18 września 2014

Rodzic : ministra edukacji postępuje jak glazurnik






Otrzymałem list od jednego z refleksyjnych i odpowiedzialnych rodziców, którego spotykam na różnych konferencjach naukowych poświęconych edukacji, ale także w prowadzonym przez niego blogu. Pisze do mnie co następuje:

Panie Profesorze, rzeczywiście, monopol MEN i sposób zarządzania edukacją jest zadziwiający. Chyba lepiej byłoby, gdyby pieczę nad oświatą miała jakaś instytucja "niezależna", np. typu Rada Polityki Pieniężnej. Dlaczego o losach mojego dziecka decydują politycy partyjni?

Martwi mnie jedno: brak dyskusji i sporu o edukację w przestrzeni publicznej. Taki spór istnieje. Rodzice, uczniowie i nauczyciele rozmawiają i buntują się "po cichu" - każdy osobno. Wystarczy podsłuchać co mówią rodzice po wywiadówkach, uczniowie w domach i w swoim gronie, nauczyciele w zaufanych grupkach. W mojej szkole spotykamy się po kryjomu, żeby nikt nie dowiedział się, bo to może zaszkodzić. Aż mi wstyd. Ale dobrze, że spotykamy się, bo w ten sposób, tak jak Pan pisze, wzmacniamy siebie i nasze dzieci.

"Wszyscy" słyszą o sporach wokół gender, religii w szkole, pedofilii w kościele, aborcji, homoseksualizmu, inicjatyw Owsiaka, obowiązku szkolnym Elbanowskich. itp.. "Nikt" nie słyszy o sporze o obraz polskiej szkoły, o edukację naszych dzieci. Dlaczego ? W ciągu ostatnich miesięcy obejrzałem przypadkiem i fragmentarycznie dwie niszowe audycje telewizyjne o edukacji. W jednej, profesor Łukasz Turski nawoływał do przewrotu analogicznego jak solidarnościowy. W drugiej, dwóch ekspertów i zwykli słuchacze, bez żadnych emocji, wypunktowali najważniejsze choroby naszych szkół.

Co zrobić, żeby spór o oświatę przedarł się na stałe do mediów? Wydaje mi się, że brakuje nam "sojuszu" ludzi światłych i wrażliwych: zwykłych rodziców + uczniów + szeregowych nauczycieli + ekspertów, ludzi nauki. Każdy mówi w swoim gronie. Te głosy są osobne i za ciche, trzeba je połączyć aby były donośniejsze. Jak to zrobić ? Przykładem pozytywnym jest sojusz ludzi dobrej woli w latach 1980-89. Dlatego też jestem optymistą.

Marzy mi się, abyście Wy - profesorowie, ludzie nauki, humaniści, intelektualiści - byli głośniejsi. To co czytam w Waszych publikacjach jest wspaniałe, a zarazem przygnębiające, ponieważ nie dociera do praktyki szkolnej od 25 lat. Przepraszam za wyrażenie: polska szkoła nie implementuje dobrych idei, pomysłów i praktyk (praktyk sprawdzonych i stosowanych przez wielu wspaniałych i osamotnionych nauczycieli). Te pomysły i tę nieumiejętność doskonale opisują nauczyciele nauczycieli: Dylak, Śliwerski, Kłakówna, Dudzikowa, Melosik, Kwieciński, Żylińska, Robinson, Radziwiłł, Korczak, Montessori, Plutarch, Sokrates, ... (tylko tyle nazwisk zapamiętałem) . Niektórzy są już Świętej Pamięci. To mnie bardzo martwi.

Szkoła mojej córki, najlepsza w regionie, znajduje się kilkaset metrów od siedziby profesora Dylaka. Dzieli ich/nas przepaść. Z wyrazami szacunku
RODZIC

O wspomnianych przez powyższego RODZICA problemach piszemy nieustannie, niektórzy napiętnują władze resortu edukacji, kolejnych premierów i ... , demistyfikują fałszowanie interpretacji danych z badań oświatowych na użytek władzy politycznej itp., ale to jest rzucaniem grochem o ścianę, gdyż – proszę pamiętać – edukacja stała się znakomitym obszarem do wzbogacania się przez pragmatyków dysponujących ogromnym budżetem państwa także na edukację. To oni posługują się kategorią skuteczności, edukacji jako instrumentu, środka, okazji do zysku.

Unia Europejska kieruje wielkie strumienie pieniędzy na edukację, ale o sensowności ich wydatkowania nie decydują pedagodzy, nauczyciele, ale ekonomiści, politolodzy, socjolodzy, osoby spoza branży, które widzą w tym dla siebie kapitalny biznes. Tym samym mamy tu do czynienia z doraźną konsumpcją, która nie zmienia niczego istotnego w polskim systemie edukacyjnym. Nikogo zresztą to nie obchodzi. MEN, ORE i IBE organizują co rusz konferencje w różnych miejscach kraju, w pięciogwiazdkowych hotelach, z dostępem do SPA, posiłków jak w Restauracji "Sowa" dla polityków PO tylko po to, by przekazać ich uczestnikom kwestie zbyteczne, propagandowe, polityczne, ale uzasadniające wydatkowane miliony na pseduoprojekty.

Dlatego tak ważna jest wrażliwość i oddolna, społeczna kontrola rodziców, obywateli w środowiskach szkolnych, by przede wszystkim nie krzywdzono naszych dzieci, by mieć wpływ na formację osobową młodych pokoleń. Z drugiej strony edukacja nie może być pod kloszem, w oderwaniu od obowiązujących reguł życia, bo inaczej dzieci wypadną z gry, na którą są skazane. Trzeba je zatem wzmacniać w radzeniu sobie z tym, co jest konieczne, by nie zatracały przy tym własnego człowieczeństwa, własnych sumień, wrażliwości na dobro i zło. Muszą być świadome zagrożeń, ale zarazem wiedzieć, co będzie stanowić o ich godności, mocy, siły oporu na manipulacje.

Wchodzimy w bardzo trudne procesy. Niestety, jak długo będzie w kraju centralizm oświatowy, tak długo będziemy skazani na socjotechniczne manipulacje władzy, która kosztem edukacji dba o własny wizerunek, niszczy autonomię pracy nauczycieli, nie jest zainteresowana realnym partnerstwem rodziców w szkołach publicznych. Też jestem optymistą. Uważam, że powinniśmy – jako rodzice – stanowić silny opór przeciwko politycznym graczom i wzmacniać dzieci w domu i poza szkołą, jeśli w szkole nie jest to możliwe.

Na medycynie nie ma już tak wielu absolwentów z czerwonym paskiem, laureatów olimpiad, dziedziców rodzinnych tradycji lekarskich czy stomatologicznych. Niestety, tak jak w zawodzie nauczycielskim, nie wszyscy mają powołanie, serce do bycia z pacjentami i dla pacjentów. Każda grupa zawodowa ma swój margines, cwaniaków, pasożytów, niedouczonych, a ksobnych osobników, czerpiących tylko korzyści. Szkolnictwo wraz z jego set-tysięczną grupą urzędników, także w MEN i kuratoriach oświaty, nie jest od nich uwolnione.

----

Panie Profesorze.
Tu jest credo władz oświatowych Bardzo trudno jest polemizować z takim wystąpieniem. To jest taka sama sytuacja, jak spotkanie przeciwnika ze zwolennikiem Peerelu. "Nie było tak źle. Były różne nieprawidłowości, ale spójrz: podnieśliśmy kraj z ruin, ludzie mieli pracę, zlikwidowaliśmy analfabetyzm, itd.".

Na każdy fakt negatywny, miłośnik Peerelu przytoczy jakieś pozytywy. "Jedzenia nie było w bród - ale nikt nie głodował. Pegeery były niewydajne - ale plony wzrastały." Ja to nazywam syndromem Manieczek (pamięta Pan wzorcowy PGR?). Zawsze można znaleźć jakieś jasne punkty i przykłady, nawet na wojnie, nawet w więzieniu.

Trudno polemizować, bo różnimy się światopoglądem i zasadami. Tak samo jak bezowocna była polemika Miodowicza z Wałęsą. Co więcej, wypowiedź ministra jest sprzeczna z zasadami szacunku i dialogu, z zasadami przyzwoitości, z zasadami demokracji, ze zdrowym rozsądkiem. Trudno to wytłumaczyć, bo to jest bardzo subtelne, zapewne nieświadome łamanie tych zasad. Ale postaram się to opisać na blogu.

Mój kolega powiada: nie pytaj glazurnika czy dobrze kładzie płytki, zapytaj jego klientów. Pani minister zachowuje się jak glazurnik, który zachwala swoje usługi. Gdyby dyrygent opowiadał, że jego orkiestra jest wspaniała, ośmieszyłby się. Od tego są muzycy, muzykolodzy, recenzenci i słuchacze. Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego w mojej szkole trudno jest znaleźć ucznia, który nie bierze korepetycji? Uff, ulało mi się.


17 września 2014

Habilitacja w estetycznych przestrzeniach pedagogiki kultury


Wczoraj odbyło się kolokwium habilitacyjne pani dr Małgorzaty Muszyńskiej z Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Toruńska pedagog przedłożyła do oceny swoich osiągnięć naukowych m.in. najnowszą monografię pt. Alegorie w estetycznych przestrzeniach pedagogiki. Dwoistość w ekspozycjach ironicznego alegoryka – Badania jakościowe, (Toruń 2013, ss. 645). Pedagogika zyskała kolejnego samodzielnego pracownika naukowego, który od wielu lat prowadzi badania z pogranicza między pedagogika kultury (w tym teorii i modeli wychowania estetycznego), pedagogiki wczesnoszkolnej oraz w nawiązaniu do nauk współpracujących z pedagogiką jak: estetyka, antropologia kultury, socjologia i psychologia sztuki.

Pani dr hab. Małgorzata Muszyńska jest absolwentką studiów pedagogicznych, które ukończyła na Wydziale Humanistycznym UMK w Toruniu w zakresie pedagogiki nauczania początkowego w 1985 r. Wówczas przygotowała pracę magisterską pt. Uwarunkowania rozwoju zdolności twórczych dzieci w młodszym wieku szkolnym w świetle współczesnych koncepcji wychowania plastycznego, a jej promotorem był prof. dr hab. Stanisław Kawula. Po ukończeniu studiów pracowała do 1988 r. w szkołach podstawowych Torunia, co wzbogaciło jej doświadczenia i kwalifikacje zawodowe, o czym świadczą osiągnięcia jej uczniów w konkursach plastycznych. Wówczas to zastosowała we wczesnej edukacji metody wychowania estetycznego prof. Stefana Kościeleckiego.

Od 1988 r. jest zatrudniona w UMK w Toruniu - najpierw w Zakładzie Pedagogiki Wczesnoszkolnej (kier. Wacław Świątek, Jadwiga Jastrząb), potem w Zakładzie Dydaktyki (kier. Józef Półturzycki), dalej w Zakładzie Animacji Pedagogicznej (kier. Ryszard Łukaszewicz), a obecnie jest w Katedrze Dydaktyki i Mediów w Edukacji na stanowisku st. wykładowcy (kier. Bronisław Siemieniecki). Rozprawę doktorską pt. Kształcenie wspomagające rozwój zdolności interpretacyjnych dzieci 9-10 letnich (na przykładzie metafor) przygotowała pod kierunkiem prof. dr. hab. Aleksandra Nalaskowskiego , zaś recenzentami w jej przewodzie, który został przeprowadzony w Instytucie Badań Edukacyjnych w 1997 r. byli profesorowie: Ryszard Pachociński i Lech Witkowski. Na podstawie obrony uzyskała stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki.

Pani dr hab. Małgorzata Muszyńska reprezentuje w naukach o wychowaniu bardzo wysublimowany styl badań jakościowych i wyjątkowy, a jakże oryginalny styl narracji, którym posługuje się w swoich mikrodociekaniach z biografistyki pedagogicznej. Wierna swojej Uczelni i Wydziałowi, odnosi się w swoich publikacjach do Mistrzów, wśród których nawiązuje do rozpraw swojego promotora prof. Aleksandra Nalaskowskiego. Każda z wydawanych przez nią monografii miała niezwykle znaczących w nauce, a przy tym wymagających i krytycznych humanistów, jak profesorowie: A. Nalaskowski, L. Witkowski, R. Łukaszewicz czy ks. J. Michalski.

Dokonania naukowe pani dr hab. M. Muszyńskiej są imponujące. Należy ona do tych badaczy kultury, którzy – jak określa to prof. filozofii UJ Bartosz Brożek – „tańczą z myślami”. To przecież najwybitniejsi filozofowie ujmowali myślenie za pomocą metafor, a te właśnie stały się początkiem rozwoju naukowego myślenia i pracy twórczej Habilitantki, czego najlepszym dowodem jest wydana przez nią praca podoktorska pt. Metafory w edukacji prymarnej (Toruń: UMK 1999), a później kolejna monografia z wychowania estetycznego pt. Wizualne analogie w edukacji, (Toruń: UMK 2005). W tej ostatniej rozprawie Autorka wprowadza nas w relacje analogiczne między dziełami sztuki i rozpoznawanie figur powtarzalnych w domenach historii sztuki, etnografii, psychoanalizie i antropologii kultury, by opracować na bazie tego procesu własny projekt edukacji estetycznej – jak to określa - „zatroskanej” o rozwój człowieka. Sięgnęła przy tym w konstruowaniu własnej ramy teoretycznej do myśli tak wybitnych filozofów jak Lacan, Žižek, Bachelard, Merleau–Ponty, Heidegger, Kierkegaarda, Eliade czy Jung.

Stopień nasycenia różnorodnością teorii, myśli, poglądów czy wybranych kategorii jest w Jej tekstach często tak silny, a zarazem „mozaikowy”, że odnosi się miejscami wrażenie obcowania z dziełem sztuki łączącym różne techniki i stylistyki (np. jak w assemblage) po to, by pobudzić naszą wrażliwość myśli i estetykę jej kreowania. Postrzegam to jako pewną figurę duchową, która prowokuje nas czasami do sprzeciwu, kiedy odczytujemy ją jedynie w perspektywie zawężonego pola rozumienia teorii wychowania estetycznego. A przecież w publikacjach tej Autorki nie chodzi o teorie same w sobie, ale o dostrzeżenie dramatu ludzkiej egzystencji (słynne określenie Levinasa – dramatis personae) uwikłanej pomiędzy światem duchowym a materialnym, która nie zawsze potrafi wyzwolić się z semiotycznych i konatywnych gier środowiska życia odzierających ją z podmiotowości, własnej godności.

Najważniejsza w dokonaniach naukowych pani dr hab. M. Muszyńskiej jest niewątpliwie ostatnia jej monografia pt. Alegorie w estetycznych przestrzeniach pedagogiki. Dwoistość w ekspozycjach ironicznego alegoryka – Badania jakościowe”. Jest to niewątpliwie jedna z nielicznych rozpraw habilitacyjnych, którą czytać należy tak w warstwie głównej narracji, jak i częstych, a jakże rozbudowanych przypisów rozszerzających. Poziom nasycenia merytorycznego i badawczego w obu strukturach tekstu jest wyjątkowo bogaty, toteż nie można przejść wobec nich obojętnie czy odczytywać je tylko po to, by sprawdzić źródła odwołań do wywołanej myśli, teorii lub własnych refleksji i doświadczeń empirycznych, paraartystycznych.

Mamy tu znakomitą publikację z pedagogiki ogólnej, holistycznej, głęboko zakorzenionej w dziedzictwie humanistycznej myśli wielu pokoleń, a zarazem nadzwyczaj nowoczesną, wykraczającą poza liniową strukturę i stylistykę narracji w ramach jednego nurtu czy paradygmatu badań. Wewnętrzny, duchowy niepokój i pasja poznawcza Autorki dają o sobie znać od pierwszej do ostatniej strony tekstu, który jest kreatywną rekonstrukcją myśli, doświadczeń, przeżyć i zobowiązań wobec edukacji jako kultury wysokiej. Pojawiające się miejscami pytania (np. Co jest przedmiotem procesu ekspresji szkoły? Dlaczego oczekiwana jest uległość, jeżeli wiemy, że człowiek - uczeń, student to uosobobienie sił obecnych i potencjalnych i bezcenna jest jego wyjątkowość? s.41) –nie są jedynie przerywnikiem doznań, ale stały się dla Autorki wieloletnich i żmudnych badań przedmiotem nieustannych poszukiwań racji dla własnej intuicji, bogactwa samo(wy-)kształcenia i kreowanych projektów także w toku edukacji akademickiej.

Czytając tę rozprawę nie można przejść wobec jej treści obojętnie, gdyż każdy znajdzie w niej odniesienia do własnych pól poznawczych, dręczących go wątpliwości czy poczucia sensu dotychczasowego zaangażowania w naukę, oświatę czy związaną z nimi szeroko pojmowaną politykę edukacyjną. Czyż nie taką też funkcję powinna spełniać dysertacja habilitacyjna, niezależnie od udokumentowania procesu konceptualizacji własnego projektu badawczego, realizacji jego założeń, często przecież modyfikowanych w trakcie odkrywania coraz to nowych przesłanek i interpretacji wyników, by mogły one służyć innym, otwierać metaprzestrzeń do dalszych poszukiwań, prowadzenia sporów czy też rozbudzać potrzeby rozwoju ludzkiej duchowości?

Współczesna pedagogika nadal nie jest otwarta na poznawanie różnorodności i niejednoznaczności wiedzy o kształceniu i wychowaniu, gdyż ostatnie dwudziestopięciolecie potwierdziło, jak niewielu zarządzających edukacją publiczną (oświatą i szkolnictwem wyższym) jest gotowych na zmianę siebie samego. Pani dr hab. M. Muszyńska trafnie przywołuje zatem w swoim bogatym studium przejawy twórczego buntu części naukowców w kraju i mało znanych poza jego granicami, które są następstwem niezależnie od siebie, ale paralelnie lub w różnych okresach rozwoju nauk pedagogicznych rozwijanych teorii i prowadzonych dyskursów. Nie znamy się wzajemnie, bo nie znamy swoich tekstów, także z powodu różnic językowych, ale i w kraju, w wyniku nieczytania studiów innych, bo często postrzeganych jako spoza granic własnej subdyscypliny, stajemy się sobie obcy.

W najnowszej rozprawie M. Muszyńska dokonuje interesującej inkluzji wiedzy, naukowych teorii i projektów działań paraartystycznych z badanymi przez siebie tekstami kultury przez – jak pisze: (...)próby wcielania się w różne role i pozycje podmiotu i jego problemów(…) czy też jako odnalezienie „Obcego – w – sobie” w akcie sublimacji abjectu (jej wynikiem może być przebaczenie), w powrocie do stanu idealizacji (…). (s. 21) Przeprowadza nas traktem swoich badań z pozytywistycznego empiryzmu do postmodernistycznego interpretatywizmu, ale przecież żaden z tych paradygmatów nie ulega zatarciu czy wyniesieniu ku centrum. Raczej świadomość tego przejścia ma sprzyjać poszerzaniu pól do konceptualizacji własnych badań jako mających charakter inter- i transdyscyplinarny. Tworzy tym samym swoim bogatym studium historyczno-kulturowym nowe okazje do rozpoznania zajmowanych przez badaczy różnych epok ich własnych, a przecież nie wykluczających pozostałe, pozycji epistemologicznych, by odczytać w sieci rozproszonej wiedzy nowe sensy, znaczenia dla pedagogicznych działań tu i teraz.

Widać wyraźnie, że toruńska pedagog jest przeciwna redukcjonistycznemu podejściu do nauki, w tym także do pedagogiki. Rozwija konwergencyjne myślenie nastawione na wychwytywanie podobieństw, intertekstualnych powiązań między koncepcjami powstałymi „tam i kiedyś” czy „tu i teraz”. Jej własne badania pozwalają na nowo, a miejscami i po raz pierwszy, zaistnieć w naukach pedagogicznych, by wyprowadzić je z przekonania, że jedynie słusznym jest scjentystyczny paradygmat rozwoju wiedzy. Doskonale rozumie, jak bardzo ważne jest rozwijanie krytycznego i konstruktywistycznego zarazem myślenia w pedagogice właśnie na poziomie metasyntez, które otwierają nas na złożoność, wielość, ale i wspólnotowość badań naukowych. Swoim dokonaniem poznawczym M. Muszyńska potwierdza jakże głęboki sens poglądu Z. Kwiecińskiego, że pedagogami stają się nie tylko ci, którzy wytworzyli pozytywistycznie poprawne i zbieżne z atomistycznym, redukcjonistycznym pojmowaniem nauk humanistycznych i społecznych teksty, ale także twórcy dzieł pośrednio odczytywanych jako pedagogie, choć ani sami siebie za pedagogów, ani swych dzieł za pedagogię nie uznawali.(s.72)

Być może po tylu latach wzajemnego otwarcia się (w rozumieniu możliwości prawnej upublicznienia rzeczywistych wyników badań dzięki zniesieniu cenzury) polskiej humanistyki na pedagogikę i pedagogiki na humanistykę jest nieco łatwiej sięgać po narzędzia krytycznego wyrazu i myślenia, to jednak mamy świadomość, że tego typu studiów jest ciągle niezwykle mało. Nie bez powodu środowisko akademickie zdało sobie sprawę z tego, jak bardzo wprzęgnięta w tzw. reformy kształcenia neoliberalna ideologia, niszczy duchowy wymiar rozwoju człowieka, a tym samym i unika badań nad kulturą wysoką lub są one eliminowane przez czynniki władzy jako sprzeczne z polityką poprawności. Pani M. Muszyńska upomina się nie tylko o rozwijanie modeli estetyki możliwości, ale i o odzyskanie poczucia ideału i podejmowanie próby naprawy rzeczywistości w perspektywie refleksji związanych ze świadomością wartościowego istnienia.. s. 47)

Autorka tej monografii zaproponowała m.in. nowe opracowanie "widzenia binokularnego" H. W. Loewalda w interpretacji J. D. Millera. Okazało się ono pomocne w głębszym rozumieniu procesu sublimacji, do którego prowadzi empatia epistemologiczna, a to w niej ma udział dekonstrukcyjna praca alegorii i ironii. Słusznie wprowadzona zostaje do pedagogiki nowa kategoria pojęciowa, jaką jest alegoria, obok takich już pojęć wiążących myśl minionych pokoleń z wyzwaniami ponowoczesnego świata, jak podmiotowość, dwoistość, alternatywność czy dystopia. Alegoria jest odkrywana w każdym z przywoływanych przez M. Muszyńską dzieł jako możliwość, impuls, a może i prowokacja, byśmy mogli zbliżyć się do tego, co naturalne, przeżywane, doznawane przez jego przedstawienie kulturowe.

Rozszerzoną koncepcję wychowania estetycznego autorka osadza głęboko zarówno w naukach o sztuce, filozofii, jak i psychologii. Już we wstępie zapowiada, że będzie to monografia teoretyczno-empiryczna. Część badawcza w paradygmacie jakościowym stanowi egzemplifikację teorii odsłaniając zarazem ich walory eksplikacyjne i interpretatywne oraz wnosząc istotny wkład w ponowoczesne nauki o wychowaniu. Zastosowany tu typ badań metateoretycznych wskazuje na wyraźny związek awangardy artystycznej z ponowoczesnością, w której modernistyczne metanarracje niejako rozpływają się w zmiennych i wielokształtnych kontekstach parcjalnych narracji. Słusznie przywołana w tej publikacji Anna Zeidler – Janiszewska pisała z postmodernistycznej perspektywy, że sztuka (...) nie przynosi już prawdy o świecie, lecz zmienia się w jedną z alternatywnych rzeczywistości, o własnych założeniach oraz własnych mechanizmach „uprawdziwiania” i samoodtwarzania; z porządku reprezentacji przenosi się w porządek symulacji.

Muszyńska znakomicie odsłania nam tajemnicę i niewyczerpalność znaczenia alegorii ujawniając jej genealogię i różne wymiary oraz jej powiązania z filozofią i psychologią. Dzięki tej analizie, miejscami także krytycznej refleksji sprzyja lepszemu zrozumieniu struktur intelektualnych i estetycznych, podkreślając ich naturę znacznie bardziej skomplikowaną niż proste posługiwanie się ich nazwą. Naczelną myślą zaproponowanych przez nią badań jakościowych jest to, że człowiek nie tkwi w kulturowo stanowionych rolach, normach, symbolach, znaczeniach (co wpisywałoby się w paradygmat normatywny), ale sama edukacyjna interakcja czy wywiad z ironicznym alegorykiem może być traktowana jako doświadczenie estetyczne i zarazem proces interpretacyjny. Podmiot badań pani dr hab. M. Muszyńskiej nigdy nie jest całkiem otwarty (dostępny, jawny), toteż musi być odtworzony (zrekonstruowany) także poprzez interpretację. To poznanie jest zasługą hermeneutyki, by można było docierać do intencji interlokutora, do jego wypowiedzi, której znaczenia muszą być najpierw odkryte poprzez interpretację.

Przybliżenie polskiemu czytelnikowi metodologii opartej na praktyce sztuki i edukacji (a/r/tografia) jest niewątpliwym wkładem w rozwój współczesnej pedagogiki. Przedstawione w rozdziale 8 założenia badań jakościowych stanowią w tej pracy dzięki swoistego rodzaju „perełką poznawczą”. Dotychczasowe teorie wychowania estetycznego zostają wzbogacone o awangardę nie tylko sztuki, ale i metodę „żywego badania” (living inquiry) jako doświadczenia estetycznego, związanego z procesem nadawania znaczeń i ze świadomością rozumienia sztuki (...). (s. 346) Przeprowadzenie własnych badań jakościowych ze studentami na bazie konceptu widzenia binokularnego a dotyczących spostrzegania przez nich dwu światów: zewnętrznego, realnego a krytykowanego i świata idei (ich iluzji), a więc przez odwołanie się do doświadczeń estetycznych studentów w powiązaniu z myśleniem krytycznym, sprzyjało wygenerowaniu z ich wypowiedzi typologii alegorii na podstawie ekspozycji wizualno-tekstowo-ewokatywnej.

Mamy zatem znakomitą, pierwszą badawczo aplikację idei dwoistości, dualizmu i ambiwalencji autorstwa Lecha Witkowskiego. Zamieszczone w rozprawie prace plastyczne uczestników badań budzą najwyższe uznanie i podziw, jak wspaniałe można osiągnąć efekty w edukacyjnym spotkaniu, które nie mieszczą się we wskaźnikach KRK, natomiast odsłaniają nam jakże głęboki wymiar duchowych doznań kandydatów do pedagogicznej profesji. Przykładowo, wypowiedź uczestniczki wywiadu na temat powszechnie zakorzenionego kłamstwa w relacjach międzyludzkich jest czymś niezwykle subtelnym, ale jakże autentycznie przeżywanym, co potwierdził – chociaż jest to przypadkowa zbieżność w czasie wypowiedzi prof. Marcina Króla na temat kłamstwa w życiu codziennym i dyskursie publicznym generacji III RP. Oto interlokutorka stwierdza na podstawie obserwacji, które poczyniła w związku z zadanym jej procesem pracy twórczej przez M. Muszyńską: (...) ludzie kłamią. Kłamią w różnych sytuacjach, głównie przejawia się to tym, że jak opowiadają jakieś historie,, bardzo ubarwiają rzeczywistość. (...) Myślę, że robią to dlatego, żeby być bardziej akceptowanym społecznie, bardziej jakby pożądanym, bo często boją się tego. Że ich prawdziwa twarz, prawdziwa osobowość nie zostanie przez ludzi doceniona i nie zostanie zaakceptowana przez społeczeństwo” (s. 596).

Tymczasem M. Król pisze m.in. Jeżeli polityk dla zdobycia władzy gotów jest zaprzedać dusze diabłu kłamstwa, a my na to nie reagujemy, to znaczy, że stajemy się wspólnikami kłamstwa”. Otóż rozprawa dr M. Muszyńskiej dowodzi także w warstwie jej swoistego rodzaju doświadczenia quasi eksperymentalnego, że być może nowe pokolenie zamknie kartę kultury kłamstwa, będącej zapewne jeszcze pochodną syndromu homo sovieticus także wśród elit naszego społeczeństwa. Chciałbym, żeby moje dzieci miały szanse spotkania na swojej drodze życia takiego nauczyciela akademickiego.

16 września 2014

Co mogą stracić nauczyciele, rodzice i uczniowie?


Nie tak retoryczne pytanie zadają dziennikarze "GazetaPraca.pl". Oni zapytali "Co mogą stracić nauczyciele?", by ostrzec prawie pół miliona profesjonalistów, że rządząca koalicja partyjna PO i PSL zamierza rozmontować Kartę Nauczyciela dopiero po wyborach samorządowych. Są w błędzie. Karta zostanie "zdegradowana" po wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2015 r., jeśli nie dojdzie do tych drugich znacznie wcześniej. A ja dodatkowo pytam, co mogą stracić rodzice i uczniowie?

Nie po to ministra Joanna Kluzik-Rostkowska "pisze" - jak twierdziła w Sejmie - podręczniki do klas II i III, by narażać się nauczycielom. Nie po to zabiera głos, gdzie tylko się da (z przeświadczeniem wyćwiczonym przez specjalistów od PR), że to dzięki niej rodzice zaoszczędzili ponad 45 mln. PLN, skoro MEN wydał na elementarzowy "twór" zaledwie 75 mln. PLN.

Ten eleMENtarz jest - zdaniem ministry i premiera - najlepszy na świecie, bo który był tak, jak ten, poddany ostrej krytyce i mimo wykazanych patologii w jego powstaniu oraz błędów - został wydany, wydrukowany i nawet osobiście dowieziony do szkół przez niektórych kuratorów oświaty? No niech ktoś wskaże, który? stwierdziła nasza ministra: 60 tysięcy osób weszło na stronę. Było kilkaset opinii. Ten podręcznik naprawdę nie budzi złych emocji

Och, jacy zdolni są dzisiejsi, postmodernistyczni i popkulturowi autorzy, że wysiłkiem zbiorowym poradzili sobie z 600 opiniami! Doprawdy, żaden dotychczasowy elementarz, nawet ten Mariana Falskiego z "Alą, co ma kota", nie miał w ciągu kilkudziesięciu lat obecności w szkołach aż tylu recenzji! No, ale to był przedwojenny profesor, więc musiał być kiepski. Nie oglądał serialu o "Kiepskich".

Któż mógłby się spodziewać, że nie tylko jego praca została przez MEN skiepszczona. Na śmietnik historii edukacji wczesnoszkolnej wyrzucono ponad 20 autorskich elementarzy. No i dobrze. Po co zaśmiecać wielością, jak powracamy do wymarzonej przez naród jedności, spokoju i dobrobytu.

Protestowało Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne w Warszawie przeciwko ustawie podręcznikowej, rzekomemu plagiatowi jego publikacji itp. Cóż za problem? Władza jest gotowa na ustępstwa. Załagodziła konflikt ocierając dyrekcji łzy rzuceniem na ochłap prawa do dystrybucji MEN-skiego "wytworu". No niech ktoś powie, że MEN prowadzi niewłaściwą politykę?

W końcu, bez przetargu znalazły się wydawnictwa, które wydały w czasie wakacji komplet zeszytów (ćwiczeniówek) z adnotacją na okładce "Dostępne w ramach dotacji MEN". Czy resort edukacji wyraził na to zgodę? Zweryfikował, ocenił przydatność? Nie, bo i po co? Niech lud przyjmie z dobrodziejstwem "elementarza zapewnienie o nieodpłatnym dostępie do tych materiałów. Wydawca nie skłamał. Wydawca prawidłowo napisał, że są one "dostępne w ramach dotacji MEN", a ta wynosi 50 zł. na każdego pierwszoklasistę. Niech no tylko szkoły zakupią inne pomoce. Przecież wiadomo, że są droższe i nie mają na okładkach logo "elementarza".

Tylko dziennikarze z "Gazety Wyborczej" wyśledzili (ach, jacy oni są szybcy), że ponoć są takie szkoły publiczne, w których ten wybitny elementarz zamyka się w szafkach na klucz, by nie uległ zniszczeniu. Słusznie. Ja bym nawet oprawił chociaż jeden egzemplarz w każdej szkole w złote ramki, by rodzice składali pod nim kwiaty wdzięczności.