08 stycznia 2015

Edukacyjne gry kierownicze







W dn. 29 grudnia 2014 r. minister edukacji narodowej, Joanna Kluzik-Rostkowska ogłosiła konkurs na Dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie. Jak widać niewiele czasu dała ewentualnym kandydatom. Być może o to chodziło, że ten, który ma wygrać już dawno ma przygotowane portfolio. Jak wynika z badań dra hab. Mariusza Kwiatkowskiego władze publiczne III RP zostały dotknięte "syndromem gier kadrowych", który polega na tym, że w polityce kadrowej zostały perfekcyjnie odtworzone, a utrwalone w okresie realnego socjalizmu, reguły obsadzania przez partie stanowisk publicznych przez własnych zwolenników, którzy zadbają o to, by realizować interes partii.Konkursy na stanowiska kierownicze - jak pisze M. Kwiatkowski- są instytucją fasadową, nie spełniają oczekiwań i mają ograniczoną rolę we wprowadzaniu merytokratycznych reguł doboru".


Może jednak jest inaczej? Jeśli tak, to zainteresowani mogą uzyskać szczegółowe informacje w sprawie wymagań stawianych kandydatkom i kandydatom w Biuletynie Informacji Publicznej. Jest jeszcze tydzień czasu. Oferty należy składać do 13 stycznia 2015 r. na adres: Ministerstwo Edukacji Narodowej, al. Szucha 25, 00-918 Warszawa.

Pani minister czeka na zgłoszenia z całej Polski najlepszych kandydatów do podjęcia się tej zaszczytnej roli zawodowej. Nareszcie jest okazja, żeby władze tego resortu mogły dokonać wyboru osoby odpowiedniej do tej roli, a wyłonionej w konkursie spośród setek kandydatów. Nie jest przecież możliwe, by wśród ponad 450 tys. nauczycieli nie było co najmniej setki, która mogłaby podjąć się tego zadania?

Ba, na stanowisko dyrektora ORE może przystąpić osoba niebędąca nauczycielem (co koreluje z w/w syndromem), która spełnia następujące wymagania:

1) posiada obywatelstwo polskie, z tym że wymóg ten nie dotyczy obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej, państw członkowskich Europejskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (EFTA) - stron umowy o Europejskim Obszarze Gospodarczym oraz Konfederacji Szwajcarskiej;

Słusznie. Polskie ORE dla Polaka. Popieram.

2) ukończyła studia magisterskie;

Mogą być po dowolnym kierunku studiów. Czyżby najlepiej było, gdyby były to studia dziennikarskie, z public relations czy filologiczne?


3) posiada co najmniej pięcioletni staż pracy, w tym co najmniej dwuletni staż pracy na stanowisku kierowniczym;

Jak nie musi być nauczycielem i mieć kwalifikacji pedagogicznych, to znaczy, że może to być osoba z dwuletnim stażem kierowniczym w McDonaldzie albo w dowolnym hipermarkecie?

4) ma pełną zdolność do czynności prawnych i korzysta z praw publicznych;

Słusznie. Nie wchodzi w grę pomroczność jasna.

5) nie toczy się przeciwko niej postępowanie o przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego lub postępowanie dyscyplinarne;

Tym bardziej słusznie, bo ponoć ORE ma już złe doświadczenia w tym zakresie.

Trzeba przyznać, że nareszcie drzwi stoją otworem do kierowania placówką, tak jak resortem edukacji przez osobę, która nie ma zielonego pojęcia o edukacji (z wyłączeniem rzecz jasna jej wspomnień z własnych szkół czy edukacji własnych dzieci).

6) spełnia wymagania, o których mowa w ust. 1 pkt 2, 5, 7 i 9.

Osoba taka musi jednak mieć jeszcze spełnione cztery warunki: Brzmi tajemniczo, ale odnosi się do kryteriów, jakie powinni też spełnić ewentualnie nauczyciele.

- 2) ukończone studia wyższe lub studia podyplomowe z zakresu zarządzania albo kurs kwalifikacyjny z zakresu zarządzania oświatą;

- 5) spełnia warunki zdrowotne niezbędne do wykonywania pracy na stanowisku kierowniczym;

- 7) nie była skazana prawomocnym wyrokiem za umyślne przestępstwo lub umyślne przestępstwo skarbowe;

- 9) nie była karana zakazem pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi, o którym mowa w art. 31 ust. 1 pkt 4 ustawy z dnia 17 grudnia 2004 r. o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych (Dz. U. z 2013 r. poz. 168 oraz z 2012 r. poz. 1529).


Biorąc pod uwagę to, że w każdej wsi WSI, a więc i dyplomów po kursach czy studiach podyplomowych z zarządzania oświatą wydano dziesiątki tysięcy, to chyba nie będzie problemu ze znalezieniem właściwego kandydata.


Jak wynika z danych publicznych, obecnie obowiązki dyrektora ORE pełni Aleksandra Zawłocka, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, która przez niemal całe swoje życie zawodowe była związana z dziennikarstwem. Pracowała m.in. w "Tygodniku Solidarność", "Kulisach", "Expressie Wieczornym" i TVP. Swoją funkcję pełni od 9 maja 2014 r. Ciekawe, czy ten konkurs jest rozpisany dla niej?

Tymczasem kolejna dziennikarka, polonistka (nauczycielka z lat odległych, bo chyba uczyła w PRL) pani poseł Urszula Augustyn (ur. 1964 r.), została mianowana nowym Sekretarzem Stanu w MEN w roli pełnomocnika Rządu ds. bezpieczeństwa w szkołach. Jest absolwentką studiów magisterskich w krakowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej na Wydziale Filologii Polskiej (to nazwa szkoły z czasów PRL, bo dzisiaj jest to już Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej). Od 2005 r. pani pełnomocnik pełni mandat posła na Sejm RP z okręgu tarnowskiego. Nie została mianowana wiceministrem edukacji, w miejsce poprzedniego wiceministra Przemysława Krzyżanowskiego, który był odpowiedzialny m.in. za zmianę dotyczącą sześciolatków oraz kształcenie zawodowe. Prawnicy twierdzą, że ten status zatrudnienia w MEN pozwala pani poseł zachować dodatkowo pensję poselską, gdyż w randze wiceministra nie mogłaby jej pobierać.

Kto będzie się zajmował tymi kwestiami w polityce MEN? Zapewne inny wiceminister edukacji w randze Sekretarza Stanu - z PSL Tadeusz Sławecki, który sam jest b.nauczycielem szkolnictwa zawodowego. O maluchy już politycy się nie martwią, bo te muszą ratować się same lub być objęte specjalną pomocą przez własnych rodziców, chyba że tak jak dziecko pani minister - uczęszczają do szkół prywatnych.

Za skandal z e-podręcznikami i badziewnymi podręcznikami do wczesnej edukacji nagrodzona została wiceminister Joanna Berdzik. Właśnie wkracza kolejny etap konsultowania przez lud podręcznika do II klasy szkoły podstawowej. Prof. Marian Falski przewraca się w grobie. Inni, współcześni autorzy podręczników do edukacji wczesnoszkolnej mają zaburzenia wegetatywne, jak muszą patrzeć na upadek kultury i edukacji w tym zakresie. No, ale gabinety POZ zostały otwarte. Mogą poprosić o leki na całe MEN-skie zło.






07 stycznia 2015

Socjalizacji politycznej w naszym kraju ciąg dalszy




















Kazimierz Marcinkiewicz nie wyklucza powrotu do polityki. Jak stwierdził w telewizji publicznej:
– Polacy są znudzeni spięciem pomiędzy PiS i PO. W związku z tym nowi ludzie, a ja – gdybym wracał – to za takiego bym się uważał, będą absolutnie wskazani.

Kazimierz Marcinkiewicz nie jest już członkiem żadnej partii politycznej. Jak stwierdził: – Przez 20 lat byłem partyjniakiem ta partyjność powodowała, że nie zawsze człowiek mógł mówić to, co myśli. A teraz mówię, co myślę. To oznacza, że wszyscy ci, którzy jako członkowie partii są w rządzie czy Sejmie, nie mówią prawdy, tylko kłamią, manipulują, nie ujawniają prawdy.

Trzeba pogratulować nauczycielowi z wykształcenia, byłemu Premierowi, ale wcześniej wiceministrowi edukacji dobrego samopoczucia. Sądziłem, że nauczyciele, szczególnie ci, którzy pełnią tak kluczowe w rządzie funkcje, mają dobrą pamięć.

Cóż za szczera wypowiedź. No to przypomnijmy b. premierowi rządu PiS-LPR i Samoobrony, co powiedział na temat polityki, której sam był autorem:

Ja w polityce jestem od dwudziestu lat i wiem, na czym ona polega, i wiem, jak ostro się gra. Jak w piosence Gintrowskiego o Witkacym: "polityka (…) to w krysztale pomyje.

Te siedemnaście lat pokazuje, że absolutnie tak jest: z wierzchu kryształ: władza, decyzje, limuzyny, krawaty, garnitury, telewizje, wystąpienia, parlament i tak dalej, ale że tak naprawdę to jest bajorko, brudna, grząska gra. Czasem mniej, czasem bardziej. Ale ja się do poziomu pomyj nie zniżyłem.


Ciekawe, kto te pomyje na nas wylewał i nadal wylewa swoją hipokryzję?

06 stycznia 2015

Co najmłodszym uczniom szykuje Ministerstwo Edukacji Narodowej?




Trwa wojna ministra zdrowia z lekarzami tzw. Porozumienia Zielonogórskiego, której ofiarami stają się niektórzy pacjenci. Władza ma tę przewagę, że dysponuje publicznym medium o najwyższej jeszcze sile socjotechnicznego wpływu oraz usłużną, bo przez nią sponsorowaną prasę (via kontrakty na reklamy, zatrudnianie dziennikarzy w roli rzeczników w różnych instytucjach państwowej administracji itp.), toteż obywatele częściowo nieprzygotowani do odbioru komunikatów i zmasowanego "ataku" informacyjnego władzy tracą orientację i bardziej skłonni są wierzyć władzy (czyli mediom), aniżeli dociekać prawdy. Ta zaś jest dwustronna, dwoista - jak powiedziałby zapewne prof. Lech Witkowski. To znaczy, że za czyjąś prawdą (całkowitą lub częściową) kryje się czyjeś kłamstwo (całkowite lub częściowe).

Być może w ten sam sposób prowadzi politykę Ministerstwo Edukacji Narodowej, które ma do dyspozycji ogromny potencjał środków budżetowych, a więc z podatków obywateli, które wykorzystuje częściowo dla ich dobra i dobra ich dzieci, a częściowo dla własnych, partykularnych celów (politycznych - wzrost poparcia politycznego, ekonomicznych - czerpanie korzyści materialnych, społecznych - tworzenie sieci dla SWOICH itp.). Minister edukacji może zorganizować konferencję prasową, na którą stawi się wielu dziennikarzy i może przekazywać informacje takie, jakie są korzystne dla władzy, a nie dla społeczeństwa.

Dla przykrycia tej taktyki sięga się po populistyczne rozwiązania (np. darmowy podręcznik), którym nawet opozycja nie jest w stanie się przeciwstawić, gdyż natychmiast byłaby posądzona o działania na szkodę własnych wyborców. Władze tak konstruują treść ustaw pod własne interesy, żeby nie można było podważyć nonsensowności rozwiązań, które są w ten sposób upełnomocnione. Mamy już zapowiedź powierzenia przez ministrę pracy nad kolejnymi częściami podręczników dla klasy II osobie, która nikomu, niczego już nie musi udowadniać, gdyż jest chroniona zapisem ustawy o prawie do bycia nominowaną bez spełnienia kryteriów autorskich.

Oczywiście, że wskazana przez ministrę autorka ma doświadczenie nauczycielskie. Takie jednak posiada ponad 450 tys. nauczycieli. Jej atutem jest to, że ponoć była w państwie azjatyckim, gdzie tresuje się korposzczury. Niech zatem będzie docenione to kryterium, bo istotnie, kolejne korporacje będą potrzebowały coraz więcej taniej i dyspozycyjnej siły roboczej. Elity władzy i tak kształcą swoje dzieci w szkołach prywatnych, więc nie muszą martwić się o koszty psychiczne ich edukacji.

Każdy z kręgu władzy może być namaszczony jako autor nie tyle podręcznika, co jego części, bo rzecz dotyczy jakiejś wersji do nauczania matematyki. Kto inny zapewne będzie pisał część związaną z edukacja językową, a kto inny przyrodniczo-społeczną czy w zakresie sztuki i kultury fizycznej. Prezes NIK ogłosił, że sprawdzi dostępność podręczników szkolnych. To śmieszne, że nie interesuje go fakt zmarnotrawionych milionów złotych na honoraria, druk i udostępnienie pierwszoklasistom dwóch części elementarza rządowego. Piszę o dwóch częściach, bo ponoć nie ma jeszcze w szkołach trzeciej, a czwartej też nikt nie widział.

Tymczasem prasa - informująca o planowanej kontroli NIK - ideologicznie przygotowuje już audytorów do tego zadania: "darmowe podręczniki niosą ze sobą szansę dla dzieci i młodzieży z terenów wiejskich oraz uboższych rodzin. Eksperci są zgodni, że uczniom należy stworzyć wyrównane warunki do nauki. Nie jest zatem ważne, jakie są te podręczniki, tylko czy w ogóle są. Z samego już faktu ich istnienia i dostępu do nich wynika - zdaniem tych wybitnych ekspertów - wyrównywanie szans do nauki. To już nie jest nawet śmieszne. Internauci sami już proponują: Czas zmienić nazwę tego resortu na Ministerstwo Elementarzy Nieudanych.

Nie wiem, czy prawdą jest, że pani Premier zatrudnia w MEN - jako jedną z sześciu swoich pełnomocniczek - poseł Urszulę Augustyn ds realizacji programu bezpieczeństwa w szkołach nie na stanowisku wiceministra edukacji (w miejsce odchodzącego podsekretarza stanu)tylko pełnomocnika premiera, by pani poseł nie musiała zrezygnować z poselskiej pensji? Dwa w jednym? Ministra J. Kluzik-Rostkowska w rozmowie z red. M. Olejnik w TVN24 wiła się, by tego nie wytłumaczyć. Tak kręciła, żeby prowadząca wywiad jej nie dopytywała, co potwierdza nie tylko w tym przypadku upadek klasy tej dziennikarki.

NIKt nie jest zainteresowany rozliczeniem b. ministry edukacji K. Szumilas z wydatkowania z 6 mln zł, jakie miała do dyspozycji w ramach programu „Bezpieczna i Przyjazna Szkoła" aż 4,5 mln zł na propagandową kampanię promującą reformę obniżenia wieku obowiązku szkolnego. Jak pisał red. A. Grabek w "Rzeczpospolitej": Kontrola KPRM wykazała, że wcześniej wcale nie było lepiej. W latach 2008-2011 przeszło 60 mln, które państwo przeznaczyło na poprawę bezpieczeństwa w szkołach, wydano bez jakiejkolwiek logiki, a MEN nie było nawet w stanie wytłumaczyć co dzięki tym środkom osiągnięto. Rozumiem jednak, że zakontraktowane w puli środków unijnych także te na edukację stają się łakomym kąskiem do dalszego ich konsumowania przez rządzących.

Na osłodę społeczeństwo otrzymało informację, że ministra edukacji zwolniła osoby odpowiedzialne za realizację elektronicznych podręczników do edukacji. Kto ponosi odpowiedzialność za poniesione z tego tytułu - zmarnotrawione środki budżetowe? To tak można w naszym państwie wydać lekką rączką miliony na honoraria dla osób, którym następnie się dziękuje i powołuje kolejnych do danego zadania? Gdyby tak postąpił dyrektor przedszkola czy szkoły miałby już na karku prokuratora za niegospodarność czy naruszenie dyscypliny budżetowej. W MEN nikt nie ponosi odpowiedzialności za decyzje, które kosztują społeczeństwo ciężko wypracowane miliony złotych?

Tymczasem niezależny od rządu portal tak wyjaśnia sprawę zwolnienia z pracy koordynatorki projektu e-podręcznik Marleny Plebańskiej oraz zatrudnionych w ORE ekspertów. Wśród zwolnionych jest m.in. Barbara Halska, nauczycielka roku 2014. Jak wyjaśnia wcześniej zwolniony z ORE K. Wojewodzic: Nagła zmiana całego zespołu e-podręcznika może być podyktowana politycznym obsadzaniem stanowisk. - W następnej perspektywie unijnej będzie do wydania ponad 4 mld zł na Cyfrową Szkołę, czyli sprzęt i nawet 300 mln zł na zasoby cyfrowe. Myślę, że w MEN jest chęć, by ten temat objąć kontrolą. Uważam, że zwolnienie Nauczycielki Roku 2014 jest polityczną decyzją. Odejście moje i poprzedniego dyrektora ORE Piotra Dmochowskiego-Lipskiego było podyktowane podobnymi przesłankami, czyli niezgodą na darmowy podręcznik (...).

O dziwo w całej aferze z darmowym podręcznikiem nie pada nazwisko obecnej wiceszefowej MEN Joanny Berdzik. A wystarczy sięgnąć pamięcią dwa lata wstecz, żeby wiedzieć, że padać powinno. Już wówczas „Rzeczpospolita” alarmowała, że wielomilionowe zlecenia dotyczące realizacji e-podręcznika trafiają do firm, instytucji i ludzi z otoczenia wiceminister edukacji Joanny Berdzik właśnie.


Ktoś nieźle lobbował w MEN lub resorcie finansów, skoro z dniem 1 stycznia 2015 r. uzyskano zerową stawkę VAT na dostawy do szkół tylko sprzętu komputerowego, ale już nie na laptopy czy notebooki. Muszą to być komputery stacjonarne. Pogratulować władzy zbieżności rzekomej troski o edukację wirtualną w sytuacji, gdy ona wymaga właśnie sprzętu niestacjonarnego. Ten zaś będzie droższy. Ciekawe, kto będzie wygrywał przetargi na dostawy tego sprzętu.