28 sierpnia 2025

Nastroje przed nowym rokiem szkolnym

 


(Foto:moje)


Wrzesień to taki dziwny miesiąc: dzieci wracają do szkół, rodzice do porannego biegania z kanapkami, a nauczyciele do… frustracji. I tak co roku. Z tym że tym razem, w 2025, frustracja jest już tak gęsta, że można by nią kroić powietrze kredą.

Ministerstwo Edukacji Narodowej, jak zwykle, w doskonałym nastroju. Na konferencjach – uśmiechy, zapowiedzi „rewolucyjnych” zmian i entuzjazm, który nie przystaje do nastrojów w realnych szkołach. W rzeczywistości, zamiast rewolucji, mamy kosmetykę: trochę mniej religii, trochę innej podstawy programowej z WF-u i nowy przedmiot o dumnej nazwie „edukacja obywatelska”, który w praktyce wygląda jak lustrzane odbicie „Historii i Teraźniejszości”. Tyle że w krzywym zwierciadle.

Związek Nauczycielstwa Polskiego zapowiada manifestację 1 września, Solidarność zaś swoją 13 września, a Forum Związków Zawodowych przewiduje kolejną w październiku. Krótko mówiąc, ulice Warszawy znów zobaczą transparenty, gdyż czara goryczy się przelała. Władza obiecywała podwyżki, a skończyło się jak zwykle: na obietnicach. Czy 10 procent więcej w pensji zmieniłoby rzeczywistość nauczycieli? Wątpliwe. Zwłaszcza że dzisiejsze nauczycielskie wynagrodzenia balansują gdzieś w okolicach płacy minimalnej.

Rodzice i uczniowie też nie mają powodów do radości. Chaos w oświacie ma się świetnie. Nowe przepisy podpisywane w ostatniej chwili, dyrektorzy układający plany „na ślepo”, a młodzież – zamiast skupić się na maturze – zastanawia się, z którego przedmiotu i w którym tygodniu zrobi się nagle „eksperyment edukacyjny”. Piętnastolatkowie, zamiast budować więź ze szkołą, coraz częściej patrzą na nią jak na zło konieczne. Trudno się dziwić – trudno identyfikować się z instytucją, która co roku zmienia zasady gry.

Ministerstwo powtarza, że program jest „odchudzony”. Nauczyciele wzruszają ramionami, bo w praktyce oznacza to jeszcze więcej godzin, jeszcze mniej elastyczności i jeszcze większy stres. Władza mówi: „to szansa na rozwój”. Nauczyciele mówią: „kolejna misja przetrwania”.

Oczywiście są też zadowoleni. Rząd, eksperci współpracujący z MEN, organizacje, które dostaną granty i dotacje, część rodziców widzących w reformie krok w stronę laicyzacji szkoły. Oni wszyscy patrzą na nowy rok szkolny z uśmiechem. Ale przeciętny uczeń i nauczyciel? Ci widzą raczej, że znowu stali się królikami doświadczalnymi w kolejnym eksperymencie pod tytułem „reforma edukacji”.

Pytanie, które powraca niczym echo: czy naprawdę można budować dobrą szkołę, jeśli co kilka lat zmienia się jej fundamenty? A może polska szkoła jest jak plac budowy – zawsze rozkopana, nigdy gotowa?

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam