Otrzymuję co jakiś czas listy z wskazaniem na "nożyczkowych" autorów rozpraw rzekomo naukowych, czyli takich, które powstają w wyniku bezrefleksyjnych i pseudonaukowych wycinanek z własnych i cudzych tekstów. Jedni określają tę praktykę mianem autoplagiatów, inni "sztucznego pompowania" własnego "dorobku" naukowego, a jeszcze inni przypisują tej praktyce miano akademickiej puzzlomanii.
W ciągu najbliższych dwóch miesięcy, a więc do końca kwietnia 2019 r. możemy spodziewać się wykwitu tej aktywności, której sprawcami są albo doktorzy habilitowani, którzy zabiegają o uzyskanie tytułu naukowego profesora, albo doktorzy z kilkunastoletnim stażem pracy dydaktycznej w uczelniach państwowych i wyższych szkołach prywatnych (także tych od "popychania kijem Wisły").
Są tu dwie kwestie do rozpatrzenia:
1. Autoplagiat - sztuczne "pompowanie" dorobku naukowego
Nie chciałbym być tu źle zrozumiany, bo dość łatwo jest przy takich zjawiskach o uproszczone sądy i oceny. Otóż w naukach humanistycznych i społecznych nie ma niczego złego, jeśli ich twórcy publikują swoje artykuły, książki czy na ich podstawie rozdziały w pracach zbiorowych na ten sam temat czy nawet z wykorzystaniem tych samych treści, by dotrzeć z nimi do jak największego kręgu odbiorców. Taka też jest misja kształcenia i upowszechniania zdobyczy nauki.
Natomiast, kiedy autor chce na podstawie swoich rozpraw naukowych wnioskować o gratyfikację w postaci wyższego stopnia naukowego czy tytułu naukowego profesora, to musi przedłożyć w wykazie osiągnięć tylko te teksty, które są oryginalne. Każdą ich replikę, ich powielenie w innych źródłach nie powinno być umieszczane w wykazie publikacji jako odrębne osiągnięcie naukowe. Można je zawrzeć - jak komuś już tak bardzo zależy - w dziale upowszechniania wiedzy, a więc w kategorii pozanaukowych osiągnięć, by wykazać te rozprawy z wskazaniem na ich pierwotne źródło.
2. Kłamstwo naukowe - nieuczciwość akademicka
Tej sferze co miesiąc poświęca swoje analizy na łamach "Forum Akademickiego" redaktor, a zarazem przedstawiciel nauk medycznych pan
dr hab. Marek Wroński. Od kilkunastu lat dokumentuje manipulacje wycinankowych doktorów, docentów czy uczelnianych profesorów, którzy metodą "kopiuj-wklej" przejmują cudze treści i publikują je jako własne. To jest już kradzież wytworów czyjejś pracy naukowej.
W świetle ustawy można taką osobę pozbawić stopnia naukowego, choć procedura jest długa, a oszuści wykorzystują wszelkie triki prawnicze do uniknięcia odpowiedzialności i poniesienia kary.
Co zrobić w sytuacji, gdy jeden nauczyciel akademicki popełnia oba wykroczenia, a więc to natury autoplagiatorskiej i plagiaryzm?
W ostatniej korespondencji otrzymuję doniesienie, które będzie weryfikowane, stąd nie podaję nazwiska rzekomego oszusta, w dodatku w sutannie księdza katolickiego, co jest już szczególnie oburzające, gdyż taka osoba uderza w autorytet Alma Mater, a zarazem Kościoła, który odpowiada za formację moralną wiernych, a co dopiero mówić o kapłanach.
Autor listu pisze: "Kilka tygodni temu otrzymałem przesyłkę zawierającą anonimowe pismo oraz płytę CD charakteryzujące wydaną w ... roku monografię pt. „(...)" i treści nieopublikowane wcześniej opracowania, za które otrzymał stopień doktora habilitowanego (...). Autorem tej pracy jest ks. docent (dr hab.), który za bliźniacze pod względem zawartości publikacje otrzymał tytuł docenta na Katolickim Uniwersytecie w Rużomberoku (Słowacja).
Przeprowadzona analiza tekstu monografii, co niezależnie sprawdziłem, jednoznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z plagiatem. Taki sam zatem charakter posiada również tzw. „rozprawa habilitacyjna” ks. X, który bez właściwych informacji przepisał słowo w słowo bardzo obszerne teksty z publikacji kilkunastu innych autorów.
Co gorsza, ów docent sprawuje znaczącą funkcję w uczelni, co sprawia, że świadome tych manipulacji środowisko jest tym faktem głęboko poruszone, ale... milczy.
Ktoś poddał antyplagiatowej analizie dwie kolejne prace tego ks. docenta z wykazu przedstawionego przez niego do habilitacyjnego dorobku naukowego. Wynik tej analizy jest porażający. Publikacja (1) oraz (2) są w całości plagiatami! Teksty tych prac ks. docent zaczerpnął stosując technikę „wytnij i wklej” z dwóch prac licencjackich o tytułach: (...) autorstwa studentów jednej z Państwowych Wyższych Szkół Zawodowych.
Ogólny wniosek jaki się nasuwa po dokonanych analizach sprowadza się do stwierdzenia, że mamy do czynienia z przypadkiem fałszywego doktora habilitowanego, którego postępowanie było i jest sprzeczne z etyką nauczyciela akademickiego i badacza. Nie ulega wątpliwości, że powinno to znaleźć swój wyraz w stosownym postępowaniu wszczętym wobec osoby, która dopuściła się przedstawionych czynów i to tym bardziej, że obecnie pełni odpowiedzialną funkcję w akademickich strukturach władzy."
Czy reforma J. Gowina wyeliminuje takie postaci z akademickiej przestrzeni? Czy władze Kościoła katolickiego zaczną bliżej przyglądać się nie tylko pedofilom, ale także oszustom w sutannach? Młode pokolenie na to patrzy i uczy się. Oby tylko nie doszło do wniosku, że najlepszą metoda na sukces jest Ctrl+C i Cntr+V.
Wycinankowi docenci niszczą etos nauki, ale i środowisk, które reprezentują.