29 grudnia 2025

Ukryty program deformy w edukacji obywatelskiej w Polsce






Oś sporu o edukację obywatelską w Polsce od 2024 roku nie dotyczy tego, czy wychowywać do demokracji, lecz w jaki sposób to czynić, w jakim zakresie, i czy szkoła nie naruszy granicy neutralności światopoglądowej. Można go sprowadzić do trzech napięć:

1.    edukacja obywatelska vs. indoktrynacja polityczna,

2.    kompetencje obywatelskie vs. aktywizm,

3.    neutralność szkoły vs. formowanie postaw publicznych.

W tej perspektywie edukacja obywatelska nie powinna polegać na wprowadzaniu uczniów w bieżące spory polityczne, lecz na kształtowaniu kompetencji uczestnictwa w sferze publicznej poprzez doświadczenie współdziałania, komunikacji i odpowiedzialności począwszy przede wszystkim od ich obecności w szkole. Tak rozumiana edukacja pozwala odróżnić wychowanie obywatelskie od aktywizmu politycznego, a jest to rozróżnienie kluczowe dla współczesnych debat o roli szkoły nie tylko w Polsce, ale każdym kraju demokratycznym.

W sytuacji hegemonii w polityce oświatowej jednej formacji ideowej edukacja obywatelska jako kształcenie do partycypacji publicznej bardzo łatwo przekształca się w edukację do reprodukcji aktualnej konfiguracji władzy symbolicznej. Już Karl Popper zwracał na to uwagę, że fundamentalny warunek społeczeństwa otwartego nie może być ignorowany.  Nie wystarczy mówić o demokracji i edukować o demokracji czy nawet do demokracji. Warunkiem społeczeństwa otwartego jest realna możliwość krytyki dominującej narracji, konkurencja wizji dobra wspólnego oraz odwracalność rozstrzygnięć natury społeczno-politycznej.

Jeśli sfera publiczna jest monologiczna, premier a w ślad za nim minister edukacji normatywnie określa, co jest „demokratyczne”, to wyklucza alternatywne języki np. konserwatywne, republikańskie, religijne. Nie ma wówczas sfery publicznej w sensie Poppera, lecz sferą uznaniową, nawet jeśli władze posługują się językiem demokracji. W takiej sytuacji „edukacja obywatelska” nie uczy krytycznej partycypacji, wbrew deklaracji MEN, lecz w sposób skrywany przed społeczeństwem oczekuje adaptacji nauczycieli i uczniów do wdrażania obowiązującego dyskursu ideologicznego.

Nawet przywołujący pedagogikę Johna Deweya nie wiedzą, nie rozumieją, że autor  szkoły demokratycznej nie przewidział w pełni, a czego doświadczamy z perspektywy XX i XXI wieku, że instytucje edukacyjne mogą zostać przejęte przez jedną dominującą wizję normatywną demokracji, która nie dopuszcza własnej krytyki. Wówczas szkoła nie jest laboratorium demokracji, lecz laboratorium socjalizacji ideologicznej. 

Najtrafniej uchwycił to Antonio Gramsci w swojej teorii hegemonii kulturowej wykazując, że władza hegemoniczna, która ukrywa przemoc kulturową, posługuje się edukacją jako kluczowym narzędziem stabilizacji porządku symbolicznego. W tym sensie edukacja obywatelska może być hegemoniczną praktyką, nawet jeśli odwołuje się do języka pluralizmu i demokracji. Obywatele, w tym rodzice uczniów i ich nauczyciele mają nie tylko nie dociekać, do jak pojmowanej demokracji ma edukować szkoła, ale też nie kwestionować uczestniczenia w sytuacji pozoru uspołecznienia.

Oto, dlaczego alternatywne wizje i praktyki demokracji są określane jako „niedemokratyczne”, a krytyka obowiązującej narracji jest delegitymizowana jako „antywartościowa”, albo antypaństwowa. W warunkach ideowej dominacji jednej formacji polityczno-kulturowej można co najwyżej uczyć kompetencji adaptacyjnych, konformistycznych, wprowadzać w obowiązującą narrację, kształtować „obywatela kompatybilnego” z aktualnym władztwem symbolicznym. 

Nie ma edukacji do społeczeństwa otwartego,  społeczeństwa wiedzy, lecz do społeczeństwa selektywnej otwartości, pozorowanej wolności, fikcyjnego pluralizmu. Jest natomiast edukacja obywatelska w określonym modelu demokracji, który jest adekwatny do aktualnego układu władzy symbolicznej (ideokratycznej), jaką od 1993 roku reprezentowały i nadal to kontynuują formacje rządzące w oświacie (rzekomo publicznej).

Demokracja bez realnego pluralizmu nie znika , ale zmienia język w przekazie publicznym i podręcznikowym. Edukacja obywatelska w takim kontekście nie uczy wolności, lecz jej dopuszczalnej wersji przez kolejną partię władzy.   Zwracam uwagę na punkt graniczny, w którym normatywne teorie demokracji zderzają się z realną strukturą władzy. 

Nie można twierdzić, że jest to wypaczeniem demokracji, lecz jej nowoczesną, stabilną formą, która sprowadza się do standaryzacji „warunków demokracji” przez władze państwowe, które tworzą rząd w wyniku wygrania wyborów parlamentarnych zgodnie z procedurami ustrojów demokratycznych. W polskiej wersji służy to delegitymizacji sprzeciwu jako „niedemokratycznego”, prywatyzacji alternatyw („jak się komuś nie podoba szkoła quasi publiczna, to może wysłać dziecko poza ten system, do edukacji domowej lub niepublicznej) i redukcji pluralizmu do formalnego istnienia opozycji parlamentarnej. 

Politykę oświatową ministerialni urzędnicy mają wykorzystywać przede wszystkim do walki z opozycją a nie wprowadzać rozwiązania odwołujące się do standardów ponadpartyjnie ujmowanego procesu kształcenia jako dobra wspólnego, ogólnonarodowego. Polskie społeczeństwo nie jest monistycznie światopoglądowe, a dzieci nie są własnością Kościoła, związków zawodowych, państwa z jego hegemoniczną partią władzy. 

Polskie społeczeństwo, w którym „public” uległo rozpadowi, a komunikacja została skolonizowana przez władzę ideokratyczną, doświadcza tego, że nawet partycypacja obywatelska jest w nim zakazana. Przypominam odmowę, blokady referendów przez kolejne rządy od czasu wprowadzania patogennych zmian ustrojowych w szkolnictwie. 

W tych sprawach konsekwentnie wetowali je premierzy za rządów AWS, SLD/PSL, PiS/LPR/Samoobrona, PO/PSL, PiS/Zjednoczona Prawica i obecnie KO.  To rządzący określają formy dopuszczalnego uczestnictwa obywateli w sprawach publicznych, w tym w edukacji szkolnej, bo one są zawsze czyjeś.

Jakby przewidywał taki scenariusz John Dewey, który pisał w The Public and Its Problems bardzo kluczownie: „Public is eclipsed”, czyli że sfera publiczna może zniknąć, nie przestając formalnie istnieć. To, czego amerykański filozof i pedagog nie przewidział, to skali instytucjonalnej hegemonii, jakiej dziś doświadczamy w inżynierii społecznej ideokracji, która manipuluje świadomością społeczną wykorzystując do tego media, prawo, edukację i język propagandy.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam