27 listopada 2014

Naukowcy UW w obronie ludzkiej (pracowniczej) godności


Miałem nadzieję, że sprawa nie stanie się przedmiotem publicznej debaty, skoro młodzi akademicy skierowali pismo do JM Rektora Uniwersytetu Warszawskiego w sprawie ochrony godności zatrudnianych przez zewnętrzne firmy - dla potrzeb tej uczelni - pracowników obsługi. Kapitalizm w odnowionej formule postsocjalistycznego państwa mógł zaistnieć z zachowaniem chociaż części wartości, jakie były w nim obecne w sferze zawodowej. Tak się jednak nie dzieje, bowiem spychane przez rząd do roli instytucjonalnego żebraka uczelnie publiczne coraz silniej poddawane są presji mechanizmów rynkowych. Te zaś są nieubłagalne - jeśli coś jest państwowe, to musi być utrzymywane jak najmniejszym kosztem i bez oglądania się na straty kulturowe, naukowe, w tym personalne, zaś jeśli jest prywatne, to musi dawać właścicielowi jak największy zysk, bez względu na towarzyszące temu straty ludzkie.

Moje pokolenie może zatem już tylko wspominać te czasy, kiedy w gmachu uniwersytetu zatrudniony był na stałym etacie portier, szatniarz i osoby odpowiedzialne za czystość, ład i porządek. Miało to ogromne zalety przy - także wówczas mającym miejsce - deprecjonowaniu tych zawodów na tle innych. Każdy, kto wchodził do budynku instytutu był rozpoznawany przez portiera, który wydawał klucze do pomieszczeń. Osoby obce były przekierowywane przez niego do odpowiednich pomieszczeń tak, by mogły bez kluczenia po budynku znaleźć właściwą osobę. Portier znał wszystkich pracowników instytutu, świetnie orientował się w tym, kto jest studentem, kto pracownikiem, a kto gościem. Był zatem tym strażnikiem przestrzeni publicznej, który w pełni się z nią identyfikował poczytując sobie za zaszczyt wykonywanie w niej zadań.

Podobnie było z pracownikami obsługi. Pamiętam panią Helenkę z Instytutu Pedagogiki UŁ, która dbała o każde pomieszczenie tak, jak by to było jej mieszkanie. Nie tylko regularnie sprzątała, odkurzała, podlewała kwiaty, ale i brała do domu firanki, by je wyprać i wysuszyć, a następnie powiesić w gabinetach pracowników naukowych. Pilnowała, by krzesła nie były przenoszone z jednych sal do innych, zaś kosze do śmieci i popielniczki były przez nią na bieżąco opróżniane. Mimo trudności ze zdobyciem środków czystości starała się, by stoliki błyszczały, w sali był zapach świeżości (troszczyła się o ich wietrzenie w czasie przerw lub po zajęciach), a zbytecznie włączone światła gaszone. To, czego wówczas nie było, a ona na to nie miała wpływu, to papieru toaletowego, gdyż był towarem luksusowym.

Pani Helenka przywoziła nam z rodzinnej wsi świeże mięso, jajka czy śmietanę, dzieliła i sprzedawała pracownikom naukowym, którzy nie mieli czasu i sposobności, by uzyskać te towary na rynku. Półki sklepowe były przecież puste, a wymienione produkty na kartki. Zdarzało się, że szła do kolejki, by kupić starszej pani profesor kartkowy przydział na drób czy mięso z kością. Odnoszę wrażenie, chociaż być może jest to sentymentalne wspomnienie, że tworzyliśmy solidarną wspólnotę. Studenci mogli ukryć się w pokoiku pani Helenki przed nielubianym docentem. Jeden z nich mógł jemu wmówić, że jest sam, gdyż reszta jest na obowiązkowych praktykach. W ten sposób odwoływano czasami wykład. Osłabionym podróżą studentom zaocznym czy asystentom pani Helenka zaparzyła herbatkę "Popularną" albo "Gruzińską", bo tylko takie otrzymywaliśmy w ramach socjalnego przydziału pracowniczego.

Po 25 latach transformacji jest coraz mniej w naszych uniwersytetach takich pań Helenek, uczelnianych gospodyń, które lubiły swoją ciężką pracę, spotykając się z oznakami szacunku i wdzięczności ze strony naukowców i studentów. Mamy dzisiaj sytuację jako żywo odzwierciedlającą to, co wydarzyło się z systemem informatycznym Państwowej Komisji Wyborczej. Był przetarg, ale środki na stworzenie oprogramowania tak niskie, że firmy gwarantujące najwyższe standardy realizacji zadania nawet nie walczyły o to zamówienie publiczne. Ot, ochłap dla początkujących. Państwowa instytucja dysponowała bowiem klinicznie niskim budżetem na swoje zadania. Zadania podjął się wcale nie lepszy podmiot.

Co mają czynić rektorzy, dziekani, dyrektorzy instytutów państwowych, którzy muszą utrzymać infrastrukturę na właściwym poziomie, ale nie otrzymują na to adekwatnych środków? Najpierw ustalają niski poziom płac dla pracowników administracji, technicznych czy obsługi - bo ci zawsze byli gorzej opłacani jako tzw. kadra pomocnicza - a następnie, w wyniku coraz niższych dotacji, zwalniają ich z pracy, by zostali oni ponownie zatrudnieni, ale już przez tzw. firmy zewnętrzne, podwykonawcze. To coś w rodzaju targu niewolników. Jak ktoś chce pracować, to najpierw musi wzbogacić się na jego pracy właściciel pozauniwersyteckiej firmy, bo przecież nie jest dobroczyńcą - tylko biznesmenem czy biznesmenką, a następnie, ów pracodawca, po potrąceniu kosztów wykonywanej pracy, ustala podwładnym pensję na jak najniższym poziomie.

Nic dziwnego, że młodzi naukowcy Uniwersytetu Warszawskiego, świadomi wyzysku właścicieli owych firm w stosunku do pracowników obsługujących zadania w ich uczelni, postanowili nie tylko wyrazić swój sprzeciw, ale i zatroszczyć się o godne ich potraktowanie, co przedstawili w swoim liście do JM Rektora. Dla mediów jest to temat tak samo świetnie się sprzedający, jak rzekoma afera z Kubusiem Puchatkiem. dziennikarze nie dociekają rzeczywistych powodów zaistniałego stanu rzeczy, tylko "walą na oślep", byle jak najwięcej na tym zarobić. Oni też są zapewne zatrudniani w takim samym systemie jak wspomniani pracownicy obsługi w UW. W prasie pojawiły się tylko fragmenty lub omówienia listu doktorantów. Zobaczmy zatem, z czym, zwrócili się do JM Rektora:

Apel do Rektora UW w sprawie praktyk podwykonawstwa na Uniwersytecie Warszawskim.

PROŚBA DO J.M. REKTORA UW PROF. MARCINA PAŁYSA
WS. STOSOWANIA PRAKTYKI OUTSOURCINGU
NA UNIWERSYTECIE WARSZAWSKIM

Szanowny Panie Rektorze,

Zwracamy się do Pana Rektora w ważnej społecznej sprawie, wykraczającej daleko poza ramy konkretnego przypadku i dotykającej społeczeństwa jako całości, studentów, absolwentów UW, jak i osób zatrudnionych w szerokiej strukturze Uniwersytetu.

Polską opinię publiczną poruszyły niedawno wiadomości o wykorzystaniu i oszukaniu personelu sprzątającego przez firmę zewnętrzną z siedzibą za granicą, wynajmowaną między innymi przez dwa polskie uniwersytety. Osoby te zostały pozbawione zarówno należnej im - skądinąd głodowej - zapłaty, jak i możliwości dochodzenia swoich praw. Uniwersytety umyły ręce w obydwu sytuacjach, zasłaniając się tym, że nie są stroną w sprawie, ze względu na "brak zawiązania stosunku prawnego z uczelnią".
Umożliwiła im to coraz powszechniejsza na rynku pracy – stosowana również wobec studentów i absolwentów UW - praktyka podwykonawstwa (tzw. outsourcingu).

Wiemy, że takie praktyki są stosowane na Uniwersytecie Warszawskim między innymi na Wydziale Zarządzanie, Wydziale Pedagogicznym, Centrum Sportu i Rekreacji, Centrum Nowych Technologii, oraz Starym BUWie. Uważamy, że Uniwersytet Warszawski jako instytucja społecznie odpowiedzialna nie powinien stwarzać okazji do nadużyć. Nie czekajmy na tragedię. Już teraz zrezygnujmy z tych niedobrych praktyk. Już teraz zadbajmy o to, żeby osoby te, pracujące w naszych szeregach nie były zależne od łaski bądź niełaski podwykonawców, upewnijmy się, że nie zostaną tak czy inaczej oszukane. Tylko umowy o pracę, zawarte bezpośrednio z Uniwersytetem, mogą to im gwarantować.

Problem złych praktyk, stosowanych przez firmy zewnętrzne, został już także podjęty przez ustawodawcę. Aktualnie zakończył się proces legislacyjny, nowelizacji Prawa zamówień publicznych, która m.in. umożliwi zleceniodawcy wymuszenie na zleceniobiorcy zatrudnienia pracowników na podstawie umowy o pracę, w przypadkach, gdy będzie to uzasadnione rodzajem wykonywanych czynności. Tekst nowelizacji został już podpisany przez Prezydenta. Widać więc, że ustawodawca dostrzegł znaczenie zatrudnienia na umowę o pracę.

Prośba, którą kierujemy do Pana, bardzo dobrze wpisze się w ducha tych zmian i stanowić będzie cenny przykład do naśladowania dla innych polskich uczelni. Mamy poczucie, że podwykonawstwo ma swoje uzasadnienie wyłącznie w przypadkach kiedy rodzaj wykonywanych przez pracownika czynności ma charakter doraźny/tymczasowy. Nie jest to z pewnością przypadek personelu sprzątającego czy pracowników technicznych, z których usług Uniwersytet korzysta w trybie ciągłym, a ich praca jest niezbędna dla funkcjonowania instytucji.

Zwracamy się do Pana Rektora z prośbą o rezygnację z praktyki outsourcingu, gdyż uważamy, że Uniwersytet Warszawski jako największy i najlepszy polski uniwersytet powinien dać w tej sprawie przykład dobrych praktyk, zgodnie ze swoją historyczną rolą. Zwracamy się za tą prośbą również dlatego, że konieczność cywilizowania stosunków zatrudnienia nie dotyczy wyłącznie personelu sprzątającego. Tak potężny pracodawca w największym polskim mieście obarczony jest odpowiedzialnością za wytyczanie wzorców postępowania na linii pracownik-pracodawca. W szczególności, zgodnie ze swoją rolą wychowawcy, Uniwersytet powinien dawać przykład dobrych praktyk swoim studentom, którzy sami zostaną w przyszłości pracodawcami, będą decydować o kształcie prawa pracy, lub zajmą stanowiska urzędnicze związane z organizacją pracy.

Obowiązkiem Alma Mater jest zapewnienie nie tylko rzetelnych warunków nauki podczas studiów, ale również odpowiedzialność za studenta-absolwenta. Chcemy, by Uniwersytet śledził karierę swoich absolwentów nie tylko poprzez zestawienia w formie tabel i zestawień liczbowych, ale był – również przez instytucjonalny przykład - inicjatorem kampanii na rzecz stabilnego zatrudnienia, tak ważnej w przypadku osób dopiero wkraczających na rynek pracy.

Jesteśmy przekonani, że na największej uczelni wyższej w Polsce, określenia 'społeczność' czy 'wspólnota' nie powinny pełnić roli pustych frazesów. Tymczasem stosowana wobec niektórych pracowników praktyka outsorcingu prowadzi do segregacji, podważającej ideę takiej wspólnoty. Oczekujemy, że UW będzie stanowił dobry przykład dla innych pracodawców, silnie protestując wobec praktykom wyzysku.

Z wyrazami szacunku
Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej


Nie odnoszę się do reakcji Rzecznika Prasowego UW, ani jej tu nie przytaczam, gdyż dotyczy ona treści artykułu Agnieszki Kublik i Grzegorza Sroczyńskiego pt. „Piętnaście minut u rektora”, jaki ukazał się na łamach "Gazety Wyborczej". Wynika jednak z niej to, co dotyczy powyższego protestu, a jest naświetleniem - być może nawet nieznanych faktów, których dziennikarze nie poszukiwali a protestujący nie znali. Pani Rzecznik stwierdza bowiem:

Uniwersytet Warszawski zatrudnia ponad 600 osób na stanowiskach obsługi (w tej grupie są m.in. szatniarki, portierzy i sprzątaczki). Są to osoby zatrudniane na podstawie umowy o pracę i korzystające z pełnych praw przysługujących pracownikom uczelni (w tym m.in. dofinansowania wypoczynku, 13. pensji etc.). Taki model zatrudniania funkcjonuje od lat i uczelnia nie planuje zmian w tym zakresie.

Tak więc może jednak nie jest tak źle, jak zostało to opisane przez protestujących i dziennikarzy GW. Może jednak warto byłoby upomnieć się o to, by rektorzy uczelni państwowych mieli środki na utrzymanie, zabezpieczenie i właściwe funkcjonowanie instytucji, za które ponoszą przecież odpowiedzialność?


26 listopada 2014

Poetka wśród akademickich pedagogów


Dzisiaj, 26 listopada o godz. 17.00 będzie miała miejsce w Domu Literatury (Warszawa ul. Krakowskie Przedmieście 87/89) uroczysta gala wręczenia Nagrody imienia Witolda Hulewicza. Laureatką w kategorii "za całokształt pracy literackiej" została znakomita poetka, a zarazem nauczyciel akademicki Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, Wydział w Piotrkowie Trybunalskim - pani dr hab. Danuta Mucha.

Ta nagroda, niezwykle prestiżowa dla kultury polskiej, jest przyznawana w kilku kategoriach. Między innymi w obszarze poezji, prozy, leksykografii, sztuk pięknych, upowszechniania kultury, muzealnictwa, działalności wychowawczej, medialnej i wydawniczej. W skład Kapituły Nagrody wchodzą wybitni naukowcy, intelektualiści i twórcy z takich ośrodków akademickich, jak Uniwersytet warszawski, Uniwersytet im. Kardynała Wyszyńskiego, Uniwersytet Muzyczny im. Fryderyka Chopina oraz Akademia Sztuk Pięknych”.

Serdecznie gratuluję! Niezmiernie się cieszę, że w tych "zbójeckich czasach" - jak pisał przed laty prof. Zbigniew Kwieciński - dostrzegany jest dorobek literacki, w tym szczególnie poetycki pedagog o wyjątkowej wrażliwości. Jej przepiękne miniaturki wpisują się w nasze serca i pamięć, gdyż poezja jest w dobie wszechogarniającego konsumpcjonizmu i tak różnych antagonizmów - "plastrem miodu" na porażone dusze, niedostrzegane piękno świata i ponadczasowe wartości.

Miłośników literatury pięknej, poezji Laureatka zaprasza na tę uroczystość.



Najnowsze miniatury poetki:

Bukiet róż



Gdy palce czasu na harfie grają

Łoskotem deszczu

Chabrami mgły

Zaróżowione kwiatem

Kolory się stają

Na drodze z wiatru

Albo z mgły



Agnieszce

***

Nie słychać szeptu

Nie słychać mgły

Słońce w kolorach

Za oknem lśni

Z czerwieni

W zieleń

Przebiega myśl

Z żółtym odcieniem

Tajemnej mgły



Annie Marii

***

Nikt nie zna ciszy płynącej w krąg

Od słowa przelanego w głos

Za głosem cichym

Poezji krąg

Uśmiechem

Mieni się

Nie stąd



Hannie Agnieszce

***

Kosmykiem czoła

Głos nadchodzi

Niebiańskich marzeń

Głos

A tutaj

Odpowie

Uśmiech pogodny

Wśród słów i marzeń

- radosny ton

Jak zostać Ikarem edukacji



Po co i jak uczyć? - to pytanie, na które odpowiadała ministra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska na IX Kongresie Obywatelskim. Twórcy Kongresów wolą na trybunie VIP-ów, którzy - chociaż na omawianej sprawie się nie znają, to jednak zajmują politycznie ważne stanowisko. Tak było i w tym przypadku. Kongres miał miejsce już parę tygodni temu, ale dopiero w poniedziałek (24 listopada 2014 r.) jego szef postanowił uprzystępnić społeczeństwu na łamach "Rzeczpospolitej" bogactwo myśli, jaka zaświtała w czasie obrad. Tematem wiodącym Kongresu był coaching, bo zgodnie z ustawą o ochronie języka polskiego, jak się obywatelom zacznie o czymś mówić w języku angielskimi, to lepiej pokochają własny język. Dotrą do sedna sprawy.

Pani minister też była tym zachwycona, bowiem na powyższe pytanie udzieliła następującej odpowiedzi: "Dla mnie to główne pytanie o to, jak w tym wszystkim powinna odnaleźć się edukacja". Wynika z tego, że nasza edukacja jest zagubiona. Utknęła w zakamarkach ponowoczesnego labiryntu i nie bardzo wie, jak się z niego wydobyć. Dobrze, że mamy resort oświecenia publicznego. Gdyby komuś jeszcze nie wystarczyła kwintesencja myśli na temat tego, po co i jak uczyć, to może dalej przeczytać:

"Wspólne uczenie się zamiast nauczania, poczucie bezpieczeństwa zamiast strachu, nauczyciele będący przewodnikami, którzy inspirują do rozwoju i są partnerami dla uczniów w ich procesie uczenia się. Czy to wystarczy?" - zapytała minister samą siebie i nie było to wcale pytanie retoryczne, gdyż głosu nie zawiesiła. Jak się okazało, to wcale nie wystarczy, żeby wyjść z platońskiej jaskini. Pani minister rozwiała w dalszej części wypowiedzi wątpliwość, czy aby istotnie nie zna odpowiedzi na to pytanie:

"Dziecko w szkole musi mieć zapewnioną autonomię działania i poczucie, że SAMO potrafi rozwiązać problem. Musi też mieć pewność, że najbliższe otoczenie ma do jego poczynań zaufanie". W pełni zgadzam się z autorką tej wypowiedzi. Ważna jest bowiem nie tylko autonomia, ale i kapitał społeczny.

Przed nami zostało jednak postawione przez ministrę jeszcze jedno bardzo odpowiedzialne wyzwanie, bowiem - jej zdaniem, powyższe rozwiązanie jeszcze nie wystarczy. To nie było retoryczne pytanie. Za nim kryła się głębia pedagogicznej myśli. To trud wieloletnich osiągnięć całego resortu, którego kadry przygotowują zapewne takie credo po studiach wyników badań swoich diagnostów i prognostów.

Nic dziwnego, że J. Kluzik-Rostkowska zapewniła: "Debatując o edukacji i rozwoju szkoły powinniśmy zawsze stawiać sobie pytanie: czy proponowane rozwiązania przybliżają nas do tego modelu? Jeśli nie, marnujemy czas i odbieramy szansę na rozwinięcie skrzydeł".

A kto nam dał skrzydła? Wiadomo. Wystarczy czytać lektury szkolne. Nie możemy pozwolić, by ktoś je podcinał naszym uczniom! Skoro jednak już mamy skrzydła, a przecież wiadomo, że ministra zastosowała tu metaforę, to trzeba sobie odpowiedzieć na jeszcze jedno jej pytanie:

"Po co nam skrzydła?" Ministra musiała je postawić nie dlatego, że chciała, tylko z powodu tez organizatora, który zaproponował, by główną ideą IX Kongresu Obywatelskiego był "Narodowy Coaching jako droga do rozwinięcia skrzydeł".

Tak więc, nie było już istotne poszukiwanie odpowiedzi na pytanie - po co i jak uczyć, ale po co nam skrzydła? Jeśli nie wiemy, bo przecież mogło się zdarzyć, że ktoś nie zdawał sobie z tego sprawy, to ministra wyjaśnia:

"Aby dokonywać autonomicznych wyborów, samodzielnie określać potrzeby, cele, pragnienia. A przy pracy w grupie - myśleć samodzielnie, wychodzić poza schemat, prowokować do myślenia, prowadzić do zmiany. Tego nie da się wprowadzić w życie żadną ustawą. tego trzeba po prostu chcieć".

Nareszcie zgadzam się z panią minister w 100%! Jestem pod wrażeniem. Tymi słowy uświadomiła 99,9% nauczycieli wczesnej edukacji, że mają powiązane skrzydła, że są bez wyobraźni, że nie potrafią wznosić się na wyżyny dydaktyki. Gdyby było inaczej, to żaden z polskich nauczycieli nie zaakceptowałby rządowego "EleMENtarza", gdyż twórczości, samodzielności myślenia nie da się wprowadzić w życie żadną ustawą.

Odetchnąłem. Nareszcie ktoś z najwyższych władz oświatowych uświadomił nauczycielom, jak bardzo są zniewoleni, jak dali powiązać sobie skrzydła, a przecież nie musieli. Mogli samodzielnie dokonywać autonomicznych wyborów, wychodzić poza centralistyczny schemat, a dzięki temu prowokować swoich uczniów do myślenia, no i mogli prowadzić do zmiany.