"Obszary edukacji wymagające zmian" to tytuł raportu jaki opublikowali znani krajanom państwo Elbanowscy. Gdyby ktoś nie wiedział, jak zarabiać na rzekomych raportach badawczych, to niech się uczy na tym, który nosi powyższy tytuł. Koszt raportu to 2 mln 380 tys.zł. Ba, ma on jeszcze asekuracyjny podtytuł: "Raport na podstawie analizy badań, raportów z kontroli i sondaży opinii społecznej".
Autorzy raportu nie prowadzili żadnych badań, bo na tym się nie znają, a może i nie mieli na to czasu czy ochoty. Postanowili zatem wyprodukować towar raportopodobny, czyli raport z raportów, albo jak ktoś chce mądrzejszego określenia, to metaraport. Meta to to jest. W końcu do niej dotarli, skoro postanowili upowszechnić swój wytwór w sieci. Ich quasi raport liczy 90 stron. Jak na kilkadziesiąt miesięcy pracy intelektualnej, to niewielkie osiągnięcie. Ja zatem dokonam raportu z metaraportu.
Autorzy nie ujawniają metody badań, bo ich w rzeczywistości nie prowadzili. Piszą o tym, o czym może napisać każdy rodzic, a już tym bardziej nauczyciel, którego dzieci uczęszczają do polskiej szkoły na wpół publicznej. Nie ma tu żadnego wstępu, w którym wyjaśniono by powody wydania na światło dzienne owej publikacji i wskazano, do kogo jest ona adresowana.
Minister Anna Zalewska powinna czuć się zagrożona, bowiem autorzy, a raczej redaktorzy metaraportu zaczynają od krytycznych także wobec jej polityki oświatowej stwierdzeń:
System edukacji w Polsce jest obciążony problemami wynikającymi z wieloletnich zaniedbań.
Cześć z nich dziedziczona jest po czasach PRL, tak jak nauka w trybie zmianowym.
W kolejnych latach nowe problemy pojawiły się wraz z przekazaniem oświaty samorządom.
Zarzucono standardy obowiązujące w jeszcze w latach osiemdziesiątych w zakresie żywienia, dostępu do opieki medycznej a nawet w zakresie bezpieczeństwa uczniów.
Dopiero po tych tezach pojawia się część zatytułowana "Metodyka", w której wyjaśnia się istotę tej publikacji:
Raport stanowi syntezę wniosków na temat najczęściej identyfikowanych problemów w obszarze edukacji w Polsce na przestrzeni przede wszystkim pięciu ostatnich lat. Oparty został na bogatej podstawie faktograficznej ze 150 raportów Najwyższej Izby Kontroli, Głównego Inspektoratu Sanitarnego, badań własnych samorządów, organizacji
pozarządowych, instytucji naukowych takich jak Instytut Badań Edukacyjnych oraz sondaży opinii publicznej.
Raport powstał w ramach projektu „Zmiany w systemie edukacji w Polsce odpowiedzią na oczekiwania społeczne i zmiany gospodarcze” współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego, realizowanego przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w partnerstwie z Fundacją Rzecznik Praw Rodziców.
Taki raport powinien być przetłumaczony na język angielski, żeby komisarze Unii Europejskiej zrozumieli, na co wydaje się w Polsce pieniądze. Nie ma tu żadnej metodyki poza potocznym, publicystycznym dobieraniem z powszechnie dostępnych źródeł danych do własnych przeświadczeń i doświadczeń. Autorzy nie rozumieją słowa "metodyka", skoro w ogóle o niej nie piszą. Nie wiedzą, że nie ma metodyki samej w sobie, gdyż ta musi mieć swój przedmiot, a więc być metodyką czegoś np. metodyką badań, metodyką kształcenia, metodyką gotowania itp.
Mam nadzieję, że państwo Elbanowscy szykują kolejną akcję "Ratuj Młodzież", bowiem rozdzialik 1.2. poświęcili kwestii zmianowości w organizacji procesu kształcenia. Jeszcze nie nastąpiła kumulacja roczników absolwentów gimnazjum i szkoły podstawowej, a tu wprost pisze się o tym, że w szkołach za rządów PiS ma miejsce:
"Brak zgodności planów lekcji z normami higieny pracy jest problemem większości placówek. Według raportu NIK z 2017 r. w żadnej ze skontrolowanych szkół [60 szkół w sześciu województwach] nie zorganizowano uczniom zajęć z pełnym uwzględnieniem zasad higieny pracy umysłowej, tym samym nie zostały stworzone optymalne warunki do efektywnego przyswajania wiedzy".
Jak to przełknęła ministra Anna Zalewska? Musiała za tę diagnozę zapłacić. Dowiedziała się za to, jakie są skutki takiej polityki oświatowej: "Skutki
Nauka zmianowa radykalnie obniża jakość uczenia się, prowadząc do przemęczenia, a w konsekwencji do znacznego osłabienia możliwości koncentracji uwagi uczniów i niepełnego wykorzystania ich potencjału intelektualnego w czasie lekcji i wykonywania prac domowych".
Fatalnie jest z żywieniem naszych dzieci w szkołach. Mieliśmy ministrę-drożdżówkę, teraz mamy minister-tornister, która nie zwraca uwagi na problemy szkodliwej zmianowości kształcenia i fatalnego odżywiania dzieci przez firmy cateringowe, które dowożą zimne posiłki i na dodatek jeszcze jest to "(...) żywność z oznakami zepsucia i po upływie terminu przydatności do spożycia (s.15). W województwie lubuskim w 2017 r. miały miejsce nieprawidłowości w stanie higienicznosanitarnym aż 19,3% szkół publicznych!
Fatalnie jest z kultura fizyczną naszych dzieci. W ponad 12 proc. szkół nie ma sali gimnastycznej. Nadal istnieją szkoły, w których nie ma przystosowanego miejsca do przebierania się przed WF-em. Ministerstwo przyzwala zatem na genderowe rozbieralnie. Uczniowie ćwiczą na korytarzach szkolnych. Po co autorzy tego metaraportu przytaczają dane z 2010 czy z 2013 r., skoro nie pokusili się o sprawdzenie, czy one jednak nie uległy do dnia dzisiejszego zmianie? Wartość informacyjna przytaczanych danych jest nic nie warta.
Dowiadujemy się, że w niemal połowie szkół (48,3%), w których doszło łącznie do 211 wypadków, nie było kadr w pełni przygotowanych do udzielenia pomocy przedlekarskiej - a apteczki pierwszej pomocy nie były właściwie wyposażone lub rozmieszczone. Aż w 28 szkołach w części apteczek ujawniono środki przeterminowane, w tym w 11 szkołach o pięć lat i więcej - skrajnie prawie o 17 lat (s. 22). I to wszystko w okresie nadzorowanym przez kuratorów z nominacji PiS.
Redaktorów tego metaraportu musiało bardzo zaboleć to, że " w 78.3% skontrolowanych szkół objętych kontrolą część zajęć dydaktycznych odbywała się w pomieszczeniach, w których na jednego ucznia przypadają powierzchnia mniejsza niż 2m2, w tym — w przypadku 40.4% — nie przekraczała ona 1,5 m2 (skrajnie nawet 1,1 m2).(s. 23-24), bowiem tę informację NIK powtórzyli dwukrotnie.
Fatalnie wygląda stan sanitariatów szkolnych ze względu na niesprawne urządzenia, brak papieru toaletowego, ręczników papierowych czy urządzeń do suszenia rąk itp.). Do tego dochodzi problem "(...) niedostosowania wymiarów mebli do wzrostu uczniów pozostaje jednym z bardziej istotnych uchybień wykazywanych przez kontrole sanitarne." (s. 25).
Rozumiem, że skoro redaktorzy piszą w czasie teraźniejszym przywołując różne raporty, także sprzed nawet 8 lat, to oznacza, że nadal ten problem istnieje. Gdyby było inaczej, to pisaliby w czasie przeszłym, żeby pokazać, jak fatalnie zarządzano szkolnictwem publicznym w czasach ministrzyc-zderzaków (określenie D. Tuska). Strach pomyśleć, w jakim stanie są gimbusy czy szkolne autobusy, skoro z danych kontrolnych z 2016 r. wynikają poważne zaniedbania skutkujące nawet pozbawieniem dowodów rejestracyjnych.
Fatalnie jest w procesie kształcenia i wychowania tej kadencji, skoro nadal rodzice i uczniowie podnoszą problem niesprawiedliwości oceniania, a państwo Elbanowscy odkrywają prawidłowość: "Mimo egzaminów zewnętrznych ocena klasyfikacyjna nadal odgrywa istotną rolę jeśli chodzi o rekrutację do gimnazjów oraz liceów" (s. 33).
Ich zdaniem "edukacyjna wartość dodana (EWD) to cecha szkoły" (s. 33). Przywołują też sąd probabilistyczny lewackich autorów, że "Elitarne szkoły mogą mieć tendencję do wywierania nacisku na rodziców dzieci z rejonu (które zobligowane są przyjąć) ze słabszymi wynikami, aby te ich dzieci tam nie aplikowały" (pisownia oryginalna - BŚ - s. 40).
Dużo uwagi poświęcono różnym dysfunkcjom w trakcie rekrutacji do przedszkoli i niedomaganiom infrastrukturalnym szkół z punktu widzenia potrzeb dzieci niepełnosprawnych. Nauczyciele pracujący z nimi mają trudności komunikacyjne i brakuje im koniecznych umiejętności. Powód jest dla nich oczywisty: "U podstaw takiego stanu rzeczy stoją ułomności systemu kształcenia nauczycieli. Studia pedagogiczne w ograniczonym stopniu poruszają zagadnienia pedagogiki specjalnej. Brakuje zajęć praktycznych z uczniami niepełnosprawnymi." (s. 53).
Elbanowskich muszę pochwalić za to, że wyrażają niezadowolenie z powodu braku demokracji w szkołach. Jak piszą:
"Wyniki badań wykazały, że rady szkoły nie wpływają znacząco na demokratyzację szkolnego środowiska. Mimo to pozytywem jest już samo uczestnictwo wspólne uczniów, rodziców i nauczycieli w organie demokratycznych zasad i współpracy. Wybory do rad szkół często pozorują tylko zasady demokracji. Powołanie rady szkoły rzadko jest inicjatywą oddolną, aktorów nie mających władzy (np. rodziców). Udział rodziców, uczniów i nauczycieli w demokratycznych sposobach podejmowania decyzji, skażony jest jeszcze „mentalnością homo sovieticus”- demokracja bez wartości, czyli skupienie się tylko „na samej procedurze jako gwarancie demokracji". (s. 58)
Są też niezadowoleni z pseudosamorządności uczniowskiej. "Polska szkoła opiera się na modelu hierarchicznym, z bardzo silną władzą dyrekcji. W takim ułożeniu nie jest możliwe budowania sprawstwa i wzmacnianie obywatelskości. W takiej rzeczywistości pasywni są nie tylko uczniowie, ale i inni aktorzy szkolnej rzeczywistości: np.
nauczyciele, czy rodzice." (s. 62)
Autorzy tego quasi raportu poświęcają też uwagę nauczycielom, ale ani słowem nie wspominają o ich nędzy płacowej. Raport nie ma żadnego zakończenia. Urywa się jak taśma filmowa w zepsutym projektorze. Nie wiemy, czy, a jeśli, to kto recenzował ten pełen chaotycznych, pozbawionych jakiejkolwiek logiki doboru źródeł, raport z cudzych raportów? Ktoś musiał, bo takie są zasady w rozliczaniu środków publicznych, które są wydatkowane na tego typu cele.
Moim zdaniem, są to zmarnowane pieniądze, stracony czas dla czytających i bezmiar ignorancji. Tak to jest, kiedy o realizacji tego typu zadań decydują pozamerytoryczne względy.