Polityka to gra o sumie zerowej, to znaczy, że korzyści jednych są pochodną strat czy niedostatków innych. Ta strategia stosowana jest wówczas, kiedy nie starcza środków dla wszystkich potrzebujących. Trzeba zatem opracować kryteria, dzięki którym będzie można uzasadnić powody, dla których jedni dostaną grant, a inni nie.
Minister edukacji Dariusz Piontkowski tak przekazuje opinii publicznej informacje, żeby nieposiadający wiedzy obywatel nie mógł jej zweryfikować, a musiał mu uwierzyć. To jest stara technika manipulacji politycznej, którą posługują się wszyscy ministrowie edukacji od 1993 r. Jak mamy mało pieniędzy, to musimy dać społeczeństwu taki przekaz, z którego wynikałaby wyjątkowa hojność władzy. Władza przecież nie musi, ale daje, tyle tylko, że z naszych podatków, a więc to żadna łaska.
No to trzeba sprawdzać, nie tyle czy minister kłamie, bo nie kłamie, ale w jaki sposób przekazuje komunikat społeczeństwu, żeby je usatysfakcjonować? Idealnie takie komunikaty nadają się zarówno w mediach publicznych, jak i niepublicznych, bo i tak dziennikarze nie zamierzają z nimi polemizować. Nadają półprawdy, być może nawet zdając sobie sprawę z tego, że skrywają one część niewypowiedzianej prawdy o oświatowej rzeczywistości i polityce władzy.
Nie mam już nawet pretensji do ministra edukacji, bo tego go nauczano i tego oczekuje się od niego, by nie mówił prawdy o stanie polskiej oświaty. Podobnie postępowały poprzednie ministrzyce edukacji z PO i SLD. Każda samokrytyka musiałaby skutkować wezwaniem premiera na dywanik, by minister zrozumiał swój błąd i go szybko naprawił, albo podpisał wniosek o dymisję. Opozycji jednak odwołać go nie wolno.
Minister nie ma lekkiego życia. Trzeba mu współczuć. Widać zresztą na każdej jego konferencji prasowej, jak cierpi, jak go boli, a nawet, jak go śmieszy wypowiedź przygotowanej do ukłonów wicedyrektorki jednej z warszawskich szkół na temat imperatywu optymizmu nauczycieli i samospełniających się marzeń. Musiał mocno panować nad własną mimiką, by się nie roześmiać.
Za to naśmiewają się fejsbukowicze z tego, że oferta ministra o wydzieleniu kolejnych 180 mln PLN na zakup sprzętu elektronicznego dla szkół jest kompromitacją. Dzieląc tak niewielkie środki na wszystkie szkoły spowodowałoby, że każda z nich mogłaby zakupić zaledwie jeden laptop. Tymczasem minister wyjaśnił w czasie jednej z konferencji prasowych, że środki na zakup sprzętu są tylko dla tych gmin i powiatów, które przystąpiły do Konkursu Grantowego zdalna Szkoła+ w ramach Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej.
Właśnie rozpisano konkurs na drugą transzę tych środków. W pierwszej edycji - jak informuje NASK - do programu „Zdalna Szkoła” zgłosiło się 2786 spośród 2790 gmin i powiatów. Tutaj nabór wniosków został już zamknięty. Nadal jednak można składać wnioski w programie „Zdalna szkoła+”. Do tej pory zrobiło to 2338 gmin spośród 2477 uprawnionych.
- Ogólnopolska Sieć Edukacyjna to kluczowy projekt z punktu widzenia modernizacji polskiej szkoły – powiedział minister cyfryzacji Marek Zagórski. - Kiedy startowaliśmy, czyli we wrześniu 2017 r., tylko 10% polskich szkół miało dostęp do szybkiego internetu. Do końca tego roku - zgodnie z planem - wszystkie szkoły z umowami będą miały dostęp do sieci.
O grantowe środki mogą jednak ubiegać się tylko te gminy, w których są głównie rodziny wielodzietne (w świetle norm Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Socjalnej są to rodziny posiadające co najmniej troje dzieci), rodziny znajdujące się w trudnej sytuacji materialnej. W Polsce jest takich rodzin ok. 150 tys., co ponoć wynika z danych przekazanych przez kuratoria oświaty.
Jak zatem widać, jeszcze prawie 8 tys. szkół w Polsce nie ma dostępu do szybkiego internetu. Do Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej podłączono dotychczas zaledwie 14,6 tys. placówek edukacyjnych. Istnieje znacznie poważniejszy problem, jakim jest nie tylko brak podłączenia szkół do szybkiego internetu, ale przede wszystkim brak dostępu wszystkich uczniów do odpowiadającego współczesnym parametrom sprzętu komputerowego.
Nie rozumiem, czym NASK się chwali pisząc, że kiedy startowało ze swoim programem w 2017 r. to dostęp do szybkiego internetu miało zaledwie 10 proc. szkół? Można pytać, co czyniło MEN i Ministerstwo Cyfryzacji w trakcie deformy ustroju szkolnego, żeby sytuacja uległa zmianie? Co się stało z setkami milionów złotych wydatkowanych wcześniej na program cyfrowej szkoły?
Zaniedbywany od lat problem braku polityki władz resortu edukacji w zakresie zintensyfikowania w szkołach pracy uczniów i nauczycieli z dydaktycznie opracowanymi materiałami w sieci wskazuje na to, że władzom było na przysłowiową rękę niemodernizowanie dostępu szkół do sieci i sprzętu elektronicznego.
Najlepszym tego przykładem była w pierwszym okresie pandemii kompromitacja żenujących lekcji TVP. To, co zaprezentowała Telewizja Polska było odsłoną dydaktycznego analfabetyzmu wielu nauczycieli, którzy połaszczyli się na wysokie honorarium, kompromitując siebie i własną placówkę.
Jak podaje NASK: Laptopy, tablety, oprogramowanie i dostęp do internetu trafiły do uczniów i nauczycieli także w ramach dwóch ogłoszonych przez Ministerstwo Cyfryzacji wspólnie z Centrum Projektów Polska Cyfrowa programów – „Zdalna Szkoła” i „Zdalna Szkoła+”. Budżet pierwszego to 186 milionów zł. Drugiego – 180 milionów. Pieniądze z programów trafiają do samorządów, które kupują sprzęt i przekazują go najbardziej potrzebującym uczniom i nauczycielom.
Realizacja programu jest transparentna. Można zapoznać się z wykazem gmin i powiatów, które mogą ubiegać się o środki zgodnie z opracowanymi w regulaminie kryteriami. Jest to kropla w morzu potrzeb, ale jednak drąży skałę archaicznej edukacji i systemowego nieprzygotowywania młodych pokoleń oraz części ich nauczycieli do życia w społeczeństwie informacyjnym oraz w równoległej do niego wirtualnej przestrzeni.
Chwalę decyzję ministra D. Piontkowskiego w kwestii elastycznego podejścia przez nauczycieli do czasu trwania jednostki lekcyjnej.
(źródło: Komunikat NASK z dn. 28 sierpnia 2020 r.)