21 sierpnia 2025

Teoria usprawiedliwiania systemu

 

 

Adam Grant przywołuje w swoim studium "Buntownicy" teorię usprawiedliwiania systemu przez ludzi, którzy są jego ofiarami, a więc paradoksalnie powinni być zainteresowani jego zmianą, a jednak do tego nie dochodzi. Tak jest w przypadku oświaty i nauki. Mimo transformacji ustrojowej w 1989 roku w tej pierwszej sferze publicznej tylko przez pierwsze lata udało się odzyskać wolność, dzięki mądrej decyzji dwóch pierwszych, postsocjalistycznych ministrów edukacji - Henryka Samsonowicza i Roberta Głębockiego. 

Byli jedynymi ministrami edukacji, którzy uwolnili nauczycielom przestrzeń profesjonalnej  wolności, by mogli w przedszkolach i szkołach wszelkich typów realizować curriculum dzięki autorskim inicjatywom a adekwatnie do własnej wiedzy, kompetencji i stopnia kreatywności. Powrót do rządu postkomunistycznej lewicy (SLD) i przebarwionych ludowców (PSL)  zapoczątkował odwrót ku upartyjnieniu polityki oświatowej wzmocnieniem jej przez nauczycielskie związki zawodowe. Tak skończyła  się autonomia, profesjonalizm i naukowe podejście do edukacji.

Nauczyciele ustawicznie są upokarzani przez kolejne formacje polityczne MEN, toteż  oswoili się - zgodnie z teorią usprawiedliwiania systemu - z tym, że on takim być musi. Jedyne, co jest możliwe, to postawa żebracza, wspomagana co kilka lat straszeniem buntem i z rzadka jego ucieleśnianiem strajkowym. 

Powyższa teoria wskazuje na prawidłowość, zgodnie z którą "(...)  ludzie motywowani są do tego, by racjonalizować status quo oraz legitymizować  istniejący porządek społeczny  - nawet jeśli jest to w sposób oczywisty i bezpośredni sprzeczne z ich własnymi interesami" (Buntownicy, Warszawa 2017, s. 23).

Jeszcze październikowe wybory do Sejmu RP w 2023 roku budziły nadzieję na radykalny odwrót polityków od utrwalanej od 1993 roku strategii etatystycznego władztwa ideologicznego kolejnych ekip władzy w MEN, ale po objęciu władzy przez koalicję PO and konsortem szybko przywrócono inwersyjny ideokratycznie model centralistycznego władztwa oświatowego. Ministra Barbara Nowacka objęła resort, jak kilkunastu jej poprzedników, bez jakichkolwiek kompetencji do kierowania oświatą, by dotrwać do wyborów prezydenckich osobistym zaangażowaniem w komitecie wyborczym kandydata, który miał wygrać i zabrać ją ze sobą do kancelarii.

Większość się zbuntowała i sprawiła rządzącym figla wybierając kontrkandydata popieranego przez opozycję.  Ministra edukacji pozostała na stanowisku sekretarz (sekretarki?) stanu, bo zgodnie z ww. teorią nie mogło być inaczej. To tylko potwierdza prawidłowość osobistych ambicji j presji na utrzymanie się przy  władzy dla niej samej. Społeczność nauczycielska zaś ma to zaakceptować, ciesząc się, że chociaż niewiele to zmienia w jej sytuacji, to jednak jest mniejszym złem.

Ministra już się zabezpieczyła na wypadek rozczarowania rzekomą reformą programową w szkołach komunikując, że za to odpowiadają ... eksperci. Tych zaś to ona powołała do monitorowania (a nie kreowania) zmian, nie mając pojęcia o reformowaniu edukacji szkolnej i braku ich związku z naukowymi osiągnięciami w tym zakresie. Ważne, że się zgłosili i mają dyplomy. 

W 2013 roku Rafał Matyja trafnie komentował zanikanie tradycyjnych elit w kraju, które wycofywały się z debat publicznych ze względu na lekceważenie ich przez sprawujących władzę polityków. Intelektualiści stawali się coraz bardziej  rozczarowani "(...) dominacją innego języka polityki, zmianą gustów kulturalnych publiczności, upadkiem dawnych hierarchii wartości. (...) To co inteligenckie wyparowało pod presją zjawisk, które nieco pochopnie nazwano komercjalizacją kultury, choć inwazja złego gustu, chamstwa, językowej bylejakości nie miała wyłącznie przesłanek rynkowych" (Elita. Słowo nieaktualne, PlusMinus 18-19.05.2013, s. P6).

Dochodzący do władzy zainteresowani są zajmowaniem wysokich stanowisk ponad miarę własnych kompetencji, urządzaniem siebie, toteż stawało się niepożądane liczenie się z elitami intelektualnymi. "Gdy jedyną elitą w kraju staje się elita polityczna - brakuje grupy, która mogłaby brać na siebie rolę arbitra. I to nie w sensie formalnych reguł gry, nadzorowanych przez sądy i instytucje kontrolne, ale podstawowej treści polityki" (tamże). 

Właśnie taki stan rzeczy utrwalił się w polskiej polityce oświatowej i częściowo akademickiej, choć w tej ostatniej jest znacznie trudniej politykom traktować instrumentalnie naukowców, czego najlepszym przykładem było doprowadzenie do dymisji w 2025 roku ministra nauki  mgr. Wieczorka. Ministrami w tym resorcie nie zostają jednak wybitni uczeni tylko akademicy ze stopniami naukowymi. Ministrami -zdaniem politologa- "(...) zostają ludzie, którzy w bardziej wymagającym systemie nie osiągnęliby nawet podrzędnych funkcji urzędniczych"(tamże).

Brak elit w oświacie musi skutkować negatywnie, bowiem za rządzenie i podejmowanie kluczowych decyzji biorą się - zgodnie z zasadą bmw -  "bierni, mierni, ale partii wierni", którzy pozyskują do upełnomocnienia zmian osoby z selekcji negatywnej. Jak pisał R. Matyja"(...) owi "mierni politycy" i "mierni urzędnicy" kształtują świat na swój obraz i podobieństwo. Domagają się systemu edukacji, który będzie obliczony na przeciętne umiejętności i przeciętne wyniki. W którym nie będzie miejsca na indywidualności i wybitne talenty"

"Tworzą tysiące drobiazgowych regulacji, sądząc, że tylko one mogą pozwolić na sprawowanie efektywnej kontroli nad procesami społecznymi. Sprowadzają wszystko do banalnych statystyk i pozorowanych wyników" (tamże). 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam