Awans
naukowy po polsku jest jak „Gra o Tron”
W
polskiej nauce są rzeczy, o których się nie mówi. Na przykład o tym, że
doktorat czasem przypomina wypracowanie na zaliczenie, a habilitacja to sequel,
którego nikt nie chciał oglądać. Ale ciii… w universitas panuje zasada: nie
krytykuj kolegi, bo może kiedyś będziesz potrzebował jego podpisu.
Ktoś
powie: przesadzam, a ja widzę to z w skali makro. Niektóre recenzje pisane są jak laurki, mimo że rozprawy są pełne błędów metodologicznych. Bywa, że wnioski o awans czyta się jak
streszczenia z Wikipedii. To nie jest nauka, ale reality show.
Tak,
reality show. „Taniec z habilitacją”. „Mam talent… do plagiatu”, albo „Big
Brother – wersja akademicka”, gdzie wszyscy patrzą na wszystkich, ale nikt nic
nie powie, bo układ ważniejszy niż standardy.
A
młodzi? Patrzą i uczą się. Nie od Sokratesa, tylko od mistrza kombinowania, bo dla niektórych w tej grze nie chodzi o wiedzę, tylko o to, kogo znasz i komu się ukłonisz na
korytarzu.
Trzy
dekady po transformacji humanistyka i nauki społeczne powinny świecić
przykładem. Tymczasem świecą, owszem, jak neon z napisem „pozoranctwo,
plagiat, klikowość – zapraszamy!”. Przyłapani na tym, grubo utyskują w ściekowej prasie internetowej czy na różnych portalach, byle tylko nikt nie przyjrzał się ich pseudonaukowym wypocinom.
Odnoszę wrażenie, że patologia to nie margines, ale część systemu, który jest w tym zakresie jak Windows. Co by ktoś nie zrobił, to i tak wyskoczy błąd krytyczny.
Problem nie dotyczy tylko pedagogiki, gdyż w pakiecie są
socjologia, psychologia, politologia, prawo, teologia… pełna kolekcja Marvela. Zamiast Avengersów natrafiamy jednak na Ligę Znużonych Profesorów i psychopatycznych frustratów. Od prawie trzech dekad pisze o tej patologii prof. Marek Wroński, ale... karawana jedzie dalej.
Można się śmiać, ale finał będzie gorzki, bo jeśli dalej będziemy zamiatać wszystko pod dywan, to zostanie nam piękny dyplom w ramce i uniwersytet, który działa jak stary komputer: głośno buczy, wolno chodzi i regularnie się zawiesza.
O błędach
metodologicznych doktorów i habilitowanych pisałem już wielokrotnie, bo nie są to „wypadki przy pracy”. Za chwilę młodzi będą rozliczać starszych.
Humanistyka
i nauki społeczne miały trzy dekady, żeby się ogarnąć. Co z tego wyszło? Trochę
sukcesów, trochę wstydu i całkiem sporo cyrku: pozoranctwo, bylejakość,
nierzetelność, kopiuj-wklej. Efekt uboczny: kryzys uniwersytetu. Już nie
miejsce wolnej myśli, tylko korporacja z logotypem w postaci logo uczelni.
Ps. Załączona ilustracja nie jest mojego autorstwa, tylko Chat-aGPT.5. Jest zdecydowanie lepsza od kiczu, który ktoś mi podesłał przed laty, a usiłowano mi wmówić, że ją zawłaszczyłem. Pod kiczem bym się nie podpisał, podobnie jak nie poprę pseudonaukowego bełkotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie będą publikowane komentarze ad personam