12 czerwca 2015
Rankingowa ściema
Nie uznaję rankingów oświatowych, także szkół wyższych, gdyż porównują ze sobą instytucje nieporównywalne. Mamy tu rodzaj pseudorywalizacji w oparciu o skonstruowaną grę społecznych, a nie zawsze jawnych i czystych interesów, rywalizacji, do której nie przystępuje się dobrowolnie, ale jest się na nią niejako skazanym. To jest tak, jak porównywanie Dawida z Goliatem, myszy ze słoniem, starca z nastolatkiem, książki z brukowcem, piękna z kiczem ... . Świetnie zarabiają na wszelkich rankingach najprzeróżniejsze media, ale w żadnej mierze wynik jakiegokolwiek rankingu i z którekolwiek roku nie stał się powodem do wprowadzenia jakichkolwiek zmian w środowisku akademickim, w całej uczelni, na wydziale czy w instytucie.
To nie rankingi stają się źródłem i powodem doskonalenia czegoś w określonej jednostce akademickiej. Im uczelnia jest starsza, większa, bogatsza, tym lepiej wypada w rankingu. Od miejsca w tym festiwalu próżności nie zmienia się ani sposób finansowania uczelni z budżetu, ani też nie wzrasta jej wartość rynkowa. Ten rodzaj zabawy danymi jest jak letni konkurs na miss mokrego podkoszulka czy jakąś inną miskę. Stwierdzenie zatem przez redakcję "Perspektyw", że wyniki rankingu budują kulturę jakości we wszystkich polskich szkołach wyższych jest publicystycznym "odlotem". Po pierwsze, nie wskazuje się na to, czego owa jakość dotyczy, a po drugie, jakie są na to dowody?
Nie ma to znaczenia, jakie są przyjmowane kryteria oceny szkół wyższych, skoro nie mamy tu do czynienia z panoramicznym zdjęciem, ale zwykłym SELFIE. Co podadzą władze uczelni, to staje się podstawą do obliczeń. Wprawdzie ma miejsce opinia zewnętrzna, którą generują pracodawcy (kończyli którąś z ocenianych uczelni) czy przedstawiciele kadr akademickich dzielących się "swoimi" preferencjami. Aż 24% wagi to dużo w sytuacji, gdy potencjał naukowy jednostek znaczy zaledwie 15% a efektywność naukowa mierzona m.in. rozwojem kadry własnej, liczbą publikacji uwzględnionych w bazie SCOPUS (ta jest kontestowana przez część uczelni jako komercyjna), liczba cytowań, H-index itp. waży 26%. Każde kryterium jest dyskusyjne, gdyż jednostki są porównywane tak, jakby miały te same możliwości na ich spełnienie. A nie mają i mieć nie będą.
Może dlatego nie przejmują się tym rankingiem ani rektorzy, ani dziekani, bo - na całe szczęście - ani nie są z tytułu uzyskania wysokiej lokaty wyróżniani, ani też z powodu niskiej pozycji deprecjonowani. Uczelnie mają swoje własne mechanizmy, struktury, procesy, obyczaje, tradycje i lokalne przyzwyczajenia, które są silniejsze nawet od narzucanych im przez resort ustaw, rozporządzeń czy regulaminów i kodeksów. Nigdzie tak dobrze nie obchodzi (unika) się prawa, jak w naszym kraju, bo Polacy są niezwykle kreatywni w rozpoznawaniu najsłabszych ogniw i/lub luk w regulacjach, dzięki którym można uzyskać coś na skróty, na granicy prawa, a niekiedy i wbrew jego normom. Kiedy jednak widzę w górnej strefie wyższe szkoły prywatne, które jakiś czas temu słynęły z przewodzenia w łamaniu prawa, z czarnego biznesu lub których kadry uciekają na Słowację, bo w kraju nie są w stanie przeprowadzić postępowania awansowego, to myślę sobie, że wartość tego rankingu jest w tym przypadku równa 7 zł., które trzeba było wydać, żeby to zobaczyć.
Spójrzmy na kategorię "prestiżu" w ogólnym rankingu. Trudno, by Uniwersytety - Jagielloński, Warszawski czy Adama Mickiewicza w Poznaniu nie uzyskały tu najwyższej lokaty. Co takiego musiałoby się stać, żeby te uczelnie nie otrzymały 100 proc. w tej kategorii? Musiałaby nastąpić jakaś rewolucja technologiczna, w wyniku której pierwszą lokatę zajęłaby Politechnika Warszawska, Wrocławska lub Łódzka, ale nie jest to możliwe ze względu na specyfikę kształcenia i badań naukowych w naukach technicznych. Co ma wspólnego z pedagogiką Akademia Górniczo-Hutnicza im. Stanisława Staszica w Krakowie, a co Politechnika Poznańska? Kto wymyślił takie kuriozum? To tak, jakby łączyć psychologię z pielęgniarstwem czy socjologię z pracą socjalną. Totalny absurd. Dlaczego w przypadku rankingu państwowych wyższych szkół zawodowych przyjęto jako kryterium ich oceny "siłę naukową" (waga 30%), skoro te szkoły są od kształcenia zawodowego, a nie od prowadzenia badań naukowych?
Znacznie ciekawsze mogłoby być porównanie nie tyle uczelni, co prowadzonych w nich kierunków studiów. Tu jednak kapituła wykazała się ignorancją. Spójrzmy na ranking "pedagogiki", którą - nie wiedzieć dlaczego - połączoną z kategorią "edukacja". Rzecz w tym, że różne rodzaje edukacji np. informatyczna, techniczna, przyrodnicza czy artystyczna niewiele mają wspólnego z pedagogiką, gdyż jako kierunki kształcenia odpowiadają za kształcenie zawodowe. Trudno zatem, by na jakiejkolwiek uczelni technicznej prowadzono badania naukowe w zakresie pedagogiki, a na uniwersyteckim wydziale pedagogicznym prowadzono kształcenie w zakresie edukacji technicznej.
W uczelniach zawodowych nie stymuluje się kadr akademickich do rozwoju i awansu naukowego, bowiem w naszym kraju nie uznaje się dydaktyk przedmiotowych(szczegółowych) jako dyscyplin naukowych. Nie prowadzi się zatem badań naukowych, eksperymentów dydaktycznych, wymiany międzynarodowej, tylko kształci specjalistów do pracy w szkołach ogólnokształcących lub zawodowych. Jakież to rzekomo naukowe publikacje przypisano w AGH kierunkowi "edukacja", że H-indeks wyniósł 60%? Takiego H nie mają nawet psycholodzy!
Przypisanie przez Kapitułę tego rankingu tak subiektywnym kryteriom, jak: "ocena przez kadrę akademicką" aż 50%, a "preferencjom pracodawców" aż 30%, a więc znacznie więcej, niż w przypadku porównywania jednostek akademickich, świadczy o tym, że nie o jakość nauki i kształcenia tu chodzi. Tego ostatniego w ogóle nie ma wśród kryteriów, zaś w przypadku mierników pracy naukowej bierze się pod uwagę "publikacje" (10%) i "H-indeks" (5%). Tylko tyle? Od czego są liczone publikacje? Od danych wskazanych przez władze uczelni czy od wskaźników SCOPUS'a dla całej uczelni? Co to ma wspólnego z kierunkiem kształcenia?
Mamy tu właściwie powtórkę - z ciekawą a jakże wiarygodną zamianą miejsc między w/w uniwersytetami, bowiem na I ulokował się Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu (Wydział Studiów Edukacyjnych), na drugim miejscu znalazł się Uniwersytet Warszawski (Wydział Pedagogiczny) a na trzecim Uniwersytet Jagielloński w Krakowie (Wydział Filozoficzny).
Absolutnym i niekwestionowanym liderem w pedagogice jest Wydział Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu. Ucieszyła mnie bardzo wysoka, czwarta pozycja w tym rankingu Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie z Wydziałem Nauk Pedagogicznych. Jest to bowiem uczelnia, która łączy kształcenie znakomitych specjalistów do pracy z osobami o różnych rodzajach niepełnosprawności, zaburzeń, dysfunkcji, a zarazem ma znakomite zaplecze naukowo-badawcze w szeroko pojmowanych naukach o wychowaniu.
Skąd jednak wzięły się wyliczenia, z których miałoby wynikać, że lepsza jest pedagogika w Akademii Pomorskiej w Słupsku, niż na Wydziale Pedagogiki i Psychologii w Bydgoszczy, a gorsza na Wydziale Nauk Społecznych w Uniwersytecie Warmińsko Mazurskim w Olsztynie od Politechniki Warszawskiej? Z czego wynika wyższa lokata AGH w stosunku do UMCS? Absurd i ściema. W ogólnym rankingu dość dobrze uplasowały się czołowe także dla kształcenia, prowadzenia badań naukowych i kształcenia kadr akademickich w dyscyplinie PEDAGOGIKA takie niepubliczne wyższe szkoły, jak: Wydział Nauk Pedagogicznych Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu i Pedagogium w Warszawie.