czasem lepiej, a czasem gorzej, ale nie o to chodzi, czy się komuś zaszkodzi. Od końca lat 90. XX w., kiedy prowadzone były w Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego prace nad standardami kształcenia na wszystkich kierunkach studiów, psychologia była w naukach (wówczas) humanistycznych jedną z nielicznych dyscyplin, które wymagały dla uzyskania prawa do wykonywania zawodu - ukończenia jednolitych pięcioletnich studiów magisterskich. W pełni rozumieliśmy tę sytuację, bowiem trudno uznać, że ktoś, kto nie posiadł rzetelnej wiedzy z podstawowych, kierunkowych i specjalnościowych przedmiotów psychologicznych może mieć prawo do pracy w tym zawodzie. Zresztą i tak było ono ograniczone, bo do pracy psychoterapeutycznej trzeba było mieć ukończone jeszcze dodatkowe, często trzyletnie studia specjalistyczne, uwieńczone odpowiednim do danego podejścia terapeutycznego certyfikatem.
Minister nauki i szkolnictwa wyższego w okresie rządów PO i PSL - prof. Barbara Kudrycka dokonała prawnej i proceduralnej dewastacji jakości kształcenia w polskim szkolnictwie wyższym. Podpisane przez nią rozporządzenia wprowadzane były pod hasłami troski o wyższą jakość akademickiej edukacji, ale w istocie chodziło o to, by dać szansę do zarobienia eurokratom ubranym w szaty rzekomej jakości. Pojawili się zatem twórcy Krajowych Ram Kwalifikacyjnych, specjaliści od zarządzania jakością, od procedur i narzędzi do jej weryfikowania, które de facto zastępowały prawdę o bylejakości kształcenia.
Od kilku lat obserwuję oferty - głównie niepublicznych szkół wyższych - w zakresie prowadzenia studiów na kierunku psychologia. Aż nie chce się wierzyć, że stało się to, co wpisało się już w naszą codzienność, a mianowicie - dzięki zmianom aktów wykonawczych - upełnomocnienie patologii, której nie są w stanie rozpoznać kandydaci na studia psychologiczne, bo nawet nie przejdzie im przez myśl, że mają do czynienia z produktem psychologicznopodobnym, że są wpuszczani w przysłowiowe maliny.
Była ministra nauki i szkolnictwa wyższego - Barbara Kudrycka "awansowała" do Europarlamentu, więc nie musi spijać nawarzonego przez siebie piwa, które jest toksyczne dla młodych pokoleń. To ta minister pozwoliła na to, by studia na kierunku psychologii nie musiały być jednolite. Wystarczą studia I stopnia, licencjackie, by zostać psychologiem najróżniejszej maści, ale... psychologiem wkomponowanym w inną dyscyplinę i profesję. Pseudopsychologia, aczkolwiek reklamowana jako studia na tym właśnie kierunku, polega na tym, że wolno już kształcić nibypsychologów, quasipsychologów, a więc kogoś, kto psychologiem nie jest i być nie może, ale ... otrzymuje dyplom psychologa - biznesu, zdrowia, bezpieczeństwa, edukacji, reklamy, zarządzania, coachingu, mentoringu, rozwoju osobowego i społecznego, profilaktyki i jakości życia, itp., itd.
W istocie jednak absolwent takich studiów jest "felczerem dusz ludzkich", a więc kimś, kto jedynie może wykorzystywać wiedzę i umiejętności z psychologii (w jakże zresztą ograniczonym zakresie) do pracy w ... innych zawodach, nie będąc de facto psychologiem. Nie przebijają się do świadomości społecznej, do opinii publicznej jakże trafne słowa krytyki prof. Jerzego Brzezińskiego wobec tego kiczu edukacyjnego, gdyż już na sam dźwięk słowa "psycholog" niektórym wydaje się, że z kimś takim mają do czynienia. Tymczasem z profesją psychologa absolwent studiów licencjackich na tym kierunku niewiele ma wspólnego.
Psychologia licencjacka stała się produktem, towarem na wyprzedaży własnego etosu i troski o jakość tak urzędników, jak i części naukowego środowiska. Kto zaoferuje kicz w pięknym opakowaniu, ten ma klientów. Właśnie dlatego prywatne szkółki oferują psychologię z brzmiącymi atrakcyjnie rynkowo dodatkami, by naciągnąć naiwnych na "szamanizm", "modne bzdury", potoczność i quasiumiejętności. Absolwent psychologii nie ma bowiem prawa do posługiwania się w diagnozie wystandaryzowanymi narzędziami, ba, nie ma prawa do wykonywania zawodu psychologa. Może zatem wróżyć z fusów, kuli, wahadełka, teścików z kolorowych magazynów (tam określane są mianem psychotestów), koloru oczu, a nawet stosować pseudonaukowe techniki typu NLP, metodę ustawień systemowych Hellingera itp.
Polska Komisja Akredytacyjna nie jest po to, by stać na straży rzeczywiście wysokiego poziomu kształcenia, tylko ma za zadanie ułatwiać prywatnym podmiotom zarabianie na naiwności młodych ludzi zgodnie z obowiązującym prawem. Uprawnienia do licencjackiego kształcenia na kierunku psychologia otrzymują szkoły prywatne, które nie posiadają nawet jednego psychologa-samodzielnego pracownika nauki. Wystarczy, że zadeklarują zatrudnienie go dopiero na drugim czy trzecim roku studiów. Jednego doktora psychologii można zastąpić dwoma magistrami, a jednego doktora habilitowanego dwoma doktorami, tak więc produkcja pesudopsychologów świetnie rozwija się w naszym kraju.
Na stronie PKA można zapoznać się z treścią już akredytowanego kierunku studiów licencjackich z psychologii. W uniwersytetach dotyczy to kształcenia na jednolitych studiach magisterskich. W szkołach prywatnych PKA odnotowuje z zachwytem jakość kształcenia na studiach licencjackich. Oto w jednym z raportów stwierdza się nawet, że "dobór treści programowych odpowiada międzynarodowym standardom kształcenia psychologów". Ciekawe, gdzie są te standardy i na jakiej podstawie prawnej polskie szkoły wyższej muszą je spełniać? Inna rzecz, że w raportach PKA możemy znaleźć fałszowanie danych o stopniach naukowych przewodniczących i członków komisji. To dopiero świadczy o tym, kto i kogo akredytuje.
Jak pisze prof. Jerzy Brzeziński, a jego analiza dotyczy jednolitych studiów magisterskich: "Konsekwencje: zawód psychologa mogą wykonywać absolwenci źle przygotowani do jego wykonywania (realnie nie ma żadnych zapór). Wzmacnia tę patologię (...) brak kontroli nad instytucjami prowadzącymi szkolenia i kursy psychologiczne; żerowanie na naiwności studentów i młodych, jeszcze niedoświadczonych, absolwentów. Konsekwencje: komercjalizacja usług szkoleniowych adresowanych do psychologów; inaczej mówiąc: „płacisz – dostajesz świadectwo”.
Niektóre szkoły nie ukrywają, że są to niby profesjonalne studia stwarzając usprawiedliwienie dla ich "jakości" przykładowo taką argumentacją: Studia I stopnia są skierowane do osób, które nie wiedzą jeszcze, czy w przyszłości będą chciały pracować w zawodzie psychologa. Na studiach zdobędą umiejętności przydatne w wielu innych obszarach zawodowych. Po uzyskaniu tytułu licencjata będą mogły zdecydować, czy chcą kontynuować studia psychologiczne, czy wolą zgłębić wiedzę z innej dziedziny oraz zdobyć w ten sposób wielokierunkowe i interdyscyplinarne wykształcenie.
Wszystko toczy się zgodnie z prawem, bowiem Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zgodziło się, aby psychologię podzielić zgodnie z zasadą „trzy plus dwa” (trzyletnie studia licencjackie, dwuletnie studia magisterskie). Nie ujawniło jednak, że ów podział jest "pułapką" dla naiwnych, a biznesem dla korzystających z tej naiwności. Czyż nie jest prawdą, że aby wykonywać zawód psychologa, należy być absolwentem studiów jednolitych magisterskich?