19 lipca 2013

Docenci pracy socjalnej to nie są socjolodzy i pedagodzy, czyli o turystyce habilitacyjnej Polaków w wakacyjnym klimacie




Od kilkunastu lat niektórzy Polacy przeprowadzają tzw. przewody habilitacyjne na Słowacji z dyscypliny, która w naszym kraju nie jest nauką. Wykorzystują zadziwiające regulacje prawne MNiSW, w wyniku których "praca socjalna" została uznana jako odrębny kierunek kształcenia. Tym samym dla zapewnienia minimum kadrowego zatrudnia się na tym kierunku Polaków, którzy nie mogli uzyskać ani habilitacji, ani tym bardziej tytułu naukowego profesora z "pracy socjalnej" w naszym kraju. Na Słowacji ta dyscyplina jest aplikacją wiedzy z różnych nauk społecznych, humanistycznych, a nawet medycznych, które służą diagnozowaniu i rozwiązywaniu problemów tej sfery rzeczywistości naszego życia. Mamy w końcu Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, które zajmuje się także sferą socjalną społeczeństwa. Pięć lat temu polskie i słowackie media ostrzegały MNiSW przed dość dziwnym procederem. I co? I nic. Trwa on nadal.

Niektórzy rodacy wyczuli koniunkturę i zamiast prowadzić badania naukowe w zakresie socjologii, pedagogiki społecznej czy nauk o polityce, gremialnie wyjeżdżają do Rużomberoku, Bańskiej Bystrzycy, Nitry czy Bratysławy, by na tamtejszych uniwersytetach uzyskać tak zwaną habilitację, czyli Dekret mianujący ich docentami z pracy socjalnej. Nie jest to prawdziwa, pełna habilitacja, która mogłaby odpowiadać polskim wymogom na ten stopień naukowej samodzielności, ale ktoś w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego silnie lobbował na rzecz tego, by ów dyplom na stanowisko docenta został koniecznie dopisany jako równoważny polskiej habilitacji. Równoważny jednak nie jest, co widać po jego statusie na samej Słowacji i po wymaganiach, jakie należy tam spełnić, by go otrzymać. To rodzaj awansu w ramach danej uczelni będący obroną pracy podoktorskiej (tam nazwanej habilitacyjną), która ma charakter publiczny, a do jej spełnienia wystarczy przedłożyć jako habilitację - m.in. maszynopis (a nie wydaną rozprawę naukową) jakiejś monografii, publikację metodyczną, popularno-naukową, materiały dydaktyczne itp. Każdy uniwersytet , który uzyskał uprawnienia Słowackiej Komisji Akredytacyjnej do przeprowadzania przewodów i postępowań naukowych, określa własne kryteria na stanowisko docenta. Właśnie dlatego w jednym uniwersytecie wymaga się na to stanowisko czegoś więcej, a w innym czegoś mniej. Mianowanie na docenta dotyczy danej uczelni a nadaje je jej rektor. Ot, taka jest prawda To tak, jak u nas na mocy ustawy o wyższych szkołach zawodowych z 1997 r. rektorzy tych szkół mogli mianować profesorami osoby ze stopniem doktora. Nie miały one jednak tożsamych uprawnień w całym kraju jako samodzielni pracownicy naukowi.

Nic dziwnego, że nasi jadą tam mikrobusami i zabiegają o tzw. habilitację, póki jeszcze w Polsce władze uczelni nie zorientowały się w tym procederze. Prawdziwa habilitacja to uzyskanie stopnia naukowego "doktora vied" - „doctor scientiarum", o czym doskonale wiedzą urzędnicy MNiSW, ale komuś chciano "zrobić dobrze" i załatwić mu godną posadkę w szkolnictwie wyższym. Wwożone do kraju dyplomy słowackich docentów są w istocie jedynie w tym kraju i w danej uczelni potwierdzeniem kompetencji naukowo-pedagogicznych (metodycznych) lub naukowo-artystycznych. Nie powinny być zatem uznawane jako równoważne polskiej habilitacji, gdyż dla jej uzyskania absolutnie nie bierze się pod uwagę po pierwsze prac nieopublikowanych, a zatem pozbawionych możliwości ich publicznej, akademickiej weryfikacji (recenzji), a po drugie nie są uznawane jako naukowe wszelkie prace metodyczne, programowe, które dotyczą doskonalenia metod, form czy technik pracy pedagogicznej lub artystycznej.

Jeśli zatem dziekani uczelni publicznych kierują zapytanie, czy uzyskany przez Polaków na Słowacji dyplom docenta z pracy socjalnej jest odpowiednikiem polskiej habilitacji z socjologii lub z pedagogiki, odpowiedź musi brzmieć jednoznacznie - NIE. Dyplom docenta pracy socjalnej nie ma nic wspólnego z socjologią czy pedagogiką jako nauką, a zatem ten dyplom może być wykorzystywany tylko i wyłącznie do prowadzenia zajęć dydaktycznych na kierunku "praca socjalna", ale w żadnej mierze na socjologii czy pedagogice. Z socjologii lub z pedagogiki trzeba bowiem uzyskać habilitację, by móc prowadzić prace doktorskie z tych dyscyplin, recenzować dorobek naukowy młodszych naukowców itp. Po prostu trzeba mieć kwalifikacje i odpowiadający im dyplom. A ten można sobie powiesić na ścianie we własnym gabinecie i czarować innych, że jest się habilitowanym docentem.

Właśnie w wakacje, bo 7 lipca br. kolejnym polskim docentem na Uniwersytecie Katolickim w Rużomberoku w ramach "pracy socjalnej" został ks. dr Andrzej Kryński
- jak podają Słowacy - odborny asistent Akademii Polonija, Czestochowa, Poľsko), czyli - a to podaje już baza OPI: profesor Akademia Polonijna; Wydział Interdyscyplinarny; Instytut Nauk Humanistycznych. Nowy docent pracy socjalnej wygłosił tzw. wykład habilitacyjny pt. Smery rozvoja neštátnych katolíckych škôl (Kierunki rozwoju niepublicznych szkół katolickich) oraz obronił pracę habilitacyjną (czyli jej maszynopis) pt. Katolícka výchova na vysokých školách v Poľsku v rokoch 1990-2000 (Wychowanie katolickie w szkołach wyższych w Polsce w latach 1990-2000). Gratulujemy i życzymy udanych wykładów z tej problematyki tak w Rużomberoku, jak i w naszym kraju na kierunku "praca socjalna".

18 lipca 2013

Antydemokratyczna edukacja obywatelska

























Wezwanie premiera Donalda Tuska, by mieszkańcy Warszawy nie poszli na referendum w sprawie odwołania pani prezydent Miasta Stołecznego Hanny Gronkiewicz-Walc przejdzie do historii upadku polskiej demokracji i totalnego niszczenia wartości oraz etosu SOLIDARNOŚCI. Jak to dobrze, że polska młodzież w większości jest już na wakacjach i być może nie ogląda telewizyjnych programów informacyjnych, nie czyta w Internecie wypowiedzi tego polityka, tylko zajmuje się czymś zupełnie innym. Jak wszyscy wrócą z urlopów, ferii letnich, to opozycja im przypomni słowa Premiera:

- Liczę na to, że warszawiacy w swojej przewadze wyrażą wotum zaufania dla Hanny Gronkiewicz-Waltz, odmawiając udziału w referendum .

Inny lider Platformy Obywatelskiej stwierdził dla TVN24, że udział w referendum byłby zakwestionowaniem demokratycznych wyborów samorządowych? A kto w referendum odwoływał Prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego? Ptaszki? Czy może PO? To wtedy można było zakwestionować demokratycznie wybranego prezydenta miasta? Tak postępują liderzy partii, która ma w nazwie "obywatelska"?

Gdyby to powiedział Jarosław Kaczyński w 2006 r., to bym jeszcze zrozumiał, bo przecież wówczas władze czyniły wiele, by obywatele jak najmniej wtrącali się w rządzenie krajem, ale że tak mówi Donald Tusk i sama zainteresowana Hanna Gronkiewicz-Walc, to jest po prostu jawna klęska Platformy Obywatelskiej, to prowadzenie tej formacji na rzeź rytualną, bez znieczulenia.

Drodzy Platformersi. Pojedźcie na wakacje do SZWAJCARII i weźcie lekcję demokracji, nawet za kolejne 5 milionów złotych, które wydajecie na reklamy telewizyjne w sprawie sześciolatków. Na naukę nigdy nie jest za późno.

Drodzy Rodzice! Zbytecznie wnioskowaliście o referendum w sprawie sześciolatków w szkołach podstawowych. Premier już wcześniej powiedział, że nie dopuści do niego. Teraz poznaliśmy metody manipulacji politycznej. Referendum nie będzie, a nawet jak będzie, to też go nie będzie.

17 lipca 2013

Sejm powołał na kolejną kadencję Rzecznika Praw Dziecka - pedagoga Marka Michalaka



Sejm III RP powołał w dn. 12 lipca br. bezwzględną większością głosów (ZA-254, PRZECIW-137, WSTRZYMAŁO SIĘ - 20) na drugą kadencję pedagoga Marka Michalaka na stanowisko Rzecznika Praw Dziecka.


Tym samym potwierdzono nie tylko Jego wysokie kwalifikacje, ale i konsekwentną, rzetelną i społecznie wartościową realizację zadań, jakie wynikają z roli Ombudspersons for Children. Polacy mieli możliwość bliższego spotykania się z Rzecznikiem w ubiegłym roku, kiedy to uczestniczył On w kilkudziesięciu konferencjach, sesjach, seminariach a nawet artystycznych przedstawieniach dotyczących życia i dzieła Janusza Korczaka. Taka decyzja cieszy, bo po raz kolejny mogliśmy przekonać się, że właściwa, ponadpartyjna, a jakże głęboko pedagogiczna służba na rzecz poprawiania losów dzieci i młodzieży w naszym kraju, ma nie tylko sens, ale i powinna być modelowa dla całej sfery edukacyjno-oświatowej.

Tak wysoki Urząd nie powinien być realizatorem politycznych interesów jakiejkolwiek partii czy ich koalicji w rządzie, ale stać po stronie tych, dla potrzeb których został powołany. Pan Marek Michalak znakomicie sobie z tym poradził. Więcej czasu i uwagi poświęcił w tej kadencji poprawie regulacji prawnych, bo przecież to od nich zależy realizacja wielu zadań pomocowych najmłodszym, a jakże często pokrzywdzonym przez los. Rzecznik Praw Dziecka jest jednak dla wszystkich dzieci, także tych, które osiągają sukcesy, mają znakomite warunki rodzinne, ale dzięki różnym inicjatywom Biura pozyskują wiedzę na temat swoich praw i mogą już same zabiegać o ich spożytkowanie. Właśnie o to chodzi, by tak sprawować swoją rolę, żeby stawała się ona pośrednio potrzebną i przydatną w życiu także tych, którzy mogą sami kierować własnym losem. Natomiast mamy w Polsce jeszcze ogromną liczbę dzieci (po-)krzywdzonych przez innych - przez rówieśników, starszych, dorosłych w różnych rolach i na różnych stanowiskach.

Wystarczy zajrzeć do raportów czy informacji instytucji rządowych, także Rzecznika Praw Dziecka, by zdać sobie sprawę z tego, jak wiele złego doświadcza część młodego pokolenia, nie znajdując w najbliższym otoczeniu pomocy czy należytego mu wsparcia. Kto zna języki obce, to może poserfować po stronach biur w innych krajach (poza Gracją, bo po kliknięciu na adres strona się nie otwiera, ale być może ma to związek z greckim kryzysem politycznym), by zobaczyć, poczytać o tym, jakże podobnymi problemami zajmują się funkcjonariusze publiczni w państwach demokratycznych. Na pytanie zatem, co należałoby zmienić w pracy Rzecznika Praw Dziecka, odpowiedziałbym tylko jedno: nadal pozwolić Mu realizować konstytucyjne zadania, nie przeszkadzać a wspierać i od czasu do czasu docenić to, co jest (nie tylko wymiernym) efektem działania całego Biura, wszystkich jego pracowników i wolontariuszy.
Jedno tylko zmieniłbym jak najszybciej u Rzecznika Praw Dziecka - a mianowicie stronę internetową, bo jest, niestety, wizerunkowo i wirtualnie fatalna, nader skromna informacyjnie i antymedialna, nieczytelna, mało zachęcająca do zapoznania się z jej treścią. Dzisiaj młode pokolenie potrzebuje kontaktu także via Internet, dostępu do przekonywujących materiałów, także filmowych klipów, ale nie propagandowych, tylko pokazujących rzeczywiste problemy i sposoby ich rozwiązywania. Domyślam się, że pan Marek Michalak nie przywiązywał do internetowego wizerunku Biura i jego działań szczególnej wagi, bo jak na pedagoga przystało, traktuje z większą powagą ludzką służbę innym, ale ... mimo wszystko i dla dobra młodej generacji warto dostroić jakość własnej strony do nowych technologii i metod wizualizacji własnej pracy i jej efektów. Może się bowiem wielu wydać, że jak niewiele jest w internecie, to i małe są moce wpływu na rzeczywistość.

Życzę Rzecznikowi Praw Dziecka, by poszerzał zakres swoich prawnych działań na rzecz wykluczanych, wykluczonych i zagrożonych wykluczeniem dzieci, by sens i radość ich życia były także jego współudziałem.

Z ostatniej chwili:

Stacja TVN24 poinformowała o skandalicznych warunkach, w jakich spędzają wakacje dzieci - podopieczne MOPS-u w Zgonie. Organizatorem kolonii za pieniądze podatników jest prywaciarz, który zamiast pokazać najbardziej potrzebującym dzieciom wartość wakacji na koszt państwa, zorganizował im pobyt z karaluchami, w zgniliźnie, wilgoci, rozpadającym się budynku i bez jakiegokolwiek sprzętu rekreacyjnego. Przede wszystkim organizatorem tej kolonii powinna zainteresować się prokuratura i Rzecznik Praw Dziecka. Niestety, są jeszcze w tym kraju typy, które żerują na dziecięcym losie.