29 listopada 2013

"Tego świata nie możemy zostawić takim – jakim jest"

Tytułowa myśl Janusza Korczaka przyświecała V Zjazdowi Pedagogiki Społecznej w Polsce, który wczoraj zakończył swoje obrady w Jachrance k/Warszawy. Temat Zjazdu, który stanowił zarazem łącznik dla struktury problemowej obrad brzmiał: „Pedagogika społeczna w służbie człowiekowi i wartościom w XXI. W poszukiwaniu nowych metod integracji i rozwoju społecznego.”

Organizatorami jakże imponujących rozmiarem i znakomitą organizacją obrad były: Zespół Pedagogiki Społecznej KNP PAN, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, Wydział Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku, Wyższa Szkoła Nauk Społecznych „Pedagogium” w Warszawie, Uniwersytet Katolicki Eichstät – Ingolstadt oraz Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie. Sercem i liderem Zjazdu był prof. Tadeusz Pilch - członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, wybitny pedagog społeczny, który skupił wokół problemów badawczych tej dyscypliny nauk pedagogicznych setki osób z całego kraju. Do Jachranki przyjechało ponad 200 osób z wszystkich uczelni publicznych i wielu niepublicznych, którzy odpowiedzieli na apel i zarazem zaproszenie Profesora potwierdzenia własnej wierności korczakowskiej idei, by tego świata nie zostawiać takim, jakim jest.


Ostatnie dwa tygodnie są rejestrem w moim akademickim doświadczeniu niezwykłych spotkań, konferencji, jubileuszy i wyjątkowych debat, w toku których odsłaniane były diagnozy edukacji i nauki w polskiej rzeczywistości. Swoje sole czarnej polityki edukacyjnej III RP dodał prof. T. Pilch w otwierającym Zjazd i specjalnie przygotowanym wraz z dr. Tomaszem Sosnowskim tomie rozpraw naukowych pt. "Zagrożenia człowieka i idei sprawiedliwości społecznej" (Wyd. Akademickie ŻAK, tom 1, Warszawa 2013, ss.444) - "Wprowadzeniu". A w nim takie akapity, jak: Blaski i cienie postępu cywilizacyjnego; Neoliberalizm - wielka pomyłka człowieka oraz Misja i powinności humanistyki.

Padają w tym tekście słowa bolesne, ale jakże prawdziwe o tym, że mamy w kraju do czynienia z:

- "dominacją i sakralizacją władzy partyjnej, wodzostwem wywodzącym się (...) wprost z dawnego systemu, jest reliktem świadomości komunistycznej, i innych totalitarnych systemów, które kształtowała mentalność pełnych trzech pokoleń".

- autorytarnym zarządzaniem życiem zbiorowym, które niszczy demokratyczne i koncyliacyjne procesy społecznej komunikacji, zaś polityka centralizmu, etatystyczna władzy prowadzi do stagnacji lub nawet regresu w systemie oświatowym (np. tysiące zamykanych szkół, patologiczna rywalizacja i rankingi już w przedszkolach, niewydolność systemu opieki nad dzieckiem, upadek oświaty dorosłych, regres kulturowy), jak i innych obszarach życia społeczeństwa (np. infrastruktura kolejowa i drogowa, regres systemu sprawiedliwości) czy chory owoc filozofii ekonomicznego neoliberalizmu jakim jest parametryzacja każdej dziedziny życia;

- ewidentnym wynaturzeniem zdziczałego turbokapitalizmu, w którym nikt z osób odpowiedzialnych za przełomowe i cywilizacyjne katastrofy, obłąkani ideolodzy, autorzy "zabaw" w mydlane bańki miliardowych zysków dla samych siebie nie poniósł odpowiedzialności;

- brakiem wyobraźni władzy, a nawet całkowitą jej obojętnością na humanitarne konteksty zdarzeń i procesów;

- mechanizmami nagiego wyzysku ludzi pracy, utrwalaniem patologicznego prawa pracy (pod dyktando pracodawców, a nie zasad racjonalnego rozwoju i sprawiedliwości społecznej).

Warto ten tekst przeczytać, by zrozumieć, dlaczego zdaniem prof. Tadeusza Pilcha tak wiele patologii jest następstwem obecnej władzy, którą trudno jest w gruncie rzeczy odróżnić od Zjednoczonej Partii Robotniczej!

Uczestnicy brali udział w kilku wydzielonych strukturalnie debatach problemowych:

Debata 1. Człowiek w zmieniającej się przestrzeni życia społecznego (moderował prof. Jerzy Modrzewski)

1. Regres społecznego zaufania, kryzys, a właściwie brak społeczeństwa obywatelskiego, regres więzi społecznych. Filozofia rywalizacji i konsumpcjonizmu…
2. Co możemy zmienić, a z czym musimy się pogodzić?
3. Czy realne jest zbudowanie społecznej Arkadii? Społeczeństwo obywatelskie

Debata 2. Człowiek i środowisko w sytuacji zagrożenia (prowadzący_ prof. WSNS dr hab. Marek Konopczyński)

1. Największe utrapienia świata, środowiska i człowieka?
2. Ubóstwo, bezrobocie, uzależnienia, patologie społeczne lokalne i międzynarodowe, handel ludźmi, współczesne niewolnictwo
3. Jaka strategia rozwoju społecznego może być szansą dla skutecznej profilaktyki przed zagrożeniami?


Debata 3. Podstawowe środowiska życia człowieka. Środowisko społeczne, kultura, polityka… (Prowadząca: prof. dr hab. Ewa Syrek)

1. Rodzina i inne naturalne środowiska życia, deformacje, zagrożenia…
2. Zmiana to czy regres tradycyjnych form życia? Korygować czy alarmować?
3. Kultura i jej szczególna postać – „elektroniczna”. Moda czy trwała forma nowego świata wyrażania, przeżyć i kontaktów?
4. Polityka? Nieprzyjazny świat siły „wielkiego brata”, czy przedmiot obywatelskiej debaty i społecznego kreowania rozwoju?

Debata 4. Marginalizacja i wykluczenie. Poszukiwanie metod integracji i wspierania indywidualnego rozwoju.(Prowadzący: prof. dr hab. Jacek Piekarski)

1. Świat narastającego rozwarstwienia i rozpadu więzi międzyludzkich, narodziny wielkich egoizmów.
2. Źródła i czynniki marginalizowania człowieka i grup społecznych.
3. Czy wystarczy obudzić siły społeczne jako środek zaradczy przeciw wykluczeniu, czy musimy zmienić świat i jego reguły?
4.W poszukiwaniu skutecznych metod usuwania zagrożeń wynikających z marginalizacji i wykluczenia.



Wolna Trybuna Zjazdowa - Prowadzenie - (Prowadząca: prof. APS dr hab. Barbara Smolińska-Theiss)Zmieniamy i naprawiamy świat! To nasze prawo i powinność!

1. Jak zbudować społeczeństwo obywatelskie?
2. Jaki kształt będzie mieć ponowoczesna rewolucja?
3. Jak stanowić, kontrolować i „rozliczać” władzę?
4. Jakie wartości i dążenia kierunkowe należy sformułować dla Polski na XXI wiek, dla naszych dzieci i wnuków ?
5. Czy kapitalizm da się ucywilizować?


(Fot. Obrady plenarne prowadzi prof. WSNS dr hab. Mikołaj Winiarski, a referują łódzcy pedagodzy społeczni: dr hab. Danuta Urbaniak-Zając prof. UŁ oraz
prof. dr hab. Ewa Marynowicz-Hetka)

Trzeba przyznać, że zakres problemowy Zjazdu Pedagogiki Społecznej był imponujący. Prof. Wiesław Theiss przypomniał wszystkim jego uczestnikom, że ogólnopolskie zjazdy pedagogów społecznych zostały zapoczątkowane w ... dn. 31 stycznia - 2 lutego 1937 r. w Warszawie! To wówczas liczące ponad 400 osób środowisko polskich naukowców - pedagogów społecznych, na czele z Heleną Radlińską, postanowiło dokonać diagnozy i oceny stanu rozwoju uprawianej dyscypliny naukowej.

Kolejne Zjazdy Pedagogów Społecznych miały miejsce:

II - na Uniwersytecie Łódzkim w dn. 25-26 maja 1947 r.,

III - w Warszawie w gmachu ZNP w dn. 13-14 kwietnia 1957 r.,

IV - na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego w dn. 23-24 listopada 1981 r.

Po 32 latach pedagodzy społeczni spotkali się ponownie, dzięki inicjatywie i przewodnictwu temu naukowemu ruchowi Tadeuszowi Pilchowi, za co bardzo serdecznie podziękowałem w imieniu władz Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.

28 listopada 2013

Pedagogiczna ortodoksja w czasach pozorowanego przez władze chaosu?



Aleksander Nalaskowski - profesor zwyczajny Instytutu Pedagogiki UMK w Toruniu wydał książeczkę, której treść nie pozostawi nikogo wobec niej obojętnym, bowiem chyba nikt w naszym środowisku tak skutecznie, jak właśnie ten pedagog, nie drażnił, nie prowokował, nie wywoływał fali oburzenia czy zachwytów. Ilekroć miałem tylko taką możliwość zaproszenia Profesora na organizowaną przeze mnie konferencję "Edukacja alternatywna - dylematy teorii i praktyki" czy na seminarium doktorskie (a było tak, że to doktoranci wybłagali u mnie, bym zaprosił A. Nalaskowskiego na seminarium), zawsze były tłumy słuchaczy, wiernych jego czytelników. Kategoria wierności dotyczyła obu typów postaw wobec głoszonych czy publikowanych przez tego pedagoga książek i artykułów – antagonistycznych i protagonistycznych (aż po zachwyt i apologetykę). Dwa bardzo poważne wypadki w Jego życiu osobistym sprawiły, że walcząc najpierw o życie, potem o powrót do zdrowia, sił i sprawności był przez kilka lat niemalże nieobecny w przestrzeni publicznej, chociaż mimo cierpienia dzielnie i konsekwentnie sprawował odpowiedzialnie funkcję dziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu.

To jest absolutny fenomen, by w imię poczucia odpowiedzialności godzić trud i problemy własnej egzystencji z nieustanną pasją badacza, dydaktyka, administratora i oświatowca. Piszę o tym dlatego, by czytelnicy najnowszej książki Profesora mieli świadomość, ze uprzystępnił nam po tych trudnych latach życia książkę, która nie jest zwykłym zestawieniem, powtórką tekstów już gdzieś, wcześniej publikowanych. Jest bowiem i nie jest zarazem. Jak sam stwierdza w słowie odautorskim: „Tomik zawiera (...) polemiczne, dyskusyjne i głównie popularne teksty opublikowane w ostatnich latach w dziennikach, tygodnikach czy na portalach internetowych. Uznałem, że wraz z zakończeniem intensywnej obecności w mediach warto te wszystkie słowa pozbierać i razem wydać jako rodzaj kroniki buntu „na bieżąco””, książkowe pożegnanie trybuny na rzecz powrotu do katedry”.

Nie wierzę, by to pożegnanie było zarazem zakończeniem publicznej obecności Profesora w mediach, bo nie jest On typem naukowca, który mógłby przejść obojętnie wobec tego, co ma miejsce w naszym kraju. Być może większość zajmuje taką postawę, tylko nie on. Ja sam nie godzę się z taką perspektywą i apeluję do niego, by nie stosował postawy oporu biernego, skoro przez tyle lat był czynnym kontestatorem/krytykiem, ale i kreatorem polityki oświatowej czy akademickiej w naszym kraju. Nie mam rzecz jasna środków do wywierania pozytywnej presji w tym zakresie, ale mam taką nadzieję, że sami czytelnicy w tym pomogą i upomną się o powrót Profesora do sfery publicznej. Katedra nie będzie przez to opuszczona czy zaniedbana.

Sięgnijmy jednak do książki, która może być najlepszym prezentem dla naszych przyjaciół lub wrogów, w zależności od preferowanych przez nich postaw politycznych, preferencji światopoglądowych, a więc i ideologicznych. Jednym i drugim możemy sprawić radość, bowiem ci pierwsi będą zachwyceni piękną edycją książeczki zawierającej treści bliskie ich postrzeganiu świata polityki rządów III RP oraz szeroko pojmowanej edukacji, dla drugich będzie on okazją do wyrzucenia z siebie agresji, złości, wściekłości i pohejtowania w internecie na jego temat, ba, może nawet straszenia kolejnymi procesami. Tu każdy znajdzie coś dla siebie, dla masowania własnego EGO, dla wyrażenia protestu przeciwko patologiom polskiej codzienności oświatowej, naukowej, politycznej i kulturowej, dla podtrzymania stereotypu, uprzedzeń lub fascynacji profesorem.

Autor nadał swoje książce tytuł „Ortodoksja i chaos”, ale w moim przekonaniu, o ile ortodoksja jest czymś jednoznacznie rozpoznawalnym w naszym świecie, o tyle już chaos – nie. Odnosząc ów stan do polskiej rzeczywistości musiałbym zaprzeczyć, że mamy u nas do czynienia z chaosem, bowiem od 1993 r. ma miejsce ewidentna polityka demokracji sterowanej, etatystycznego władztwa i głębokiej zapaści kulturowo-oświatowej. Nie ma w Polsce chaosu, chociaż może się wydawać, że on istnieje. Nie jest to jednak możliwe w sytuacji, gdy rządzący perfekcyjnie (w ich mniemaniu) wykorzystują stare praktyki socjotechniki i politycznej manipulacji w stosunku do własnego narodu, depcząc wartości, tradycje narodowe, kulturowe i z typową dla kolejnych rządów lewicy, prawicy i neoliberałów fundują polskiemu społeczeństwu blichtr i tandetę, błyskotki i powiększającą się nędzę, troszcząc się o własną nomenklaturę i sieci prywatyzowanych interesów. W III RP jest ortodoksja w różnych postaciach i wymiarach, ale na pewno nie ma chaosu, bo odpowiednie służby już o to się troszczą, tak jak w PRL. W tym przypadku syndrom homo sovieticus został tak głęboko i skutecznie przekazany w genach politycznych tzw. Nowych elit, że mówienie o chaosie jest absolutnie nieuprawnione. Chyba, że chcemy powiedzieć, iż to władze polityczne kraju kreują chaos, nad którym same muszą dla dobra narodu zapanować sobie tylko znanymi metodami autorytaryzmu i zniewalania części polskiego, a niepokornego wobec nich społeczeństwa.

Książeczka jest przykładem interesujących treści, które - chociaż powstawały w różnych okresach czasu - stanowią o wysokiej wartości analiz polskiej rzeczywistości według kryteriów merytorycznych, a nie czasu ich ukazywania się w sferze medialnej. Dzięki temu A. Nalaskowski dał nam zupełnie nowe dzieło, godne przeczytania i namysłu. Oj, warto poświęcić trochę czasu zawartym w nim „perełkom” metaforycznych analiz, studiów krytycznych i resentymentalnych. Nikogo ta książka nie znudzi. Co najwyżej, jeśli w dowolnym momencie odkryje, że nie potwierdza jego (świato-) poglądu, zapewne ją odłoży lub podaruje swojemu wrogowi. Toteż będzie pożądany efekt czytelniczy, gdyż niektórym nic tak dobrze nie sprawia przyjemności, jak pozbawianie jej innych.

Profesor A. Nalaskowski sytuuje się w tej książce ponad wspomnianymi emocjami, nastrojami czy ideologicznymi orientacjami. Owszem, w jakiejś mierze odsłania osobiste preferencje aksjologiczne potwierdzając raz jeszcze, że w świecie nauki tylko krowa nie zmienia poglądów. Naukowiec – humanista z prawdziwego zdarzenia, nie tylko zmienia, ale musi je zmieniać, jeśli istotnie identyfikuje się z tą funkcją nauki, jaką jest dociekanie prawdy o interesującej go rzeczywistości, a nie jej głoszenie zgodnie z oczekiwaniami władzy.

Ostatnio, w czasie jednej z konferencji, ktoś skomentował, że prof. A. Nalaskowski jest ortodoksyjnym konserwatystą. Niech zapozna się najpierw z książką Gilberta Keith Chestertona pt. "Ortodoksja" , a skoryguje nieco swoje zdanie na ten temat. Gdyby jednak poczytał książki toruńskiego pedagoga z lat wcześniejszych, to musiałby na ich podstawie lokować jego twórczość po stronie ortodoksyjnych… liberałów.




Nie jest tu moją rolą analizowanie profilu osobowościowego tego pedagoga. W pełni jednak akceptuję Jego znakomitą intuicję i kreatywność badawczą, w której wykorzystuje właśnie jak naukowiec z prawdziwego zdarzenia do analiz określonych procesów, zdarzeń czy zjawisk edukacyjnych adekwatną do przedmiotu metodologię i środki poznania. A to, że kieruje się przy tym wszystkim jeszcze własnym sumieniem, spójnym kanonem wartości, nie powinno nikomu przeszkadzać w odczytaniu tego, co tak naprawdę ważnego ów Autor ma nam do powiedzenia. Może jednak warto zawiesić na jakiś czas własne przedsądy, uprzedzenia czy fascynacje i zobaczyć, że to, co nas śmieszy, czego się obawiamy lub odrzucamy dotyczy także nas samych, a to, co budzi wściekłość lub żal, być może jest także naszym udziałem.

Nie będę referował Państwu tej książki. To są głęboko refleksyjne eseje, znakomite filipiki językowe, metaforyczne skoki wzwyż, by odczytywać różne znaki polskiej edukacji w teorii i praktyce. Jak chcecie komuś zrobić przyjemność lub wyprowadzić go z równowagi, macie świetną ku temu okazję.

27 listopada 2013

Ależ było gorąco w Pedagogium…














Wczoraj Rektor Wyższej Szkoły Nauk Społecznych – Pedagogium w Warszawie dr hab. Marek Konopczyński prof. WSNS zorganizował wraz z Katarzyną Koszewską - Kierownik Wydziału MSCDN w Warszawie, Małgorzatą Pomianowską - Redaktor Naczelną miesięcznika "Dyrektor Szkoły" interesującą debatę na temat mitów współpracy szkoły z rodzicami.

Otwierał ją mój wykład na temat owych mitów, co rozgrzało uczestników do czerwoności. Przyjąłem bowiem do swojej analizy kategorię mitu jako czegoś iluzorycznego, pozoru. Pokazałem, w jakim stopniu i zakresie polityka rządów od 1993 r. ,a więc wszystkich niemalże już sprawdzonych u władzy stronnictw politycznych, okazała się w obszarze oświaty publicznej także wielkim parawanem kłamstwa. "Współpraca" szkoły z rodzicami jest w polskiej oświacie efektem notorycznie współtworzonych przez władze iluzji, złudzeń, fikcji, naiwnych wyobrażeń, wiary w rzeczy niemożliwe. To ukryte podtrzymywanie politycznej władzy nad rodzicami przez m.in.: propagandę, manipulację, PR-owską perswazyjność władzy. Rodzice zostają uwikłani w iluzoryczność, która wydaje się nadawać ton ich obecności w szkole, chociaż w istocie chodzi o to, by nie wystawiali głów ponad to, czego oczekuje od nich MEN, kurator oświaty czy dyrektor szkoły.




Po wykładzie odbył się panel z udziałem Karola Semika - Mazowieckiego Kuratora Oświaty, Izabeli Muszyńskiej - Zespół Szkół nr 118 im. J. Lelewela Warszawa – dyrektor szkoły, Elżbiety Piotrowskiej - Gromniak - Prezeski Stowarzyszenia "Rodzice w Edukacji" i Jarosława Chojeckiego – rodzica ze Szkoły Podstawowej nr 314 im. Przyjaciół Ziemi w Warszawie. Była to już druga część tzw. Tryptyku edukacyjnego, kierowana do dyrektorów szkół i placówek oświatowych, psychologów, pedagogów, wychowawców wszystkich typów szkół oraz przedstawicieli samorządów lokalnych. Pierwsza część odbyła się w Katowicach, druga wczoraj w Warszawie, w sali teatralnej "Pedagogium". W końcu to Andrzej Janowski pisał o uczniu w teatrze życia codziennego, więc dlaczego nie rozmawiać o roli rodziców w szkole publicznej właśnie w teatrze, gdzie odbywają się przedstawienia bezdomnych. Czyż rodzice, nauczyciele i uczniowie nie mają czasami przeświadczenia, że są traktowani w szkole jak bezdomni? Mogą przyjść, ogrzać się, dostaną zupę i ... na ulicę.

Prowadząca panel sformułowała cztery tezy:

1. Współczesna szkoła unika merytorycznej współpracy z rodziną w związku z czym rodzina czuje się zwolniona z tego obowiązku.

2. Współpraca szkoły z rodzina jest niesłychanie istotnym elementem procesu edukacyjnego gwarantującym osiąganie sukcesów szkolnych przez dzieci i młodzież.

3. Współczesna szkoła coraz bardziej się „instytucjonalizuje” i „biurokratyzuje”, dlatego też tworzy bariery utrudniające, a czasami wręcz uniemożliwiające rodzinom
uczniów współpracę z nią

4. Nauczyciele współczesnej szkoły nie są merytorycznie przygotowani do współpracy z rodzinami uczniów.


Niestety, nie mogłem dotrwać do końca, gdyż jako rodzic musiałem zdążyć, by odebrać dziecko ze szkoły. Dyskusja jednak i wymiana poglądów były ożywione. Na co głównie zwracano uwagę? Pojawiła się ciekawa metafora stołu z czterema nogami, które muszą być tej samej długości, by ów mebel się nie przewrócił. Każda z nóg stołu (szkoły) odpowiada ważnemu podmiotowi jej uspołecznienia, a więc: rodzice - nauczyciele - uczniowie i nadzór pedagogiczny. Jeśli nie ma między nimi wzajemnego szacunku, jeśli nie traktują się zgodnie z zasadą primus inter pares, jeśli nie potrafią się ze sobą dogadać, to trudno, by można było uczynić szkołę instytucją publiczną Wówczas "szala" musi przechylić się na którąś stronę.


Nie wiem, czy przypominacie sobie państwo z okresu kierowania resortem edukacji przez ministrę Katarzynę Hall, że powołała ona przy MEN Radę Rodziców. Podobnie, jak rzecz ma się z fikcyjną Radą Edukacji Narodowej, i ta Rada była tylko propagandowym chwytem w próbie wykreowania w mediach troski pani minister o prowadzenie dialogu z rodzicami w sprawie sześciolatków. Po wyborach do obecnej kadencji Parlamentu K. Hall nie otrzymała nominacji na kierowanie resortem, toteż... nie raczyła nawet podziękować członkom Rady Rodziców przy MEN za to, że na czymś im jednak zależało, zbierali się, dyskutowali. Ot, potraktowano ich jak wyciśniętą cytrynę i "wyrzucono" w niepamięć społecznego bytu.

A co zrobiła kolejna pani minister edukacji - Krystyna Szumilas? Powołała "swoją" radę rodziców pod nazwą - "Forum Rodziców". Tamtej nikt nie rozwiązał, a członkom nowej "Forum-iastej" wręczono nominacje i jak żywe tarcze wrzucono w publiczny spór o sześciolatki. Musieli a może i chcieli dać swoją twarz tej propagandzie, nagrywać spoty, byle tylko zasłużyć na nominację. Jedni czynią to z przekonania, nie dostrzegając tego, jak stali się środkiem do socjotechnicznej manipulacji władzy, inni czynią to z sobie tylko znanych pobudek, chociaż być może mają problem z własną tożsamością, bo jednak mówić selektywnie o sprawach edukacji trzeba, skoro oczekuje tego od nich władza. Wielokrotnie już to w Polsce przeżywaliśmy, toteż jesteśmy z tym oswojeni. Organokracja pospolita kwitnie.

Ktoś trafnie powiedział w czasie dyskusji, że wszyscy głoszą potrzebę współpracy rodziców ze szkołą, a nie RODZINY ze szkołą. Trafne spostrzeżenie. Tyle tylko, że prawo oświatowe zostało tak zmanipulowane - przepraszam, skonstruowane - by rodzinę w tym kraju dzielić tak, jak dzieli się społeczeństwo: na swoich i obcych, na naszych i waszych, na białych i czarnych, itp. Zgodnie z zasadą totalitarnego władztwa(dawniej- socjalistycznego, dzisiaj - etatystycznego), władza ludzi dzieli i podtrzymuje podziały, by mogła autorytarnie i niepodzielnie rządzić. Dzięki temu wielu z nas może się wydawać, że ktoś się z nami liczy. Ucieszył mnie we wczorajszej debacie powrót do idei partycypacyjnego włączania rodziny ucznia w proces jego socjalizacji w szkole, liczenia się z rodziną w procesie kształcenia oraz wychowywania jej dziecka. Kto czytał moją książkę pt. "Edukacja w wolności", "Edukacja autorska" i "Edukacja pod prąd" pamięta, że w preferowanym przeze mnie modelu edukacji emancypacyjnej właśnie rodzina dziecka była fundamentem budowania relacji wspólnotowych w szkole publicznej.

Zdaniem innego z panelistów - zdaje się, że był to nauczyciel liceum - to nauczyciel powinien być inicjatorem zbliżenia rodziców do szkoły, to on powinien wykonać pierwszy krok. Szybko jednak uczestnicy sprowadzili go na ziemię, kiedy wskazywali na to, że szczególnie młodzi nauczyciele po prostu boją się rodziców. Sami nie są jeszcze rodzicami, są zbyt młodzi, by być partnerami dla o wiele starszych od siebie. Jeśli zatem pojawiają się bariery w tych relacjach, to głównie z lęku, obaw.
Dyrektor szkoły zaś przekonywał, że po co tu tyle mówić o roli współpracy szkoły z rodzicami, skoro ich stopniowo ubywa, a i ci, co przychodzą do szkoły w swoim czasie wolnym, chcą z nią współpracować, z biegiem lat wytracają zainteresowanie i zaangażowanie. Rodzice najzwyczajniej w świecie - zdezerterowali, nie ma ich w szkołach. Nie wyjaśniał już, z jakiego to powodu. Dlatego apelował o to, by rodzice sami zmienili swoje nastawienie do szkoły publicznej, przestali ją kontestować, oprotestowywać wszystko, co tylko jest możliwe, by nie wtrącali się w sprawy, o których nie mają pojęcia (np. plan zajęć dydaktycznych) itp. To może w takim razie tak narzekający na nieobecność rodziców w szkołach odpowiedzą sobie na pytanie, jaki w tej dezercji udział mają tak chętnie wprowadzane dzienniki elektroniczne? Wkrótce lekcje też będą wirtualne, więc o co tu się spierać?

Wicedyrektor placówki doskonalenia nauczycieli skonstatował, że po liczbie nauczycieli i rodziców zainteresowanych różnego rodzaju ofertami kursów, szkoleń itp. widać, że to szkoła ma kłopot, a nie rodzice. Inna rzecz, że zaufanie do szkoły i nauczycieli z każdym rokiem jest coraz niższe. Tymczasem szkoła jest jedyną instytucją, w której przez kilka lat znajdują się dzieci, nauczycieli i rodzice uczniów. No i na koniec tej części, w której mogłem uczestniczyć padały z sali różne przykłady zdarzeń, rozwiązań, które wyniszczają przestrzeń do możliwej współpracy. Tak jest np. w przedszkolach prywatnych, w których rodzice płacą za opiekę nad ich dzieckiem i nie życzą sobie, by ktokolwiek zawracał im głowę jakimiś z nim problemami. W przedszkolach publicznych natomiast można liczyć na większą empatię po obu stronach tych relacji. Jeśli nauczyciel przedszkola potrafi komunikować się z rodzicem problemowego dziecka, nie boi się go, bo występuje w interesie podopiecznego, to być może rodzic przeniesie tak pozytywne doświadczenie na relacje z nauczycielami w szkole.


Pojawił się też problem tzw. roszczeniowych rodziców. Bardzo mi się podobało, że uczestnicy panelu i dyskutanci przeciwstawiali się tej kategorii rodzica twierdząc, że każdy rodzic ma prawo mieć wątpliwości, czuć się niepewnie, formułować jakiś dylemat, toteż nie wolno tego określać pejoratywnie mianem - roszczeniowości. Trzeba razem ze sobą rozmawiać, wsłuchiwać się w siebie i poszukać wspólnie jak najlepszych dla dziecka rozwiązań, dla dziecka - a nie dla rodzica czy nauczyciela. Ponoć jeden z numerów miesięcznika "Dyrektor Szkoły" będzie poświęcony wspomnianej tu konferencji. Dzięki temu i ja dowiem się, o czym była mowa w ostatniej jej części.