08 marca 2015

Pedagogika i pedagodzy PRL powodem współczesnych spotkań oraz wspomnień akademickich pokoleń

(źródło fot.WNS UWM Olsztyn. Na pierwszym planie prof. UWM dr hab. Henryk Mizerek)











Znakomity pomysł mieli studenci Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie przygotowując i prezentując w Galerii Artystycznej Foyer na Wydziale wernisaż pt. „Pracujemy w trójkę, budujemy za 12-stu. To oni wyrabiają 140% normy”.

Inicjatorem i realizatorem tej nietypowej formy spotkania młodzieży z jej nauczycielami akademickimi był Teatr Studencki Cezar Akademickiego Centrum Kultury, który już od wielu lat współpracuje z Wydziałem Nauk Społecznych. Autorką zdjęć była Paulina Jaworska studentka III roku Pracy Socjalnej, która zaprezentowała uczestnikom własną wizję PRL-u. Przedstawiła bowiem pracowników Wydziału na fotografiach z minionego ustroju. Nic dziwnego, że było nie tylko co wspominać, ale i z czego się >pośmiać przy peerelowskiej oranżadzie.

Właśnie w ten sposób buduje się akademicką więź, kiedy stwarza się okazję do bezpośrednich a pozadydaktycznych i nieformalnych spotkań z naukowcami różnych pokoleń. Szkoda, że nie ma już tej społeczności akademickiej, uwiecznionego na zdjęciach, profesora Stanisława Kawuli, bo byłby tu znakomitym przewodnikiem po trudnych i bolesnych także dla niego czasach totalitaryzmu, w których nie każdy naukowiec potrafił tak jak On zachować się godnie mądrze służąc nauce.

Ciekawe zapewne były paralele między minionym a obecnym ustrojem. Już sam tytuł Wystawy wskazuje na to, że w jakiejś mierze następuje w szkolnictwie wyższym powrót do centralistycznie sterowanego biurokratyzmu, pozoranctwa i "wyrabiania norm w produkcji naukowej". Studenci wprawdzie tego nie znają, nie doświadczają, a więc i nie rozumieją, ale przybliżenie im tych kontrastów i paradoksów być może zostanie przeniesione przez część z nich do pamięci społecznej , jeśli podejmą w przyszłości pracę akademicką. Być może wówczas zaangażują się w zmianę i za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat ich podopieczni, młodzi partnerzy zorganizują kolejny wernisaż na temat tego, jak to bywało w pierwszych dekadach XXI w. w uniwersytecie III RP.

W tym roku szykują się kolejne uniwersytety i ich wydziały do uczczenia swojego powstania. Oto bowiem w maju 2015 roku Uniwersytet Łódzki będzie świętował 70. rocznicę swego utworzenia. Wydział Nauk o Wychowaniu, z którym byłem związany przez 20 lat, włącza się w obchody tego jubileuszu traktując tę okoliczność jako okazję do spotkania się i dyskusji na temat ważnych dla środowiska akademickiego kwestii. W dniach 12-13 maja 2015 Katedra Badań Edukacyjnych organizuje konferencję naukową pod tytułem „Granice dyscyplinarne kształcenia akademickiego – wiarygodność w relacjach międzyludzkich”.

Jak piszą organizatorzy: Temat konferencji zakłada jej interdyscyplinarność. Przywołaniu w tytule „granic dyscyplinarnych” nie towarzyszy chęć ich wzmacniania, lecz odwrotnie - stawiamy pytanie o zasadność, możliwości i warunki ich przekraczania, co ma osłabiać oczywistość obowiązujących rozwiązań. Funkcjonujemy w okresie głębokich zmian w organizacji kształcenia akademickiego i zmian w kulturze akademickiej. W literaturze przedmiotu kierunek tych zmian nie jest zazwyczaj pozytywnie oceniany, pisze się wręcz o „erozji uniwersyteckości”. Dlatego też w podtytule konferencji przywołujemy kwestię wiarygodności, która ogniskuje wiele problemów, może być również analizowana na różnych poziomach i z różnych perspektyw.

Władze UŁ organizują Światowy Zjazd Absolwentów tej Uczelni. Spotkania po latach, wspomnienia, dyskusje, wycieczki po wydziałach – a także liczne pokazy, prezentacje, zawody sportowe i koncerty potrwają od piątku do niedzieli (22-24 maja 2015 r.). Wydarzenia i uroczystości związane ze Światowym Zjazdem Absolwentów UŁ podzielono na dwie części: oficjalną oraz integracyjno-rozrywkową. W ramach części oficjalnej na Wydziale Prawa i Administracji w dniu 22 maja br. (piątek) odbędzie się Forum: Uniwersytet wobec wyzwań XXI wieku (szczegóły już wkrótce). W ramach części integracyjno-rozrywkowej zaplanowano spotkania absolwentów na macierzystych wydziałach (sobota, 23 maja br.) oraz happening na terenie kampusu akademickiego „Lumumbowo” (niedziela, 24 maja br.). Każdy z Wydziałów przygotowuje własny program. Zaplanowano m.in. wykłady otwarte, wspomnienia i dyskusje, pokazy, prezentacje filmowe i multimedialne, wystawy fotograficzne a także koncerty. Spotkania absolwentów na macierzystych Wydziałach rozpoczną się w sobotę rano i potrwają do godzin wieczornych.

Do tych spotkań dochodzi już teraz, kiedy trwają przygotowania do obchodów 70-lecia. Pedagodzy mogą zapoznać się z wspomnieniem mgr. Krzysztofa Blusza, absolwenta Wydziału Nauk o Wychowaniu, z którym red. Jacek Grudzień przeprowadził wywiad i go opublikował na stronie UŁ. Krzysztof Blusz - obecnie wiceprezes Zarządu Fundacji demosEuropa: Centrum Strategii Europejskiej, współzałożyciel i wiceprezes fundacji demosEUROPA, analityk stosunków międzynarodowych oraz doradca w zakresie polityk publicznych Unii Europejskiej: polityki zagranicznej, polityki energetycznej i klimatycznej oraz reform zarządzania ekonomicznego, współtwórca oraz dyrektor programów informacyjnych, edukacyjnych i kampanii społecznych poświęconych problematyce europejskiej i międzynarodowej, znany jest w środowisku pedagogów społecznych jako autor - wydanej w latach 90. XX w. w Oficynie "Impuls" w Krakowie - rozprawy magisterskiej o genezie i ewolucji Prawa Harcerskiego. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że był on wielką nadzieją pedagogiki społecznej w UŁ. Obecnie jest członkiem Rady Naukowej Instytutu Zachodniego w Poznaniu.

(fot. Pierwsza z cyklu Międzynarodowych Konferencji: "Edukacja alternatywna. Dylematy teorii i praktyki", UŁ/Dobieszków. Od lewej: dr hab. Ewa Marynowicz-Hetka, mgr Krzysztof Blusz, dr Bogusław Śliwerski, dr Wiesława Sieczych)

Przygotował bowiem dysertację doktorską z pedagogiki krytycznej pod kierunkiem prof. dr hab. Ewy Marynowicz-Hetki, ale nie doprowadził do finału. Jak wielu młodych naukowców, nie tylko tamtych czasów, miał bowiem dylemat, czy żyć z nędznej pensji asystenta, a później ew. adiunkta i realizować własną pasję badawczą, czy może jednak poszukać w zmieniającej się gospodarce miejsca do samorealizacji, by godnie zarabiać i utrzymać swoją rodzinę. Sprzyjał temu jego pobyt na stypendium doktorskim w Wielkiej Brytanii, gdzie, żeby utrzymać się przy życiu, podjął się równoległej współpracy z Polską Izbą Gospodarczą. Tak oto zdolny absolwent pedagogiki został wchłonięty przez rynek osiągając sukces zawodowy. Dzisiaj, w dobie preferowania karier w przestrzeni społeczno-gospodarczej, występuje już jako VIP.

Gdyby nie jego decyzja z poł. lat 90.XX w. o rezygnacji z kariery naukowej, być może byłby dzisiaj profesorem pedagogiki, na którego nikt z władz UŁ nie zwróciłby uwagi. Kogo bowiem obchodzą osiągnięcia profesorów tego Wydziału? Najważniejsi są posłowie, liderzy władz samorządowych, partyjnych, artyści, bankierzy, członkowie rządu a nawet dziennikarze.

Nie ulega wątpliwości, że Święto Uniwersytetu Łódzkiego będzie wielkim wydarzeniem. Bogaty program tego Jubileuszu przewiduje m.in. posiedzenie Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP) i senatów łódzkich uczelni publicznych, nadanie tytułu doktora honoris causa światowej sławy semiologowi, filozofowi mediewiście, powieściopisarzowi, eseiście, felietoniście, bibliofilowi, znawcy komunikacji społecznej - Umberto Eco.


07 marca 2015

Nieodpowiedzialne zarządzanie polską oświatą







Od 1993 r. żaden z polskich premierów i powołanych przez nich do roli ministra edukacji narodowej szef tego resortu nie dokończył koniecznej z demokratycznego punktu widzenia transformacji systemu szkolnego. Po prawie dwudziestu dwóch latach (od 1993 r.) widzimy już coraz lepiej odtworzenie i umacnianie w naszym państwie mechanizmów i strategii zarządzania oświatą, które są typowe dla państw niedemokratycznych, autorytarnych, totalitarnych lub wyznaniowych.

Rządzący ministrowie nieustannie podtrzymują w naszym społeczeństwie fałszywą świadomość na temat roli władzy centralnej w rzekomej trosce o jakość edukacji młodych pokoleń. Gdyby kierujący edukacją przeczytali chociaż jedną z książek naukowych kanadyjskiego eksperta, badacza systemów edukacyjnych w świecie, jakim jest Michael Fullan (już emerytowany profesor Instytutu Studiów Edukacyjnych University of Toronto w Ontario), to zaprzestaliby katastrofalnej dla Polski polityki w tej sferze. Rozpraw polskich badaczy nie czytają, a jeśli nawet, to tym bardziej ich unikają i "cenzurują", gdyż musieliby poddać się autoterapii moralnej, a nie tylko politycznej.

To prawda, że dzieci i młodzież będą się uczyć w każdym systemie, skoro jest powszechny przymus szkolny, ale pozostaje jeszcze kwestia odpowiedzialności rządzących za jakość i efektywność tego procesu. Można rzecz jasna manipulować diagnozami, by chronić własne stanowiska i przywileje, co czynią nasi urzędnicy wraz z częścią usłużnych osób ze stopniami czy nawet tytułami naukowymi, ale i tak nie zmienia to faktu, że nasz system szkolny oddala się o co najmniej kilkadziesiąt lat od tych, które są zdecydowanie lepiej dostosowane do zmian społecznych, gospodarczych, politycznych, kulturowych, a nawet militarnych w ponowoczesnym świecie. Władza może organizować z pieniędzy podatników wystawne kongresy, finansować nonsensowne projekty, rozbudowywać aparat administracji publicznej (najlepszym tego przykładem jest zatrudnienie w roli pełnomocnika premier w MEN kolejnej a niekompetentnej w zakresie edukacji pani poseł U. Augustyn), można szantażować media odcięciem ich od funduszy na reklamy, sponsorowane artykuły, byle tylko chwaliły MEN za trafne (w istocie trefne) decyzje itd., itd., ale to i tak niczego nie zmienia w całym systemie szkolnym.

Prof. Krzysztof Kruszewski przetłumaczył dziesięć lat temu jedną tylko książkę w/w Kanadyjczyka (nota bene akurat najmniej istotną, bo wydał znacznie lepsze np. All Systems Go. The Change Imperative for Whole System Reform czy The Challenge of Change Start School Improvement Now!), a mianowicie rozprawę pt. "Odpowiedzialne i skuteczne kierowanie szkołą" (oryg. tytuł: The Moral Imperative of School Leadership), której treść jest adresowana w swej istocie do dyrektorów szkół w demokratycznych państwach z demokratycznym systemem szkolnym. Zawiera ona niezwykle ważne przesłanie dla osób odpowiedzialnych za kształcenie i wychowywanie młodych pokoleń. Badania polskich naukowców np. Marii Dudzikowej, Zbigniewa Kwiecińskiego, Kazimierza Przyszczypkowskiego, Tomasza Szkudlarka, Mirosława J. Szymańskiego, Eugenii Potulickiej, Joanny Rutkowiak, Tomasza Gmerka, Zbyszko Melosika, Aleksandra Nalaskowskiego czy moje) znacznie lepiej, bo w odniesieniu do rodzimych uwarunkować oświaty, odsłoniłyby "gliniane nogi" władców polskiej edukacji. Gdyby ukazały się w przekładzie na język polski inne publikacje M. Fullana, to zapewne przyspieszyłyby ruch oporu przeciwko ignorantom i arogantom antyobywatelskiej edukacji w MEN i w rządzie.

Oba procesy - kształcenie i wychowanie muszą być ze sobą ściśle zintegrowane. Zwraca na to uwagę już we wstępie do wydanej w 2009 r. w naszym kraju książki Fullana prezes Instytutu Badań Edukacyjnych w Seatle John I, Goodlad przywołując dwie fundamentalne zasady:

po pierwsze (...) w demokracji społecznej i politycznej ludzi spaja ekologia moralna, stojąca ponad zróżnicowanymi interesami, stratyfikacją ekonomiczną, pochodzeniem kulturowym i etnicznym, ponad rasą i religią."

po drugie, (...) kształcenie kierujące się świadomym moralnym zamiarem, dostarcza sposobności, by ćwiczyć rozumienie, dyspozycje i zachowania wymagane od obywateli w ustroju demokratycznym." (s. 8)


Otóż to. Polski system szkolny funkcjonuje wprawdzie w demokracji politycznej, ale sam jest antydemokratyczny. Piszę o tym w swojej najnowszej książce pt. "Edukacja (w)polityce. Polityka (w)edukacji" (Impuls 2015), gdzie szerzej dokumentuję także polską patologię w tym zakresie i jej toksyczne skutki. Mówił także o tym w czasie ostatniego posiedzenia Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN w Warszawie - wiceprzewodniczący prof. zw. dr hab. Stefan M. Kwiatkowski przywołując tylko jeden, ale jakże charakterystyczny wskaźnik strukturalnego upartyjnienia oświaty już na poziomie tzw. konkursów dla dyrektorów szkół, które z merytokracją (profesjonalizmem) nie mają nic wspólnego. Upartyjniono już władze samorządowe, a zatem nie tylko kuratoria oświaty są przedłużonym ramieniem władzy centralnej, ale i organy prowadzące szkoły. Dyrektorzy szkół stali się zakładnikami przełożonych.

Polskę czeka czwarta fala rewolucji Solidarności, do której dojdzie prędzej czy później, gdyż uwłaszczanie się nowej nomenklatury partyjnej i samorządowej także na majątku oświatowym (fundusze UE, sieć szkół - zamykanie małych szkół i przekazywanie ich organizacjom pozarządowym, którymi kierują np. b. ministrowie edukacji, lobbujący w MEN i Sejmie biznesmeni pseudooświatowi itp.) bez rzeczywistej troski o edukację uspołecznioną, ponadpartyjną, wymaga nie tylko decentralizacji zarządzania, ale i jak najszybszego poddania jego kontroli publicznej.

M. Fullan pisze: "Od dziesięcioleci wiemy, że zmiany skierowane od góry w dół nie udają się (nie da się zadekretować tego, co najistotniejsze). Rząd skupia się na rozwiązaniach centralizacyjnych albo dlatego, że nie widzi innych możliwości rozwiązania problemu, albo dlatego, że ze względów politycznych lub moralnych niecierpliwie wygląda rezultatów" (s. 31).

MEN czyni to ze względów politycznych, by rządząca koalicja mogła jak najdłużej utrzymać się u władzy i być beneficjentem środków podatników. Na zakończenie cytat ze znakomitej rozprawy z filozofii polityki profesora zw. UMK Andrzeja Szahaja:

Polska potrzebuje apolitycznego i fachowego aparatu urzędników, którzy w duchu troski o państwo tamowaliby indolenckie zapędy poszczególnych partyjnych partaczy, tej nowej nomenklatury, ludzi, których jak w dawnych czasach dana partia rzuca na określony odcinek, gdzie mają pilnować jej interesów. (Kapitalizm drobnego druku, Warszawa 2014, s,169).

Zbliżają się wybory, więc pytajcie polityków i urzędujących w MEN ministrów i pełnomocników, jakich interesów pilnują kosztem naszych dzieci?

05 marca 2015

Ministra edukacji kończy z komfortem pracy nauczycieli...





Redakcja Rzeczpospolitej zamówiła w profesjonalnej firmie badanie opinii nauczycieli na temat rządowego "EleMENtarza" (M. Lorek. L. Wollman). Warto zajrzeć do zamieszczonych danych liczbowych, które ilustrują zarówno słabości, jak i główne zalety tego (u-)tworu. Generalny wniosek brzmiał: PRAWIE 70 proc. NAUCZYCIELI OCENIA RZĄDOWĄ PUBLIKACJĘ GORZEJ, NIŻ PODRĘCZNIKI, Z KTÓRYMI PRACOWAŁO DO TEJ PORY.

Wyniki sondażu mają istotne znaczenie dla zrozumienia fundamentalnych błędów, jakie zostały popełnione przez resort edukacji. Kompromitują populistyczne rozwiązanie, które w żadnej mierze nie skutkuje wyższą jakością kształcenia dzieci. Co gorsza, jego ofiarami są sześciolatkowie, których rodzicom resort obiecał stworzenie jak najlepszych warunków do uczenia się. Tymczasem aż 78% nauczycieli wskazało, że rządowy elementarz nie jest dostosowany do pracy z uczniem sześcioletnim. Podręcznik w ogóle nie sprzyja różnicowaniu kształcenia dzieci nie tylko ze względu na wiek, ale przede wszystkim na poziom ich wiedzy i potencjału rozwojowego. Utrwala tym samym syndrom NiL-u (określenie psychologa J. Kozieleckiego), tzn. nudy u najzdolniejszych i lęku u mniej dojrzałych do uczenia się w I klasie.

Diagnoza ma jednak także optymistyczny charakter. Dowiadujemy się z niej bowiem o kondycji profesjonalizmu polskich nauczycieli. Ich wypowiedzi potwierdzają, że są bardzo dobrze przygotowani do kształcenia dzieci. Wiedzą, że konieczna jest nie tylko umiejętności aktywizowania dzieci w czasie zajęć (tu elementarz spełnia swoje funkcje zdaniem 75% pedagogów), ale przede wszystkim muszą mieć autonomię w doborze źródeł wiedzy i wprowadzania małych uczniów w świat liter, liczb, przyrody oraz sztuki.

Trafnie wskazują na to, że zostali niejako „zmuszeni” do pracy z pomocą, która nie spełnia podstawowych funkcji dydaktycznych i wychowawczych, skoro nieodpłatność tego bubla postrzegają jako jego najwyższy walor.

To, że wśród nauczycieli ze stosunkowo najkrótszym stażem pracy w zawodzie największą popularnością - po podręczniku MEN - cieszy się inny elementarz jest potwierdzeniem właściwego ich przygotowania w toku studiów do pracy właśnie z najlepszymi wydawnictwami metodycznymi. MEN swoją polityczną rozgrywką całkowicie zlekceważył proces kształcenia zawodowego nauczycieli wczesnej edukacji, w toku którego studiujący pedagogikę wczesnoszkolną poznawali różne modele kształcenia i pomoce dydaktyczne po to właśnie, by mogli korzystać z nich adekwatnie do środowiska uczniowskiego i stanu jego zróżnicowania.

Nauczyciele najmłodsi stażem potrafią ocenić zbyt małe zróżnicowanie poziomu różnych rodzajów edukacji, co zapewne wynika z faktu przejścia przez prowadzenie przynajmniej jeden raz pierwszej klasy. Mają zatem właściwy punkt odniesienia do tych kwestii.

Natomiast fakt korzystania z rządowego elementarza w większości przez najstarszych stażem nauczycieli potwierdza tylko ich lęk przed nadzorem, by nie wylądowali nagle na bruku bez środków do życia. Młodzi nie mają nic do stracenia, gdyż i tak nie są nauczycielami mianowanymi. Cieszy, że większość nauczycieli (ok. 75%) negatywnie ocenia ograniczenie ich profesjonalnej autonomii.

Czy premier rządy wyciągnie konsekwencje służbowe wobec swoich koleżanek z MEN, czy nadal będzie forsować model opresyjnego pozbawiania nauczycieli możliwości wyboru podręcznika do edukacji wczesnoszkolnej? Wątpię, bo przecież tak populistycznego rozwiązania, które nie znajduje akceptacji nie tylko wśród nauczycieli, ale i obywateli, partyjna grupa trzymająca władzę będzie bronić za wszelką cenę. To, że przy okazji dalej się ośmiesza, kompromituje, nie ma dla niej już żadnego znaczenia.

Poproszona przez redakcję o komentarz tego sondażu ministra Joanna Kluzik-Rostkowska odpowiedziała najgorzej, jak tylko można było. Stwierdziła bowiem, że po pierwsze to nauczyciele są leniwi,oporni i czas skończyć z ich poczuciem komfortu pracy, a po drugie to jest najlepszy elementarz na świecie, bo miał ponad tysiąc uwag krytycznych, a zatem, musi być wspaniały.

Nadal nie ma też wyjaśnienia MEN redakcji Tokfm w sprawie wydania z budżetu państwa znacznie większych środków na ten kicz dydaktyczny, niż gdyby zakupić najlepszy merytorycznie i metodycznie na naszym rynku elementarz (bez tzw. dodatkowych zeszytów ćwiczeń, chociaż i na te przeznaczono po 50 zł na ucznia, więc niby dlaczego i nie na to). Czyżby zbierały się czarne chmury nad MEN?

Zastanawiam się, czy pani minister wierzy w to, co mówi, czy jeszcze sobie nie uświadomiła różnicy między profesjonalizmem pedagogicznym a lokajstwem politycznym?