05 czerwca 2013

WSTYD



Doczekałem się kolejnej książki Elżbiety Czykwin, która stanie się niewątpliwie ważnym dziełem w jej dorobku naukowym. Socjolog wychowania i pedagog społeczny z Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie czyni przedmiotem analiz jeden ze społeczno-pedagogicznych fenomenów naszych czasów, chociaż od kilku wieków fragmentarycznie rozpoznawany przez innych badaczy w bardzo wąskim zakresie swojej istoty i funkcji. Po jej książce pt. „Stygmat społeczny”, za którą została wyróżniona Nagrodą im. Profesor Ireny Lepalczyk Łódzkiego Towarzystwa Naukowego w 2007 r., pojawiła się w obszarze Jej zainteresowań poznawczych kategoria bardzo do niego zbliżona, jaką okazał się problem wstydu. Istotnie, należą się wyrazy szczególnego uznania za wyjątkowe wyczucie zjawisk, którym warto przyjrzeć się w sposób syntetyczny, metapoznawczy, dociekając ich już rozpoznanych w naukach humanistycznych i społecznych znaczeń, predyktorów, by zacząć budować wokół nich lub w związku z nimi teoretyczną wiedzę.

Tylko w ten sposób można zacząć rozumieć znaczenie kulturowe, społeczne i polityczne kumulatywnego charakteru rozwoju nauk humanistycznych jako integrującego wyniki rozproszonych w świecie, w różnych ośrodkach akademickich, wyników badań tego samego wydawałoby się zjawiska, ale diagnozowanego z bardzo różnych perspektyw i interpretowanego w odmiennych perspektywach paradygmatycznych. Trzeba ogromnego, żmudnego wysiłku poznawczego w poszukiwaniu źródeł wiedzy na jakże wąski problem, by uchwycić jego znaczenia, struktury czy dopełniające się sensy i ukazać je w zupełnie nowej odsłonie, z odniesieniem do współczesności.

W badaniach Elżbiety Czykwin wyraźnie przeważa socjologiczna perspektywa wglądu w kategorię, która jest jednoznacznie kojarzona z cechą ludzkiej emocjonalności i samoświadomości. To zaskakujące, że o wstydzie, podobnie jak Piotr Sztompka o zaufaniu, pisze socjolożka, by osadzić interesujący ją fenomen w życiu społecznym, w relacjach intra- i interpersonalnych jako cząstce ludzkiej kultury albo jej braku. Autorka znakomicie konstruuje swój wykład o wstydzie, prowadząc czytelnika po meandrach jego różnych typologii, uwarunkowaniach, strukturach a nawet klinicznych skutkach. Z książki powinni zatem skorzystać pedagodzy resocjalizacji, pedagodzy społeczni, którym bliższa jest potrzeba dociekania powodów odczuwania przez człowieka wstydu i doświadczania nań reakcji środowiska. Poznajemy zjawiska synonimiczne, a przecież mające obok wspólnego zakresu doznań także swój koloryt i odmienność w przeżywaniu codziennego świata życia. Mam tu na uwadze takie stany, jak zakłopotanie, zażenowanie, utrata twarzy.

Rozprawa E. Czykwin staje się niezmiernie ważną dla współczesnych badań i teorii socjalizacji, bowiem dotyka kwestii rozwoju tożsamości człowieka, jego inkulturacji, a zarazem możliwych reakcji na dyrektywną formację jego osobowości. W rzeczywistości bowiem wszystkie modele wychowania antyautorytarnego, emancypacyjnego, niedyrektywnego eliminują z przestrzeni wpływu społecznego i psychicznego stan, który ma tak negatywny charakter i konsekwencje w życiu jednostki. To zatem, czym zajmuje się E. Czykwin dotyczy socjalizacji i wychowania jednostki w środowiskach autorytarnych, dyrektywnych, w społeczeństwach totalitarnych, ale już funkcjonuje w znacznie mniejszym wymiarze w przestrzeni poszanowania człowieka, jego godności osobowej, indywiduum.

Autorka znakomicie konstruuje swoją rozprawę, nadając układowi treści logikę historyczno-problemową, wprowadzając nas w odkrywanie przez naukę fenomenu wstydu, mechanizmów jego powstawania i możliwych następstw. Przeważają w tych dociekaniach analizy kliniczne, bo te mają w swoim tle wyniki wieloletnich obserwacji, badań i egzemplifikacji ich przejawów. Znakomite są tu odniesienia do wybranych biografii, odniesienia do religii (chociaż te są zbyt jednostronne i powierzchowne), jak i bohaterów dzieł literackich.

Dzięki tej monografii pedagodzy stają przed kolejnym wyzwaniem społeczno-edukacyjnym, a mianowicie koniecznością udzielenia odpowiedzi na pytania:

Co ma czynić wychowawca ze wstydem u dziecka, jego poczuciem wstydu?

Czy i jak dalece można wykorzystywać wstyd jako źródło, przyczynę, przejaw czy następstwo własnych oddziaływań na innych?

Jak reagować na wstyd pierwotny, będący następstwem socjalizacji pierwotnej w sytuacji, gdy dochodzi do tego wstyd wtórny?

Czy wychowywać w poczuciu lub do poczucia wstydu?

Jaką rolę odgrywa tu płeć? Jak ma się do tego kategoria ludzkiego sumienia, empatii, wrażliwości społeczno-moralnej?

W jakie obszary ludzkiego – dziecięcego życia wpisuje się wstyd w wyniku zamierzonych oddziaływań wychowawczych?

Czy dotyczy on cielesności, fizyczności, czy może także uczuciowości, uspołecznienia?

Co ze wstydem grupowym jako czynnikiem stymulowania rywalizacji społecznej w procesie wychowania?

Jak radzić sobie ze wstydem w kształtowaniu postaw patriotycznych dzieci i młodzieży, w budowaniu pamięci społecznej określonej zbiorowości?

Jaką rolę odgrywa socjalizacja wirtualna wraz z możliwym ukrywaniem w niej własnej tożsamości a zarazem jako zupełnie nowe środowisko przemocy i zawstydzania innych?

Jakie znaczenie ma bezwstyd w nieprzyzwoitych zachowaniach czy postawach pedagogów?

itd., itd.

Książka Elżbiety Czykwin pokazuje nam złożoność wiedzy na tytułową kategorię, a zarazem uświadamia, jak wiele ma ona jeszcze wymiarów oczekujących na opis i wyjaśnienie, kategoryzacje i nowe syntezy. Tę rozprawę warto przeczytać i włączyć do kolejnych, bardziej interdyscyplinarnych badań nad wstydem lub jego brakiem w sytuacji, gdy powinien on odgrywać rolę super-ego.

04 czerwca 2013

Oświatowa l(e)wica w Łodzi

Jak podaje łódzka prasa - nowy szef łódzkiego SLD zamierza zgłosić pani prezydent miasta Hannie Zdanowskiej wniosek o odwołanie (bezpartyjnej) dyrektorki Wydziału Edukacji UMŁ m.in. za to, że w najgorętszym okresie ośmieliła się wyjechać z grupą nauczycieli do Turcji. Także radna Małgorzata Niewiadomska-Cudak (SLD)złożyła taki wniosek, czyli są już dwa z tej samej partii? Co ciekawe, pani radna chciałaby też dowiedzieć się, jak wyglądają zarobki zatrudnionej na 4/5 etatu w UMŁ pani dyrektor na tle zarobków dyrektorów innych wydziałów magistratu. Słusznie, bo gdyby okazało się, że pozostali dyrektorzy na pełnym etacie zarabiają mniej, to należałoby wszcząć raban. Mnie tam nie interesuje, ile zarabia pani radna, ani ktokolwiek inny. Niech i zarabia 100 tys. zł miesięcznie, albo i jeszcze więcej.

Być może to pech, a może ktoś przy tym majstrował, że w minionym tygodniu zawiesił się elektroniczny system danych o naborze do przedszkoli i rodzice "nie mogli sprawdzić", czy ich dziecko zostało przyjęto do miejskiej placówki, czy też nie. Dyrektorka Wydziału nie jest informatykiem, nie zajmuje się siecią komputerową, bo od tego są specjaliści. Wcale nie dziwię się zdenerwowanym rodzicom, że nie mogli sprawdzić via łącze internetowe, czy ich pociecha dostała się do przedszkola, czy nie, chociaż - jakby udali się do przedszkola lub do niego zadzwonili - to taką informację by otrzymali. W Łodzi zawsze było, jest i będzie mniej miejsc w przedszkolach niż jest chętnych, bowiem - o ile sobie dobrze przypominam - to w czasach rządów SLD i PSL te przedszkola skutecznie likwidowano (1993-1997).

Dzisiaj jest 4 czerwca, więc szef SLD powinien świętować rocznicę polskiej wolności i dostrzec, że pani dyrektor wyjechała do Turcji nie na wycieczkę, tylko w celach służbowych. Inaczej nie otrzymałaby zgody na tę podróż. A może było inaczej? Może pani dyrektor wzięła sobie urlop, by w okresie ponoć najtrudniejszym opalać się w słonecznej Turcji? A może miała tam do spełnienia misję polityczną? W końcu wczoraj wróciła do kraju, a w Turcji są zamieszki? Studenci buntują się na ulicach, protestują przeciwko władzy, która nie słucha swego ludu... Ech, ci siewcy wolności i zawiści ...

W ogóle nasza dyrektorka ma ciężkie życie. Ledwo wróciła z konferencji naukowej w Pradze, a ulice tego Złotego Miasta zostały zalane powodzią. Może też w tym maczała swoje palce? Ja bym ją za to też odwołał. Oj, stare to chwyty socjotechniczne, by oskarżać samorządowca w czasie nieobecności w kraju o to, że w jego urzędzie źle się dzieje tak, jakby nie było w tym Wydziale kompetentnych zastępców. To po co są zastępcy dyrektora? Po co są wiceprezydenci? Po co są zastępcy przewodniczącego SLD w Łodzi? itd., itd.

Jak wytłumaczy szef SLD służbowy wyjazd pani Marszałek Sejmu Ewy Kopacz do Pekinu? Pojechała tam na wycieczkę, czy najeść się ryżu za darmo? Tomasz Trela, przewodniczący SLD w Łodzi mógłby popracować trochę nad swoim posłem z Łodzi i poduczyłby go trochę historii Polski, by ten nie kompromitował swojego środowiska politycznego i naszego miasta. Ciekaw jestem, co napisze i do kogo, jak przewodniczący SLD Leszek Miller uda się z wizytą zagraniczną? Podróże kształcą, ale nie szefa łódzkiej SLD. On woli siedzieć w Łodzi i nigdzie nie wyjeżdżać. A nóż musiałby się czegoś nauczyć, zobaczyć inny świat, inne wartości, inną kulturę.

Już się zastanawiam, co o mnie napiszą i kto będzie się na mnie skarżył, jak polecę służbowo do Bonn? Niech moi wrogowie szykują swoje pióra, laptopy i komputery. Niech grzeją drukarki i telefony.

Mój wpis jest stronniczy. To oczywista prawda. Bawią mnie te nieudolne podchody. SLD jeszcze długo nie wyjdzie ze starych, komuszych socjotechnik, nawet jak ma młodych działaczy.

03 czerwca 2013

Promotorstwo pomocnicze

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN zorganizował w listopadzie 2012 r. specjalne posiedzenie z udziałem wszystkich dziekanów wydziałów nauk pedagogicznych (nauk o wychowaniu, studiów edukacyjnych), by omówić z nimi i przedyskutować realizację m.in. nowych rozwiązań w procesie kształcenia kadr akademickich. W jego trakcie zaproponowałem debatę na temat powoływania promotorów pomocniczych, by czas nie działał na niekorzyść zarówno doktorów, jak i doktorów habilitowanych. Nowa rola nie została bowiem jeszcze dostrzeżona jako jeden z koniecznych warunków ubiegania się w najbliższej przyszłości o awans naukowy.

Profesorów uczelni, które posiadają uprawnienia do nadawania stopni naukowych nie trzeba przekonywać do pracy w relacji mistrz-uczeń, gdyż jest ona naturalną sytuacją w ich pracy z młodymi pracownikami naukowymi. Im wprowadzona regulacja prawna, niejako wymuszająca włączanie do prac naukowo-badawczych o charakterze awansowym, jak dysertacje doktorskie czy habilitacyjne, nie była do niczego potrzebna. Nie w tym zatem upatruję szczególną wartość rozwiązania, jakie znalazło się w prawnych regulacjach dla środowiska akademickiego, a polegającego na powoływaniu w przewodach doktorskich promotora pomocniczego, ale w trosce o młode kadry wykładowców, doktorantów i asystentów, które są pozbawione w swoim środowisku akademickim wsparcia naukowego.

Mamy bowiem we wspomnianych szkołach wyższych setki wykładowców, nauczycieli ze stopniem zawodowym magistra czy inżyniera, którzy chcieliby być włączani do procesu naukowego znaczących środowisk akademickich i funkcjonujących w nich szkół naukowych, ale nikt nie był i nie jest tym – poza nimi - zainteresowany. Są one bowiem powołane głównie do tego, by kształcić do zawodu w ramach studiów I stopnia, a jeśli nawet któraś ze szkół posiada prawo do kształcenia na studiach II stopnia, to i tak prowadzenie w nich badań ma charakter przyczynkarski, a często nawet to pozorujący.

Usankcjonowanie zatem nowej roli akademickiej, jaką jest promotor pomocniczy w przewodach doktorskich, stwarza doskonałą okazję ku temu, by profesorowie z uczelni akademickich zapraszali do siebie w tej właśnie roli doktorów o zbliżonych zainteresowaniach naukowych czy prowadzonych już w danym obszarze badaniach. To właśnie m.in. dla nich ustawa z dnia 18 marca 2011 r. o zmianie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz o zmianie niektórych innych ustaw (Dz. U. nr 84, poz. 455) w art. 14.ust.2. przewiduje powołanie w ramach czynności przewodu doktorskiego, a przy jego wszczęciu i wyznaczeniu promotora, dodatkowo promotora pomocniczego.

W jednostkach uczelnianych czy w instytutach naukowo-badawczych z pełnymi uprawnieniami akademickimi, gdzie prowadzone są studia doktoranckie, kandydaci do rozwoju naukowego mają naturalny kontakt z profesorami. Są bowiem objęci przez nich opieką, w wyniku której powstaje dysertacja doktorska. Ta zaś jest najczęściej przedmiotem analiz i dyskusji pracowników katedr czy zakładów, do których są oni przypisani, gdyż w nich też najczęściej pracuje promotor planowanej rozprawy. Można zatem byłoby przypuszczać, że zatrudnieni w tego typu jednostkach doktorzy nie powinni być zainteresowani pełnieniem roli promotora pomocniczego, gdyż i tak uczestniczą na różnych etapach otwieranych czy już otwartych przewodów doktorskich w roli konsultantów, dyskutantów czy koleżeńskich recenzentów.

A jednak, na funkcję promotora pomocniczego zostali niejako „skazani” wszyscy doktorzy i doktorzy habilitowani, jeżeli poważnie myślą o swoim awansie naukowym w najbliższej przyszłości w ramach nowej procedury habilitacyjnej czy przewodu na tytuł naukowy profesora. Okazuje się bowiem, że znowelizowane rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej i Sportu z dnia 15 stycznia 2004 r. w sprawie szczegółowego trybu przeprowadzania czynności w przewodach doktorskim i habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora (Dz. U. z dnia 3 lutego 2004 r.) oraz art. 31 ustawy z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki (Dz. U. Nr 65, poz. 595) wprowadza pełnienie roli promotora pomocniczego jako jeden z warunków ubiegania się o stopień doktora habilitowanego i tytuł naukowy profesora.

Art. 26. 1. pkt. 3. Ustawy brzmi: Tytuł profesora może być nadany osobie, która uzyskała stopień doktora habilitowanego lub osobie, która nabyła uprawnienia równoważne z uprawnieniami doktora habilitowanego na podstawie art. 21a, oraz posiada osiągnięcia w opiece naukowej - uczestniczyła co najmniej trzy razy w charakterze promotora lub promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim, w tym co najmniej raz w charakterze promotora, oraz co najmniej dwa razy w charakterze recenzenta w przewodzie doktorskim lub postępowaniu habilitacyjnym, z zastrzeżeniem ust. 2 i 3. Natomiast rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 1 września 2011 r. w sprawie kryteriów oceny osiągnięć osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego określa w § 5.pkt.10. kryteria oceny w zakresie dorobku dydaktycznego i popularyzatorskiego oraz współpracy międzynarodowej habilitanta m.in. w zakresie sprawowania opieki naukowej (…) nad doktorantami w charakterze opiekuna naukowego lub promotora pomocniczego, z podaniem tytułów rozpraw doktorskich.

Nie ma zatem co czekać, bo czas biegnie nieubłaganie. Od 1 października 2013 r. zacznie już powszechnie obowiązywać nowa ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym, a powoływane w przewodach habilitacyjnych i profesorskich zespoły powinny zacząć brać pod uwagę także i ten warunek, który jest konieczny do ubiegania się o powyższy awans.

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN oferuje na swojej stronie "kojarzenie" - zainteresowanych funkcją promotora pomocniczego - doktorów pedagogiki z potencjalnymi promotorami prac doktorskich, które będą w najbliższym czasie przedmiotem obrad rad wydziałów czy instytutów celem otwarcia przewodu. To jest jedyny moment, w którym można zgłosić promotora pomocniczego. A zatem doktorzy, którzy chcieliby sprawdzić się w tej roli, mają możliwość przesłania swoich ofert na adres Sekretarza Technicznego KNP PAN notki biograficznej o : wykształceniu, temacie własnej dysertacji doktorskiej wraz z nazwiskami promotora i recenzentów, zainteresowaniach badawczych i własnych publikacjach wraz z adresem do korespondencji, który będziemy mogli umieścić na stronie Komitetu. Dzięki takiej bazie promotorzy prac doktorskich będą mogli zobaczyć, czy i z czyich kompetencji chcieliby skorzystać przez zaproponowanie danej osobie roli promotora pomocniczego. Osoby, które pragną umieścić swoje dane, proszone są o ich przysyłanie (w formacie PDF) na adres: M.Kowalski@ipp.uz.zgora.pl

Podobnie profesorowie, doktorzy habilitowani, którzy będą otwierać przewody doktorskie mogą zamieszczać na stronie KNP PAN informacje na ten temat z co najmniej kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, to zaglądający na stronę doktorzy z różnych uczelni lub nawet nie pracujący w środowiskach akademickich mogliby zaoferować swoją współpracę. Trudno jest inaczej wesprzeć tych, którzy zostali przez resort nauki i szkolnictwa wyższego skazani na rozwiązanie, które nie ma podobnych w innych krajach i może generować szereg patologii, ale i poczucie bezradności czy braku szans na spełnienie jednego z istotnych wymogów do habilitacji.

Zachęcam zatem do korzystania z formy pomocy Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. To naprawdę działa.