16 grudnia 2025

Czy szkoła będzie wreszcie publiczna?

 


(foto: BŚ) 



Jak odzyskać szkołę dla społeczeństwa, dla obywateli, którzy kierują swoje dzieci do instytucji rzekomo publicznej, a w istocie podporządkowanej nomenklaturze partii władzy? Od lat wydaje nam się, że największym problemem polskiej szkoły jest struktura systemu oświatowego, tempo wdrażanych reform, przeładowane podstawy programowe czy niedofinansowanie edukacji. To wszystko prawda, ale pod powierzchnią tych patologii leży coś głębszego, co zwykle wymyka się uwadze. 

W Polsce mamy problem nie tylko z reformą edukacji, skoro jej kolejna wersja tkwi w doktrynie etatystycznej polityki oświatowej. W istocie źródło patoedukacji wynika z jej zawłaszczania przez kolejno urzędujące w MEN partie polityczne, które traktują edukację jako przestrzeń do realizowania własnych wizji świata.  

Sprzeciw wobec Reformy26 nie jest ani kaprysem nauczycieli, ani konserwatywną histerią, ani rodzicielskim niepokojem, ale reakcją części społeczeństwa na logikę partiokracji, która niszczy społeczną umowę edukacyjną. Odwrót od zaufania do władz resortu edukacji nie jest przyczyną destabilizacji edukacji, ale jej konsekwencją. 

Obywatele nie przestali ufać państwu, gdyż w nim żyją i realizują swoje marzenia, zaspokajają indywidualne i społeczne potrzeby.  Przestali ufać partiom, które przejmują struktury państwa do realizowania własnych interesów. Jeśli ktokolwiek chce zbudować edukację odporną na polityczne wahadło, to musi zrozumieć, gdzie dokładnie przebiega rysa reprodukowanego od 1997 roku kryzysu oświatowego.

Partiokracja w polityce oświatowej jest chorobą długiego trwania, a trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że nie jest ona tym samym, co polityczność. Każde państwo demokratyczne jest polityczne, podobnie jak tworzone i rozwiązywane przez polityków problemy jego mieszkańców. Jednak partie polityczne w Polsce zdradziły umowę społeczną transformacji ustrojowej z lat 1980-1989 wykonując ruch bardziej radykalny. Zajęły miejsce państwa, jego instytucji, dóbr, przejmując je nie jako dobro wspólne, lecz jako „strefę swoich wpływów". 

W polityce oświatowej ta dynamika ma kilka rozpoznawalnych symptomów. Po pierwsze, obowiązuje w polityce logika zwycięzcy. Kto wygrywa wybory, ten zmienia podstawy programowe  kształcenia ogólnego i wychowania, zmienia nadzór pedagogiczny, reorganizuje strukturę szkół, jakby zaczynał historię oświaty od nowa. 

Po drugie, tę politykę cechuje brak ciągłości, zarządzania edukacją zgodnie z zapisaną w ustroju III RP zasadą subsydiarności. Ta została zdradzona przez pseudoelity "Solidarności", które od czasu pierwszej reformy ustroju szkolnego za rządów AWS odstąpiły od polityki edukacyjnej ponad rządami. Powróciła typowa dla państwa minionego ustroju polityka edukacyjna poszczególnych formacji rządowych. 

"Subsydiarność jako  zasada organizacji państwa oznacza z jednej strony, że żadna władza (co obejmuje również władzę [publiczną) nie powinna przeszkadzać obywatelom ani grupom społecznym w podejmowaniu ich własnych zadań. Z drugiej strony subsydiarność opiera się na założeniu, że celem każdej władzy jest pobudzenie, wspomaganie, a ostatecznie - w razie potrzeby - uzupełnianie  działalności tych podmiotów, które nie są samowystarczalne. Oznacza to m.in., że każda władza wyższego szczebla realizuje te zadania, których nie może podjąć szczebel niższy" (Państwo sprawne, przyjazne, bezpieczne, Warszawa: URM, s.29).  

Po trzecie, ustawa o systemie oświaty w swojej wersji  jako ustawa prawo oświatowe traktowana jest przez kolejnych ministrów jako oręż ideologiczny. Wprawdzie przepisano z Konstytucji III RP fundamentalne wartości dla całego społeczeństwa otwartego, obywatelskiego, ale na tym poprzestano, sięgając po centralne wartości zmieniającej się partiokracji.    

Szkoła służy zatem nie tyle kształceniu obywateli państwa demokratycznego, pluralistycznego, lecz ma wzmacniać światopoglądową misję rządzących, likwidować, a jeśli jest to niemożliwe, to przynajmniej neutralizować ich przeciwników. Edukacja szkolna ma sprzyjać budowaniu politycznej tożsamości młodego pokolenia, która będzie zgodna z ideologią partii władzy. Każde środowisko wchodzące do MEN, a więc lewicowe, prawicowe czy centro liberalne postępuje mniej więcej tak samo, tylko operuje innym językiem. 

Brak rzetelnych badań ogólnokrajowych, ale i pilotaży poprzedzających wprowadzane zmiany ustrojowe, programowe a nawet metodyczne podporządkowany jest natychmiastowej wykonalności, by społeczeństwo nie zdążyło się zorientować w ideokratycznej strategii "top-down" i zbuntować.  Kolejne deformy szkolne przyjmują postać „"zmian natychmiastowych”, bez naukowego ich uzasadnienia, a więc są nieprofesjonalne. 

Twierdzenia kolejnych ministrów o rzekomej konsultacji społecznej, wysłuchaniach publicznych są tylko do odhaczania, by można było wmówić społeczeństwu, że rządzący uwzględnili ... rzekomo 200 tysięcy uwag, listów, komentarzy. Zasadność deformujących zmian legitymizują grona doradców, zespoły rzekomo je monitorujących "ekspertów". ważne, by ich nazwiska były afiliowane przy instytucjach, organizacjach czy środowiskach. Niejawne prawo do takiej polityki jest zapisane w systemie etatystycznej władzy. 

Szkolnictwo działa dziś na zasadzie sinusoidy: co 4–8 lat następuje w nim zmiana założeń ideowych, programów, logiki nauczania, bo - mimo 2025 roku - traktuje się edukację w tych placówkach nadal w sposób instrumentalny, behawioralny. Dlatego utrata zaufania do władz MEN nie spadła z nieba. Reprezentująca państwo niekompetentna nomenklatura prowadzi wojnę z opozycją, zaś obowiązek szkolny jest idealnym środkiem do prowadzenia wojny plemion politycznych. 

Od jutra zacznę publikować projekt przywrócenia polskiej edukacji standardów publicznej a nie partyjno-państwowej oświaty.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam