27 października 2012

Zanik zainteresowań czasopismami naukowymi


Spotkałem się niedawno w jednym z uniwersytetów w naszym kraju z grupą doktorantów i młodych doktorów pedagogiki. Zapytałem ich o to, które z zatwierdzonych przez Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego czasopism naukowych z tzw. listy A, B i C prenumerują, czytają i wykorzystują w swoich pracach nad doktoratem. Wymieniałem po kolei nazwy czasopism, a na ich twarzach malowało się zdumienie. Nikt z nich nie wiedział, że mamy na tzw. liście filadelfijskiej, posiadające współczynnik wpływu Impact Factor (IF), które jest w bazie Journal Citation Reports (JCR) - jedno polskie czasopismo pedagogiczne, które wydaje prof. Stanisław Juszczyk z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego, a nazywa się "The New Educational Review". Skoro nie wiedzą, że takie pismo istnieje, to trudno, by kierowali do jego redakcji swoje artykuły.

Nie dziwiło mnie w tej sytuacji, kiedy okazało się, że nie znają w ogóle czasopism z tzw. listy C (ERIH - European Reference Index for the Humanities), gdzie pedagodzy mają już 10 czasopism naukowych. Zaledwie 3 osoby przyznały się do tego, że znają i nawet powołują się na teksty z takich czasopism tej listy, jak "Kwartalnik Pedagogiczny" (tu jednak padł komentarz, że przecież od 2 lat to pismo się nie ukazuje), "Ruch Pedagogiczny" i "Edukacja". O pozostałych periodykach nie mieli zielonego pojęcia. Natomiast w ogóle nie znali czasopism z ministerialnego wykazu - B, czyli pedagogicznych czasopism krajowych, które są wydawane przez m.in. Komitet Nauk Pedagogicznych PAN lub jego zespoły oraz przez wydawnictwa uczelni akademickich i wyższych szkół zawodowych.

Młodzi naukowcy lub zabiegający o ten status nie uczęszczają do czytelni w bibliotekach akademii, uniwersyteckich czy pedagogicznych, bo - jak twierdzą - nie mają na to czasu. Zapytałem zatem, czy może w tej sytuacji prenumerują jakieś czasopismo naukowe? I tu padła zdumiewająca odpowiedź: NIE. A PO CO? Otóż to. Po co są wydawane czasopisma, po co zespoły redakcyjne poświęcają czas na pozyskanie autorów, recenzowanie ich tekstów, redagowanie każdego numeru i pozyskiwanie środków na druk oraz dystrybucję, skoro i tak mało kto jest nimi zainteresowany? W okresie wiadomego nam quasitotalitaryzmu czasopisma pedagogiczne były często jedynym, najszybszym i "gorącym" źródłem wiedzy o wynikach badań naukowych, nowych teoriach, koncepcjach czy akademickich sporach. Dzisiaj wydaje się tak dużo książek naukowych i naukawych, popularnonaukowych i literatury faktu, że młodzi adepci nauk pedagogicznych nie są w stanie nadążyć z odnotowaniem ich obecności na rynku, a co dopiero mówić o ich przeczytaniu i napisaniu recenzji czy wykorzystaniu rozpraw do własnych badań i publikacji.



Co młodzi zatem czytają? Czy w ogóle czytają? Skoro nie prenumerują czasopism pedagogicznych, to czy kupują książki naukowe? Okazuje się, że książek też nie kupuje zdecydowana większość z nich. Jeszcze trochę, a okaże się, że nie ma komu i po co pisać. Już wiadomo, że nie ma takiego sensu, jaki miał miejsce w społeczeństwie modernistycznym, wydawanie czasopism naukowych. Chociaż wpisanie części z nich na listę B przez minister B. Kudrycką, co zresztą krytycznie analizuję i oceniam w swoim najnowszym artykule w "Forum Akademickim" (2012 nr 10), może skutkować, jeśli już nie prenumeratą, to może chociaż czytelnictwem strony, na której są podane warunki pisania artykułów, recenzji czy sprawozdań z pedagogicznych wydarzeń. Tylko patrzeć, jak czytelnie czasopism staną się zbyteczną przestrzenią, gdyż przebywać w nich będzie jedynie ich pracownik.