14 maja 2016

Doktor honoris causa APS w Warszawie ANNA DYMNA - Bądźmy razem i zmieniajmy świat na lepsze






Dzień 13 maja 2016 r. zapadnie w mojej pamięci wyjątkowo głęboko, gdyż rzadko uczestniczę w tak wzruszającej i poruszającej ludzkie serca uroczystości, jaką staje się doroczne Święto Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.

Można o każdej tego typu okazji pisać czy mówić banalnie, sprawozdawczo, powierzchownie - ot, odbyła się, bo taki jest kalendarz, tradycja, akademicki obyczaj. W tej Akademii jest to niemożliwe, gdyż każdego roku jej dostojny Senat nominuje do najwyższej godności Doktora Honoris Causa APS kolejną, wybitną i co jest bardzo rzadkie w ponowoczesnym świecie - charyzmatyczną postać.


Zanim jednak o Niej, to zacznę od tego, że wzruszenie udzielało się wczoraj wielu aktorom Jubileuszu APS. Niewątpliwie, z w pełni zasłużonym poczuciem dumy, satysfakcji i zadowolenia - po raz ostatni w tej roli ze względu na kończącą się drugą kadencję - witał przybyłych na uroczystość Gości a zarazem rozstawał się z nią w tej roli JM Rektor prof. APS Jan Łaszczyk. Z jednej strony podkreślił dynamiczny rozwój wyjątkowej w Europie Akademii, która w tym roku akademickim uzyskała uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie socjologia.

Minutą ciszy uczciliśmy pamięć zmarłej nagle prof. Elżbiety Tarkowskiej, której twórczość naukowa i interdyscyplinarne podejście do problemów badawczych stawało się przykładem dla młodych pokoleń, a dla pedagogów swoistego rodzaju fundamentem do poznawania i zmieniania świata na lepszy.


Z drugiej strony JM podkreślił, że Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej stała się chyba jedną z nielicznych w stolicy akademickich szkół wyższych, która nie ma żadnych problemów z naborem studentów, gdyż zaszczytem jest studiowanie i prowadzenie badań naukowych w tak renomowanej uczelni. Ze swoistą dla siebie skromnością i pokorą prosił o wybaczenie, jeżeli nie udało mu się zrealizować wszystkich planów, ale wyraził też nadzieję na ich twórczą kontynuację przez swojego następcę prof. zw. dr hab. Stefana Kwiatkowskiego. Był to dla wielu z nas wzruszający moment i okazja do podziękowania dotychczasowym władzom Akademii za trud, poświęcenie i troskę o jak najwyższe standardy pracy na wszystkich stanowiskach.

(fot. Alina Wróbel z UŁ - wypromowana w APS doktor habilitowana)

Stałą częścią Święta Akademii są promocje doktorów i doktorów habilitowanych. W obu grupach znalazły się osoby także z kręgu mojego wsparcia, bowiem dr Aneta Wnuk została mianowana doktorem nauk społecznych w dyscyplinie pedagogika, a ponownie współpracująca ze mną w Uniwersytecie Łódzkim, kierownik Zakładu Teorii Kształcenia i Wychowania dr hab. Alina Wróbel (wcześniej wypromowana pod moim kierunkiem doktor nauk humanistycznych), uroczyście odebrała dyplom doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika.

Drugą, niezwykle silnie poruszającą emocjonalnie częścią uroczystego posiedzenia Senatu Akademii Pedagogiki Specjalnej było SPOTKANIE i wręczenie przez JM Rektora Jana Łaszczyka oraz Dziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych prof. APS Macieja Tanasia najwyższego wyróżnienia uczelni akademickiej, jakim jest tytuł doktora honoris causa - prof. Annie DYMNEJ. Ta godność jest przyznawana w APS od 2008 r. Otrzymali ów doktorat kolejno: Thomas Hammarberg, Ewa Łętowska, Henryk Skarżyński, Szewach Weiss, Czesław Kupisiewicz i Alicja Chybicka. W tym roku najwyższą godność otrzymała Anna Dymna.



(fot. Dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych APS prof. APS Maciej Tanaś - odczytuje treść Dyplomu Doktora Honoris Causa dla prof. Anny Dymnej)


Jak pięknie wskazał na to w mowie powitalnej JM Jan Łaszczyk - "W tym akcie zawiera się kulminacja całego naszego dziedzictwa i jednocześnie swoistość określającej nas tradycji. Społeczność naukowa APS przyznając tytuł doktora honoris causa określa się jednocześnie sama, bo poprzez tego Kandydata wyznacza wartości, które cenimy najwyżej. Choć nie zawsze je artykułujemy , to przecież nadawanym tytułem honorujemy tego, którego dokonania, książki, świadectwo czynów, układają się w centralne wartości wyznaczające misję i powinności Akademii Pedagogiki Specjalnej. Jestem pewien, że uroczystość dzisiejszą przeżyjemy jako wydarzenie wyjątkowe."

Główną postacią wczorajszej uroczystości była pani Anna Dymna oraz recenzenci w tym postępowaniu – prof. Barbara Smolińska-Theiss z APS, prof. Wiesław Kamasa z Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, prof. APS Maciej Karwowski oraz promotorka, laudator w tym postępowaniu prof. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska. Przygotowana i wygłoszona laudacja poruszyła wszystkich uczestników tej uroczystości, bowiem genialnie łączyła wartość osiągnięć artystycznych i dokonań na rzecz godnego życia osób chorych i niepełnosprawnych Anny Dymnej z pięknem słowa, syntezą ujęcia najważniejszych sukcesów oraz multimedialną prezentacją wyjątkowych projektów Profesor Anny Dymnej w zakresie pomagania ludziom szczególnie dotkniętym przez los.


(fot. Laduację wygłasza prof. dr hab. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska)

To właśnie piękna konstrukcja i treść laudacji wywołała strumień wspomnień i refleksji wyjątkowej osobowości naszych czasów, która - jak pisał w recenzji prof. W. Komasa - "Zawsze jako człowiek była zwyczajna i prosta, ale te dwa słowa połączone z Jej wybitnym talentem artystycznym czyniły z niej osobę niezwykłą, która później swą pasją pomagania słabszym wzbudzała nie tylko podziw, ale i chęć pójścia za Nią."

Bądźmy razem i zmieniajmy świat na lepszy! - tym przesłaniem prof. Anna Dymna zakończyła swoją wypowiedź, a ja od niego zaczynam, by zapowiedzieć poruszającą treść Jej wykładu z pedagogiki specjalnej, jaki miałem możliwość kiedykolwiek usłyszeć. W kilku momentach był on niezwykle wzruszający, a przez to szczególnie zapadł w mojej pamięci. Odtworzę jego znaczną część dla wszystkich tych, którzy z pasją i autentycznym zaangażowaniem podejmują bezinteresowne działania na rzecz INNYCH, na rzecz kultury, nauki, oświaty i wychowania.


Warto było być, posłuchać, odczuć we własnej duszy rezonans ciepła i oddania Doktor Honoris Causa APS osobom chorym, cierpiącym i niepełnosprawnym, które są lub staną się także częścią życia każdego z nas. Odnotuję jeszcze, że akt erekcyjny Ośrodka Fundacji S.O.S. DOLINA SŁOŃCA w Radwanowicach - Mimo Wszystko Fundacji Anny Dymnej, a położony na terenie Puszczy Kampinoskiej, rozpoczyna się słowami św. Jana Pawła II: "Kimkolwiek jesteś, jesteś kochany. Pamiętaj, że każde życie, nawet bezsensowne w oczach ludzi, ma wieczną i nieskończoną wartość w oczach Boga". Oddaję głos prof. Annie Dymnej - doktor honoris causa Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie:



Dostojny Senacie, Wasza Magnificencjo, Kochany Panie Rektorze, Państwo Doktorowie, Wszyscy Kochani, którzy jesteście na Sali, Wszyscy Nagrodzeni,

Przede wszystkim dziękuję, Ja – Anna Dymna. Powiem może, co czułam, kiedy dowiedziałam się, że mam dostać ten tytuł. Gdybym napisała pracę, jak bym coś badała, włożyła w to dużo wysiłku, dostawała za to pieniądze, to byłabym dumna i szczęśliwa, bo mnie by się to należało. Natomiast, prawdę mówiąc, ja mój doktorat piszę cały czas, i to nie piszę go sama.

Kiedy usłyszałam, że to prawda – bo to długo do mnie dochodziło (myślałam, że to głupi dowcip, bo aktorzy robią sobie takie głupie dowcipy, dają sobie jakieś role), to tak poczułam, jakby się niebo otworzyło, jak jest u Baczyńskiego, i zobaczyłam tam niebo i pełno gwiazd. To nie ja byłam tam gwiazdą. Ja byłam jedną z wielu gwiazd. Ten doktorat jest jak to niebo pełne gwiazd, a na tym niebie gwiazdami są ludzie, którzy cały czas ten doktorat piszą ze mną, przez całe życie.


Skoro taka osoba jak ja, za to co robię, a raczej za to co robimy, dostaje taki tytuł, to znaczy, że potrzeba nam w naszym życiu czegoś bardzo prostego i normalnego, a z tym jest coraz trudniej. Ludzie niepełnosprawni i chorzy potrzebują normalności. A my przed nimi albo uciekamy i się odwracamy, boimy się ich, albo mamy z nimi taki kłopot, jeżeli się czują balastem, albo pobłażliwie ich traktujemy, co jest dla nich największym upokorzeniem. Ja jeszcze tak do końca nie wiem wszystkiego, ale uczę się tego od początku.

Teraz powiem o moich promotorach. Najważniejszym promotorem, bo to są nasi najważniejsi, byli moi rodzice, a przede wszystkim moja mama. Mnie nikt nie mówił żadnych mądrych słów, tylko ja wiedziałam, że jak ktoś się przewróci, to się go podnosi, jak ktoś jest głodny, to mu się daje bułkę, a jak ktoś płacze, to się go głaszcze i mu się mówi- nooo, nie płacz. Po prostu byłam nauczona, że tak, jak się oddycha, tak ma się taki odruch, że jak jest drugi człowiek, to się mu pomaga. Ja wiem o tym, że to jest początek tego wszystkiego, co się robi w życiu.

Dlatego jak jesteśmy rodzicami, to musimy wiedzieć, jakie to jest ważne, co my przy dzieciach robimy, jak postępujemy. Nawet nie słowa są takie ważne. Ważne jest to, żeby być dobrym wzorcem. Ja wiem o tym. Prawdą jest, że moja matka – z czego zdałam sobie do końca sprawę, kiedy już jej nie ma - … ja chyba anioła miałam obok siebie, bo matka zawsze żyła dla innych ludzi, nigdy nie myślała o sobie. Była tak niezwykle mądra, co doceniam teraz, kiedy zaczynam to wszystko rozumieć. I to owocuje. To był mój pierwszy promotor – mama i tata. Uczyli mnie, że mnie się od życia nic nie należy, że jeśli coś dostanę, to mam być najszczęśliwsza na świecie. To jest dla mnie ważne. Od początku uczyłam się pokory i cierpliwości.

Jak weszłam w zawód, miałam następnych promotorów mojej pracy. Jestem aktorką. Tu jest Dorotka Segda – moja kochana koleżanka, jest Wiesiu Komasa – myśmy się poznali na studiach. My mamy dziwny zawód. Jak się go kocha i prawdziwie traktuje, normalnie, uczciwie i poważnie, to naprawdę nie polega on na tym, że się przebieramy, przed kamerą coś tam udajemy, tylko to jest ciężka praca całe życie nad tym, jak zrozumieć drugiego człowieka. To jest zawód, który – jak się go z pasją i poważnie traktuje – potrafi wyrabiać w człowieku najważniejsze cechy – przede wszystkim tolerancję i otwarcie na drugiego człowieka. Jak gram jakąś postać, to nie mogę jej potępić: Nie, tej nie gram, ta mi się nie podoba, bo pije czy kogoś zabiła.


Staram się zrozumieć człowieka, dlaczego on tak cierpi, jakie on ma kompleksy, co się z nim stało. I jeszcze mam takie zboczenie zawodowe, bo byłam uczona przez największych mistrzów, że w każdym nawet najgorszym stworze można znaleźć iskrę człowieczeństwa, w każdym jest coś dobrego. To moja mama mi mówiła: "człowiek jest dobry, naprawdę jest dobry, tylko czasem o tym nie wie, czasem się tego wstydzi, że nie ma wzorców."

Potem w teatrze też się tego uczyłam. Moimi promotorami są wielcy reżyserzy, począwszy od Konrada Swinarskiego, przez Jerzego Jarockiego, Jerzego Grzegorzewskiego, Andrzeja Wajdę. Siedzi tu na sali mój kochany reżyser Janusz Majewski. Ci wszyscy ludzie, a musiałabym tu wymienić ich setki: Kaziu Kutz, Basia Sass-Zdort, ale tak samo są to moi koledzy aktorzy, ci, których już nie ma, Wielcy: Zofia Jaroszewska, Zofia Niwińska, Jurek Bińczycki, ale też i Jurek Trela i Jasiu Nowicki, Anna Polony i Dorota Segda. To są wszyscy moi promotorzy, bo my się od siebie uczymy takich najważniejszych rzeczy, przede wszystkim - relacji międzyludzkich. Myślę, że ten zawód nauczył mnie odwagi. Chociaż nie jestem taka odważna.

Kiedy stanęłam naprzeciwko ludzi niepełnosprawnych, bałam się ich jak ognia. Nie znałam ich, no bo w komunie nie było ludzi niepełnosprawnych w Polsce, prawda? To był szczęśliwy kraj i bez ludzi niepełnosprawnych. Nagle poczułam i bałam się, bo nie wiedziałam, czy oni mnie zrozumieją. Jestem aktorką, wszyscy mnie rozpoznają, jak Marysia Czubówna powiedziała: "Trochę się pani gruba zrobiła.. ", ale ja zawsze byłam oceniana przez ekran. Popatrz -
Barbara Radziwiłłówna … .



Nagle stanęłam przy ludziach niepełnosprawnych intelektualnie, którzy nie wiedzieli, kim ja jestem. Wówczas okazało się, że może przez to, że jestem aktorką, złapałam z nimi natychmiast kontakt, pozawerbalny. Oni nauczyli mnie zresztą języka uczuć. Oni nauczyli mnie, co jest w życiu najważniejsze. Jak raz przy nich stanęłam, już o nich nie zapomniałam, bo ja wiedziałam o tym, że jeżeli ja chcę utrzymać pion w moim życiu, żeby nie zwariować w tym szalonym świecie, to oni będą dla mnie ratunkiem. Nic mi się takiego nie działo, ale jest coś takiego, że ONI MAJĄ ZAKODOWANY WZORZEC CZŁOWIECZEŃSTWA.

My się ich boimy i wstydzimy, ale w trudnym momencie od nich uciekamy, bo są brzydcy, inni. Jak się do nich zbliżysz, to nagle sobie uświadamiasz wiele najważniejszych rzeczy w życiu, co ma w życiu sens, gdzie jest prawdziwe piękno, co jest naprawdę w życiu najważniejsze. I tak to się zaczęło.

Teraz Państwu powiem, że moimi najważniejszymi promotorami – poza tymi wszystkimi artystami wielkimi: aktorami, poetami - są ludzie chorzy i niepełnosprawni. Przeprowadziłam szereg rozmów z niepełnosprawnymi. (W tym momencie skierowała podziękowanie do niepełnosprawnego ruchowo Przemka, który przyjechał spod Poznania, a uczestniczył w Jej telewizyjnym programie - "Spotkajmy się").

Te spotkania, to jest po prostu coś niezwykłego. Jak zaczęłam robić swój program, to wielokrotnie słyszałam, że tę aktorkę puszczają przed kamery do chorych ludzi, a ta pyta się niepełnosprawnego, jak dziecko zrobił. Ja mam straszne kłopoty z tym, że komuś się wydaje, że ja weszłam ludziom do cudzego ogródka, że udaję jakiegoś psychoterapeutę. Nie. Ja nikogo nie udaję, a te rozmowy prowadzę jak zwyczajny człowiek, bo ja wiem o tym, że my musimy odważyć się z takimi ludźmi normalnie rozmawiać.

Jak widzę młodego człowieka, który ma troje pięknych dzieci podobnych do niego jak dwie krople wody, to przecież wiem, że on chce, żebym go zapytała, jak on te dzieci zrobił. Wiecie, jak on był szczęśliwy. Ja te programy tak właśnie prowadzę, bo jestem aktorką. Mnie wypada zadawać głupie pytania, których nie odważy się zadać ani psycholog, ani terapeuta czy lekarz. To jest jednak najważniejsze. Ci ludzie nauczyli mnie życia.



Czasami jestem przerażona, bo wiem, że ktoś ma miesiąc czy kilka miesięcy życia. Pytam:
- Robert, Ty wiesz na co jesteś chory?
– Wiem,
- Wiesz, co cię czeka?
- Wiem. Nie zobaczę już mojej córki jak pójdzie do I Komunii Św., wiem, że mam przed sobą najwyżej pół roku życia.
- To o czym ja będę z Tobą rozmawiać? Ja zwariuję tutaj.
A on mówi:
- Ania, czy Ty zdajesz sobie sprawę z tego, jakie piękne jest życie? Czy Ty wiesz, że ja jeszcze mogę chodzić i fotografować ptaki?

Ci ludzie mówią mi takie rzeczy.

Zauważyłam dziwną rzecz: czy rozmawiam z kobietą chorą na raka, czy z kimś, kto ma padaczkę po wylewie, to po 5 minutach my wszyscy mówimy zawsze o jednym: o tym, jak jest potrzebny drugi człowiek, o samotności, o miłości, o tym, co daje człowiekowi siły, o cierpieniu. Nikt nie wie, co to jest cierpienie.

I to są moi promotorzy. Ten doktorat naprawdę się należy Wam, a nam, w naszym świecie, potrzebna jest taka zwyczajna, ludzka rozmowa. Wielki filozof Leszek Kołakowski mówił, że w naszej rzeczywistości brakuje nam prostych słów – dziękuję, chleb, mama. My się tego boimy, wstydzimy. Jak uczę studentów, kiedy czasem analizuję z nimi opowiadania Herberta i pytam: Co wy rozumiecie z tego? Oni wstydzą się mówić o zaufaniu, o miłości. Wstydzą się tego. A nam to jest potrzebne. Ludziom chorym potrzebna jest rozmowa o śmierci, o strachu przed nią, a jak już o tym porozmawiamy, to potem można już mówić o tym, jakie życie jest piękne.

Moim wielkim promotorem jest śp. profesor Andrzej Szczeklik. Wielu lekarzy, którzy pomagali mi całe życie, a czasem się śmiali i mówili – jesteśmy twoimi asystentami. Dlatego moich rozmówców (do w/w programu) dobieram sama. Niektórzy się zgłaszają, niektórych gdzieś spotykam w szpitalach. Ale mam też przyjaciół lekarzy. I o mało się nie załamałam. Nie ma ten program dobrego czasu dla emisji. Nie ma na to specjalnych pieniędzy. Tu ani nikt nie tańczy, ani nikt nie śpiewa. Dlatego to jest ogromnie ważne. Andrzej Szczeklik mi zawsze mówił: Aniu, Ty prowadź te rozmowy, bo one wypełniają tę małą lukę, bo my nie mamy czasu na rozmowę z takim pacjentem. Nie mamy na to czasu, bo mamy tylu pacjentów na godzinę.


Ja wiem jedno, że każdy człowiek jest inną planetą. Każdego trzeba inaczej traktować i nawet, jeśli cierpią na tę samą chorobę, to każdego ona inaczej boli, każdy w niej potrzebuje czego innego. My musimy im pozwolić to powiedzieć, godnie żyć, godnie cierpieć, bo wtedy wszystko jest możliwe.

Ja bym nigdy w życiu tyle rzeczy nie zrobiła, gdyby nie pomoc Fundacji Mimo wszystko. Mam fantastycznych pracowników, którzy tutaj są zresztą. Jest Maria Jaworska, mój rzecznik prasowy pan Wojciech Szczawiński. Mamy wielu wolontariuszy. Prowadzimy warsztaty terapeutyczne. Chcemy wybudować obiekty nad morzem, ale są z trym problemy. No ale nie będę narzekała.

Jest coś takiego, że choroby są zaraźliwe. Papież Franciszek kiedyś w oknie stał i tak mówił, chociaż nie pamiętam dokładnie: „Jest coś takiego jak zaraza życzliwości i miłości”. Ona rzeczywiście jest, i jest niezwykłą siłą. Trzeba ją tylko uruchamiać.

A u nas jest teraz trochę ciężko, bo żyjemy w takiej rodzinie, w której się rozwiedli rodzice, i teraz kłócą o wszystko, a wtedy dzieciom jest bardzo źle. Dlatego my musimy teraz zarażać tą miłością i życzliwością mimo wszystko, musimy się trzymać. Ten tytuł, ten doktorat, to nie zdajecie sobie sprawy z tego, jaki on jest ważny nie tylko dla mnie, bo to jest taka moja radość, takie coś.. czego nie umiem nazwać, ale dla tych wszystkich niepełnosprawnych osób, dla matek, które walczą o swoje dzieci, dla ludzi, którzy umierają, którzy potrzebują pomocy – ten tytuł jest ważny, bo to jest nasz doktorat. Tak że Przemek ciesz się, masz doktorat. (Tu zwróciła się do Przemka, który przyjechał z Poznania, a jest niepełnosprawny ruchowo). Tobie gratuluję!

Dziękuje wszystkim Państwu, którzy pisaliście te recenzje. No i cóż, kochani, idę! Dziękuję, żeście wysłuchali w takim skupieniu, przyjechali. Wszyscy moi koledzy w teatrze też się cieszą. Do szybkiego zobaczenia. Bądźmy razem i zmieniajmy świat na lepsze. To jest moje hasło. Dziękuję.