27 listopada 2013

Ależ było gorąco w Pedagogium…














Wczoraj Rektor Wyższej Szkoły Nauk Społecznych – Pedagogium w Warszawie dr hab. Marek Konopczyński prof. WSNS zorganizował wraz z Katarzyną Koszewską - Kierownik Wydziału MSCDN w Warszawie, Małgorzatą Pomianowską - Redaktor Naczelną miesięcznika "Dyrektor Szkoły" interesującą debatę na temat mitów współpracy szkoły z rodzicami.

Otwierał ją mój wykład na temat owych mitów, co rozgrzało uczestników do czerwoności. Przyjąłem bowiem do swojej analizy kategorię mitu jako czegoś iluzorycznego, pozoru. Pokazałem, w jakim stopniu i zakresie polityka rządów od 1993 r. ,a więc wszystkich niemalże już sprawdzonych u władzy stronnictw politycznych, okazała się w obszarze oświaty publicznej także wielkim parawanem kłamstwa. "Współpraca" szkoły z rodzicami jest w polskiej oświacie efektem notorycznie współtworzonych przez władze iluzji, złudzeń, fikcji, naiwnych wyobrażeń, wiary w rzeczy niemożliwe. To ukryte podtrzymywanie politycznej władzy nad rodzicami przez m.in.: propagandę, manipulację, PR-owską perswazyjność władzy. Rodzice zostają uwikłani w iluzoryczność, która wydaje się nadawać ton ich obecności w szkole, chociaż w istocie chodzi o to, by nie wystawiali głów ponad to, czego oczekuje od nich MEN, kurator oświaty czy dyrektor szkoły.




Po wykładzie odbył się panel z udziałem Karola Semika - Mazowieckiego Kuratora Oświaty, Izabeli Muszyńskiej - Zespół Szkół nr 118 im. J. Lelewela Warszawa – dyrektor szkoły, Elżbiety Piotrowskiej - Gromniak - Prezeski Stowarzyszenia "Rodzice w Edukacji" i Jarosława Chojeckiego – rodzica ze Szkoły Podstawowej nr 314 im. Przyjaciół Ziemi w Warszawie. Była to już druga część tzw. Tryptyku edukacyjnego, kierowana do dyrektorów szkół i placówek oświatowych, psychologów, pedagogów, wychowawców wszystkich typów szkół oraz przedstawicieli samorządów lokalnych. Pierwsza część odbyła się w Katowicach, druga wczoraj w Warszawie, w sali teatralnej "Pedagogium". W końcu to Andrzej Janowski pisał o uczniu w teatrze życia codziennego, więc dlaczego nie rozmawiać o roli rodziców w szkole publicznej właśnie w teatrze, gdzie odbywają się przedstawienia bezdomnych. Czyż rodzice, nauczyciele i uczniowie nie mają czasami przeświadczenia, że są traktowani w szkole jak bezdomni? Mogą przyjść, ogrzać się, dostaną zupę i ... na ulicę.

Prowadząca panel sformułowała cztery tezy:

1. Współczesna szkoła unika merytorycznej współpracy z rodziną w związku z czym rodzina czuje się zwolniona z tego obowiązku.

2. Współpraca szkoły z rodzina jest niesłychanie istotnym elementem procesu edukacyjnego gwarantującym osiąganie sukcesów szkolnych przez dzieci i młodzież.

3. Współczesna szkoła coraz bardziej się „instytucjonalizuje” i „biurokratyzuje”, dlatego też tworzy bariery utrudniające, a czasami wręcz uniemożliwiające rodzinom
uczniów współpracę z nią

4. Nauczyciele współczesnej szkoły nie są merytorycznie przygotowani do współpracy z rodzinami uczniów.


Niestety, nie mogłem dotrwać do końca, gdyż jako rodzic musiałem zdążyć, by odebrać dziecko ze szkoły. Dyskusja jednak i wymiana poglądów były ożywione. Na co głównie zwracano uwagę? Pojawiła się ciekawa metafora stołu z czterema nogami, które muszą być tej samej długości, by ów mebel się nie przewrócił. Każda z nóg stołu (szkoły) odpowiada ważnemu podmiotowi jej uspołecznienia, a więc: rodzice - nauczyciele - uczniowie i nadzór pedagogiczny. Jeśli nie ma między nimi wzajemnego szacunku, jeśli nie traktują się zgodnie z zasadą primus inter pares, jeśli nie potrafią się ze sobą dogadać, to trudno, by można było uczynić szkołę instytucją publiczną Wówczas "szala" musi przechylić się na którąś stronę.


Nie wiem, czy przypominacie sobie państwo z okresu kierowania resortem edukacji przez ministrę Katarzynę Hall, że powołała ona przy MEN Radę Rodziców. Podobnie, jak rzecz ma się z fikcyjną Radą Edukacji Narodowej, i ta Rada była tylko propagandowym chwytem w próbie wykreowania w mediach troski pani minister o prowadzenie dialogu z rodzicami w sprawie sześciolatków. Po wyborach do obecnej kadencji Parlamentu K. Hall nie otrzymała nominacji na kierowanie resortem, toteż... nie raczyła nawet podziękować członkom Rady Rodziców przy MEN za to, że na czymś im jednak zależało, zbierali się, dyskutowali. Ot, potraktowano ich jak wyciśniętą cytrynę i "wyrzucono" w niepamięć społecznego bytu.

A co zrobiła kolejna pani minister edukacji - Krystyna Szumilas? Powołała "swoją" radę rodziców pod nazwą - "Forum Rodziców". Tamtej nikt nie rozwiązał, a członkom nowej "Forum-iastej" wręczono nominacje i jak żywe tarcze wrzucono w publiczny spór o sześciolatki. Musieli a może i chcieli dać swoją twarz tej propagandzie, nagrywać spoty, byle tylko zasłużyć na nominację. Jedni czynią to z przekonania, nie dostrzegając tego, jak stali się środkiem do socjotechnicznej manipulacji władzy, inni czynią to z sobie tylko znanych pobudek, chociaż być może mają problem z własną tożsamością, bo jednak mówić selektywnie o sprawach edukacji trzeba, skoro oczekuje tego od nich władza. Wielokrotnie już to w Polsce przeżywaliśmy, toteż jesteśmy z tym oswojeni. Organokracja pospolita kwitnie.

Ktoś trafnie powiedział w czasie dyskusji, że wszyscy głoszą potrzebę współpracy rodziców ze szkołą, a nie RODZINY ze szkołą. Trafne spostrzeżenie. Tyle tylko, że prawo oświatowe zostało tak zmanipulowane - przepraszam, skonstruowane - by rodzinę w tym kraju dzielić tak, jak dzieli się społeczeństwo: na swoich i obcych, na naszych i waszych, na białych i czarnych, itp. Zgodnie z zasadą totalitarnego władztwa(dawniej- socjalistycznego, dzisiaj - etatystycznego), władza ludzi dzieli i podtrzymuje podziały, by mogła autorytarnie i niepodzielnie rządzić. Dzięki temu wielu z nas może się wydawać, że ktoś się z nami liczy. Ucieszył mnie we wczorajszej debacie powrót do idei partycypacyjnego włączania rodziny ucznia w proces jego socjalizacji w szkole, liczenia się z rodziną w procesie kształcenia oraz wychowywania jej dziecka. Kto czytał moją książkę pt. "Edukacja w wolności", "Edukacja autorska" i "Edukacja pod prąd" pamięta, że w preferowanym przeze mnie modelu edukacji emancypacyjnej właśnie rodzina dziecka była fundamentem budowania relacji wspólnotowych w szkole publicznej.

Zdaniem innego z panelistów - zdaje się, że był to nauczyciel liceum - to nauczyciel powinien być inicjatorem zbliżenia rodziców do szkoły, to on powinien wykonać pierwszy krok. Szybko jednak uczestnicy sprowadzili go na ziemię, kiedy wskazywali na to, że szczególnie młodzi nauczyciele po prostu boją się rodziców. Sami nie są jeszcze rodzicami, są zbyt młodzi, by być partnerami dla o wiele starszych od siebie. Jeśli zatem pojawiają się bariery w tych relacjach, to głównie z lęku, obaw.
Dyrektor szkoły zaś przekonywał, że po co tu tyle mówić o roli współpracy szkoły z rodzicami, skoro ich stopniowo ubywa, a i ci, co przychodzą do szkoły w swoim czasie wolnym, chcą z nią współpracować, z biegiem lat wytracają zainteresowanie i zaangażowanie. Rodzice najzwyczajniej w świecie - zdezerterowali, nie ma ich w szkołach. Nie wyjaśniał już, z jakiego to powodu. Dlatego apelował o to, by rodzice sami zmienili swoje nastawienie do szkoły publicznej, przestali ją kontestować, oprotestowywać wszystko, co tylko jest możliwe, by nie wtrącali się w sprawy, o których nie mają pojęcia (np. plan zajęć dydaktycznych) itp. To może w takim razie tak narzekający na nieobecność rodziców w szkołach odpowiedzą sobie na pytanie, jaki w tej dezercji udział mają tak chętnie wprowadzane dzienniki elektroniczne? Wkrótce lekcje też będą wirtualne, więc o co tu się spierać?

Wicedyrektor placówki doskonalenia nauczycieli skonstatował, że po liczbie nauczycieli i rodziców zainteresowanych różnego rodzaju ofertami kursów, szkoleń itp. widać, że to szkoła ma kłopot, a nie rodzice. Inna rzecz, że zaufanie do szkoły i nauczycieli z każdym rokiem jest coraz niższe. Tymczasem szkoła jest jedyną instytucją, w której przez kilka lat znajdują się dzieci, nauczycieli i rodzice uczniów. No i na koniec tej części, w której mogłem uczestniczyć padały z sali różne przykłady zdarzeń, rozwiązań, które wyniszczają przestrzeń do możliwej współpracy. Tak jest np. w przedszkolach prywatnych, w których rodzice płacą za opiekę nad ich dzieckiem i nie życzą sobie, by ktokolwiek zawracał im głowę jakimiś z nim problemami. W przedszkolach publicznych natomiast można liczyć na większą empatię po obu stronach tych relacji. Jeśli nauczyciel przedszkola potrafi komunikować się z rodzicem problemowego dziecka, nie boi się go, bo występuje w interesie podopiecznego, to być może rodzic przeniesie tak pozytywne doświadczenie na relacje z nauczycielami w szkole.


Pojawił się też problem tzw. roszczeniowych rodziców. Bardzo mi się podobało, że uczestnicy panelu i dyskutanci przeciwstawiali się tej kategorii rodzica twierdząc, że każdy rodzic ma prawo mieć wątpliwości, czuć się niepewnie, formułować jakiś dylemat, toteż nie wolno tego określać pejoratywnie mianem - roszczeniowości. Trzeba razem ze sobą rozmawiać, wsłuchiwać się w siebie i poszukać wspólnie jak najlepszych dla dziecka rozwiązań, dla dziecka - a nie dla rodzica czy nauczyciela. Ponoć jeden z numerów miesięcznika "Dyrektor Szkoły" będzie poświęcony wspomnianej tu konferencji. Dzięki temu i ja dowiem się, o czym była mowa w ostatniej jej części.

26 listopada 2013

Ministerstwo edukacyjnych pozorów zwiększa szanse edukacyjne ... ale swoich urzędników




















Wiceminister Tadeusz Sławecki poleciał do Brukseli, by wziąć udział w konferencji „Edukacja włączająca w Europie - od teorii do praktyki".

Drodzy pedagodzy specjalni, nie cieszcie się z tego powodu i nie formułujcie wyrazów zachwytu. Władza pojechała na konferencję do... Brukseli. A co! Tylko po co? Czy wiceminister poleciał do Brukseli na przedświąteczne zakupy czy dla uzasadnienia własnego w niej udziału? Chyba nie po to, by – jak stwierdza się w komunikacie MEN - zaprosić uczestników brukselskiej debaty na konferencję, która odbędzie się dzisiaj w Warszawie? W tym tkwi ów pozór działania pltaformersko-peeselowskiej władzy w MEN. Teatrzyki, występy, okolicznościowe, tworzenie okazji do czerpania zysków ze środków unijnych, nic nieznaczące przemówienia, które w niczym nie służą polskiej edukacji. Jeśli wiezie się z Warszawy do Brukseli oralne zaproszenie do ... Warszawy na 26 listopada, to znaczy, że z góry zakłada się jego fikcyjność. Muszę przyznać, że tak rynkowego wykorzystywania edukacji do prywatnego zasysania pieniędzy publicznych na pseudokonferencje, rządowe delegacje i propagandowe akcje, w tym kreowanie pozoranckich instytucji dawno już nie mieliśmy. Biznes stworzył sobie na bazie oświaty doskonałe pole do kreowania własnego kapitału. Pan wiceminister nie wygłosił merytorycznego referatu, podobnie jak nie uczestniczył czynnie w krajowych konferencjach na ten temat, a mieliśmy ich za jego kadencji kilkadziesiąt, w różnych ośrodkach akademickich.

Kim są urzędnicy państwowych struktur edukacyjnych, że pod pozorem troski - w tym przypadku dzieci i młodzieży o szczególnych potrzebach edukacyjnych - zakładają jedną po drugiej agencje i tworzą w ministerstwach strukturalne ich odpowiedniki, by pasożytować na własnym społeczeństwie, powiększając „dziurę finansów publicznych” dla rzekomo szczytnych celów? Oto powołano Europejską Agencję Rozwoju Edukacji Uczniów ze Specjalnymi Potrzebami Edukacyjnymi, która wytycza kierunki i określa plany na przyszłość. Po co Polakom jakaś Agencja wytycza cele i plany ich realizacji? To nie mamy w kraju własnych kierunków i planów, tylko godzimy się na pozoranctwo i finansujemy je z własnych środków, by także nasi urzędnicy mieli dla siebie kapitałowe konfitury?

Niestety, tak tworzy się stanowiska nie tylko w tym resorcie pod tajemnicze de facto interesy władzy. Jak wynika z komunikatu MEN: Praca Agencji wspiera kraje członkowskie w tworzeniu ram organizacyjno-legislacyjnych i wdrażaniu edukacji włączającej, a także w jakich obszarach mogłaby to robić w przyszłości. Kupa śmiechu, bo jak to inaczej nazwać. W Polsce mamy najlepsze tradycje w całej Europie jeśli chodzi o pedagogikę inkluzyjną, że wspomnę tu tylko o Marii Grzegorzewskiej, o działającej Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, o powołaniu w latach 90. XX w. nowego kierunku studiów, jakim jest "pedagogika specjalna" i setkach publikacji z tej dyscypliny wiedzy oraz rozpraw metodycznych. To musi polski rząd płacić haracz na jakąś fikcyjną Agencję, by ministrowie i dyrektorzy departamentu jeździli po świecie a sami nie znali ani jednej pracy z pedagogiki specjalnej?

Pan wiceminister nie cytował Grzegorzewskiej, nie zna dorobku polskiej pedagogiki specjalnej, bo i po co? On obiecał w Brukseli, że w naszym kraju konsekwentnie władza wprowadza od 2008 r. (Sic! T- to władza PO i PSL, bo wcześniejsze zapewne zaniedbywały tę sferę?) zmiany w przepisach polskiego prawa, które mają na celu wspieranie indywidualizacji procesu kształcenia uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, a także zwiększanie zaangażowania rodziców i samych uczniów w ten proces. Wiceminister nie miał nic do powiedzenia poza tym, o czym jest mowa w komunikacie MEN:

Tadeusz Sławecki - uznał rekomendacje wypracowywane podczas realizacji projektów tematycznych Agencji. W tym kontekście wiceszef MEN podziękował wszystkim zaangażowanym w realizację projektów za skuteczne promowanie polityki oświatowej oraz praktycznych rozwiązań w zakresie kształcenia uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. I po to lata się do Brukseli? Brawo! Gratuluję! Szczególnie gratuluję nowego awansu urzędniczki MEN:

Podczas posiedzenia Rady Europejskiej Agencji Rozwoju Edukacji Uczniów ze Specjalnymi Potrzebami, w skład której wchodzą przedstawiciele krajów członkowskich, na dwuletnią kadencję w Zarządzie wybrano przedstawiciela polskiego Ministerstwa Edukacji Narodowej - Elżbietę Neroj, naczelnika Wydziału Specjalnych Potrzeb Edukacyjnych w Departamencie Zwiększania Szans Edukacyjnych MEN. A może by tak Pani Dyrektor zainteresowała się tym, że mamy listopad a uczniowie zdolni nie otrzymali jeszcze obiecanych im stypendiów? Oj, wiele by się znalazło w kraju zaniedbań, zaniechań I patologii w zarządzaniu sferą oświatową, ale urzędnicy MEN nie są od tego. Oni są dla samych siebie. I tak kręci się to koło oświatowego pozoranctwa. Przeczytajcie o tym, jak radykalnie obniża się w polskich szkołach udział uczniów zdolnych, a więc o specjalnych potrzebach edukacyjnych, w specjalistycznych zajęciach, które powinny w nich mieć miejsce. Po co nam Departament Zmniejszania Szans Edukacyjnych w MEN?

Trafnie odnotowano w komunikacie w w/w konferencji: Departament Zwiększania Szans Edukacyjnych MEN. No proszę, sami się do tego podświadomie przyznają.

25 listopada 2013

Mój pierwszy raz - na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu



Dziękuję Radzie Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu za tak zaskakujące dla mnie wyróżnienie, jakim jest wręczony mi z okazji XX-lecia tego Wydziału "Medal za zasługi dla rozwoju pedagogiki współczesnej". Jest to dla mnie wyróżnienie szczególne, bo nieoczekiwane, symboliczne, pełne zarazem odczytania i docenienia mojego wkładu w rozwój nauk o wychowaniu. Jest to dla mnie niezmiernie cenna nagroda, która swoją nazwą i kryjącą się w niej symboliką zobowiązuje do dalszego zaangażowania na rzecz wspierania pedagogicznego myślenia i działania nie tylko w polskiej rzeczywistości oświatowo-wychowawczej, ale także dla dobra polskiej pedagogiki. Wręczany po raz pierwszy przez władze Wydziału MEDAL rodzi poczucie satysfakcji, ale i pokory oraz zobowiązania na kolejne lata, by potwierdzić jego wartość w ramach wspólnej pedagogicznie służby społeczeństwu.







Gratuluję wszystkim pracownikom Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu wielu, jakże zasłużonych adresów podziękowań, gratulacji, które łączyły się z obchodzonym Jubileuszem. udział w uroczystościach z tym związanych potwierdza, że warto nam wszystkim było ryzykować sobą w krainie pozoru, fałszu, rozproszenia sił, hiper biurokratyzacji, kultu przeciętności czy dewaluacji autorytetów, by będąc wiernym ponadczasowym wartościom greckiej PAIDEI, dalej spełniać powierzoną nam nadzieję na lepsze wychowanie i kształcenie młodych pokoleń. Wydziałem kieruje prof. zw. dr hab. Zbyszko Melosik - wybitny komparatysta, kulturoznawca, naukoznawca, politolog, socjolog edukacji, który kontynuuje dzieło rozwoju jednostki zapoczątkowane przez profesorów: Zbigniewa Kwiecińskiego (pierwszego Dziekana WSE), Kazimierza Przyszczypkowskiego (później także prorektora UAM w Poznaniu) i Wiesława Ambrozika.



Jadąc do Poznania zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób wyrazić moją wdzięczność dla środowiska, które jest od początku mojego awansu naukowego nieustającym wyzwaniem i zobowiązaniem, autentyczną, uniwersytecką SZKOŁĄ MISTRZÓW, do której kilkadziesiąt lat temu skierował mnie mój profesor Karol Kotłowski - kierownik Katedry Teorii Wychowania Uniwersytetu Łódzkiego, kiedy zastanawiał się nad tym, co zrobić z młodym asystentem, jak pokierować moim losem, żeby spełniły się także jego oczekiwania. Sam przechodził już na emeryturę, toteż uważał, że jeśli udam się do Poznania, to tam znajdę właściwe wsparcie. Moje Koleżanki i Koledzy z Katedry Historii Wychowania poszli także tym śladem, co wszystkim nam wyszło na dobre. Moi pierwsi studenci pedagogiki w UŁ uzyskali stopień naukowy doktora z zakresu historii wychowania, a następnie doktora habilitowanego - właśnie na tym Wydziale.



Tak, to bardzo ważne jest, gdzie odkrywa się przedmiot własnych dociekań naukowych, z kim można skonsultować własne dylematy, zweryfikować zasadność doboru literatury oraz konceptualizację projektu badawczego. Dla mnie pierwszym PROFESOREM UAM, który podał mi rękę i bezinteresownie, bez formalnego przypisania do mojego przewodu naukowego na stopień doktora, zapoznał się z moimi przemyśleniami, konstrukcją i przeczytał mój tekst. Tą wyjątkową dla mnie OSOBĄ jest Profesor Maria Dudzikowa.
która - tak samo, jak mnie przed laty - pomaga i wspiera swoją mądrością młodych naukowców.

Kiedy więc układałem w myśli tekst moich podziękowań dla poznańskich naukowców, nadałem mu tytuł: MÓJ PIERWSZY RAZ NA WSE UAM:

Istotnie, pierwszą nauczycielką akademicką była - zanim jeszcze ten Wydział powstał - prof. Maria Dudzikowa. Przełom ustrojowy w Polsce zbliżył mnie do nowego, także rówieśniczego pokolenia znakomitych badaczy - jak mówił w czasie tej Uroczystości prof. Aleksander Nalaskowski - "młodych lwów polskiej pedagogiki". Jednym z nich, z "grzywą" wyjątkowego talentu w prowadzeniu badan porównawczych był ówczesny dr Zbyszko Melosik, obecny Dziekan. W czasie organizowanych przez profesorów Z. Kwiecińskiego i Lecha Witkowskiego "toruńskich i poznańskich seminariów naukowych pt. NIEOBECNE DYSKURSY" mogliśmy z różnych, często odmiennych paradygmatycznie perspektyw spierać się o myśl i praktykę pedagogiczną oraz konieczność włączenia się w polską transformację. To twórcy tych seminariów wymyślili wówczas własną nagrodę w postaci "Transformatora Edukacji", który otrzymał jako jeden z pierwszych właśnie Z. Melosik. Do dnia dzisiejszego czytamy nie tylko swoje teksty, spieramy się o ich treść, strukturę, krytykujemy i doceniamy to, co jest w świetle naszych odczytań - wartościowe. Za naukową mądrość i przyjaźń serdecznie dziękuję!

A potem były już kolejne pierwsze kroki, pierwsze doświadczenia łódzko/warszawsko-poznańskie:

Mój pierwszy, aktywny udział w konferencji naukowej WSE UAM był na zaproszenie profesorów Heliodora Muszyńskiego i Wacława Strykowskiego, którzy zorganizowali w 1991 Letnią Szkołę Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN w Zajączkowie. Zaprosili mnie wówczas jako młodego adiunkta UŁ z referatem na temat antypedagogiki. O, dyskusja była gorąca, a część młodych asystentów nawet specjalnie została do niej przygotowana, by wejść w spór z rekonstruowanymi w tamtych latach założeniami i rozprawami przedstawicieli tego nurtu myśli i praktyki socjalizacyjnej. Dzisiaj dziękuję obu PROFESOROM za otwartość na pluralizm, niedyrektywne podejście do relacji dorosły-dziecko oraz dorosły-dorosły.

Mój pierwszy JUBILEUSZ Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu miał miejsce dziesięć lat temu w dn. 13-14.10.2003, kiedy to mogłem wygłosić na zaproszenie referat w jednej z sekcji na temat: "Granice wychowania". Za znakomitą debatę dziękuję ówczesnemu Dziekanowi WSE (lata 2002-2008) prof. UAM dr hab. Wiesławowi Ambrozikowi.









Moja pierwsza interwencja oświatowa na terenie województwa wielkopolskiego, a dotycząca absolwentki WSE UAM, dotyczyła wspólnej z ówczesnym Dziekanem Wydziału prof. dr hab. Kazimierzem Przyszczypkowskim próby obrony dyrektorki przedszkola publicznego w Luboniu – Lidii Michałek. Wtedy doceniłem wartość nie tylko solidarności akademickiej, ale i oświatowej, kiedy wykładowca innego wydziału tej uczelni niszczył niezwykle kreatywną dyrektorkę przedszkola publicznego za to, że ośmieliła się zastosować w pracy jednego oddziału przedszkolnego model wychowania steinerowskiego. Po jej stronie stanął także ówczesny Dziekan Wydziału Teologicznego UAM, ale.. kobieta przegrała. Została odsunięta przez władze gminy pod pozorem utraty zaufania publicznego. To był, niestety, okres także niszczenia ("palenia na stosie") wrażliwych, znakomicie wykształconych w UAM i UW (pod kierunkiem prof. Marii Ziemskiej) nauczycieli publicznej oświaty tylko dlatego, że chcieli inaczej pracować z dziećmi, niż życzyła sobie tego lokalna władza.







Pierwszą wspólną konferencją i wspólną publikacją, jaką zorganizowałem z naukowcami WSE UAM była VI Międzynarodowa Konferencja „Edukacja alternatywna – dylematy teorii i praktyki” (Łódź 19-21.10,.2009). Z tej debaty ukazała się wyjątkowa rozprawa, bogata w teksty i materiały filmowe na temat polskiego modelu edukacji demokratycznej.






Kiedy zostałem przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN miałem ten zaszczyt, by współorganizować pierwszy raz posiedzenie Komitetu z dziekanami i rektorami wydziałów i uczelni pedagogicznych z całego kraju, które nabyły uprawnienia do nadawania stopni naukowych doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Pisałem w blogu o tej wyjątkowej debacie, jaka miała miejsce w UAM w dn. 12.13.11.2012. Zaowocowała ona wieloma artykułami i książkami uczestników wspólnej troski o losy pedagogiki jako kierunku kształcenia oraz dyscypliny naukowej. To było ważne dla środowiska pedagogicznego otwarcie na budowanie wspólnoty akademickiej. Ufam, że w przyszłym roku będziemy mogli spotkać się w połowie kadencji rektorów i dziekanów, by dokonać oceny i określić kierunki dalszej współpracy.

Dziękuję Radzie Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM za pierwsze dla mnie nominacje do Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów, do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN oraz dwukrotne do nagród ministra edukacji narodowej za publikacje naukowe. Dzięki wspólnym doświadczeniom w znacznie wcześniejszej współpracy w Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej i Polskiej Komisji Akredytacyjnej, gdzie z byłymi i obecnym dziekanem przemierzaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, poznając różne uczelnie, środowiska naukowe i dydaktyczne, by dokonać w nich oceny jakości kształcenia na kierunku pedagogika. Tu wspólnie zdobywaliśmy zaufanie, świetnie się rozumieliśmy, gdyż tożsame były dla nas standardy w powyższym zakresie.

Dziękuję też Radzie Wydziału za nominowanie mnie do PAN i NCN, które - choć nie przełożyło się na pozytywny wynik - to jednak pozwoliło dostrzec, że są także w naszym środowisku naukowcy, którzy swoją postawą usiłują przykryć rzeczywiste powody tego stanu rzeczy. Niech tak zostanie. Warto było tyle lat czekać na odsłonę prawdy.

Mój pierwszy raz na WSE UAM dotyczył także włączania się w przewody naukowe jego kadr akademickich. Z dumą wspominam doświadczenia recenzenckie, gdyż w każdym ocenianym przypadku wiele się sam nauczyłem, odkrywałem nowe pola problemowe, sposoby badań czy wirtuozerię interpretacyjną kandydatów do kolejnych stopni naukowych. Pierwszą recenzowana przeze mnie dla WSE UAM rozprawą doktorską była w 2002 r. dysertacja mgr. Mariusza Dembińskiego pt. Rytuały nauczycieli w procesie lekcyjnym (Na przykładzie lekcji historii w szkole średniej) (stron 456), która została napisana pod kierunkiem prof. dr hab. Marii Dudzikowej. W kilka lat później ukazała się nakładem Oficyny Wydawniczej "Impuls" w Krakowie, co tylko potwierdza jej wysoki poziom. Dzisiaj wiem, że już dr M. Dembiński oczekuje na wyznaczenie recenzentów w jego przewodzie habilitacyjnym!
Pierwszą recenzowaną przeze mnie wydawniczo rozprawą w 2002 r. była znakomita książka pt. Projektowanie przyszłości edukacyjno-zawodowej w okresie adolescencji pani
dr Magdaleny Piorunek, która dzisiaj jest już .... profesorem tytularnym!

Pierwszy recenzowany przeze mnie dorobek naukowy i habilitacja z WSE UAM dotyczył dr. Andrzeja Ćwiklińskiego (2006), który wydał książkę pt. Zmiany w polskiej edukacji w okresie globalizacji, integracji i transformacji systemowej (Wyd. Naukowe UAM, Poznań 2005).

Pierwszym recenzowanym przeze mnie dla Komitetu Badań Naukowych wnioskiem o grant promotorski z dziedziny nauk humanistycznych był zbiór trzech grantów z tego Wydziału w 2001 r., które były tak znakomite, że uzyskały pozytywną akceptację komisji, a dotyczyło to takich poznańskich pedagogów, jak: mgr Aleksandry Boroń, mgr Agnieszki Gromkowskiej i mgr. Tomasza Gmerka. O tym, że decyzja była trafna świadczy to, że pierwsza kandydatka uzyskała stopień naukowy doktora, a dwie pozostałe osoby są już dzisiaj profesorami nadzwyczajnymi WSE UAM w Poznaniu.

Pierwszą moją recenzją wydawniczą pracy zbiorowej z UAM była książka pt. Nauczyciel - uczeń. Między przemocą a dialogiem: obszary napięć i typy interakcji, Materiały z Sekcji XV Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego, II Ogólnopolski Zjazd Pedagogiczny, pod redakcją naukową Marii Dudzikowej (Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 1996). Tytuł rozszedł się błyskawicznie i do dzisiaj zawarte w nim teksty są przedmiotem cytowań.

Pierwszym recenzowanym przeze mnie czasopismem pedagogicznym były w 2003 r. STUDIA EDUKACYJNE, którego redakcja ubiegała się w MNiSW o dofinansowanie. Wówczas czasopismo to znalazło się po raz pierwszy na liście czasopism punktowanych - B (kategoria KBN), które dzisiaj jest już na liście C czasopism wykazu ERIH (12 pkt.)

Pewnie mógłbym znaleźć w swej pamięci więcej doświadczeń ważnych w moim i dla mojego rozwoju naukowego. Za zaufanie i powierzanie mi przez naukowców WSE UAM w Poznaniu odpowiedzialnych ról recenzenta, opiniodawcy, za współpracę naukową, dydaktyczną, wydawniczą i przyjacielską, a więc tę najbardziej wartościową, bo bezinteresowną, szczerą i pobudzającą do ustawicznego uczenia się - serdecznie raz jeszcze dziękuję. Tu spotykam naukowców z pasją, pozyskałem przyjaciół, współpracowników i z nimi także starałem się dzielić tym, co miałem najlepszego. To temu środowisku rekomendowałem trzech znakomitych naukowców z Łodzi - prof. dr hab. Iwonę Chrzanowską, prof. UAM. dr hab. Beatę Jachimczak i dr hab. Jacka Pyżalskiego. Na tym właśnie polega współpraca, której osią jest troska o dobro wspólne jakim jest polska pedagogika i oświata.
Ufam, że harcerskie zobowiązanie, któremu jestem wierny całym życiem: Ojczyzna. Nauka. Cnota - mogłem spełniać w nauce dzięki współpracy z tak wyjątkowym środowiskiem naukowym.