Adam
Grant przywołuje w swoim studium "Buntownicy" teorię
usprawiedliwiania systemu przez ludzi, którzy są jego ofiarami, a więc
paradoksalnie powinni być zainteresowani jego zmianą, a jednak do tego nie
dochodzi. Tak jest w przypadku oświaty i nauki. Mimo transformacji ustrojowej w
1989 roku w tej pierwszej sferze publicznej tylko przez pierwsze lata udało się
odzyskać wolność, dzięki mądrej decyzji dwóch pierwszych, postsocjalistycznych
ministrów edukacji - Henryka Samsonowicza i Roberta Głębockiego.
Byli
jedynymi ministrami edukacji, którzy uwolnili nauczycielom przestrzeń
profesjonalnej wolności, by mogli w przedszkolach i szkołach wszelkich
typów realizować curriculum dzięki autorskim inicjatywom a adekwatnie do
własnej wiedzy, kompetencji i stopnia kreatywności. Powrót do rządu
postkomunistycznej lewicy (SLD) i przebarwionych ludowców (PSL)
zapoczątkował odwrót ku upartyjnieniu polityki oświatowej wzmocnieniem jej przez
nauczycielskie związki zawodowe. Tak skończyła się autonomia,
profesjonalizm i naukowe podejście do edukacji.
Nauczyciele
ustawicznie są upokarzani przez kolejne formacje polityczne MEN, toteż
oswoili się - zgodnie z teorią usprawiedliwiania systemu - z tym, że on takim
być musi. Jedyne, co jest możliwe, to postawa żebracza, wspomagana co kilka lat
straszeniem buntem i z rzadka jego ucieleśnianiem strajkowym.
Powyższa
teoria wskazuje na prawidłowość, zgodnie z którą "(...) ludzie
motywowani są do tego, by racjonalizować status quo oraz legitymizować
istniejący porządek społeczny - nawet jeśli jest to w sposób oczywisty i
bezpośredni sprzeczne z ich własnymi interesami" (Buntownicy, Warszawa
2017, s. 23).
Jeszcze
październikowe wybory do Sejmu RP w 2023 roku budziły nadzieję na radykalny
odwrót polityków od utrwalanej od 1993 roku strategii etatystycznego władztwa
ideologicznego kolejnych ekip władzy w MEN, ale po objęciu władzy przez
koalicję PO and konsortem szybko przywrócono inwersyjny ideokratycznie model
centralistycznego władztwa oświatowego. Ministra Barbara Nowacka objęła resort,
jak kilkunastu jej poprzedników, bez jakichkolwiek kompetencji do kierowania
oświatą, by dotrwać do wyborów prezydenckich osobistym zaangażowaniem w
komitecie wyborczym kandydata, który miał wygrać i zabrać ją ze sobą do
kancelarii.
Większość
się zbuntowała i sprawiła rządzącym figla wybierając kontrkandydata popieranego
przez opozycję. Ministra edukacji pozostała na stanowisku sekretarz
(sekretarki?) stanu, bo zgodnie z ww. teorią nie mogło być inaczej. To tylko
potwierdza prawidłowość osobistych ambicji j presji na utrzymanie się
przy władzy dla niej samej. Społeczność nauczycielska zaś ma to
zaakceptować, ciesząc się, że chociaż niewiele to zmienia w jej sytuacji, to
jednak jest mniejszym złem.
Ministra
już się zabezpieczyła na wypadek rozczarowania rzekomą reformą programową w
szkołach komunikując, że za to odpowiadają ... eksperci. Tych zaś to ona
powołała do monitorowania (a nie kreowania) zmian, nie mając pojęcia o
reformowaniu edukacji szkolnej i braku ich związku z naukowymi osiągnięciami w
tym zakresie. Ważne, że się zgłosili i mają dyplomy.
W
2013 roku Rafał Matyja trafnie komentował zanikanie tradycyjnych elit w kraju,
które wycofywały się z debat publicznych ze względu na lekceważenie ich przez
sprawujących władzę polityków. Intelektualiści stawali się coraz bardziej
rozczarowani "(...) dominacją innego języka polityki, zmianą gustów
kulturalnych publiczności, upadkiem dawnych hierarchii wartości. (...) To co
inteligenckie wyparowało pod presją zjawisk, które nieco pochopnie nazwano
komercjalizacją kultury, choć inwazja złego gustu, chamstwa, językowej
bylejakości nie miała wyłącznie przesłanek rynkowych" (Elita. Słowo
nieaktualne, PlusMinus 18-19.05.2013, s. P6).
Dochodzący
do władzy zainteresowani są zajmowaniem wysokich stanowisk ponad miarę własnych
kompetencji, urządzaniem siebie, toteż stawało się niepożądane liczenie się z
elitami intelektualnymi. "Gdy jedyną elitą w kraju staje się elita
polityczna - brakuje grupy, która mogłaby brać na siebie rolę arbitra. I to nie
w sensie formalnych reguł gry, nadzorowanych przez sądy i instytucje kontrolne,
ale podstawowej treści polityki" (tamże).
Właśnie
taki stan rzeczy utrwalił się w polskiej polityce oświatowej i częściowo
akademickiej, choć w tej ostatniej jest znacznie trudniej politykom traktować
instrumentalnie naukowców, czego najlepszym przykładem było doprowadzenie do
dymisji w 2025 roku ministra nauki mgr. Wieczorka. Ministrami w tym
resorcie nie zostają jednak wybitni uczeni tylko akademicy ze stopniami
naukowymi. Ministrami -zdaniem politologa- "(...) zostają ludzie, którzy w
bardziej wymagającym systemie nie osiągnęliby nawet podrzędnych funkcji
urzędniczych"(tamże).
Brak
elit w oświacie musi skutkować negatywnie, bowiem za rządzenie i podejmowanie
kluczowych decyzji biorą się - zgodnie z zasadą bmw - "bierni,
mierni, ale partii wierni", którzy pozyskują do upełnomocnienia zmian
osoby z selekcji negatywnej. Jak pisał R. Matyja"(...) owi "mierni
politycy" i "mierni urzędnicy" kształtują świat na swój obraz i
podobieństwo. Domagają się systemu edukacji, który będzie obliczony na
przeciętne umiejętności i przeciętne wyniki. W którym nie będzie miejsca na
indywidualności i wybitne talenty"
"Tworzą
tysiące drobiazgowych regulacji, sądząc, że tylko one mogą pozwolić na
sprawowanie efektywnej kontroli nad procesami społecznymi. Sprowadzają wszystko
do banalnych statystyk i pozorowanych wyników" (tamże).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie będą publikowane komentarze ad personam