06 sierpnia 2011
Wykopalisko Jacka Fedorowicza wciąż aktualnych paradoksów codziennego życia (nie tylko) studentów
Znany satyryk, literat, publicysta, aktor i twórca audycji radiowych i telewizyjnych - Jacek Fedorowicz opublikował autobiograficzną książkę pt. JA JAKO WYKOPALISKO (Świat Książki, Warszawa 2011). Jest to ciekawa lektura dla wielbicieli(-ek) jego talentu, wyjątkowego poczucia humoru, ale także dla osób, które swoje dzieciństwo i dojrzałość przeżywały w okresie PRL.
Inspiracją do napisania po części wspomnieniowej książki, stał się znaleziony przez niego na dnie jednej z szaf maszynopis z 1972 r., który powstał z potrzeby zarejestrowania istotnych wydarzeń z własnego życia, choć wówczas bez szans na ich opublikowanie. Był to okres stalinizmu przechodzącego w tzw. "realny socjalizm", który był pełen ludzkich dramatów, patologii i wypaczeń, zaprzeczających wszystkiemu, co głosiła językiem propagandy marksistowsko-leninowskiej monistyczna władza. Skutkowało to w dorastającym pokoleniu młodzieży konformizmem i/lub oporem.
Jak pisze J. Fedorowicz: Niestety czasy były takie, że trzeba było nie tylko posługiwać się tym językiem, ale jeszcze udawać, że się wierzy w to, co się mówi.(s.22-23)
Autor wspomina swoich przyjaciół z okresu studiów, w tym wysokiego dostojnika we władzach uczelnianych ZMP, który "robił tylko to, co w akcjach zetempowskich uważał za słuszne. Nie zanudzał i nie szkodził. A to było bardzo dużo"(s. 28), cenzorów jego tekstów czy scenariuszy programów estradowych, by mógł mimo wszystko mówić tyle, ile mu pozwalali, ale zarazem nic z tego, co oni by chcieli, żeby on i występujący z nim mówili swojej publiczności. Od kilkunastu lat nie mamy w Polsce cenzury, ale jej rolę przejęła autocenzura, jeśli brać pod uwagę to, o czym pisałem poprzednio, czyli tzw. poprawność polityczną.
Fedorowicz opisuje postawy studentów, którzy na nic nie mieli kasy, więc żeby przeżyć, podrabiali numerki obiadowe, jako że studiowali w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. "Ewentualnego prokuratora -pisał wówczas do sztambucha J. Fedorowicz - który chciałby nas, fałszerzy, pociągnąć do odpowiedzialności, informuję, że WSE przeznaczało na całodzienne wyżywienie studenta na oko tak gdzieś 50, 60 groszy, więc straty państwowe wynikające z naszych nadużyć były minimalne. Znacznie większą stratą, naszą tym razem, są zapewne dolegliwości żołądkowe, które po latach zaczynają nękać byłych studentów trutych systematycznie przez wyżej wspomnianą stołówkę i permanentnie niedokarmionych".(s. 135)
Niektórzy studenci tak się wyrobili w umiejętnościach graficznych, że potrafili wymalować sobie nawet bilety do kina czy legitymację z kompletem stempli do dyskusyjnego klubu filmowego. Dzisiaj niektórzy podrabiają różnego rodzaju dokumenty na wysokiej klasy kserokopiarkach. Zmianie zatem uległa jedynie technika ich podrabiania.
Fedorowicza śmieszyło ponad 40 lat temu to, co także dzisiaj budzi w nas irytację, a mianowicie konieczność dokonywania w instytucjach państwowych wielu różnych, a zbytecznych zakupów, byle tylko wydać przydzielone z końcem kalendarzowego toku pieniądze "i uratować tym samym plan finansowy"(s. 137)
Jest jednak w tej autobiografii pedagogiczne przesłanie do współczesnej młodzieży, które zacytuję, gdyż w pełni się z nim utożsamiam w obliczu braku w naszym kraju dekomunizacji, także w pedagogice:
"Oczywiście wiem, że wszyscy wzdychający do przeszłości de facto tęsknią tylko za tym, że kiedyś byli młodzi, piękni, silni, sprawni, a dziś szkoda gadać, wiem, że gdyby ich spytać, czy chcieliby, żeby o ich losie, a czasem nawet życiu decydował jakiś (pardon!) kretyn za biurkiem sekretarza partii albo (przepraszam ponownie) bandyta z legitymacją SB w kieszeni, to odpowiedzieliby, że jednak by nie chcieli, ale obawiam się, że gdy dzisiejsza młodzież słyszy wciąż pochwały starych czasów, a w dodatku ogląda na okrągło filmy wyprodukowane za Peerelu, nawiasem mówiąc, niekiedy świetnie zrobione, to gotowa jest uwierzyć, że komunizm nie był taki zły. I mnie - ilekroć piszę o tamtych latach i obsesyjnie podkreślam ich ogólny brak urody - nie chodzi o to, żeby młodzież głaskała mnie po głowie i mówiła, oj, tak, dziadku, przeżyłeś straszne rzeczy, tylko - co podkreślam wężykiem - żeby nie dała się nigdy w przyszłości otumanić (pięknie przecież brzmiącym!) ideom komunistycznym, które realizowane bez sprzeciwu, muszą doprowadzić w konsekwencji do Korei Północnej."(s. 140)
Wielbiciele polskiego kina i kabaretu znajdą tu interesujące wspomnienia o Zbyszku Cybulskim czy Bogumile Kobieli, z którymi współpracował J. Fedorowicz. No i jest też jakże aktualna refleksja na temat jakości stanowionego w naszym kraju prawa: "ogromne tomy Przepisów Państwowych, które regulują nasze życie codzienne, są tak pomyślane, aby każdy z nas był przestępcą."(s.152) Przestrzega zarazem, że w świecie show-biznesu, a ja dostrzegam, że także w wyższych szkołach prywatnych, nie należy polegać na obietnicach słownych naszych pracodawców, ale podpisać umowę i wziąć zaliczkę. To bowiem jest typowo polskie, że wielu założycieli kombinuje, jak nie płacić podatków, przysługującego nam odpisu na ZUS czy ubezpieczenie zdrowotne.
Fedorowicz wyjaśnia także sens słowa chałtura: "to coś takiego, co robi się lewą ręką i inkasuje dużo pieniędzy"(s.196). Istotnie, wielu nauczycieli akademickich tak właśnie ją uprawia na pedagogice w szkolnictwie prywatnym.