17 marca 2015

Sromotny los kiboli w antycznych Pompejach


Kolejny dzień pobytu w Kampanii we Włoszech poświęciłem na Pompeje - "umarłe miasto", które najpierw doświadczyło tragicznego trzęsienia ziemi w 62 r.n.e., by w siedemnaście lat później nie przeżyć wybuchu pobliskiego wulkanu Wezuwiusza. W godzinach południowych, po erupcji wulkanu, całe antyczne miasto zostało zasypane ponad sześciometrową warstwą popiołów i lapillów wymieszanych z innymi materiałami. Niewielu pompejańczyków przeżyło, zaś do dnia dzisiejszego zachowały się wydobyte przed ponad dwustu laty resztki tej tragedii.



Pierwsze bowiem prace wykopaliskowe rozpoczęto w 1748 r., gdyż nie wiedziano, w którym miejscu jest to zasypane miasto. Dopiero jednak w latach 1924-1962 wydobyto spod warstw grubego kożucha popiołów i lapillów na jaw ponad trzy piąte terenu dawnych Pompejów, które dzisiaj można już zwiedzać. Archeolodzy odkryli miasto, które swoją architektoniczną strukturą odzwierciedlało wpływy rozmaitych ludów: Etrusków, Greków, Samnitów i Rzymian.


Wspomniany kataklizm utrwalił na wieczne czasy codzienność życia w pompejańskich domach, które były bez okien, otoczone wysokim murem, by nikt z ciekawskich nie mógł zajrzeć do wnętrza. To właśnie w atrium skupiało się życie domowników. Posiłki spożywano w pozycji półleżącej w jadalni, która była wyposażona w trzy łoża.





Do dziś zachował się amfiteatr pompejański, w którym w 59 r. n.e. odbywały się walki gladiatorów. Jedni z walczący reprezentowali gospodarzy, a drudzy miasto Nocere. Emocje ponoć były tak wielkie, że któregoś razu na widowni, która liczyła do 12 tys. osób, doszło do bójki między zwolennikami pompejańczyków a nucerejczyków. Można powiedzieć, że był to przykład współcześnie znanych nam bitw, do jakich dochodzi między stadionowymi kibolami. Tamta bójka zakończyła się masakrą kibiców gości, toteż wzburzony tym Neron zarządził zamknięcie amfiteatru na dziesięć lat.



Wielbicielom historii polecam zwiedzanie Pompei, gdzie na otoczonym ponad trzykilometrowym murem terytorium odnajdziemy ślady antycznego życia, pozostałości sklepików, warsztatów, typowych domów wielkopańskich z filarami podtrzymującymi ich zadaszenie, wille patrycjuszowskie, domów urzędniczych, domów wiejskich z warzywnikiem, dziedzińców z posągami i fontannami, resztek ścian z zachowanymi malowidłami, fragmentów kolumnowych portyków, sal triklinium i sypialni, dwóch amfiteatrów (małego i dużego), Wielkiej Palestry, a także zgromadzone dla badaczy starożytnej przeszłości posążki, portrety odlane z brązu, naczynia ceramiczne, wyroby artystyczne i rzemieślnicze czy sprzęt domowy np. amfory na wino.


Poruszająca jest droga, wzdłuż której idąc zobaczymy grobowce w kształcie kapliczki czy grób z edykułami i filarami. Wszystkie grobowce pochodzą z epoki hellenistycznej i rzymskiej. Ogromne wrażenie pozostawia widok gipsowych odlewów leżących ciał ofiar wybuchu Wezuwiusza.











(źródło oprac.: Eugenio Pucci, Pompeje, nowy praktyczny przewodnik, Firenze 1999)

16 marca 2015

Zobaczyć Neapol i ...

nie umrzeć ze zdumienia, tylko przyjechać tu po raz kolejny.


Byłem już w wielu miejscach, ale tak brudnego, zaśmieconego miasta jeszcze nie widziałem, a doświadczyłem tego w Neapolu o każdej porze dnia i wieczora.

Odnosi się wrażenie, jakby nie było tu żadnych służb komunalnych, chociaż w nowoczesnej części miasta, blisko zamku i ekskluzywnych hoteli można spotkać nawet w niedzielę pracownika sprzątającego śmieci na ulicy. Stare Miasto jest jednak bardzo zaśmiecone. Jeszcze gorzej jest w małych uliczkach, gdzie nawet w niedzielę mieszkańcy wywieszają wypraną pościel, bieliznę czy ubrania na zewnątrz, co sprawia wrażenie, jakby nie obowiązywały tu żadne normy.

Jadąc taksówką z lotniska do centrum miasta podziwiałem kunszt kierowcy, który na bezczelnego zajeżdżał innym użytkownikom ulic drogę, wciskał się, przejeżdżał na zielonym świetle i często trąbił na innych, także na pieszych. Tu każdy jeździ i chodzi tak jak chce. Mimo znaków drogowych, sygnalizatorów świetlnych trzeba uważać, by nie wpaść pod samochód. Chyba nikt nie przejmuje się edukacją do bezpieczeństwa ani też wychowaniem zdrowotnym.
W tym mieście nie utrzyma się przy życiu żadna firma ubezpieczająca samochody od wypadków, stłuczek itp, gdyż chyba nikomu nie zależy na zgodnym z oryginałem wyglądzie samochodu. Tu właściwie rzadkością są samochody, które nie byłyby poobijane, porysowane, z naruszonym zderzakiem czy urwanym lusterkiem itp. Często widuję tu auta bez szyb, ale zaklejone folią, bo przecież jeździ się tutaj nie dla szpanu, tylko po to, by dotrzeć do celu i dziękować Panu Bogu za wolne miejsce do parkowania.

W Neapolu nie ma gdzie zaparkować auta, a jeśli już nawet znajdziemy jakieś miejsce, to możemy być pewni, że na jego opuszczenie będziemy potrzebowali kilkanaście minut. Tu ktoś nas dopchnie do stojącego przed nami auta tak, by było niemalże na styk, a z tyłu stanie zderzakiem w zderzak. Nie ma co liczyć na miejską komunikację, bo żaden rozkład nie jest wiarygodny. Metro jeździ, ale nie co 2-3 minuty, tylko co 15.

Jedynie w nowoczesnej części miasta, przy nabrzeżu, gdzie znajdują się ekskluzywne hotele i restauracje czy zabytkowy Zamek, spotykam zamiatacza ulic. Tu rzeczywiście jest czysto. Czuję się bezpiecznie, gdyż co kilka ulic można spotkać patrole policji municypalnej. Część Starego Miasta, a szczególnie odchodzące od placów wąskie uliczki, są pełne porozrzucanych śmieci.
W Neapolu mieszka i przebywa ok. 2,5- do 5 mln. mieszkańców i turystów, w tym szczególnie widoczni są wśród tych ostatnich Azjaci. Czekają na nich uliczni sprzedawcy najróżniejszych towarów - torebek, zegarków, statywów do zrobienia sobie "selfika" oraz lokalnych pamiątek, gadżetów. Tu królują figurki przedstawicieli wszystkich zawodów oraz symbole bogactwa regionu, jakimi są makarony, neapolitańska pizza, lody, ciastka, ryby, owoce morza i ostre papryczki. Nie ma publicznych toalet a te, które są w restauracjach, pizzeriach, barach czy kafejkach są bez papieru toaletowego, z powyrywanymi deskami sedesowymi czy armaturą. Dramat.

Najstarsze domy, kamienice, zabytkowe budowle, kościoły upstrzone są tandetnym graffiti, zniszczone tak, jakby ktoś celowo chciał odrąbać kawał ściany. Tu nic nie jest świętością dla dzieci ulicy, mimo że niemal co 100 m. jest jakaś kapliczka. Obok odnowionych kamienic stoją stare, z popękanymi ścianami, odpadniętymi częściami mieszkań. Groza i nędza robi smutne wrażenie. Spotykam na ulicach żebraków, pokątnych, czarnoskórych handlarzy.
Przed jedną z katedr spotykam grupę męskiego chóru kościelnego, który śpiewa przy gitarowym akompaniamencie pieśni maryjne. Padał deszcz, więc stali pod parasolami i śpiewali nie oczekując żadnych datków. Na innym z placów ojciec gra na gitarze a jego syn na bębenku rytmicznie wystukuje właściwe dźwięki okazując wdzięczność za każdy wrzucony do koszyczka cent czy euro.
Widoczna jest na każdym kroku miłość do dzieci, swoista nadopiekuńczość rodziców wobec nich. Dzieciom wolno prawie wszystko. Spełnia się ich zachcianki a sklepy z odzieżą dla maluchów przypominają nasze stoiska w Smyku" z ubrankami dla lalek Barbie. Sukieneczki muszą mieć falbanki, cekiny, kokardki i być w kiczowatych kolorach. Młodzieży oferuje się jeansy z podartymi kolanami i koniecznie glany.
W niedzielne popołudnie spotykam wyprowadzacza psów. Miał ich chyba siedem i paradował główną aleją w kierunku parku. Psich odchodów jednak nikt nie sprząta, toteż trzeba na nie uważać.

Mimo wszystko warto zobaczyć Neapol, zjeść najlepszą na świecie pizzę neapolitańską i wypić znakomitą kawę. Przy jednej z kafejek można poczytać książki, które ktoś zostawił innym do lektury. Mimo chłodnej jeszcze pory roku mandarynki są już na ulicznych drzewach.


15 marca 2015

Jak robi się biznesik oświatowy kosztem rzeczywistej troski o młodzież


Trafił do mnie list w sprawie niepublicznej placówki oświatowo-wychowawczej w jednym z województw. Jego autor prosi o zainteresowanie się tym, co ma w niej miejsce. Zdaniem nadawcy cierpią w niej przede wszystkich wychowankowie. Poszukuje zatem pomocy, reakcji kogoś spoza tzw. lokalnego układu.

Co jakiś czas media natrafiają na pseudowychowawcze postawy zarządzających tego typu placówkami czy wykonujących w nich role nauczycielskie, terapeutyczne lub resocjalizacyjne. Zapewne są to marginalia, ale czyż wolno nam przymykać oczy nawet na jednostkowe wydarzenia?

Nie będę w tym miejscu podawał żadnych danych, które pozwoliłyby na identyfikację tej placówki, gdyż sprawa została przez jednego z członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN skierowana do odpowiednich służb w naszym kraju.

Rzecz dotyczy przekształcenia w miejscowości X zespołu szkół publicznych, którego organem prowadzącym była gmina, via powiat w prywatną placówkę opiekuńczo-wychowawczą. Mamy niż demograficzny, toteż nic dziwnego, że władze postanowiły szybko pozbyć się kłopotu na rzecz firmy prywatnej (edukacyjnej”). Jej właściciel dostrzegł szansę na realizowanie - na bazie publicznego majątku – własnego biznesu oświatowo-wychowawczego.

Samorząd terytorialny był tak hojny i „wdzięczny” za przejęcie tej placówki, że nie tylko przekazał publiczną infrastrukturę firmie za darmo, ale jeszcze dokłada do jej prowadzenia znaczne kwoty z tytułu subwencji oświatowej (co jest zgodne z prawem).

Placówka może poszczycić się nędzą i rozpaczą swoich podopiecznych. Mają w niej bowiem miejsce ciągłe ucieczki podopiecznych, próby samobójcze, seks wychowanków (w końcu po coś jest koedukacja), a jej dyrektor ponoć nawet kupował im papierosy, czemu, jakiś czas temu, poświęciła nawet uwagę lokalna prasa. Nic się nie stało.

W ciągu jednego roku szkolnego dyrektorzy zmieniali się w niej jak rękawiczki, przy czym żaden nie musiał wykazać się kwalifikacjami i odpowiednim wykształceniem. Takie sprawy, jak pobicia, ucieczki są w tej placówce zamiatane pod dywan. Liczy się bowiem tylko subwencja, dzięki której ów biznes można prowadzić, zatrudniając w nim co rusz bliskie dyrekcji osoby.

Wychowankowie są tu poniżani, wyzywani, zastraszani przez niekompetentnych wychowawców. Nie mają prawa do wyjścia na dwór czy rozmowy z rodzicami. Wychowawców do pracy też brakuje, bo kto będzie pracował w trudnych społecznie warunkach za kwoty dalece niższe od tych, jakie uzyskałby w placówce publicznej. Może dlatego pracują tu osoby bez kwalifikacji, w tym emeryci bez wyższego wykształcenia.


W ośrodku nie zapewnia się stałej opieki pielęgniarskiej, nie mówiąc już o medycznej, bo przecież szkoda na to pieniędzy. Jak się młodzieży nie podoba, to trudno. Niech cieszy się, że to dzięki prywatnemu właścicielowi ma zafundowany pobyt, a więc powinna to uszanować. Ponoć były jakieś kontrole, ale jak to w Polsce terenowej, wystarczy, że płatnik ma powiązania z nadzorem np. pedagogicznym czy penitencjarnym, by nikt niczego nie widział, nie słyszał i nie odczuwał.