20 czerwca 2012
Hipokryci nie tylko w postfutbolu
Grzegorz Lato w listopadzie 2011 roku powiedział w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego, że jeśli Polska nie wyjdzie z grupy na Euro 2012, to nie będzie ubiegał się o reelekcję. W czasie konferencji prasowej w dn. 19 czerwca 2012 r. zaprzeczył tym słowom i oskarżył dziennikarzy o manipulację, ale - w dzisiejszych czasach dokumentacja medialna jest twardym argumentem na rzecz obnażania tego typu prób manipulowania opinią publiczną. Wywiad był autoryzowany. Wyszło szydło z worka, o czym donosi dzisiejsza "Rzeczpospolita".
Podobnie postępują założyciele czy kanclerze niektórych wyższych szkół prywatnych w naszym kraju. To taka polska specjalność i cooltura zarządzania. Kiedy zatrudniają w swoich - początkowo deklarowanych szkołach wyższych - profesorów czy doktorów, obiecują góry i nieba, byle tylko chcieli oni podjąć w szkole pracę i realizować swoje pasje (zawsze tak mówią na początku, kiedy zamierzają podpisać kontrakt). Kryje się za tym jednak hipokryzja, którą akademicy odczytują po kliku latach, bo przecież dłużej utrzymać swojej lisiej postawy owi założyciele czy kanclerze nie potrafią - i to nie w momencie, kiedy w szkołach jest źle, ale na odwrót, kiedy zyski właściciela takiej "wsp" przekraczają poziom jego odporności na pokusę, by móc już pozbyć się tych, których oni traktowali jak "wabiki", a nie naukowców, i dalej już rozkręcać własny biznes pod szyldem nowej linii rozwoju. Zapytani dzisiaj, jak to się stało, że nagle zmienili zdanie, postawę, że dokonują fałszerstw, manipulacji, okłamują swoje kadry prowadząc na zapleczu firmy swoje biznesowe interesiki, powiadają, ależ skąd, proszę zobaczyć, jak ja dbam o was (czyli o tych, co przetrwali), jak świetnie funkcjonujemy (a na koncie firmy niespłacone kredyty, osłabiona płynność finansowa itp.).
Odnoszę się do tej hipokryzji, bo właśnie trwa ruch kadrowy w szkolnictwie wyższym, tak publicznym, jak i prywatnym. Piszą do mnie profesorowie, którzy byli zatrudnieni w tzw. „wsp” a teraz przyznają mi rację, że jednak zostali oszukani, wyprowadzeni w pole, bo kanclerzom byli potrzebni do biznesowych, a skrywanych przed nimi, celów. Niektórzy już z końcem maja dowiedzieli się o tym, że są już niepotrzebni, zrobili swoje, inni właśnie w tych dniach otrzymują wymówienia. Planujący wybór kierunku studiów w takich wyższych szkołach prywatnych nie wiedzą, bo i ich kadry też nie mają orientacji, że w nowym roku 2012/2013 ktoś zupełnie inny będzie w tych szkołach zatrudniony, jeśli w ogóle uruchomią one ten kierunek. Jak wiadomo, spada zainteresowanie kształceniem na socjologii, pedagogice, marketingu i zarządzaniu oraz administracji. Coraz rzadziej brane są pod uwagę nauki o polityce czy nauki o rodzinie. Jako takim zainteresowaniem jeszcze cieszy się praca socjalna, choć kandydaci wiedzą, że w tym zawodzie mogą myśleć jedynie o dzieleniu biedy. Nie o tym tu jednak mowa, ale o hipokryzji, o dawaniu fałszywego świadectwa.
Naczelną zasadą hipokrytów po podpisaniu przez naukowca umowy o pracę jest - w przypadku zatrudnienia jej/go na I etacie (co wiąże się z odejściem z uczelni publicznej) – hasło: WITAMY CIĘ!, które po dłuższym lub krótszym czasie zamienia się w hasło: MAMY CIĘ! Takim założycielom czy kanclerzom wydaje się, że ze skrywaną, a nieuczciwą wobec zatrudnianego, motywacją długo pociągną swój biznesplan. Tak jest w sporcie, bo cóż piłkarze mają innego do sprzedania, jak nie swoje ciała i umiejętności. Im jest obojętne, kto im płaci i jak zdobywa środki na ich wysokie pensje. Jak piszą autorzy „Postfutbolu” – Ich nabycie ma podnosić prestiż właściciela lub uwiarygodniać go i jego działalność. (…) Piłka nożna przestaje więc być w takim ujęciu celem; kapitał futbolowy, by sparafrazować Pierre’a Bourdieu , staje się środkiem do kumulowania zysków w innych obszarach. (s. 220)
Otóż w świecie szkolnictwa wyższego, także tego skapitalizowanego, prywatnego, w błędzie są hipokryci, jeśli uważają, że mają kogoś jak towar, jak rzecz, którą mogą dowolnie handlować. Chyba, że znajdzie się taki czy taka, który(-a) się na to godzi. To już jest jego/jej problem, to jego/jej wybór i utrata własnej godności. Na rynku istotnie ma miejsce utowarowienie stosunków międzyludzkich, ale dotyczy to tylko tych, którzy siebie też tak traktują. Nie każde ciało i umysł naukowca są uprzedmiotowione. Paradoks masy, powszechności kształcenia wyższego sprzyjał temu, że niektórzy „dali się świadomie wykorzystać”. Być może korzystali czy jeszcze korzystają z „dopingu” typu samochód służbowy, ekstra płaca, zatrudnienie osób z własnej rodziny (żony, kochanki, siotry itp.), ale towarzyszy temu zawsze jakieś ale… Odczarowanie tego świata przychodzi z każdym rokiem, kiedy okazuje się, że owi założyciele muszą w którymś momencie wyłożyć karty na stół, albo profesor „sprawdza” ich rzeczywiste powody zaangażowania w szkołę.
Okazuje się, że w tzw. wyższych szkołach, które kształcą na kierunku pedagogika powinny być zachowane i realizowane jak najwyższe standardy. Tymczasem – w świetle tego, o czym piszą profesorowie – jest zupełnie inaczej. Niektórzy ich założyciele sami zaczynają faulować, stosować instrumenty nikczemności, łamania reguł, zarówno pod względem prawnym, jak i moralnym. Cóż to za rektor, który podpisuje pod presją założyciela dokumenty, które nie odzwierciedlają prawdy, tylko ją fałszują, z nadzieją, że może nikt tego nie dostrzeże, a może i popartą innego rodzaju nieuczciwością (bo i władza bywa skorumpowana).
W czasach postakademickich patronat naukowo-dydaktyczny w oczywisty sposób ustępuje miejsca w tzw. „wsp” patronatowi biznesowemu w najgorszym wydaniu. Ostentacyjny konsumpcjonizm wypiera działanie dla dobra studentów, nauczycieli akademickich i nauki. Po dzień dzisiejszy proszą mnie o pomoc w sprawach naukowych ci, którzy mają swoich kierowników katedr, dziekanów, prorektorów czy rektorów, których nie tylko w sensie formalnym, ustawowym, ale wydawałoby się że także czysto ludzkim powołaniem w tych rolach powinno być zatroszczenie się o młodych, o ich rozwój, ale także o własną dyscyplinę i środowisko naukowe. Gdzież tam. Hipokryzja konsumpcyjna i egoistyczna jest tu na pierwszym planie. Oni troszczą się o siebie i grają, co ich kanclerze do tej samej bramki sądząc, że są nieprzezroczystymi bytami. A świat ich obserwuje i wystawia im świadectwo osób wyzutych z wartości, którym przyrzekali inaczej służyć, kiedy odbierali swój dyplom doktora nauk.
A propos, bo mnie pytają czytelnicy blogu, co słychać na Słowacji?
Na Słowacji jest constans, czyli polscy pedagodzy - dzięki obojętności MNiSW na uchwały Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN - szturmują tamtejsze uniwersytety, by uzyskać habilitację i profesurę. Niektórzy wiedzą, że nowe przepisy, nowa procedura tylko pozornie wydają się łatwiejsze i bardziej dostępne. Dla innych wynika to z innych przesłanek, nie zawsze tak oczywistych, jakby się komuś wydawało. Prof. B. Kudrycka wprowadziła rozwiązania, które są niemalże identyczne ze słowackimi, ale nasze ustawy bardziej zabezpieczają procedury przed możliwymi próbami wyłudzania przez niektórych kandydatów stopni naukowych na podstawie przedłożonego wykazu publikacji i CV. W Polsce komisje mają prawo, a nawet obowiązek zażądać od habilitanta czy kandydata na profesora kopii czy oryginałów publikacji, które mają być przedmiotem oceny osiągnięć. Na Słowacji zamiast kolokwium habilitacyjnego należy wygłosić wykład habilitacyjny i odpowiedzieć - jak w czasie polskiej obrony pracy doktorskiej - na związane z nią pytania. Niekórzy twierdzą, że to "bułka z masłem".
W dn. 16 maja 2012 r. habilitował się na Słowacji w Wyższej Szkole Zdrowotnej i Pracy Socjalnej im. Św Elżbiety w Bratysławie (Vysoka škola zdravotníctva a sociálnej práce sv. Alžbety) z Lublina dr Wieslaw Kowalski , który bronił pracy habilitacyjnej pt. Wioski Dziecięce SOS w systemie opieki zastępczej w Polsce (Lublin 2011). Temat jego wykładu habilitacyjnego brzmiał: Współczesne wyzwania dla pracy socjalnej w Polsce. Autor tej książki jest znany w naszym kraju z badań i upowszechniania modelu opiekuńczo-wychowawczego, jakim są Wioski Dziecięce SOS.
Natomiast w dniu dzisiesjszym powinien odbyć się przewód habilitacyjny w Uniwersytecie Mateja Beli w Bratysławie przed radą naukową Pedagogickej fakulty UMB w Banskej Bystrici wykład habilitacyjny ppłk.dra Lecha Kacprzaka z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Pile na temat: Prevencia sociálno-patologických javov v školskom prostredí (Prewencja zjawisk społeczno-patologicznych w środowisku szkolnym“)
Tematem pracy habilitacyjenj polskiego wykładowcy UKW jest: „Idea a prax všestranného vzdelávania v poľskej edukačnej stratégii“, co można przetłumaczyć jako: "Idea i praktyka wszechstronnego kształcenia w strategii polskiej edukacji". Roczaruję tych z państwa, którzy sądzą, że przeczytają tę ostatnią publikację, chociażby po słowacku. Natomiast MNiSW informuje w swojej bazie o Habilitancie, że tematem jego pracy doktorskiej, której bronił w 1990 r. w Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego był: Wpływ nauk społecznych na przygotowanie absolwentów Wyższej Oficerskiej Szkoły Samochodowej do pracy dowódczo-wychowawczej w jednostkach wojskowych.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego publikuje coraz bardziej liczne oferty pracy dla naukowców, którzy chcieliby prowadzić badania i zajęcia dydaktyczne w uczelniach publicznych. Niektórzy mają problem - czy pierwszy etat realizować w tzw. "wsp" czy może jednak w uniwersytecie, na politechnice lub w akademii. Niektórzy woleliby trochę tu, trochę tam, skoro i tak niewiele potrafią i nie wnoszą już niczego do nauk o wychowaniu. Są też tacy, którzy potrafią niezwykle intensywnie i twórczo realizować zadania naukowo-dydaktyczne, niezależnie od tego, gdzie pracują i w ilu uczelniach. Ten świat jest nieporównywalny, więc nie można jedną miarą mierzyć wszystkiego.