02 stycznia 2015
AKADEMICKIE POZORANCTWO W RESORTOWYM WYDANIU
Zespół do Spraw Dobrych Praktyk Akademickich, który doradza Ministrowi Nauki i Szkolnictwa Wyższego, opublikował niewielkie objętościowo opracowanie, które - jak wynika z tytułu - dotyczy "Dobrych praktyk akademickich w zatrudnianiu i w relacjach przełożono-podwładny". Taki materiał po 25 latach rozwoju szkolnictwa wyższego w nowych warunkach ustrojowych niewiele wnosi do polskiej rzeczywistości akademickiej. Ba, on tylko utrwala przekonanie o świadomości zła, patologii, dewiacji, ale zarazem jest przykładem klasycznego pozoranctwa.
Odnoszę wrażenie, jakby jego autorzy nie czytali żadnych materiałów i raportów krytycznych na temat fatalnej kondycji tego środowiska. Wprawdzie wyodrębnione w tym opracowaniu cztery rozdziały jednoznacznie wskazują na te sfery życia szkolnictwa wyższego, które wymagają jak najszybszej i najskuteczniej zmiany, ale zaproponowane rozwiązania trącą myszką, banałem i chciejstwem. Układ treści jest tu następujący:
I. ZATRUDNIANIE
1. Konkursy
2. Awanse
3. Zatrudnienie krzyżowe
4. Odejście z pracy
II. RELACJE PRZEŁOŻONY – PODWŁADNY
1. Relacje przełożony – zatrudniony pracownik
2. Udział w badaniach i ich upowszechnianiu
3. Relacje pracownik – student
III. NEPOTYZM
Widać już na pierwszy rzut oka, że ów dokument jest niepełny, wybiórczy, a jego autorzy nawet się z tego nie tłumaczą. Jeśli członkom tego Zespołu wydaje się, że można coś takiego sklecić i liczyć na zmianę, to są albo naiwni, albo trzeba było uzasadnić jakoś wypłacenie im jakiejś gratyfikacji, bo nie znajduję odpowiedzi na pytanie o jego sens. Po raz pierwszy widzę na stronie Ministerstwa materiał, który nie zawiera jakiegokolwiek uzasadnienia. Po co został stworzony i dla kogo? Dla władz resortu? Dla rektorów, dziekanów, kierowników katedr lub zakładów w publicznych uczelniach? Kto to ma czytać i po co?
Są tu tak oczywiste w swoim zarysie patologie, których nie potrafi w żaden sposób zmienić żadna z nowelizacji ustawy prawo o szkolnictwie wyższym, że stawia to pod znakiem zapytania sens zatrudniania setek urzędników w resorcie i odpowiedzialności za ten stan rzeczy ministrów, sekretarzy stanu i podsekretarzy oraz posłów. Całość tchnie naiwnym normatywizmem, który da się sprowadzić do następującej formuły: DOBRZE BY BYŁO, GDYBY BYŁO, ale ponieważ nie jest tak i tak nie będzie, to NALEŻY chociaż OCZEKIWAĆ...
Zobaczcie państwo ten tekst:
1) Dossier kandydatów powinno być... - ale skoro tak, to być nie musi;
2) Należy zapewnić pełną jawność procedury kwalifikowania kandydatów... - ale bez twardej normy prawnej taki zapis "leży";
3) Procedura konkursowa może być uruchamiana pod warunkiem, że do konkursu zgłosili się przynajmniej dwaj kandydaci; dopuszczalne wyjątki wymagają odpowiedniego umotywowania i zatwierdzenia – w przypadku uczelni – przez rektora... - czyli - jak są dopuszczalne wyjątki, to powyższa norma jest w nich "rozpuszczalna";
4) Formułując wymagania konkursowe, należy wystrzegać się zbyt szczegółowych kryteriów, tak by uniknąć podejrzeń o stwarzanie preferencji dla konkretnej osoby - - tu chodzi o unikanie podejrzeń, a nie o to, by zatrudniać rzeczywiście najlepszych. Tym samym tworzymy pozory konkursu; Co ciekawe - autorzy są świadomi tej lipy, bowiem piszą, że owa rezygnacja z wyboru najbardziej wartościowego kandydata wynika z potrzeby spełnienia oczekiwań otoczenia. Tak oto (...) system konkursowy – może być (i bywa) wykorzystywany tylko jako rodzaj zasłony dla praktyki zatrudniania już wcześniej wybranego kandydata. Tym samym nadal może być tak jak bywa, a moim zdaniem jest w przeważającej mierze.
Ba, dodają: "Stwierdzenie, że system kuleje, byłoby eufemizmem. Rzadko bowiem konkursy prze- biegają zgodnie z ich podstawowym celem, jakim jest wyłonienie najwartościowszego kandydata. Zbyt często „najlepszy kandydat” znany bywa jeszcze przed rozpoczęciem procedury konkursowej, a ona sama przeprowadzana jest tak, by zalegalizować wcześniej dokonany wybór. Rady wydziału (naukowe) ogłaszają niekiedy konkursy dla konkretnego kandydata, zapisując go nawet w protokołach posiedzeń. Pojawia się pytanie, czy można temu zaradzić, a jeśli tak, to w jaki sposób? " To w końcu BYWA tak, czy tak JEST?
AWANSE
Najpierw banał:
Na każdym etapie swojej pracy zawodowej pracownik ma obowiązek ubiegania się o awans w hierarchii społeczności akademickiej. Potem dobra praktyka, równie banalna: (...) na każdym z tych etapów wymagana jest od pracownika naukowo-dydaktycznego praca nad powiększaniem własnego dorobku naukowego. Niedopuszczalne jest więc zakazywanie lub utrudnianie podwładnemu prowadzenia i publikowania samodzielnych autorsko prac naukowych.
Obowiązkiem przełożonego jest systematyczny nadzór nad rozwojem naukowym jego pracowników i ustawiczne motywowanie ich do osiągania kolejnych stopni zawodowych i tytułów naukowych. Chodzi nie tylko o czuwanie nad poziomem publikacji i naukowych wystąpień publicznych, ale przede wszystkim o ułatwianie udziału w zespołowych projektach badawczych oraz o pomoc w zdobywaniu doświadczeń na arenie międzynarodowej (staże, granty itp.). Niedopuszczalne jest blokowanie lub opóźnianie kariery swoich podwładnych, na przykład poprzez odgórne sterowanie kolejnością inicjowanych postępowań awansowych."
W praktyce wszystko jest dopuszczalne, a przede wszystkim to, co jest niedopuszczalne. wiele osób doskonale zna takie wydziały, których dziekani doprowadzali swoją polityką do odchodzenia najlepszych psychologów, filozofów czy pedagogów, a rektorowi to było zupełnie obojętne. WSIO RAWNO. Jedni i drudzy pobierali wysokie premie z tytułu funkcji a nie jakości i odpowiedzialności za bylejakość.
Dalej stwierdza się, że: Naganne jest instrumentalne traktowanie podwładnych, to pojawia się pytanie, jak można nie traktować tak nauczycieli akademickich, skoro większość obowiązków niezwiązanych z ich pracą naukową -badawczą muszą wykonywać sami, bo nie ma pracowników naukowo-technicznych, administracyjnych a na tyle kompetentnych, by wypełniali setki stron różnych formularzy, sprawozdań, planów, itp.
Część poświęcona relacjom przełożony-podwładny może być śmiało wyrzucona do śmieci, skoro - jak stwierdzają autorzy tego bubla: Wydawać by się mogło, że najlepszym typem relacji przełożony – podwładny był - by typ mieszany, łączący pozytywne cechy dwóch opisanych powyżej schematów. Niestety, z obserwacji wynika, że jest to połączenie niezmiernie trudne do zrealizowania i zwykle prowadzące raczej do kumulacji wad obu typów relacji niż do połączenia zalet. Po co pisać takie bzdety?
Kolejna patologia, stymulowana zresztą parametryzacją jednostek naukowych i oceną osiągnięć naukowych nauczycieli, brzmi tak, jakby to oni temu byli winni:
Uzyskane i opracowane przez młodego naukowca wyniki badań powinny stanowić pod- stawę do samodzielnej publikacji naukowej. Pomoc i niezbędne rady nie dają podstawy do oczekiwania przez przełożonego współautorstwa w pracy podwładnego. Każda publikacja naukowa może zawierać część zatytułowaną Podziękowania, zaś o tym, że jest to najwłaściwsze miejsce do odnotowania nazwiska zaangażowanego w pomoc przełożonego, powinny pamiętać obie strony.
MNiSW powinno przyznać, że ewaluacja jednostek bierze w łeb, skoro mają miejsce takie patologie. A mają, coraz powszechniejsze. Zaczęło się naukach przyrodniczych, medycznych, technicznych, a od kilku lat zaczyna rozkwitać w naukach społecznych i humanistycznych. Na końcu stwierdzają:
Reasumując, żadne formalne uregulowania nie są w stanie zapewnić uczciwej realizacji konkursów przy zatrudnianiu pracowników i zbudować właściwych relacji pomiędzy przełożonymi i podwładnymi. Dobre uregulowania mogą jednak im sprzyjać. Dobre uregulowania? Które? Te nieformalne, jakie sami proponują? Toż to jest śmieszne.
Jest też jeszcze w tym opracowaniu mowa o nepotyzmie. Ani jednym zdaniem nie pisze się o skandalicznych układach w manipulowaniu pracą rad jednostek, by załatwić coś SWOIM, a wykosić OBCYCH. Nie ma mowy o nieuczciwości akademickiej w postaci PLAGIATÓW i TURYSTYKI HABILITACYJNEJ. Nie ma nic na temat żenującego poziomu uchwał PKA, gdzie mimo negatywnych opinii zespołów oceniających zmienia się ich wymiar na pozytywne oceny z zaleceniami. Drodzy Państwo! Dajcie spokój z takimi materiałami. Wysyłajcie je do Brukseli, do OECD, bo tam może potrzebują takie banały, ale nie serwujcie tego polskim nauczycielom akademickim, bo samym sobie wystawiacie świadectwo nieodpowiedzialności i współsprawstwa w tych patologiach.