W Polsce od 8 lat mamy rozpoznawalny w terenie trend ubywania bibliotek publicznych. Może zatem dowiedzmy się, co kryje się za tym programem i dlaczego został wyjęty z kapelusza władzy? Czyżby do tej pory polski rząd nie utrzymywał bibliotek publicznych w naszym kraju? Czy dotychczasowy system ich finansowania jest tak zły, dramatyczny, że trzeba połączyć ze sobą cele edukacyjne z celami kulturalnymi? Z jakich środków publiczne biblioteki kupowały książki do swoich placówek?
Przypominam sobie, jak to w tej kadencji PO i PSL podjęły akcję oszczędnościową, która polegała na wymuszaniu likwidacji szkolnych bibliotek. Czy to nie Związek Nauczycielstwa Polskiego protestował przeciwko tej niszczącej akcji MEN? Może najpierw MEN poinformuje społeczeństwo, ile bibliotek szkolnych zostało zamkniętych, zlikwidowanych, i gdzie zostały przekazane ich woluminy? A Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego może pochwali się, ile bibliotek publicznych musiało zniknąć z naszych wsi i miasteczek?
Dobrze, że wreszcie się opamiętano i postanowiono zaplanować (bo z realiami zawsze tego typu obietnice mocno się rozmijają, gdyż nagle pojawiają się jakieś niespodziewane okoliczności) na lata 2016-2020, że (...) z budżetu państwa zostanie przeznaczone 435 mln zł (po 87 mln zł w każdym roku). Samorządy, które chcą wziąć w nim udział, będą musiały dołożyć wkład własny – 231 mln zł. W sumie będzie to ponad 660 mln zł. (...)
W programie wyznaczono trzy priorytety. Pierwszy to zakup nowości wydawniczych do bibliotek publicznych, drugi – poprawienie infrastruktury bibliotek w gminach wiejskich, miejsko-wiejskich lub miejskich do 50 tys. mieszkańców.
Trzeci priorytet to rozwijanie zainteresowań uczniów przez promowanie i wspieranie rozwoju czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży, w tym zakup nowości wydawniczych. Na ten cel, do 2020 r. – z budżetu MEN – zostanie przeznaczone 150 mln zł.
Tak więc, pojawia się kolejna kampania populizmu przedwyborczego, który akurat nie ruszy obywateli, bo oni już nie czytają książek i czasopism. Czytają teksty w darmowym Internecie i artykuły prasowe on line. Tymczasem brakuje rzetelnego raportu o stanie polskich bibliotek publicznych, także tych szkolnych i realizowanych przez nie założonych funkcji. Diagnozy o stanie czytelnictwa Polaków są paraliżujące, ale też częściowo wymagają rzetelnej interpretacji.
U nas wszystko można upozorować. Jeśli wskaźnikiem przydatności biblioteki szkolnej i jej pracowników ma być liczba wypożyczeni, odwiedzin czytelni itp., to można uzyskać pożądany wynik w bardzo łatwy sposób. Wystarczy zobowiązać uczniów do tego, by wypożyczali książki często, jak najczęściej. Dlatego niektóre dzieci przychodzą do biblioteki z pytaniem: czy może mi pani wypożyczyć jakąś niezbyt ciężką książkę do czytania?
Mamy też wśród nauczycieli - bibliotekarzy klasycznych obiboków, bo to jest fajna fucha, z której dyrektor nie jest w stanie nikogo rozliczyć. Oto jedna z dyrektorek słusznie skarży się na postawę nauczyciela-bibliotekarza szkolnego:
"Dzieciom wypożycza książki. Ustawia ich w kolejkę i od pierwszego odbiera daje drugiemu w kolejce a od drugiego daje pierwszemu. W tamtym roku wywiesił kartkę: Biblioteka nieczynna, bo przygotowywał z dziewczynkami utwory na apel. Wchodzę do biblioteki a na ekranie komputera jakiś model samolotu. Zwracam uwagę, że jest w pracy a to jest jego prywatne zainteresowanie. Odpowiedź- Ja mogę bo nie piję kawy. Powaliło mnie z nóg i wybuchłam. 30 lat to kawał pracy, ale pracował pod skrzydłami swoich rodziców, bo byli kierownikiem ojciec a potem matka dyrektorem. Potem dyrektorka nie pracowała na komputerze, to on siedział i robił za sekretarkę. I tak mu zostało. Nie organizuje projektów, konkursów, wyjazdów dzieci , nie zachęca do czytania. Nie reaguje na moje upomnienia ,nagany rozmowy. Spływa po nim. I jak go zwolnić. Komisja?"
Program popieram, bo będzie kasa na pensje także dla takich "pracowników". Ręczne sterowanie czytelnictwem z Warszawy, zza biurek ministrów będzie kolejną klapą. Pozostaną jednak zakupione książki. Na jak długo i dla kogo?
Tymczasem PKP Intercity uruchomiło już we wrześniu program "Książka w podróży". Może w partyjnych busach kandydatów do Sejmu też są książki? W niektórych zapewne są książeczki ... czekowe.