21 czerwca 2013

Problemy szkolnictwa wyższego czy jego kadr i tzw. ekspertów?

Ustawa o stopniach i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki z 2011 r., która definitywnie zaczyna obowiązywać już jako jedyna regulacja prawna z dniem 1.10.2013 r. rodzi szereg pytań i wątpliwości, dylematów i obaw. W gruncie rzeczy każdy, kto pracuje naukowo nie po to, by uzyskiwać dzięki temu stopnie i tytuł naukowy, ale by dążyć do prawdy, rozwiązywać nowe problemy, nie musi w ogóle interesować się treścią tej ustawy. To tak, jak w życiu rodzinnym. Żaden z rodziców nie czyta najpierw Kodeksu Prawa Rodzinnego i Opiekuńczego, by na jego podstawie prowadzić wspólne działania, rozwijać swoją wspólnotę i cieszyć się życiem. Jest mu ona potrzebna tylko i wyłącznie wówczas, kiedy pojawiają się na tej trudnej drodze życia jakieś dysfunkcje, zakłócenia. Wówczas będziemy szukać pomocy m.in. w prawie, jeśli inne środki i formy komunikacji okazały się mało przydatne.

Naukowiec powinien zatroszczyć się o siebie, o swój warsztat pracy, a nie o to, by spełniać jakieś kryteria, bo w ten sposób wpadnie w pułapkę nieoznaczoności i nieporównywalności własnych dokonań z osiągnięciami innych. Tak, jak nie ma sensu porównywać własnej rodziny do innej, własnego związku do sąsiedzkiego, tak samo należy skupiać się na swoim przedmiocie badań, realizować własne pasje i zainteresowania w jak najlepszy sposób. Nie nauczymy się prowadzenia badań z książek, podręczników, a już na pewno nie nabędziemy tych kompetencji w wyniku studiowania prawa. To nie ono ma regulować naszą pracę badawczą. Co najwyżej może oznaczać jakieś jej etapy, wskazywać na pokonywanie progów, ale to nie ono jest treścią i sensem pracy naukowo-badawczej.

Już wkrótce pojawią się w naszych środowiskach problemy związane z przypisaniem nas do tzw. minimum kadrowego. Mamy w kraju dwa, sprzeczne zresztą ze sobą minima, bowiem jedno dotyczy gwarantowania przez odpowiednią liczbę profesorów i doktorów kształcenia na określonym kierunku studiów, a drugie wiąże się z uzyskaniem czy utrzymaniem przez podstawowe jednostki uczelni akademickich uprawnień do nadawania stopni naukowych i przeprowadzania w nich postępowań na tytuł naukowy profesora. Należy pamiętać, że nie można być na tym samym wydziale przypisanym do uprawnień naukowych w dwóch dyscyplinach naukowych np. w pedagogice i psychologii czy socjologii. To uprawnienie jest ściśle powiązane tylko i wyłącznie z gwarantowaniem naszej pracy na rzecz kształcenia młodych kadr naukowych w ramach tylko i wyłącznie jednej dyscypliny naukowej. Zgodnie z Ustawą, oświadczenie przynależności do takowego minimum kadrowego każdy pracownik może złożyć tylko w jednej jednostce i tylko do jednej dyscypliny naukowej.

Jednostka, która ubiega się o uprawnienia do nadawania stopni naukowych, powinna być poddana ocenie parametrycznej przez MNiSW oraz powinna prowadzić kształcenie na poziomie studiów II stopnia - gdy rzecz dotyczy uprawnień o nadawanie stopnia naukowego doktora i/lub III stopnia - gdy chce posiadać uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego. Konieczne jest także to, by pracownicy danej jednostki uczciwie i rzetelnie składali oświadczenia oraz wykazy publikacji i udziału w konferencjach naukowych czy prowadzeniu badań afiliowanych przy tej jednostce. Nie można sobie dowolnie "przerzucać" ów dorobek z jednej do drugiej uczelni czy szkoły wyższej, skoro był on wytworzony w czasie naszego zatrudnienia w określonej jednostce akademickiej. "Handlowanie" tym dorobkiem jest nieuczciwe tak wobec nowego pracodawcy, jak i byłego, w którym powstał, a jako taki zostanie zdyskwalifikowany w ocenie warunków, które musi spełnić jednostka oczekująca powyższych uprawnień. Co gorsza dla takiego pracownika, zostanie powiadomiona prokuratura o złożeniu przez niego fałszywych oświadczeń.

Amerykanie krytykują i odchodzą od parametryzacji osiągnięć naukowych, bowiem okazało się, że ów proces doprowadził do degeneracji nauki i jej otoczenia. Pojawiły się pasożyty-firmy prywatne, które postanowiły na tym zbijać kapitał, i to całkiem niezły (patrz słynny Indeks Hirscha, Web of Science, bazy typu Scopus itp.). Polacy, jak to już bywało w naszej historii, mają serwilistyczne podejście do tego, co w innych państwach doprowadziło do wielu patologii. Tak było m.in. z przyjęciem w okresie PRL, w latach 70. XX w. ustawy wydłużającej cykl szkoły podstawowej do 10 lat, w ślad za ZSRR, w którym to kraju właśnie rezygnowano z tego typu szkoły. Teraz jest podobnie, proamerykańscy i probrytyjscy doradcy MNiSW zorientowali się, że można na tym dobrze zarobić - szkoląc i opracowując różne poradniki, materiały dla środowiska akademickiego w naszym kraju.

W USA, ale i w Europie potworzyły się akademickie "spółdzielnie" (system mafijny) do zagwarantowania maksymalizacji cytowań i kolesiowskich recenzji. Dzisiaj już nie "opłaca się" w humanistyce pisać książek, prowadzić badania podłużne, eksperymentalne, ogólnokrajowe czy międzynarodowe, gdyż za opublikowanie ich wyników w monografii otrzyma się mało punktów. Wystarczy opublikować dwa artykuły 11 -stronicowe w dwóch lub jednym czasopiśmie z listy B lub C, żeby mieć odpowiednią liczbę punktów, co za książkę. Patologia w Polsce rozrasta się coraz silniej, także ze względu na absorpcję środków unijnych. Niektórzy doktorzy-"naukowcy" występują w roli asesorów, a zarazem umawiają się z kilkoma firmami , dla których piszą projekty badawcze, by w ukryty sposób wyciągać dla siebie kasę. Tego nie bada ani ABW, ani CBA, a szkoda, bo gdyby tak sprawdzono powiązania tych, co to oceniają wnioski, z tymi, którzy wygrywają konkursy na ich sfinansowanie, gdyby wszczęto dochodzenia, to może środowisko akademickie wróciłoby wreszcie do uczciwych praktyk.


20 czerwca 2013

Uniwersytet w Bonn bez minimum kadrowego z pedagogiki ...


Bonn jest kolejnym ośrodkiem akademickim - po Freiburgu i Pradze - w którym realizuję swoje badania naukowe. Mimo kilkudziesięcioletniej współpracy z niemieckimi naukowcami omijała mnie dotychczas możliwość bezpośredniego spotkania z bońskimi profesorami. Przebywam na Uniwersytecie Badawczym (Forschungsuniversitaet), jednej z niewątpliwie najstarszych i najlepszych uczelni w tej części Niemiec. Trafiłem akurat na nieprawdopodobne upały, toteż pobyt w uniwersyteckiej bibliotece staje się nie tylko rajem dla duszy, ale i dla ciała, bowiem wszystkie pomieszczenia są tu klimatyzowane.

Jestem pod wrażeniem wyposażenia jednej z wielu bibliotek tego Uniwersytetu, która w dwupiętrowym budynku mieści kilkusettysięczny zbiór książek i czasopism dotyczących tylko i wyłącznie nauk teologicznych oraz wspomagających je nauk pogranicza, jak m.in. pedagogika, filozofia, historia, psychologia, socjologia, nauki o polityce i sztuce itp. Jeszcze kilka lat temu był w Uniwersytecie w Bonn Wydział Pedagogiczny, po czym go zlikwidowano, przenosząc jego kadry i zasoby do innej uczelni (stricte pedagogicznej), by tu były prowadzone badania podstawowe, fundamentalne także dla nauk o wychowaniu. Do biblioteki może wejść każdy zainteresowany dostępem do wiedzy człowiek "z ulicy". Nie potrzebuje do tego żadnej legitymacji, rejestracji czy dowodu na głód wiedzy.

Przy głównym wejściu znajdują się pomieszczenia ze skrzynkami na rzeczy, w których należy pozostawić wszelkie torby czy teczki. Do środka można wejść z notatnikiem czy laptopem. To wszystko. Na każdym piętrze znajduje się kilkanaście pomieszczeń z wydzielonymi działami tematycznymi, gdzie na każdej z półek możemy odnaleźć interesująca nas książkę. Nie szukałem konkretnej rozprawy. Chciałem zorientować się, co wydano w ostatnich latach w Niemczech z nauk humanistycznych i społecznych, a szczególnie z nauk o wychowaniu. Są tu pokoiki z kserografami do skopiowania sobie wybranych fragmentów, sale komputerowe, drukarki z tuszem i papierem do dyspozycji czytelników, chociaż trzeba za to zapłacić.


Dział "Pedagogika religii" zawiera ponad 10 tys. woluminów oraz drugie tyle rozpraw z nauk wspierających tę dyscyplinę naukową. Z kim mielibyśmy rywalizować, skoro nie dysponujemy takimi samymi zasobami źródłowymi, skoro od dziesiątek lat prowadzi się w Niemczech badania naukowe, publikuje ich wyniki oraz dokonuje przekładów najlepszej literatury światowej z interesującej mnie pedagogiki, a nie skupia uwagę na biurokratycznym administrowaniu szkolnictwem z wyraźną ingerencją w fundamentalną dla niej zasadę wolności?

Wszystkie uniwersytety (poza wyższymi szkołami zawodowymi) mają uprawnienia do nadawania stopni i tytułów naukowych i nikt nie zajmuje się w krajach związkowych (w Niemczech jest decentralizacja także w szkolnictwie wyższym) państwowym nadzorem, nieustannym kontrolowaniem i podważaniem wiarygodności podmiotów akademickich. Na Uniwersytecie w Bonn jest tylko czy może aż dwóch profesorów pedagogiki, a mimo to, a może właśnie, dlatego że to Senat danego uniwersytetu obdarzył ich zaufaniem, mogą prowadzić promocje z nauk o wychowaniu na każdym poziomie nauki. U nas niektóre jednostki (wydziały) mają nawet po kilkunastu samodzielnych pracowników naukowych, a więc wielokrotnie więcej, niż powyższy Uniwersytet, i co z tego wynika?

W Niemczech nie funkcjonuje kategoria "minimum kadrowego", gdyż byłoby to naruszeniem godności uniwersyteckiej kadry, której rolą nie jest utrzymywanie bylejakości, tylko prowadzenie badań na najwyższym poziomie. Kto tak nie czyni, musi odejść. Uniwersytety nie są ośrodkami pomocy socjalnej dla tych, którzy nie wiedzą, nie potrafią, nie mają aspiracji i motywacji do dociekania prawdy w obszarze kluczowych dla dyscypliny naukowej zainteresowań poznawczych. Jak filozof zajmuje się edukacją, wychowaniem, to prowadzi z tego zakresu badania i wydaje książki. Nikt go nie pyta, czy przynależy do jakiegoś minimum kadrowego, bo jego rolą jest orientacja na maksimum. Tutaj teolog czy socjolog może promować czy recenzować prace naukowe z pedagogiki czy filozofii, jeśli jest to domeną jego kwalifikacji naukowych, a nie adnotacji w dyplomie.

Na uniwersytecie mam dostęp do Internetu. Zaglądam do polskiej prasy on-line i oczom własnym nie wierzę. W przyszłym roku akademickim Instytut Polonistyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zamierza po wakacjach otworzyć kierunek: „Teksty kultury i animacja sieci”, w ramach którego planuje m.in. fakultatywny wykład pod nazwą: „Gender: feminizm, queer studies, men’s studies”. Zdaniem części księży katolickich nie powinno to mieć miejsca, gdyż gender study są "pseudonaukowe" i sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Czy to znaczy, że studiujący na uniwersytecie mają nie wiedzieć, dlaczego coś jest albo nie jest naukowe? Biskup włocławski Wiesław Mering zwrócił się do rektora KUL z zapytaniem o powody wprowadzenia tego wykładu do programu kształcenia. Gdyby każdy oponent był na Uniwersytecie w Bonn i zajrzał do wspólnej Biblioteki Wydziału Teologii Katolickiej, jak i Wydziału Teologii Ewangelickiej, to dostrzegłby, że studenci - także teologii katolickiej - mają w programie kształcenia m.in. debatę wokół gender study.

Zamieszczam okładkę książki, która jest jedną z kilkunastu adresowanych do studiujących teologię i pedagogikę religii.




19 czerwca 2013

Dyskryminowani (?) o wyższych szkołach prywatnych w Sejmie


W Sejmie lobbowali przedstawiciele niepublicznych szkół wyższych. Gdyby spojrzeć na program tego spotkania, które niedawno miało miejsce, to można się przekonać, że zabiegali o szczególne przywileje ci, którzy akurat nie tylko nie należą do czołówki szkolnictwa wyższego tego sektora. Nie spotkamy w programie wystąpień ani rektorów, ani kanclerzy, ani wykładowców uczelni, które od początku swojego istnienia postawiły na jakość kształcenia i prowadzenia badań naukowych. które pozyskały kadrę akademicką z najlepszych uczelni w kraju, by wraz z nią konkurować na akademickim rynku rzeczywistą jakością, uczciwą ofertą i etycznymi działaniami w relacjach wewnętrznych i zewnętrznych.

Najlepsze polskie uczelnie niepubliczne nie muszą żebrać, zabiegać, bowiem ich atutem jest odpowiedzialna praca i własne osiągnięcia. Nie muszą dzielić się swoimi bolączkami z opinią publiczną pod pozorem troski o dobro wspólne, bo w gospodarce wolnorynkowej, w antagonistycznej rywalizacji o klienta nie ma wspólnych interesów, nie ma szczerych intencji, które miałyby być podstawą zabiegania o środki publiczne, bo te muszą służyć całości, ogółowi, a nie prywatnemu kapitałowi. Nikt nie zmuszał niektórych nauczycieli akademickich do tego, by opuszczali uczelnie publiczne dla celów pozaakademickiego wzrostu ich własnego kapitału. Jak chcą pasożytować na naiwnych kandydatach na studia w prywatnych szkołach, to niech to czynią na własną odpowiedzialność i własny wizerunek, ale nie na koszt podatnika. To najlepsze polskie wyższe szkoły prywatne powinny być ex definitione dofinansowane z budżetu państwa, skoro przekroczyły próg "hurtowni dyplomów" na rzecz odpowiedzialnej edukacji i jakościowo porównywalnej pracy naukowo-badawczej w stosunku do tej, jaką prowadzą uczelnie publiczne.

Ubieranie się w togi zatroskanych o polską młodzież jest żałosne, bo przecież wiadomo, że nie o nią tu chodzi. Prawdą jest, że w prywatnym szkolnictwie chcą i mogą dorobić do emerytury często znakomici wykładowcy, i słusznie, bo te są skandalicznie niskie, a oni reprezentują w wielu przypadkach nadal bardzo wysoki poziom pracy twórczej i dydaktycznej. Są jednak i tacy, którzy nie wysilali się w uczelni publicznej, nie mieli w niej osiągnięć, ale wzrosły ich potrzeby na utrzymanie nowego modelu samochodu czy młodszego modelu „żony” lub partnerki, na kolejny dom, itp., a nauka, reprezentowana przez nich dyscyplina wiedzy … niech się rozwija z udziałem innych, ale już tych z uczelni publicznych. Oni tymczasem będą kombinować, odcinać kupony od własnego dyplomu, w tym niektórzy „pozyskanego w wątpliwych co do rzetelności okolicznościach”. Prof. Magdalena Środa słusznie pisze: (...) w Polsce wciąż wierzymy w wartość studiowania dla samego studiowania, co rozbudza nasze aspiracje zawodowe, tymczasem jest coraz więcej prywatnych uczelni, które produkują buble i coraz częściej młodzi ludzie muszą wyjeżdżać z kraju w poszukiwaniu pracy, niekoniecznie zgodnej z wykształceniem.

Lobbyści jadą do Sejmu, by zabiegać o równe traktowanie. Chcą być równo traktowani z tymi, którzy uczciwie pracują naukowo w szkołach w pełni akademickich – także tych najlepszych, prywatnych? Ci, którzy dopuszczają na stronie internetowej reprezentowanej przez siebie szkoły wprowadzanie w błąd kandydatów na studia, podając fałszywe informacje na temat kadry, jakości kształcenia itp.? Ci, których administrator internetowej strony uniemożliwia dostęp do wiedzy na temat tego, kto jest w niej zatrudniony, a więc z kim będą prowadzone zajęcia i jakie mają oni rzeczywiste osiągnięcia w tej właśnie szkole (a nie gdzieś i kiedyś)? Lobbują ci, którzy na stronie szkoły prywatnej zapewniają, że przyjmą każdego, z każdej uczelni i zaliczą mu wszystko, bez względu na jakość, byle tylko wpłacił czesne? Kto tu kogo dyskryminuje?

Niech opublikują w Sejmie pełny tekst ich wypowiedzi, a my chętnie skonfrontujemy je z danymi o jakości kształcenia w ich szkołach. Jeśli ktoś chce się upominać o coś, to najpierw sam musi reprezentować najwyższe standardy, szczególnie kiedy zabiega o zmiany regulacji prawnych. Przesłano mi sprawozdanie uczestników tego lobbingu, którzy jakże niekompetentnie formułują zarzut, w stylu:

Musi jednak budzić niepokój nieobecność m.in. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. Barbary Kudryckiej, a także przewodniczącego PKA prof. Marka Rockiego, przedstawicieli CKK czy KNP PAN, którzy z racji pełnionych funkcji pozostają adresatami postulowanych zmian.

Całe szczęście, że nie było tam pani minister, bo musiałaby poinformować niedouczonych profesorów czy doktorów o tym, że dyskryminacji w szkolnictwie wyższym nie ma, jeśli spełnia się wysokie standardy, a więc te, jakie obowiązują w szkolnictwie publicznym. Rozumiem zatem, że szkoda było czasu pani minister na to spotkanie. To, że nie był obecny przewodniczący PKA czy Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów (a nie CKK – bo ten skrót obowiązywał w państwie totalitarnym, o czym warto wiedzieć) jest oczywiste, ponieważ te instytucje są od KONTROLI, także a nawet przede wszystkim pseudo wyższych szkół prywatnych i poprawności przeprowadzania w jednostkach akademickich postępowań doktorskich, habilitacyjnych i profesorskich, a nie od tworzenia prawa dla całego szkolnictwa wyższego.

Natomiast już zupełnie nie rozumiem, chociaż w kontekście niniejszej ignorancji staje się to dla mnie jasne, z jakiegoż to powodu w tej „konferencji” miałby uczestniczyć przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN? Czyżby owi zatroskani o losy szkolnictwa wyższego nie wiedzieli, że KNP PAN jest jednym z kilkunastu społecznie działających w ramach PAN komitetów naukowych, które nie kreują w Polsce prawa o szkolnictwie wyższym? A dlaczego mający poczucie dyskryminacji nadawcy owych roszczeń nie chcieliby spotkać się z Komitetem Psychologicznym, Socjologicznym, Językoznawczym itd., itd.? Czyżby mieli na uwadze tylko pedagogikę, a więc myśleli tylko o sobie, o własnym interesie? Szanowni Państwo, najpierw trzeba się douczyć, zapoznać z tym, jak w Polsce stanowione jest prawo. Warto też jednak coś sobą samemu reprezentować, bo dyskryminacja zaczyna się nie na górze, tylko na dole, mentalnie.

Bardzo podoba mi się jeden z postulatów tego środowiska, który ponoć brzmi: „zniesienie ubezwłasnowolnienia kadry uczelni wyższych przez rektora”. Ciekawe, co rozumieją jego autorzy przez ubezwłasnowolnienie? Czy w ogóle rozumieją ten termin? Czy może upał im zaszkodził? Nie ma problemu. Proponuję jeszcze dopisanie „zniesienie ubezwłasnowolnienia kadry wyższych szkół prywatnych przez rektora i założyciela”. Wtedy na pewno nie będzie dyskryminacji. Warto z nią walczyć najpierw na własnym podwórku, bo z tego co wiem, już nie jedna wyższa szkoła prywatna przegrała proces w Sądzie Pracy czy w Sądzie Cywilnym z tytułu dyskryminowania pracowników naukowych i administracyjnych. Szkoda, że lobbyści nie wspomnieli w Sejmie o tym, że prawa studentów nie są wystarczająco chronione w momencie, gdy ich wyższe szkoły prywatne ogłaszają koniec działalności. Tymczasem to nie owi lobbyści, ale rzecznik praw studenta musi domagać się zmian w przepisach, które lepiej zabezpieczą interesy wystrychniętych na dudka. Resort nauki zamierza przyspieszyć procedurę likwidacji wątpliwej jakości wyższych szkół prywatnych. Niestety, nie przewiduje jednak wprowadzenia regulacji, które pomogą studentom upadających placówek. I kto tu jest dyskryminowany?

A może tak ci, co mają poczucie dyskryminacji, wezmą się do pracy, w tym także naukowej? Może złożą wniosek na badania w Narodowym Centrum Nauki? Może jednak poddadzą się ocenie specjalistów, a nie ignorantów w czasie konferencyjki w Sejmie, gdzie zrobią sobie fotkę na stronę internetową, by bajerować opinię niezorientowanych w sprawie czytelników? Może sięgną po środki publiczne w pełni na nie zasługując? Oj, chyba niektórzy nie rozumieją, czym jest dyskryminacja. Przeszkadza im belka we własnym oku.