15 marca 2014

Pedagogika Montessori korzystnym rozwiązaniem dla małych wiejskich szkół

Tomasz Szydło zastępca Burmistrza Miasta Świdnik ds. Oświaty i Spraw Społecznych przesłał mi tekst, który tu zamieszczam jako przykład "dobrej praktyki", o którą upominają się niektórzy czytelnicy. W związku z czekającymi nas jesienią wyborami samorządowymi warto dostrzec osoby, które na edukację patrzą nie przez pryzmat oszczędności, redukcji etatów, zamykania małych szkół, ale w tym ostatnim przypadku - wprost odwrotnie, ratowania ich. Doskonałym tego przykładem jest sięgnięcie po pedagogikę Marii Montessori, o której znaczeniu dla ratowania właśnie w małych miejscowościach kultury duchowej oraz dla rzeczywistego wspierania rozwoju dzieci w ich lokalnym środowisku, w ich małych ojczyznach, tak pisze ceniony w swoim mieście samorządowiec:

Jednym z podstawowych zadań samorządu jest prowadzenie szkół i przedszkoli. Powszechnie znanym i bezspornym faktem jest nie doszacowanie oświaty w budżecie państwa, której finansowanie jest przecież jego konstytucyjnym zadaniem. Obecnie część oświatowa subwencji ogólnej nie wystarcza nawet na pokrycie wynagrodzeń nauczycieli. Zgodnie z aktualnymi zapisami prawa subwencja oświatowa jest jedynie jednym ze źródeł finansowania edukacji, kolejnym wskazywanym w przepisach są dochody samorządów. Stawia to samorządy w bardzo kłopotliwej sytuacji, ponieważ są zobowiązane do realizacji zadania, którego koszt przekracza ich możliwości finansowe. Stąd wiele gmin szuka różnych rozwiązań, aby te koszty zminimalizować.

Szczególnie trudna jest realizacja zadań oświatowych w małych ośrodkach wiejskich. Subwencję oświatową nalicza się proporcjonalnie do liczby uczniów. Oddziały wiejskich szkół są mało liczne, natomiast koszt zatrudnienia nauczyciela jest odpowiednio wysoki i niezależny od tej liczebności. Wprawdzie we wzorze algorytmu podziału subwencji oświatowej znajdują się parametry wyrównawcze P1 i R, ale te - przy małych dochodach gmin - nie gwarantują wystarczających środków na oświatę. Najczęściej więc stosowane rozwiązanie to zamykanie małych i dowożenie dzieci do większych szkół, tak aby uzyskać odpowiednią liczbę dzieci w jednym oddziale klasowym (optymalna pod względem finansowym liczebność to 28-30 uczniów w oddziale). Powoduje to wydłużenie drogi dzieci do szkoły oraz likwidację często jedynego ośrodka kulturalnego na wsi. Drugim, coraz rzadziej stosowanym rozwiązaniem, jest łącznie uczniów z kilku roczników w jednym oddziale, powszechnie uważane za rozwiązanie bardzo niekorzystne, zarówno z punktu widzenia nauczyciela, jak i samych uczniów. Trzecie rozwiązanie to przekazywanie szkół fundacjom lub stowarzyszeniom, co daje możliwość zatrudnienia nauczycieli na zwykłą umowę o pracę i zwiększenia jego pensum, wynikającego z Karty Nauczyciela. Z takiego rozwiązania oczywiście nie są zadowoleni nauczyciele.
Z mojego piętnastoletniego doświadczenia na stanowisku zastępcy burmistrza Świdnika wynika, że jest inne ciekawe i optymalne rozwiązanie, patrząc na nie z różnych punków widzenia: dzieci i rodziców, nauczycieli i gminy. Takim rozwiązaniem jest zastosowanie metody Marii Montessori. Metoda ma już ponad sto lat. W pewnym sensie podobna jest do metody skautowej czy harcerskiej. Bazuje na podążaniu za naturalnym tempem rozwoju dziecka, za wrodzoną ciekawością poznawania świata, na inspirowaniu do samodzielnych poszukiwań i odkryć. Wykorzystuje proste, ale dopracowane w szczegółach pomoce naukowe, które umożliwiają wykorzystanie wszystkich zmysłów człowieka. Interesujące są zwłaszcza pomoce naukowe do matematyki.

Niezwykle ważnym i ciekawym elementem tej metody jest łączenie w jednym oddziale dzieci z trzech roczników. Uwzględnia ona etapy rozwoju dziecka polegające na indywidualnym poznawaniu pojęć i zjawisk oraz obserwację starszych dzieci przez młodsze oraz pomoc młodszym przez starsze. Metoda populara w Europie i na świecie, w Polsce znajduje swoich zwolenników w dużych miastach. Chętnie stosowana zwłaszcza w przedszkolach niepublicznych, uznawana często za metodę ekskluzywną, dostępną dla nielicznych wybranych. Zupełnie niesłusznie. Może ona być z powodzeniem stosowana w przedszkolach i szkołach publicznych.

W Świdniku, od dziesięciu lat, funkcjonują w kilku przedszkolach - jeden lub dwa oddziały skupiające w jednym oddziale dzieci w wieku od 3. do 5. lat. Od kilku lat prowadzone są też 3 oddziały wczesnoszkolne w szkole podstawowej, grupujące w jednym oddziale dzieci w wieku od 6. do 9. lat. Uczniowie oddziałów Montessori osiągają bardzo dobre wyniki w tzw. trzecioteściku oraz w sprawdzianach klas szóstych przeprowadzanych przez Okręgową Komisję Egzaminacyjną. Przy okazji, wart zauważenia jest fakt, że średni wynik uczniów w sprawdzianach klas szóstych w skali gminy od czterech lat jest najwyższy w województwie lubelskim.

Wydaje się, że metoda Montessori, zgodnie z którą umieszcza się w jednym oddziale uczniów trzech roczników jest znakomitym rozwiązaniem dla małych szkół wiejskich. W najbardziej skrajnym przypadku, w odległym od dużych ośrodków, małym - liczącym 25 dzieci - przedszkolu pięciogodzinnym, mógłby być zatrudniony jeden nauczyciel. W małej szkole wiejskiej liczącej 50. uczniów, można zorganizować dwa oddziały obejmujące po 25 dzieci (zgodnie z najnowszymi przepisami oświatowymi), jeden - składający się z dzieci klas 1-3 oraz drugi - klas 4-6. Do nauki dzieci należałoby zatrudnić dwóch nauczycieli, po jednym w każdym oddziale, lub jednego nauczyciela w oddziale wczesnoszkolnym i dwóch nauczycieli na część etatu, uczących w bloku humanistycznym i w bloku matematyczno-przyrodniczym. Zatrudniani byliby oczywiście zgodnie z Kartą Nauczyciela.

Przy tej okazji nasuwa się kilka wątpliwości związanych z prawem oświatowym, w szczególności dotyczącym kwalifikacji nauczycieli. Jeśli chodzi o kwalifikacje nauczyciela w przedszkolu i edukacji wczesnoszkolnej (klasy 1-3) wystarczą zwykłe kwalifikacje nauczyciela przedszkolnego i nauczania wczesnoszkolnego wzbogacone o studia podyplomowe z metody Montessori. Natomiast w klasach 4-6 napotkamy już na trudność wynikającą z faktu, że zgodnie z rozporządzeniem MEN o kwalifikacjach nauczycieli danego przedmiotu może uczyć jedynie nauczyciel, który ukończył studia lub kurs kwalifikacyjny w zakresie nauczanego przedmiotu. I to jest podstawowa trudność, jaką napotyka metoda w zderzeniu z prawem oświatowym. Jedynym rozwiązaniem jest zmiana rozporządzenia o kwalifikacjach nauczycieli i uruchomienie studiów kwalifikacyjnych do uczenia wielu przedmiotów w blokach humanistycznych i matematyczno-przyrodniczych. Z jednej strony, jest to o tyle łatwe, że większość nauczycieli to wieloprzedmiotowcy, mający kwalifikacje do uczenia kilku przedmiotów, a przedmiotów w szkole podstawowej nie jest tak dużo i mogą one tworzyć 2 bloki: humanistyczny i matematyczno-przyrodniczy. Z drugiej, w wyniku obniżenia wieku szkolnego szkołę będą kończyli uczniowie 11-letni, więc jedynie np. nauczyciele nauczania zintegrowanego, mający do tej pory kwalifikacje do uczenia dzieci w wieku 7-9 lat, musieliby wzbogacić kwalifikacje do uczenia dzieci z dwóch roczników: 10-11–letnich.

Pojawia się oczywiście pytanie natury ogólnej, dotyczącej kształcenia nauczycieli. Czy rzeczywiście te same kwalifikacje są potrzebne do uczenia na wszystkich szczeblach edukacji, do uczenia np. 10-latka co i 20-latka? Jeszcze kilka lat temu, jako magister fizyki z przygotowaniem pedagogicznym, miałem kwalifikacje do uczenia fizyki w szkole podstawowej, szkole średniej i na uczelni wyższej. I rzeczywiście we wszystkich typach szkół uczyłem. Jednak - w moim przekonaniu - decydujący dla kompetencji nauczyciela jest nie tyle zakres poznanej wiedzy, jej skomplikowany opis, lecz rozumienie zjawisk i problemów oraz umiejętność takiego poprowadzenia lekcji, aby uczeń to zjawisko czy problem poznał i zrozumiał. A to są kompetencje bardziej pedagogiczne niż naukowe.

Jeden z najwybitniejszych fizyków naszych czasów Steven Hawking potrafił w swej książce „Krótka historia czasu” omówić najbardziej skomplikowane zjawisko, jakim jest powstanie wszechświata, z wykorzystaniem jednego wzoru E=mc2, który to wzór jest ikoną współczesnej nauki. Wykazał się więc wybitnym talentem pedagogicznym. Podobnie na początku ubiegłego wieku skomplikowana ogólna teoria względności Alberta Einsteina oraz wnioski i konsekwencje z niej płynące były powszechnie dyskutowane na salonach towarzyskich ówczesnej Europy. A więc można skomplikowane zjawisko przedstawić w sposób bardzo przystępny. Jestem przekonany, że metoda Montessori też daje taką możliwość.

Przemyślane w metodzie Marii Montessori, w szczególności pomoce naukowe umożliwiają samodzielne poznawanie skomplikowanych wzorów algebraicznych takich jak np. rozwinięcie dwumianu: (a+b)2 = a2 + b2 + 2ab lub (a+b)3 = a3+ 3a2b + 3ab2 + b3 w bardzo przystępny, dosłownie namacalny sposób już w przedszkolu. W świdnickich przedszkolnych oddziałach Montessori powyższe wzory poznaje każde dziecko. Pomoce naukowe Montessori, ze względu na ograniczony popyt i wysoką jakość, są drogie, ale jest to wydatek jednorazowy. Wysoka jakość wykonania gwarantuje, że służą w codziennym użytku w świdnickich jednostkach oświatowych już 10 lat.

Oddziały przedszkolne i szkolne Montessori cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem. Podobnie w Lublinie, do publicznych przedszkoli i szkoły podstawowej, prowadzonych tą metodą, jest więcej chętnych niż miejsc. Tym bardziej, że tyle obecnie mówi się o zindywidualizowanym podejściu do dzieci, a indywidualna praca ucznia, mimo łączenia trzech roczników w jednym oddziale, jest wielkim atutem metody Montessori. Wdrożenie tej metody o tyle jest łatwe, że można otrzymać daleko idące wsparcie ze strony pracowników naukowych Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Podsumowując: zastosowanie metody Montessori jest rozwiązaniem najbardziej optymalnym dla małych ośrodków, z którego wszyscy mogą być zadowoleni. Samorządowcy, bo nie będą zmuszani zamykać małych szkół. Rodzice, bo będą mieli szkołę blisko miejsca zamieszkania. Nauczyciele, bo będą w dalszym ciągu zatrudniani zgodnie z Kartą Nauczyciela. Uczniowie, bo zyskają nową, skuteczniejszą metodę poznawania świata i przyswajania wiedzy. Dzięki wprowadzeniu metody Montessori to, co było zmorą małych szkół, a więc klasy łączone, może stać się ich atutem gwarantującym wysoką jakość edukacji i rozwiązaniem umożliwiającym uniknięcie zamykania małych szkół, przy jednoczesnym zoptymalizowanym koszcie ich funkcjonowania.

14 marca 2014

Przedwczesna strata w środowisku pedagogicznym - zmarła dr hab. Beata Dyrda





Wczoraj dotarła do mnie niezwykle przykra wiadomość o nagłej śmierci naszej Koleżanki pedagog z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach pani dr hab. Beaty Dyrdy. Jeszcze niedawno wyznaczaliśmy skład recenzentów w Jej przewodzie habilitacyjnym, który jakże pomyślnie sfinalizowała w swojej macierzystej Uczelni, a dzisiaj, kiedy powinniśmy upowszechniać kolejne Jej wyniki badań, musimy pochylić nasze głowy i poruszone serca z głębokim smutkiem, by mówić już o Niej w czasie przeszłym.

To jest dramat nie tylko dla Najbliższych, dla Rodziny, ale także dla polskiego środowiska akademickiego, które z radością przyjęło naukowy awans Koleżanki pokładając w Niej nadzieje na dalszą współpracę. Odnotuję zatem ku pamięci i z wyrazami wdzięczności wobec osób, które przyczyniły się do znakomitego rozwoju naukowego pani dr hab. Beaty Dyrdy, współtworzyły z Nią interesujące projekty badawcze i doskonaliły praktykę edukacyjną, Jej najważniejsze dokonania, dziękując zarazem za pomoc w tym zakresie pani prof. Iwonie Chrzanowskiej z UAM w Poznaniu.

Zm. dr hab. Beata Dyrda urodziła się 14 lutego 1968 r. w Katowicach. W roku 1993 uzyskała stopień zawodowy magistra na Wydziale Pedagogiki i Psychologii, w zakresie nauczania początkowego. W roku 1999 na macierzystym Uniwersytecie i Wydziale uzyskała stopień doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, a w 2012 r. stopień naukowy doktora habilitowanego. Od początku swojej drogi zawodowej związana była pracą naukowo-badawczą z Uniwersytetem Śląskim, przechodząc przez kolejne stopnie awansu zawodowego i naukowego. W tej kadencji była Zastępcą Dyrektora Instytutu Pedagogiki, adiunktem w Katedrze Pedagogiki Społecznej.

Po uzyskaniu stopnia naukowego doktora odbyła staże naukowe w: Finlandii, Danii i Szwajcarii. Za działalność naukowo-dydaktyczną dr hab. Beata Dyrda została wyróżniona nagrodą indywidualną II stopnia Rektora Uniwersytetu Śląskiego w latach: 2000, 2005, 2008; nagrodą zespołową III stopnia: 2009, 2011, nagrodą Dziekana WPiP za działalność organizacyjną w latach: 2004, 2005, 2006. W roku 2008 uhonorowana została Medalem Komisji Edukacji Narodowej.

Była po doktoracie autorką, współautorką trzech monografii, raportu z badań, skryptu, pracy zwartej pod Jej redakcją; sześciu autorskich i współautorskich artykułów wydanych w języku kongresowym (angielskim, rosyjskim); dwóch współautorskich publikacji wydanych w języku kongresowym za granicą. W języku angielskim ukazało się osiem tekstów, w tym jeden autorski i siedem współautorskich w czasopiśmie z listy filadelfijskiej „The New Educational Review”; w języku polskim, w czasopismach punktowanych z listy ministerialnej opublikowała siedem artykułów, w dwóch kolejnych była współautorką.

W swoim dorobku naukowym zmarła pedagog ma również 25 tekstów, które znajdują się w monografiach zbiorowych wieloautorskich; w innych czasopismach polskich znalazły się trzy artykuły Jej autorstwa; kolejnych 12 tekstów autorskich i dwa współautorskie opublikowane zostały w polskich, recenzowanych materiałach pokonferencyjnych. Była autorką czterech, a współautorką dwóch recenzji, sprawozdań. Była również autorką 3 haseł encyklopedycznych: syndrom nieadekwatnych osiągnięć szkolnych, uczeń zdolny, wyrównywanie szans edukacyjnych, które znalazły się w Encyklopedii Pedagogicznej XXI wieku, (red.) T. Pilch, Wydawnictwo Akademickie „Żak’, Warszawa 2008.

Najważniejsze w dokonaniach badawczych są monografie. Pani dr hab. Beata Dyrda wydała:


1. Dyrda B. (2000) Syndrom Nieadekwatnych Osiągnięć jako niepowodzenie szkolne uczniów zdolnych. Diagnoza i terapia. Oficyna Wydawnicza „IMPULS”, Kraków, s.173, ISBN 83-7308-024-4

2. Dyrda B. (2004), (red.) Rozwijanie twórczości i inteligencji emocjonalnej dzieci i młodzieży. Poradnik dla wychowawców i nauczycieli. Oficyna Wydawnicza „IMPULS”, Kraków, s. 161, ISBN 83-7308-375-8

3. Dyrda B. (2007) Zjawiska niepowodzeń szkolnych uczniów zdolnych. Rozpoznawanie i przeciwdziałanie. Oficyna Wydawnicza IMPULS, Kraków, s. 98, ISBN 978-83-7308-963-1

4. Dyrda, B.; Koczoń-Zurek, S; Przybylska, I. (2008) Podstawy prawne i organizacyjne oświaty. Skrypt dla studentów pedagogiki. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice, s. 169, ISBN 978-83-226-1711-3

5. Dyrda B., Przybylska I. (2008) New competences – the new standards of professional teachers’ education. “The Learning Teacher Journal”, Vol. 2, Nr 1, s. 49-67, ISSN 1654-0344


6. Dyrda B. (2009) The underachievement syndrome of the gifted and creative children – the diagnostic approach and the research results. “The Learning Teacher Journal” Vol. 3, No 1/ 2009, s. 3-17, ISSN1654-0344

7. Дырда Б. (2009) Специальные образовательные потребности способных учеников. [В:] Психология социального развития: От монолога к диалогу: сб. науч. тр. каф. психологии. Под научн. ред Т. В.Сенько, Н. В. Гольцовой / филиал Рос. гос. соц. ун-та в г. Минске. Минск: Изд. центр БГУ, s. 182-188, ISBN: 978-985-476-742-0.

8. Dyrda B. (2011) Badanie systemu pracy z uczniem zdolnym. Raport z badania case study w Wielkiej Brytanii, Finlandii, Niemczech, Austrii i Czechach. Ministerstwo Edukacji Narodowej, Ośrodek Rozwoju Edukacji, Warszawa, s. 93 [http://www.ore.edu.pl/strona-ore/index.php?option=com_phocadownload&view=category&id=104:raporty-z-bada&Itemid=1355]

9. Dyrda B. (2011) Personal narratives of school educators on supporting the development of gifted students – a perspective from schools in Poland. “The Learning Teacher Journal” Vol. 5, No 2/ 2011, s. 47- 58, ISSN1654-0344

10. Dyrda B. (2012) Edukacyjne wspieranie rozwoju uczniów zdolnych – studium społeczno-pedagogiczne Wydawnictwo Akademickie ŻAK, Warszawa, s. 536, ISBN 978-83-62015-42-9

Żegnam Koleżankę dr hab. Barbarę Dyrdę aforyzmem wybitnego dyplomaty Mariana Dobrosielskiego:

"Bardzo mnie zawsze boli, gdy umiera utalentowany człowiek,
świat bowiem bardziej ludzi takich potrzebuje niż niebo
"

(M. Dobrosielski, W. Zajewski, W. Tłokiński, O Aforyzmach, Nostalgii i Doświadczeniu" Gdańsk 2008, s. 15)

13 marca 2014

Wyklikaj Ministerstwo Edukacji Narodowej


Propagandowa akcja Ministerstwa Edukacji Narodowej w sprawie sześciolatków trwa nadal. Jak widać, władze tego resortu wolą korzystać z opinii specjalistów od public relations, niż pedagogów szkolnych. Być może propagandziści MEN dysponują gotowymi formami, technikami, narzędziami, które sprawdzają się w promowaniu nowego proszku do prania, ale w przypadku edukacji mają one sens tylko wówczas, kiedy potrafi się je łączyć z meritum sprawy.

Trzeba najpierw znać szkołę od środka, by wiedzieć, w jaki sposób ją promować, nawet jeśli na to nie zasługuje, kiedy oferowana usługa jest tandetna. Jeśli pamięta się szkołę z własnego dzieciństwa, a doradcy MEN dowodzą swoimi działaniami, że uczęszczali do kiepskich szkół (chyba do placówek pozorowania pracy, kamuflażu prawdy o mających w niej miejsce patologiach, ćwiczonego w nich konformizmu i hipokryzji), to tworzą rozwiązania, które wydają się wciąż jeszcze możliwymi do upowszechniania w naszym społeczeństwie. Tymczasem one tylko tę władzę kompromitują.

Mam tu na myśli uruchomioną kolejną akcję "Sprawdź szkołę swojego dziecka". Nic głupszego nie można było już wymyśleć. Jeśli bowiem pani minister, która podpisuje się także swoją fotografią pod tym propagandowym manewrem, sądzi, że mamy tak bezmyślnych i niewykształconych rodziców, że po kliknięciu na mapie Polski i wyszukaniu rejonowej szkoły ich dziecka, zachwycą się dawką informacji na temat stopnia i jakości przygotowania się na przyjęcie maluchów do placówki, to jest w błędzie. Być może musiała uruchomić kolejny moduł medialny na stronie resortu edukacji z środków unijnych, by dać komuś zarobić na tym rozwiązaniu, ale to tym gorsze wystawia świadectwo władzy, jak i jego wykonawcom.

Joanna Kluzik-Rostkowska pisze w liście do rodziców sześciolatków m.in.: "Wspólnie z Wami, dyrektorami szkół i samorządami, chcemy mieć pewność, że zrobiono wszystko, by jak najlepiej przygotować podstawówki na przyjęcie pierwszoklasistów, w tym sześciolatków. Wierzymy, że tak już jest w przypadku placówki, którą Państwo wybraliście dla swojego dziecka. Możecie ocenić to sami, odnajdując wybraną szkołę na zamieszczonej mapie Polski. Znajdziecie tu podstawowe informacje o placówce oraz link prowadzący do jej strony internetowej. W tym samym miejscu sukcesywnie będą zamieszczane ankiety, w których dyrektorzy, rady rodziców i wizytatorzy, ocenią stan przygotowania podstawówek na przyjęcie Waszych dzieci, w tym na przyjęcie sześciolatków. Ankiety pomogą sprawdzić, czy szkoły są już gotowe, czy też są zadania, które dyrektorzy, nauczyciele i samorządy muszą dopracować, jak najlepiej wykorzystując czas do 1 września."

Wybrałem więc szkołę dla swojego dziecka w pobliżu miejsca mojego zamieszkania. Kliknąłem i zapoznałem się z treścią, która ponoć ma mnie przekonać, że warto do tej szkoły posłać swoje dziecko, albo donieść władzy - jak Pawka Morozow - na znajomą dyrektorkę. Otóż treść ankiet, do których mogłem zajrzeć, przekonała mnie, że nie warto posłać dziecka ani do tej, ani do innej szkoły.

Zaczynam od Ankiety wypełnionej przez Radę Rodziców – "Przygotowanie mojej szkoły do przyjęcia sześciolatków".

W związku z tym, że o odpowiedzi na ankietowe pytania poproszono anonimowych rodziców, anonimową dyrekcję szkoły i anonimowego wizytatora, to opublikowane dane są niczym bańka mydlana. Ulatują po nadmuchaniu w górę i szybko pękają. Oto pierwsze pytanie ankiety:

1. W jakim stopniu, Państwa zdaniem, szkoła ma przygotowane pomieszczenia i pomoce dydaktyczne do pracy z 6 latkami w klasie pierwszej?
a. w stopniu bardzo dobrym
b. w stopniu dobrym
c. w stopniu dostatecznym
d. nie jest przygotowana

Ciekaw jestem, co myślał sobie rodzic na temat stopnia przygotowania pomieszczenia i pomocy dydaktycznych do pracy z sześciolatkami? Za tak sformułowane pytanie mój student otrzymałby ocenę niedostateczną. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu: nie wolno w jednym pytaniu pytać o dwie kwestie, a w tym przypadku o pomieszczenie i o pomoce dydaktyczne, gdyż nie wiemy, czy odpowiedź np. "w stopniu bardzo dobrym" dotyczy obu tych kwestii, czy tylko jednej z nich, a jeśli jednej, to której?

Mam nadzieję, że tych pytań ankietowych nie tworzyli socjolodzy z podległego resortowi Instytutu Badań Edukacyjnych. Chociaż powinni przynajmniej się z nimi zapoznać, by ostrzec panią minister przez totalną ignorancją twórców owych ankiet. Głupota wprawdzie nie boli, ale kto wie...

Mamy w tym zbiorze jeszcze inne tego typu błędne pytania:

3. W jakim stopniu, Państwa zdaniem, szkoła ma przygotowane miejsca do zabawy i wypoczynku (część rekreacyjna, boisko, świetlica itp.)?
a. w stopniu bardzo dobrym
b. w stopniu dobrym
c. w stopniu dostatecznym
d. nie jest przygotowane

Rodzice "szkoły mojego wyboru" podkreślili kategorię "d", czyli do ... , ale co mieli na myśli, dokonując takiego wyboru? Brak boiska, brak świetlicy, fatalne miejsce do wypoczynku w czasie przerwy międzylekcyjnej? Co? Tego nie wie nikt.

Podobnie rzecz ma się z błędnym, a dodatkowo najmniej wartościowym poznawczo, pytaniem typu rozstrzygnięcia:

6. Czy Państwa zdaniem świetlica szkolna sprzyja rozwojowi dziecka 6 letniego i jest uzupełnieniem procesu edukacyjnego w szkole?
a. tak
b. nie

Jak Państwo sądzicie: czy odpowiedź "a" lub "b" uwzględnia rolę świetlicy w sprzyjaniu rozwojowi dziecka czy to, że świetlica jest uzupełnieniem procesu edukacyjnego w szkole? A może i jedno i drugie? A jak dziecko nie uczęszcza na świetlicę?

Spójrzmy na kolejne pytanie z tej pseudoankietki:

2. W jakim stopniu, Państwa zdaniem, szkoła ma przygotowanych nauczycieli do pracy w klasie pierwszej?
a. w stopniu bardzo dobrym
b. w stopniu dobrym
c. w stopniu dostatecznym
d. nie jest przygotowana

Na jakiej podstawie mają wypowiedzieć się rodzice na ten temat - o, pardon, nie wypowiedzieć się tylko dokonać wyboru z gotowych odpowiedzi - skoro nie mają żadnego wglądu w dokumentację personalną zatrudnionych w danej szkole nauczycieli? Inna kwestia, to co każdy z nas rozumie pod pojęciem "przygotowanie do pracy w klasie pierwszej"? Dla kogoś każdy, kto został zatrudniony w szkole podstawowej, musi być przygotowany do pracy w klasie pierwszej, gdyż do tego zobowiązuje prawo. Jak jednak dokonać rozróżnienia stopnia przygotowania biorąc pod uwagę wszystkich nauczycieli? Dla jednego rodzica być może nauczycielka klasy Ia jest bardzo dobrze przygotowana, ale ta z klasy Ib już tylko dobrze. Co jest wskaźnikiem owego stopnia przygotowania? NIC! Subiektywny wybór na zasadzie - "wydaje mi się". I to ma być rzetelna informacja o stopniu przygotowania szkoły?


Jest też jakże "ambitne" pytanie, na "najwyższym poziomie kompetencji", które zawiera alternatywne odpowiedzi, a mianowicie:

4. Jak nauczyciele prowadzą zajęcia edukacyjne w klasach pierwszych?
a. w sposób tradycyjny (zajęcia w ławkach, lekcje 45 minutowe itp.)
b. w sposób elastyczny – różny czas zajęć edukacyjnych

To dopiero mieli problem rodzice z Rady Rodziców, bo przecież, nawet jeśli zajęcia są prowadzone w sposób elastyczny, to przecież dzieci siedzą codziennie w ławkach i wykonują jakieś prace. Co zatem powinni podkreślić - odpowiedź "a" czy "b"? A swoją drogą, który rodzic widział, jak nauczyciel prowadzi w klasie zajęcia, skoro nigdy w nich nie uczestniczył? Drzwi od klasy są dla rodziców przecież zamknięte na czas lekcji. Zajęcia prowadzone w ławkach i w ramach 45 minutowych lekcji nie mogą być elastyczne? Oj, oj,... to może niech już wróci K. Szumilas, bo ta b. minister chyba kiedyś pracowała we wczesnej edukacji, to może coś pamięta z pedagogiki wczesnoszkolnej?

Kto i komu zapłacił za ten program, za ten bubel propagandowy z pieniędzy podatników?

Doprawdy, czas wyklikać Ministerstwo Edukacji Narodowej. Ktoś powinien skończyć z tą kompromitacją, z tym kiczem, ignorancją, za którą muszą płacić najwyższą cenę nasze dzieci. Ich rodzice jako podatnicy utrzymują takich ignorantów przy władzy. To wstyd. Ja zaś mogę moich studentów uczyć na przykładzie tych pseudo ankietek, jak nie należy konstruować tego typu narzędzi. Będą mieli ubaw, po pachy! Tylko z kogo, z czego i jak długo jeszcze musimy śmiać się na co dzień?