11 grudnia 2025

Destrukcyjne działania kolejnego rządu wobec nauki

 

 

 

Nie jestem ekonomistą ani socjologiem gospodarczym. Uczestniczę w postępowaniach o awans naukowych z nauk społecznych w RDN, gdzie ubiegają się o tytuł profesora kandydaci będący ekspertami w sprawach, którym poświęcam dzisiejszy post. Ten zaś powstał w wyniku mojego uporczywego promptowania z AI 2025 - ChatGPT 5. 

W związku z tym, że jestem pracownikiem akademickim sfery budżetowej, zadawałem pytania AI, by dowiedzieć się, dlaczego jest tak źle w polskim szkolnictwie wyższym i w nauce. Omawiany niedawno przeze mnie raport o terapii szokowej lat 90. XX wieku wymagał bowiem konfrontacji z dniem dzisiejszym w dziedzinie, którą jego autorzy skrzętnie omijali.  

Po analizie danych AI sformułowałem hipotezę, że kolejny polski rząd niszczy nie tylko klasę średnią, ale też elity Rzeczpospolitej utrzymując próg finansowani nauki na poziomie 1,2 proc. PKB. To jest próg przetrwania, ale nie rozwoju. Uczciwa polityka naukowa wymaga 3–4% PKB, a nie 1,2%.

W Europie „próg rozwojowy” nauki to: 

2,2% PKB – średnia UE,

3% PKB – cel Strategii Lizbońskiej (nigdy przez Polskę nie został osiągnięty),

3,5–4,0% PKB przeznaczają kraje, które są realnymi liderami nauki

Do światowych liderów należą jednak państwa, które przeznaczają na naukę powyżej 5% PKB, a są to: Izrael – ok. 6,3% PKB w 2023 r. GIS Reports+1; Korea Południowa – ok. 5% PKB (ok. 5,2% wg Banku Światowego, 4,96% wg nowszych danych OECD na 2023). World Bank Open Data+1 

To są właśnie państwa, do których realnie odnosi się postulat 3–4% PKB, bo kto chce grać w tej lidze, musi się zbliżać do takich wartości. Bardzo wysokie 3–4% PKB stanowią kraje z tzw. „górnej półki” OECD: USA – ok. 3,4% PKB w 2022 r. NSF - National Science Foundation; Japonia – 3,4% PKB w 2022 r. TheGlobalEconomy.com+1; Niemcy – ok. 3,1% PKB (utrzymują ten poziom od kilku lat). Destatis+1; Belgia – ok. 3,3–3,4% PKB. Flanders Investment and Trade+1; Austria – ok. 3,2–3,3% PKB w 2022–2023 r. STATISTIK AUSTRIA+1 Szwecja, Finlandia, Dania, Szwajcaria – okolice 3–3,6% PKB. Business News - PBN+1

To jest „klub 3+% PKB na naukę” , który politycznie jest uznawany za standard nowoczesnej gospodarki opartej na wiedzy. Żadne z państw inwestujących w naukę nie ma problemu z emigracją naukowców, punktozą i biedą w szkolnictwie wyższym i nauce.

Średni, choć wyższy niż w Polsce poziom nakładów na naukę wynosi 2–3% PKB. Tu znajduje się duża część „klasy średniej” OECD: Francja, Holandia, Norwegia, Islandia – 2–3% PKB.Figure.NZ+1; Wielka Brytania – ok. 2,6–2,7% PKB (z silną debatą o potrzebie wzrostu do 3,4%). Business News - PBN+1; Czechy, Słowenia, Estonia – ok. 2% PKB lub nieco poniżej. Statistika+2TheGlobalEconomy.com+2 . To jest poziom, który UE stawia sobie jako minimum ambicji (cel 3%, realnie ~2,3% średnio).

Niski–średni poziom 1–2% PKB na naukę, a więc do czwartej ligii należą krajów południa i peryferii: Polska – 1,45–1,46% PKB (2022). Portal Handlowy+1; Hiszpania – 1,44–1,49% PKB (2022–2023). TheGlobalEconomy.com+1; Włochy – ok. 1,3–1,4% PKB. TheGlobalEconomy.com+1; Portugalia – ok. 1,7% PKB. TheGlobalEconomy.com+1; Irlandia, Węgry, Słowacja, Litwa, Łotwa – w większości 0,8–1,8% PKB (z dużym zróżnicowaniem, ale wciąż poniżej średniej OECD). World Bank Open Data+1; Australia, Kanada, Nowa Zelandia – zwykle 1,5–1,9% PKB (z trendem spadkowym w Australii). Figure.NZ+1.

To prawda, że są jeszcze gorsi od nas, a więc piąta liga, tzw. maruderzy: Meksyk – ok. 0,27% PKB (2022–2023). TheGlobalEconomy.com+1 oraz Chile – ok. 0,39% PKB. TheGlobalEconomy.com+1;Kolumbia, Kostaryka – ok. 0,3–0,4% PKB (dane sprzed 2022, ale trend stabilnie niski). CEIC Data+1

Polska gospodarka nie nadrobi zaległości technologicznych bez 3–4% PKB, a to nie dotyczy tylko inwestowania w nauki techniczne czy medyczne, ale także humanistyczne i społeczne, teologiczne i nauki o rodzinie, bo to one rzutują na stan wiedzy o kształceniu, wychowaniu, opiece czy terapii. Bez tego nie będzie własnych technologii (tylko montownie), nie będzie innowacji w sektorze prywatnym, zdolności do konkurowania z Zachodem oraz zabraknie wykwalifikowanych ludzi dla transformacji cyfrowej i energetycznej. 

Nakłady osobowe i infrastrukturalne w Polsce są niewspółmiernie niskie. W kraju,  którego premier szczyci się rzekomym wejściem RP do najbogatszych państw świata, profesor zarabia mniej niż nauczyciel w Finlandii, doktorant żyje poniżej minimum socjalnego, laboratoria są często przestarzałe o 20–30 lat a infrastruktura cyfrowa nie przystaje do globalnych standardów. 

Co z tego, że mamy jedną z najlepiej wykształconych populacji w UE (odsetek po studiach), skoro jednocześnie występuje w Polsce jeden z najniższych wskaźników finansowania badań. To jest marnowanie kapitału ludzkiego na skalę historyczną, ale także polityczną i obronna państwa. 

Dlaczego 3–4% PKB na naukę jest kluczowym celem dla Polski? Z prostej przyczyny, bo gospodarka oparta na taniej pracy się wyczerpała, nie ma już migracji ze wschodu jako taniego zasilania rynku pracy, bez robotyzacji i innowacji przemysłowej załamie się wzrost gospodarczy, . Brak inwestowania w edukację i naukę skutkuje obniżeniem bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. bez własnych technologii Polska będzie importerem AI, biotechnologii i energii. 

Przy progu przetrwania (1,2 proc. PKB na naukę) Polska nie będzie w stanie ani zatrzymać kadr, ani konkurować gospodarczo, ani tworzyć nowych technologii. slogan premiera D. Tuska jakoby Polska była 21. gospodarką świata” zasłania prawdę, chociaż ma ona nominalny charakter. Nie inwestuje my w naukę jak gospodarka świata, bo ta powinna wydawać na naukę minimum 2,7% PKB, a nie 1,45%; nie ma produktywności pracy na wysokim poziomie (zależność od montowni i niskomarżowych sektorów), nie ma innowacji, bo te nie biorą się z gospodarki opartej na taniej sile roboczej, lecz na inwestycjach w wiedzę, nie ma własnych technologii w strategicznych sektorach (AI, biotechnologia, energetyka) no i importujemy technologię zamiast ją wytwarzać.

Polska ma PKB kraju średnio rozwiniętego, ale inwestycje w naukę kraju peryferyjnego. To oznacza jedno: rozwój odbywa się nie dzięki nauce, ale mimo braku nauki, dlatego rządzący oszczędzają na nauce, szkolnictwie wyższym, kulturze i oświacie. 

Mechanizmy reprodukcji biedy cechuje:

1.     Najniższe w OECD realne wynagrodzenia profesorów i adiunktów przy uwzględnieniu siły nabywczej.

2.     Granice płac narzucone przez państwo (upośledzenie prawne uczelni wobec innych pracodawców. Twierdzenie, że rektorzy mogą te płace podwyższać jest bullshitem).

3.     Utrzymanie finansowania podstawowego na poziomie umożliwiającym tylko „ciągłe gaszenie pożarów” – nie rozwój.

4.     Granty jako forma selekcji w niedoborze, a nie dźwignia aspiracyjna.

5.     Konkurencyjność bez kapitału — wymaganie rywalizacji w warunkach braku środków.

6.     Strukturalna niemożność budowania dużych zespołów (za drogie, za ryzykowne, za mało środków stałych).

7.     Uzależnienie młodych od środków zewnętrznych (nie mogą prowadzić badań bez „wpisania się” w logikę grantową).

8.     Mamienie opinii publicznej „doskonałością”, gdy system żyje z oszczędności.

To jest mechanizm, a nie przypadek. Najwyższy czas zdjąć maski cynizmu władz politycznych RP i zobaczyć prawdziwe oblicze a nie bezpieczne, bo historyczne jak w raporcie UAM finansowanym przez MNiSW.  

 


 (współpraca z ChAT GPT 5.0) 

10 grudnia 2025

Arystokraci i rzemieślnicy stylów pracy (pseudo-)naukowej

 



W Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie organizowane są od ponad roku otwarte seminaria naukoznawcze, toteż uczestniczą w nich akademicy z różnych uczelni, nie tylko stołecznych. W bieżącym tygodniu otworzyła spotkanie dyrektorka Instytutu Pedagogiki prof. APS, dr hab. Aleksandra Tłuściak-Deliowska wraz z prorektorem APS dr. hab. Jackiem Gralewskim, prof. APS, by w świetle dobrych praktyk i wiedzy o ich zaprzeczeniu można było dyskutować o standardach etycznych w środowisku akademickim. Warto śledzić komunikaty o tych seminariach na stronie APS, bo kolejne będą w 2026 roku. 

Za miesiąc lub dwa zapewne będzie mowa o stylach badawczych, które są ważnym zagadnieniem. Mamy w Polsce głęboki kryzys w szkolnictwie wyższym i nauce, który pogłębia kolejna formacja władzy. Przyzwyczailiśmy się do tego, że po to sięga się po stanowiska, by zarządzający nauką mogli realizować hidden curriculum. Przypomniało mi to książkę Łukasza Afełtowicza i Radosława Sojaka pt. "Arystokraci i rzemieślnicy. Synergia stylów badawczych" (Toruń, 2015). Ich rozprawa nie straciła na aktualności, a przecież ukazała się dekadę temu. 

Zdaniem autorów dynamika rozwoju nauki jako instytucji jest dowodem na jej skuteczność, skoro w XVII w. była zaledwie jedną z instytucji, a dzisiaj ponoć jest wiodącą w państwach rozwijających się. Jednak koncentrując się na wzmacnianiu potencjału nauk technicznych, nauk stosowanych na rzecz rozwoju gospodarki rynkowej, nie dostrzegli coraz silniej zaznaczającego się marginalizowania nauki w związku z brakiem synergii między nauką a procesami społeczno-politycznymi w Polsce, państwie słabej demokracji. 

Niedostatek ów jest także widoczny w trudnościach rozwijania cywilizacji humanum, gdy marginalizowana jest przez polityków i klasy rządzące kultura wysoka oraz lekceważona jest przez sprawujących władzę rola badań podstawowych. Ktoś mógłby z tego wyciągnąć wniosek, jakoby w III RP doceniano ich rolę, skoro powołano do życia Narodowe Centrum Nauki. Nic bardziej mylnego, o czym pisałem  w blogu. 

Autorzy wprowadzają czytelników w kategorię stylu badawczego jako sprzyjającego myśleniu integralnemu, holistycznemu o nauce, niezależnie od tego, w jakim obszarze wiedzy, dziedzinie nauki i dyscyplinie  jest ona prowadzona. Takie podejście powinno osłabiać neopozytywistyczną dominację względnie jasnych kryteriów demarkacyjnych miedzy dziedzinami i dyscyplinami nauk, gdyż (…) odległe od siebie w klasyfikacji obszary łączy zaskakująco wiele wspólnych elementów kulturowych, metodologicznych etc.(…) styl badawczy  ma nam pomóc przede wszystkim w ujawnieniu immanentnej nauce zmienności i śledzeniu tych zmian, a nie podtrzymywaniu istniejących lub narzucaniu nowych podziałów na coś, co zabiegowi takiemu się poddaje.(s. 31). 

Polscy socjolodzy dostrzegli wagę analiz czynników makrospołecznych i makropolitycznych, by możliwe było rozumienie zjawisk mezo- czy mikrospołecznych. To, co może budzić wątpliwość co do metodologicznej spójności ich koncepcji, to konstruowanie teorii naukoznawczej na podstawie różnych a o odmiennych filozoficznie i socjologicznie źródeł, co nie tylko utrudnia, ale i uniemożliwia uzyskanie oczekiwanej syntezy. 

Wydobyli z nich te intersujące ich fragmenty wiedzy, które okazały się przydatne do stworzenia eklektycznej koncepcji opisywania i wyjaśniania stylów badawczych. Zgodnie z tytułem monografii dokonali rekonstrukcji trzech teorii o socjologicznej i filozoficznej proweniencji, by zarysować na ich podstawie style badawcze.   

Pierwszą jest sieciowa teoria Harrisona C. White’a, która nie poddaje się zewnętrznej analizie, gdyż – jak piszą – poszukiwanie jakiegoś zewnętrznego „klucza” do jej rozszyfrowania, (…) może prowadzić do nadmiernych uproszczeń i jest narażone na odejście  od pierwotnego sensu (s. 34). 

Drugą stanowi koncepcja ucieleśnienia poznania natury świata społecznego Pierre’a Bourdieu, która bazuje na analizowaniu procesów socjalizacji, internalizacji  i przyjmowania ról społecznych przez osoby. Ich milczący i zautomatyzowany charakter pozwala na odczytywanie kontekstu działań  czy wyjaśnianie ludzkich zachowań z perspektywy gry, która wymaga zaangażowania i poczucia bezalternatywności, (...) generuje poczucie neutralności i tym samym wyklucza potrzebę uprawomocnień oraz stanowi strukturalny kontekst dla kolejnych postrzeżeń, praktyk i ocen.(s. 48).

Trzecia koncepcja dotyczy filozofii Ludwika Flecka, którego zdaniem styl myślowy badacza  (…) jest wynikiem teoretycznego i praktycznego wykształcenia danego osobnika, a przechodząc z nauczyciela na ucznia, stanowi pewną wartość tradycyjną podlegającą swoistemu rozwojowi historycznemu i swoistym prawom socjologicznym.(s. 50). Ten zaś odwołuje się do metafory gry, w której  przyjęcie reguł (...) oznacza wymuszenie pewnych ruchów, narzucenie strategii działania, skonstruowanie hierarchii ważności. Jeśli spełniony jest warunek zaangażowania w grę i zachodzi efekt illusio, wtedy pewne relacje, działania i twierdzenia muszą się jawić w danym kontekście jako niearbitralne (s. 53).

Sugerują za Boyle’m, by być ostrożnym wobec autorytetów, które mogą deformować postrzeganie przez nas faktów. Zachęcają zarazem do większego krytycyzmu a nawet patrzenia na ręce autorom raportów, bowiem (…) sprawozdania z doświadczeń empirycznych zawsze są w jakimś stopniu „naciągane”. (…) [L]aik uznałby większość wyników empirycznych za takie właśnie, gdyby zaprezentować mu je nie jako domknięte fakty (na przykład wnioski publikowane na łamach czasopism popularnonaukowych), ale od strony warsztatu metodologicznego. Niemało spektakularnych tez formułowanych w naukach społecznych na podstawie analiz statystycznych, gdy przyjrzymy się założeniom koncepcji, sposobowi selekcjonowania wskaźników, wreszcie operacjonalizacji pojęć, traci wiele ze swej solidności (s. 93). 

Afełtowicz i Sojak zwracają zarazem uwagę na postawę Boyle’a, który sprzeniewierza się prawdomówności w nauce, skoro usprawiedliwia praktykę nadużyć czy nawet oszustw naukowych, jeśli powodem ich zaistnienia była chęć zaryzykowania i wcześniejszego opublikowania wyników badań a nawet fingowania wyników eksperymentów czy fałszowania danych pomiarowych, by sprawdzić reakcję odbiorców (s. 94-95). 

Do tworzenia iluzji naukowych nawiązał w czasie wspomnianego Seminarium w APS - prof. Stefan M. Kwiatkowski, podając za niechlubny przykład tworzenia w postępowaniach awansowych na stopień naukowy doktora tzw. "czworokątów": jeden z czterech naukowców zostaje promotorem, a trzech z nim zaprzyjaźnionych obejmuje funkcję recenzencką, po czym następuje zmiana miejsc i ról w ramach tego samego składu, by każdy z nich był promotorem i trzykrotnie recenzentem. Tak powstaje koło "brudnej wspólnoty" .  

W podobny sposób powstają niektóre artykuły w zagranicznych czasopismach naukowych, w których jeden z kręgu znajomych jest ich autorem a pozostali z trójkąta, czworokąta czy sześciokąta, ale zatrudnionych w innych uczelniach, dopisują się bez jakiegokolwiek wkładu, by w ciągu kolejnych miesięcy lub lat nastąpiła zamiana ról i miejsc wydania kolejnych rozpraw. 

Kto wie, może kolejna publikacja z socjologii nauki będzie dotyczyła strategii publikowania artykułów w wysoko punktowanych czasopismach naukowych, rzecz jasna - zagranicznych.          


09 grudnia 2025

Neofeudalizm akademicki

 


Podejmuję dziś trudny temat, ale czynię to w ramach walki z propagowanym przez kolejne ekipy rządzące mitem o znakomitej kondycji polskiej nauki (naukowców).  Informuję zatem, że minimalne wynagrodzenia od 1.01.2024 :

  • profesor (z tytułem): 9370 zł brutto
  • profesor uczelni (bez tytułu): 7777,10 zł brutto
  • adiunkt: 6840,10 zł brutto
  • asystent / wykładowca: 4685 zł brutto

To są stawki podstawowe, obowiązkowe minimum prawne, przy pełnym etacie, bez dodatków, bez stażowego, bez nadgodzin, bez grantów, bez dodatków funkcyjnych, czyli są to realne dane porównawcze, bo obowiązkowe i minimalne.

W przeliczeniu na netto:

  • profesor: ok. 6 400 zł
  • profesor uczelni: ok. 5 300 zł
  • adiunkt: ok. 4 700 zł
  • asystent: ok. 3 250 zł

Bez owijania w bawełnę – odpowiada to poziomowi płac klasy niższej niż „średnia wyższa klasa zawodowa”. W dodatku mówimy o osobach ze stopniem naukowym doktora (4-5 lat pracy naukowej), habilitacją (kolejne 8–12 lat), dorobkiem międzynarodowym itp. W każdym kraju OECD profesor zarabia więcej niż nauczyciel, w Polsce różnica jest śladowa lub… żadna, co już samo w sobie jest patologią systemową.

Pierwsza płaca absolwentów niektórych kierunków studiów wynosi więcej niż pensja profesora. Niektórzy po to idą do Sejmu, podejmują się ról w rządzie, u Prezydenta, w spółkach Skarbu Państwa, w samorządach, bo praca naukowo-badawcza i dydaktyczna jest "nieopłacalna". Całe szczęście, że jest jeszcze odsetek tych, którzy traktują naukę jako wartość autoteliczną i mają środki do życia. Jednak do szkoły doktorskiej nie trafiają najwybitniejsi, najzdolniejsi, bo nie chcą rezygnować z jakości własnego życia. Chyba, że ma ich kto utrzymać, finansować ich pasję badawczą.

Tak niskie płace generują brutalną logikę konkurowania o granty jako warunek przetrwania, ponieważ wynagrodzenia zasadnicze są niskie, uczelnie nie mają pieniędzy na dodatki, podwyżki systemowe są minimalne. Granty zatem stają się jedynym sposobem realnego zwiększenia dochodu i prowadzenia badań. W efekcie granty w Polsce stały się substytutem polityki płacowej i substytutem finansowania podstawowego. Co to powoduje?

Nie ulega wątpliwości, że mamy systemowo generowany wyścig szczurów, a nie innowację, uzależnienie karier od decyzji recenzentów, uzależnienie młodych od wąskich komisji eksperckich, wykluczenie dyscyplin bez grantów, wykluczenie osób spoza centrów akademickich, dezintegrację zespołów, neofeudalizm akademicki, apatię strategiczną uczelni. To jest system ery survivalu, a nie system rozwoju.

Kluczową cechą tej patologii jest wielokrotne zwracanie przeze mnie uwagi na brak merytorycznej ścieżki odwoławczej w NCN. Ustawodawca „władzy” zapewnił niemożność odwołań merytorycznych od recenzji, toteż mamy od lat patologię polskiego systemu grantowego, a omawiany przeze mnie wcześniej raport UAM ją całkowicie przemilcza.

Dlaczego brak odwołań merytorycznych jest destrukcyjny? To oczywiste, bo recenzje mogą być nierzetelne, konkurenci recenzują konkurentów (konflikt interesów), recenzent jest praktycznie bezkarny, nie ma jawności recenzji, nie ma arbitrażu merytorycznego, nie ma komisji odwoławczych z ekspertami zewnętrznymi, nie ma standardów oceny, nie ma ochrony przed układami dyscyplinarnymi, nie ma nadzoru nad recenzentami (NCN zakłada, że sami się „kontrolują”), uczciwy badacz nie ma żadnego oręża w obronie naukowych racji.

Tego typu rozwiązanie przekształciło NCN w arbitralne centra rozdziału zasobów, poza kontrolą merytoryczną, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności recenzentów. W efekcie granty mogą trafiać nie tylko do najlepszych, lecz także do najlepiej umocowanych, a to jest NAPRAWDĘ wstydliwy temat, którego rządowy raport nawet nie dotknął. Dlaczego raport UAM milczy o najbardziej fundamentalnych patologiach?

Oczywiste, bo powstał na zlecenie ministra nauki i szkolnictwa wyższego, więc musiał być politycznie bezpieczny. Autorzy raportu  z UAM nie odsłonili patologii NCN (instytucji stworzonej i chronionej przez elity akademickie a powiązane z partią polityczną), nie kwestionują legislacji (zakazu odwołań), nie mówią o klientelizmie, nie wskazują odpowiedzialnych, a używają języka „dyskursu”, „logiki”, „momentu historycznego”, zamiast języka polityki. W tym sensie ów raport jest krytyką bez krytyki, diagnozą bez wskazania sprawców, dobrą literaturą filozoficzno-naukoznawczą, ale unikającą sprawstwa polityków. Tam, gdzie powinien mówić o realnej patologii, mówi o „trajektoriach dyskursu doskonałości”.  

Niskie pensje profesorów i adiunktów nie są skutkiem ubocznym, ale warunkiem utrzymania systemu grantowego jako głównego narzędzia selekcji i kontroli. Brak odwołań merytorycznych nie jest błędem legislacyjnym, ale niepodważalnym sposobem podtrzymania klientelizmu i nieprzejrzystości. Patologie NCN (a bywało, że i w NCBiR) są centralnym mechanizmem reprodukcji biedy i hierarchii. Tym samym utrwala się za pieniądze resortu nauki dyskurs, a nie demaskuje systemu.


(foto: BŚ)