Problem
kształcenia nauczycieli jest fundamentalny dla stworzenia dzieciom i młodzieży jak
najlepszych warunków do edukacji i wychowania. Niestety, w Polsce przyjęła się
formuła, którą najtrafniej można by określić parafrazując piosenkę w wykonaniu
Jerzego Stuhra:
Kształcić
każdy może,
trochę
lepiej, lub trochę gorzej,
ale
nie oto chodzi,
jak
co komu wychodzi.
W uniwersytetach i akademiach pedagogicznych zniknęły podziały kierunków kształcenia na tzw. akademickie i nauczycielskie, a wraz z tym zlikwidowano większość zakładów dydaktyk szczegółowych. Tym samym niechciane dziecko wyższej edukacji, jakim jest kandydat do zawodu nauczycielskiego, uczestniczy w modułach zajęć, które są realizowane jak najmniejszym kosztem (liczne grupy i dominacja metod podających).
Wprawdzie kandydatom oferuje się studia nauczycielskie w ramach specjalizacji na określonym kierunku studiów, ale obwarowuje się utworzenie takich grup minimalną liczbą osób do ich uruchomienia. Najczęściej więc one nie powstają, a zainteresowani muszą zdobywać minimalne kwalifikacje nauczycielskie na studiach podyplomowych.
Punkt ciężkości przesuwa się do sfery
kształcenia podyplomowego, gdyż kształcenie nauczycielskie jest dla uczelni kosztem, ciężarem. Ocena jakości
kształcenia, jakiej dokonuje Państwowa Komisja Akredytacyjna, pomija kształcenie podyplomowe, które z formy doskonalenia zawodowego zamieniło się
w kształcenie dochodowe.
Alfabetyzować
nasze dzieci będą zatem także ci, którzy są przyuczeni do zawodu, wybierając
go w wielu przypadkach z konieczności życiowej, gdyż w środowisku zamieszkania
praca w szkolnictwie stanowi dla nich jedyną, gwarantowaną formę względnie
stałego zatrudnienia. Jak śpiewał Stuhr:
Czasami
człowiek musi,
inaczej
się udusi, ooo…
` Od większości zawodów w sferze publicznej wymagamy, by ich wykonawcy
byli jak najwyższej klasy profesjonalistami, by znali się na swoim fachu i
wykonywali go zgodnie z najwyższymi standardami. Te zaś są konstruowane nie tylko
w oparciu o specjalistyczną i naukową wiedzę, ale także uwzględniają oczekiwania osób, którym mają pomóc w rozwiązywaniu ich problemów.
Dotyczy to takich zawodów zaufania publicznego, jak lekarze, pielęgniarki,
prawnicy, sędziowie, psycholodzy, pracownicy administracji publicznej i
samorządowej, wojskowi, policjanci i prokuratorzy.
Nauczycielem jednak może być każdy, o ile tylko spełni minimalne, a nie maksymalne wymogi, bo i płace są w tej profesji na minimalnym poziomie. Każdy komentarz na ten temat jest kwitowany w sieci repliką w stylu "przestańcie już tak biadolić, bo koleżanka w Warszawie pracuje na 1,5 etatu w dwóch szkołach i zarabia ponad 7 tys. zł."
W czasie "Igrzysk Wolności" w Łodzi pytałem, jaka powinna być minimalna płaca nauczyciela? Oburzenie wywołało moje stwierdzenie, że pierwsza płaca w tym zawodzie powinna wynosić co najmniej 10-12 tys.zł., żeby inteligentni, kreatywni, młodzi ludzie chcieli wreszcie zmienić edukację adekwatnie do przemian zachodzących w świecie techniki, gospodarki, ale także do ich ambicji, aspiracji rozwojowych, a nie by podtrzymywać pod "kroplówką" minimalistycznych manipulacji związków nauczycielskich (ZNP i Solidarność) i ideokratycznego politycznie "betonu" szkołę, która zamiast kształcić - zniekształca, zamiast formować uczniów moralnie, to ich demoralizuje itd., itd.