do obiegu naukowego, ze względu na “popularność” i “renomę”.

• Ostatnio w niektórych wydawnictwach naukowych, można znaleźć informacje na temat “nie ponoszenia przez redakcję odpowiedzialności za publikowane treści”. W związku z tym, pojawia się pytanie: czy także monografie powinny zostać objęte bardziej kompleksową formą oceny prezentowanych w nich wyników badań, skoro ich jakość również jest nierównomierna?

• Kwestia ewaluacji i parametryzacji opiera się w dużej mierze na tworzeniu trademark-u naukowego, samych badaczy oraz czasopism i innych form publikowania osiągnięć naukowych. Czy w ten sposób nadal nie zamykamy się jako środowisko na “nowości”?

Panelista rozpoczął swoje wystąpienie od sądów o charakterze antysystemowym, bowiem przyrównał rozwiązania w naszym kraju do modelu Frankensteina - i to w dodatku na karuzeli, który - jak nasi decydenci - zmienia na karuzeli koniki, ale całość kręci się w tym samym tempie i kierunku. Mamy w szkolnictwie wyższym ukryty program władzy, który być może nawet nie jest przez nią zamierzonym, ale już tak głęboko wpisał się w procesy decyzyjne, że determinuje on kształt oceny i finansowania polskiej nauki. Wymienił sześć takich ukrytych przesłanek, które w istocie czynią naszą naukę niereformowalną, albo poddawaną cząstkowym zaledwie zmianom:

1. Brak celów procesu oceniania osiągnięć naukowych (nie wiadomo bowiem, co tu jest istotne: pomiar indywidualnego dorobku, ewaluacja ex post czy ocena nauki w Polsce?);

2. Zasada pomiaru tego, co zostało wprowadzone do systemu, bez względu na to, jaka jest tego jakość i jakie są tego źródła. Ministerstwo nie udostępnia źródeł danych, toteż nie wiemy, na jakiej podstawie zostały wystawione jednostkom czy czasopismom takie a nie inne oceny;

3. Zasada poczucia wyjątkowości - tu przykładem są ponoć humaniści, którzy uważają, że są nieporównywalne ich osiągnięcia naukowe z tymi,, jakie uzyskują przedstawiciele innych dyscyplin naukowych, a zatem powinni mieć własne kryteria oceny. Zdaniem Kulczyckiego udało się rozwiązać ten węzeł gordyjski tyle tylko, że argumentem miały być ich doświadczenia w zakresie nauk społecznych, a nie humanistycznych. A zatem ten argument okazał się mało przekonywujący (przynajmniej dla mnie);

4. Monografia naukowa jest ważna, ale najważniejsze jest publikowanie artykułów w renomowanych czasopismach. Tu panelista ubolewał, że nie ma oceny monografii, której dokonywaliby wydawcy. Już sobie wyobrażam, jak nieobiektywny byłby to podmiot, skoro sami konkurują o tytuły, autorów i kasę;

5. Humanistyka jest niemierzalna, trudna do parametryzacji, stąd pojawiła się propozycja skonstruowania polskiego współczynnika wpływu;

6. Transparentność oceniania i finansowania nauki jest przereklamowana w naszym kraju, gdyż w istocie wiele danych rządzący/decydenci ukrywają przed środowiskiem.

Ja mówiłem o potrzebie integracji dwóch dziedzin nauk w jedną: nauki humanistyczno-społeczne oraz o polityce fałszywej i pozorowanej troski MNiSW w zakresie finansowania nauki.

Kolejne wystąpienie - prof. Jana Cieciucha dotyczyło następujących zagadnień:

• Jak bardzo, częste zmiany w systemie ewaluacji i parametryzacji wpływają na poczucie bezpieczeństwa wśród badaczy? W środowisku akademickim można bowiem zaobserwować różne postawy, czego wyrazem jest między innymi powstanie Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej

• Czy wprowadzanie zmian proponowanych przez manifest lejdeński i deklarację DORA oraz dalsze systemowe prace nad ich doskonaleniem, w kontekście nauk humanistycznych i społecznych, mogłoby wpłynąć na zmianę postrzegania ewaluacji i parametryzacji w środowisku akademickim?

Profesor skonstruował macierz postaw badaczy wobec nauki wyróżniając cztery ich typy, a mianowicie takich, którzy:
a) dokonują odkryć, ale ich nie komunikują;
b) dokonują odkryć naukowych i komunikują wyniki swoich badań;
c) nie dokonują odkryć naukowych, ale je komunikują;
d) nie dokonują odkryć naukowych i ich nie komunikują.
Stosunek każdego z w/w typów naukowców do procesu ewaluacji i parametryzacji dokonań zależy "od miejsca siedzenia", czyli postawy, jaką sami zajmują w nauce i wobec niej;

Prof. Barbara Tuchańska zastanawiała się nad tym, czy podział obecnego obszaru nauk humanistycznych na więcej części (2 lub 3) nie spowoduje w konsekwencji prób dalszego dzielenia przyjętych obszarów, które mimo cech wspólnych mają wiele różnic. Jej zdaniem wydziały uniwersyteckie są tak zróżnicowane wewnętrznie nawet w obrębie tej samej dziedziny nauk, że ich porównywanie ze sobą jest pozbawione racji. Należałoby oceniać nie jednostki organizacyjne w uczelniach, ale dyscypliny i ich moc naukowych osiągnięć. Tu byłyby te oceny porównywalne. Proponowała też, by w ocenie parametrycznej uwzględniać studia doktoranckie. Nie wzięła pod uwagę faktu, że te mogą prowadzić tylko te jednostki, które mają pełne uprawnienia akademickie, a tych jest mniejszość.

Dr Krystian Szadkowski uderzył w ton samobiczowania polskiej nauki w rytmie tzw. światowych rankingów. Uważa, że polska nauka jest peryferyjna - przeciwko czemu zaprotestowałem - gdyż nauki humanistyczne i społeczne znajdują się w permanentnym kryzysie. O ile Amerykanie mogą poszczycić się tym, że aż 1692 naukowców z ich kraju jest cytowanych, to w Polski jest takich tylko 4, a np. we Francji 83. Zaprezentował typowy dla etatystycznej władzy pogląd, że polskiej nauce potrzebna jest państwowa kontrola, centralistycznie uzgodniona ocena na podstawie publikacji zamieszczanych w najlepszych czasopismach. Prowadzący panel uważał, że w manifeście lejdeńskim podkreślono znaczenie prowadzonych badań lokalnych, zwłaszcza w obszarze nauk humanistycznych i społecznych, które mogą zostać wyłączone z procesu umiędzynarodowienia, lecz nadal pełnić istotną rolę w dorobku badacza. W jaki sposób zatem należałoby zachowywać równowagę w tym względzie?

Ostatnią z referujących w przedpołudniowej sesji była mgr Joanna Hetnarowicz, która wykazała, że nauki humanistyczne rzeczywiście są dyskryminowane w pozyskiwaniu środków na badania podstawowe. Jej zdaniem - w ocenie parametrycznej jednostek należałoby uwzględnić aktywność grantową pracowników jednostek. Nie wzięła jednak pod uwagę faktu, że taka zmienna byłaby wartościowa, gdyby istotnie nie obowiązywała w przydzielaniu środków na granty gra o sumie zerowej, tzn. przy bardzo niskich nakładach państwa na badania naukowe zysk jednych wnioskodawców jest kosztem strat innych mimo, że mieli też bardzo dobre wnioski. Panelistka przyznała, że w ocenie parametrycznej jednostek za każde 100 tys. zł, jakie uzyskują one z grantów krajowych , przyznaje im się 1 pkt, zaś jeśli jest to 100 tys. zł z grantów zagranicznych , to otrzymują one 2 pkt.

No proszę, kto tu dyskryminuje polską naukę? Ministerialny model Frankensteina.
• W świecie naukowym, co raz częściej słychać głosy o potrzebie zmiany w systemie finansowania badań z zakresu nauk humanistycznych i społecznych, zwłaszcza wobec niemożności procesu komercjalizacji wszystkich wyników badań prowadzonych przez np. filologów polskich. Czy wobec tego wskaźnik aktywności grantowej powinien faktycznie mieć duże znaczenie przy ocenie parametrycznej?

• W jaki sposób pogodzić potrzebę szybkiej komercjalizacji wyników badań, z długotrwałymi badaniami w naukach humanistycznych, które dopiero po wielu latach mogą przynieść owoce w postaci zastosowania wyników w praktyce? Nikt nie wspomniał o rzekomo ważnej w debacie akademickiej inicjatywie Obywatele Nauki.



30 maja 2015

Każdy, kto przestaje się uczyć, jest stary


Każdego roku kończą studia III stopnia kolejne grupy doktorantów, którzy przygotowali i obronili prace doktorskie z pedagogiki lub socjologii, bądź jeszcze kończą zadania związane z dysertacją. Święto Uczelni, jakie miało miejsce wczoraj w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, było - jak co roku - prawdziwym radowaniem się z kolejnego roku dokonań całej społeczności, w tym także pracowników administracyjno-technicznych APS. Właśnie dlatego przybyli na tę uroczystość wszyscy, którzy mieli ten zaszczyt bycia pasowanymi przez JM Rektora prof. APS Jana Łaszczyka na doktorów i doktorów habilitowanych (w tym, także byli członkowie ich rodzin, najbliżsi), ich promotorzy i promotorzy pomocniczy, władze wszystkich jednostek naukowych Akademii i studenci wraz z pracownikami pomocniczymi.

Nie zabrakło licznie przybyłych gości, przedstawicieli najwyższych władz państwowych, w tym prof. Tomasza Boreckiego (wiceprzewodniczącego Centralnej Komisji i przedstawiciela Prezydenta RP), Marka Michalaka (Rzecznika Praw Dziecka) oraz rektorów, prorektorów i dziekanów warszawskich i zaprzyjaźnionych z APS uczelni akademickich w kraju. W akademickiej atmosferze radości z kolejnych dokonań naszych koleżanek i kolegów mogliśmy zarazem powrócić pamięcią do własnych promocji, doznań, jakie nam wówczas towarzyszyły i czym dalej skutkowały. Odznaczeni orderami i medalami naukowcy mogli także wyrazić wdzięczność władzom APS, ale i zarazem potwierdzić - a uczynił to w imieniu wyróżnionych odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi prof. APS Maciej Karwowski - swoje zobowiązanie do kontynuowania pasji badawczej, dydaktycznej, której ta okoliczność nie zamyka, nie wieńczy, ale wprost odwrotnie, motywuje do jeszcze większego zaangażowania. JM Rektor publicznie, pół żartem, pół serio obiecał, że będzie "egzekwował" ten rodzaj zobowiązania.

Istotnie, nie ma lepszej w Polsce, ale - znając okoliczne kraje - także poza granicami Uczelni, która tak znakomicie łączyłaby nauki pedagogiczne z naukami socjologicznymi i psychologicznymi, a zarazem skupiała się na problemach egzystencjalnych, społecznych, kulturowych, terapeutycznych/rewalidacyjnych i edukacyjnych osób niepełnosprawnych. Maria Grzegorzewska wyprzedziła swoją działalnością, twórczością i pracą u podstaw wartość inkluzji osób niepełnosprawnych oraz doprowadziła do powstania PIPS, który przekształcając się po latach w WSPS dzisiaj jest już wysokiej rangi Akademią.

Długo trwa proces kształtowania nowego środowiska akademickiego, jego tożsamości, popartego sukcesami wielu pokoleń autorytetu instytucji i jej kadr naukowych. Tym większa jest radość, kiedy w czasie kolejnego Święta Uczelni możemy wspólnie doświadczać spotkań z osobami o wyjątkowym wkładzie w jej rozwój. To w APS prowadzone są innowacyjne badania humanistyczne i oryginalne badania interdyscyplinarne oraz otwiera się możliwość skorzystania przez młodych naukowców z dwutygodniowych zagranicznych kursów z zakresu umiejętności miękkich, które są niezbędne do współpracy z gospodarką. Studenci uczą się kreatywnego myślenia, a uzdolnieni artystycznie mogą uzyskać znakomite wykształcenie i zaprezentować w wydzielonych do tego celu miejscach własne dzieła.

JM Rektor APS na wyrost martwi się, że Akademia może nie wypełnić w nowym roku akademickim wszystkich miejsc na oferowanych kierunkach studiów. Rzecznik Praw Dziecka jest jednak jej dobrym ambasadorem, skoro jako absolwent APS udowadnia, że można łączyć znakomite wykształcenie pedagogiczne z własną pasją, zaangażowaniem i troską o naprawę dziecięcego świata w coraz trudniejszych i mniej przejrzystych warunkach życia. Jedna z wypromowanych doktorów ze wzruszeniem mówiła w imieniu wszystkich doktorów o tym, jak trudno jest zawrzeć w słowach wyrazy wdzięczności wobec całej wspólnoty APS, w tym także jej władz, które tworzą świetne warunki do osobistego rozwoju i samorealizacji zawodowej. Otrzymany dyplom - jak mówili - jest tylko cząstką ich sukcesu, bowiem składają się nań osiągnięcia minionych i obecnych mistrzów.

Pamiętacie obronę swojej pracy doktorskiej i nominację na stopień doktora nauk? W ciągu dwóch generacji zmieniały się prawne regulacje, zasady, procedury, a nawet rytuały. Stopień naukowy doktora jest ciągle tej samej rangi, a przecież już mówi się o tym, że został on zdegradowany, skoro stał się finalnym wskaźnikiem ukończenia studiów (trzeciego stopnia), a zatem pierwszym stopniem naukowym jest habilitacja.



29 maja 2015

Fatalne wyniki matur z matematyki i języka ojczystego




w Czechach sprawiły, że nastąpiła w tym kraju wśród młodych eksplozja gniewu. Tegoroczną maturę z matematyki zdało 45,7 proc. osób. U naszych południowych sąsiadów zadań maturalnych nie ustawia się pod poparcie polityczne władzy, ale warunkuje je kanonem podstawowej wiedzy i umiejętności, jaką powinni posiąść i wykazać się w trakcie egzaminu wszyscy abiturienci. Jedni uzyskują wyniki najwyższe, inni najniższe, ale większość i tak zmieści się w statystycznej średniej. Przegrani mogą jeszcze poprawić swój wynik w czasie sierpniowej dogrywki.

Władze resortu nie obchodzi to, by wyniki matur były dowodem na efektywność i poprawność zarządzania oświatą. Istotna jest taka jakość kształcenia, by abiturienci uzyskali minimalnie 50 proc. wynik, który zagwarantuje im dostanie się na studia. To nie od władz resortu ma zależeć maturalny sukces, ale od realnych kompetencji młodzieży, która musi uzyskać rzetelną informację zwrotną na temat własnego poziomu rozwoju i wykształcenia. W przeciwnym razie staje się środkiem do celów polityków, które nie mają nic wspólnego z adekwatną do poziomu wykształcenia samoświadomością osób wchodzących w dorosłość.

W dziejach matur w Czeskiej Republice tegoroczny wynik był rzeczywiście najgorszy, ale może potwierdza jedynie to, o czym od lat mówią nauczyciele, że młodzież nie chce się uczyć, podejmować wysiłku, bo przecież w świecie wirtualnym wszystko można zresetować, "kupić", a w realnym liczyć się zaczynają mechanizmy pozoru i cwaniactwa. U nich do zdania matury wystarczy 25 proc. zaliczonych zadań (u nas - 30 proc.). Tymczasem szkoły wyższe przyjmują młodzież, która uzyskała co najmniej 50 proc. wynik. Ten zaś uzyskało na podstawowym poziomie 52,3 proc. osób w zakresie języka ojczystego.

No tak, ale w Czechach nie ma kilkuset wyższych szkół prywatnych, które w większości przypadków "sprzedają" dyplomy. Ciekawe, że tegoroczni maturzyści w Czechach w większości wybierali rozszerzony poziom egzaminu maturalnego z języka obcego. Czyżby też szykowali się do emigracji?