15 września 2020

Amerykańscy nauczyciele nie chcą odgórnie sterowanych szkoleń

 


Zamknięcie szkół w wyniku pandemii COVID-19 sprawiło, że nauczyciele nie mogli uczestniczyć w kursach i szkoleniach organizowanych odgórnie, instytucjonalnie. Potrzebowali jednak pomocy w rozwiązywaniu problemów dydaktycznych, prawnych i związanych z ich własnymi kwalifikacjami. 

Nie było wyjścia. Trzeba było zorganizować się samemu. Najlepszym ku temu narzędziem okazał się dla nich ... TWITTER. Wystarczyło dzięki temu komunikatorowi wrzucić jakiś problem, by nagle zaczęły spontanicznie, sytuacyjnie powstawać grupy społecznościowe, zarówno poszukujących porad, jak i włączających się do nich osób, które były gotowe podzielić się wiedzą i umiejętnościami. 

Christian Fischer z Uniwersytetu w Tübingen powołał jeszcze przed pandemią  zespół badawczy we współpracy z Uniwersytetem Michigan celem uzyskania odpowiedzi na pytanie, czy w związku z przygotowywaną reformą programową kształcenia w szkołach średnich nauczyciele korzystają z jakichś form doskonalenia z wykorzystaniem komunikatorów społecznych w Internecie, a jeśli tak, to z jakich? 

Okazało się, że ok. 2 tys. nauczycieli podnosiło swoje kwalifikacje za pośrednictwem TWITTERA.  Co ciekawe, byli to nauczyciele biologii, chemii i fizyki, którzy przygotowują uczniów do egzaminu kończącego szkolną edukację. Jak wynika z ich swobodnych wypowiedzi pisemnych, nie potrzebowali oni uczestniczyć w odgórnie organizowanych kursach czy szkoleniach. 

Na czym polegało twitterowe doskonalenie zawodowe? Na pozyskiwaniu w sieci wspólnoty nauczycieli tych samych przedmiotów, by udzielili informacji źródłowych na temat np. miejsca (adres w sieci lub link dostępu), gdzie można znaleźć potrzebne do pracy materiały dydaktyczne czy merytoryczne. 

Jakie przyjęto w badaniach wskaźniki dla tak realizowanego doskonalenia zawodowego? Pierwszym był czas przebywania w tzw. twitterowym pokoju nauczycielskim. Założono, że suma godzin tam spędzonych w ciągu ostatnich trzech laty może tak samo świadczyć o samodoskonaleniu, jak udział w studiach podyplomowych. 

Wprawdzie nauczyciele mogą wykorzystywać ów "pokój" do plotkowania, pogaduszek, swobodnych rozmów na tematy np. kulinarne, ale jeśli uznamy tak spędzony czas w sieci za korzystny dla ich równowagi psychicznej, to może jest to ważniejsze niż wysłuchiwanie na studiach podyplomowych bezwartościowego dla nich wykładu? 

Drugim wskaźnikiem były zatem kwestie merytoryczne. Założono, że jeśli treścią wymiany tweetów była spójność problematyki przedmiotowej z uzyskiwaną poradą, wymienionym doświadczeniem, to należało to pozytywnie ocenić.           

 Trzecim wskaźnikiem uczyniono adekwatny do pełnionej roli zawodowej i typu szkoły udział w twitterowej aktywności. Innymi słowy nauczyciel chemii szkoły średniej powinien być aktywny w twitterowym pokoju nauczycielskim stworzonym i grupującym nauczycieli chemii szkół średnich. 

Zdaniem profesora Christiana Fischera Twitter ma pewną zaletę w stosunku do innych miejsc w przestrzeni internetowej, gdyż ze względu na ograniczoną ilość znaków w jednym wpisie nie można tracić miejsca na kwestie pozatematyczne, niespecjalistyczne. Tym samym ważna jest dyscyplina słowna. 

Jakość porad edukacyjnych można rozpoznać po ilości ich przekierowań (retwittów). Nie jet to jednam gwarancja rzeczywistej jakości. Nie ma tu jednak moderatora wpisów, który mógłby kontrolować ich jakość pod względem poprawności i przydatności.    

Jak wynika z badań miesięcznie pojawiało sie ok. 10 tys,. twittów, zaś w okresie zamknięcia szkół ze względu na Coronawirus było ich od 20 tys. do 30 tys. miesięcznie. Pedagodzy przyglądają się zatem temu trendowi i formie wymiany doświadczeń, zasad działania czy wskazań wartościowych źródeł wiedzy.  

14 września 2020

Kto się przejmuje wynikami akademickich rankingów?

 



Nie będę narzekał na miejsce polskich uczelni w Rankingu Szanghajskim A.D. 2020, bo przy nakładach na naukę, które są w całym kraju niższe od budżetu najlepszej uczelni na świecie, nie ma nawet o czym myśleć i do czego zmierzać. Możemy co najwyżej "obgryzać kostki rzucone pod stół". Na 1000 uczelni znalazło się w tym rankingu tylko osiem z naszego kraju, w tym są trzy uniwersytety, trzy politechniki i dwa uniwersytety medyczne.  

Ciekaw jedynie byłem, jak wygląda sytuacja w dziedzinie nauk społecznych w odniesieniu do badań nad edukacją.  Dla tej dyscypliny odnotowano tylko 500 uczelni, przy czym nie ma wśród nich żadnej z naszego kraju. Ba, nie ma nawet Uniwersytetu Karola w Pradze, ani Uniwersytetu Masaryka w Brnie. W pierwszej dziesiątce jest dziewięć uczelni amerykańskich i jedna niderlandzka. Kiepsko?  

O światowym rozwoju badań nad edukacją rozstrzygają ponoć Amerykanie, Brytyjczycy, Australijczycy, Chińczycy, Niemcy, śladowo Finowie, Francuzi, Irlandczycy i Szwedzi. Z krajów byłej strefy sowieckiej przełamał barierę obecności w tym rankingu jedynie Uniwersytet Tartu w Estonii. Zapewne usytuowanie na tej drabinie rzekomych osiągnięć naukowych uniwersyteckich wydziałów badań nad edukacją jest pochodną miejsca tych uczelni w ogólnym rankingu.  

Równie fatalnie jest z socjologią, chociaż lista rankingowa dla tej dyscypliny zawiera jedynie dwieście uniwersytetów. Nie ma wśród nich żadnego z Polski. Natomiast na 400 uczelni prowadzących badania w zakresie nauk o polityce odnotowano w grupie 301-400 jedynie Uniwersytet Warszawski.   

Zupełnie nieźle jest z psychologią, bowiem w tej dyscyplinie znajdziemy na pozycji 201-300 Central European University w Budapeszccie oraz SWPS University of Social Sciences and Humanities . Natomiast psychologia na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Karola w Pradze oraz Eotvos Lorand University na Węgrzech znalazła się nieco niżej, bo w grupie rankingowej 301-400. No, ale mamy w pierwszej pięćsetce aż trzy polskie uniwersytety, w tym jeden prywatny.   

Nowy Rektor Uniwersytetu Śląskiego apeluje, by uczelnia nie sprowadzała się do aplikacji w smartfonie, ale do rankingu już może, a nawet powinna. Komentujący powyższy ranking jeden z publicystów wypisuje nonsensy typu: 

Zgodzić się musimy z tym, że na studiach humanistycznych jest po prostu za dużo teorii, a za mało praktyki. 

 Ciekawe, jak pojmowaną praktykę ma ów autor na uwadze? Na szczęście potwierdził za ekspertem ds. rynku pracy, że: 

 (...) w Polsce, żeby dogonić państwa zachodnie pod względem jakości edukacji, potrzebujemy zarówno planu, jak i znacznych nakładów kapitału. Trudno bowiem rywalizować z innymi krajami i liczyć na wysokie pozycje w rankingach, gdy edukacja wyższa w Polsce cierpi na niedostatki finansowe, kadrowe i organizacyjno-dydaktyczne.

Jest jeszcze ranking Google Scholar, ale nie obejmuje on poszczególnych dyscyplin naukowych, tylko uczelnie. Zajrzałem do wykazu uczelni z krajów Europy Środkowo-Wschodniej  ze względu na wskaźniki cytowań. W pierwszej setce wśród uczelni prowadzących badania z nauk społecznych znalazły się takie uniwersytety, jak: 

- na miejscu 4 Uniwersytet Warszawski (373 w rankingu światowym i 94 w rankingu krajów UE),    

- na miejscu 5 - Uniwersytet Jagielloński (381 w rankingu światowym i 94 w rankingu krajów UE),     

- na miejscu 16 - UAM w Poznaniu (588 w rankingu światowym i na 169 w rankingu krajów UE),  

- na miejscu  25 - UMK w Toruniu (717 w rankingu światowym i na 208 w rankingu krajów UE),       

- na  26 miejscu Uniwersytet Wrocławski ( 727 w rankingu światowym i na 210 w rankingu krajów UE ),    

- na 38 miejscu Uniwersytet Śląski (927 w rankingu światowym i na 268 w rankingu krajów UE),    

- na 48 miejscu Uniwersytet Gdański (1033 w rankingu światowym i na 296 w rankingu krajów UE), 

- na 69 Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie (1328 w rankingu światowym),  

- na 79 Uniwersytet Zielonogórski (1446 w rankingu światowym),      

- na 93 Uniwersytet w Białymstoku (1581 w rankingu światowym),      

- na 100 UMCS w Lublinie (1654 w rankingu światowym). 

   Mojego nie ma. 

W rankingu WEB-ometrycznym nie znalazł się ani jeden Polak, którego IH wyniósłby min.100. Dotyczy to wszystkich dziedzin nauk. Nie ma na tej liście także polskiej uczelni, ani uczonych z Polskiej Akademii Nauk.    


13 września 2020

W szkolnictwie - constans

 

    Specyfika systemu oświaty, jak i innych usług publicznych polega na tym, że decyzje podejmowane dziś, owocują w dalszej perspektywie czasowej. Silny nacisk doraźnych interesów (polityków, urzędników, związków zawodowych) paraliżuje proces zmian i opóźnia konieczne decyzje. 

Prowadzący badania zogniskowane na polityce oświatowej wprawdzie dostarczają przesłanki dla podejmowania decyzji przez władze państwowe, ale te wcale nie są nimi zainteresowane. Zdradził to zastęca rzecznika prasowego PiS -  Radosław Fogiel w wywiadzie dla RMF odpowiadając na pytanie, dlaczego PiS zatrudnia nomenklaturę partyjną i członków jej rodzin w państwowych spółkach:

Z podobnym problemem mierzyliśmy się, kiedy sprawowaliśmy władzę w latach 2005-2007. Wtedy poszliśmy w kierunku eksperckim, w kierunku otwartych konkursów. Wtedy do zarządów spółek trafiali eksperci z rynku, osoby z tytułami naukowymi. Problem okazał się taki, że ich sposób myślenia o gospodarce i zarządzaniu był zupełnie sprzeczny z tym, co Prawo i Sprawiedliwość ma w swoim programie.     

Możemy się zatem nie martwić. W szkolnictwie częściowo publicznym, bo przecież programowo i organizacyjnie (ustrojowo) bezwzględnie podporządkowanym programowi partii PiS i jej koalicjantów, nic się nie zmieni w kierunku nowoczesnego i adekwatnego do dynamicznie zmieniającego się świata, także jego zagrożeń, kryzysów oraz perspektyw przetrwania ludzkości. Pozostaje nam diagnoza sprzed prawie pół wieku:  

Þ sposób świadczenia usług oświatowych nie zmienił się od wieków (klasa, nauczyciel, czas trwania jednostki lekcyjnej, grupa uczniów obsługiwana naraz przez jednego nauczyciela itp.);

Þ koszty oświaty rosną z biegiem czasu szybciej niż liczba uczniów, przy braku poprawy jakości świadczonych usług (dzieje się mimo wprowadzenia stopni awansu zawodowego nauczycieli, jak też różnorodnych, wygodnych przywilejów (zniżka godzin dla dyrektorów, związkowców itp., długie wakacje, urlopy na poratowanie zdrowia itp.).

Þ im więcej uczniów tym więcej nauczycieli, co z kolei zasadniczo podraża koszt jednostkowy, podobnie jak podział klas na zajęcia ze względu na płeć.

Þ przy niezmienionym sposobie nauczania nie można myśleć o obniżce kosztów edukacji publicznej.

Dydaktyka w quasi publicznym szkolnictwie w Polsce jest archaiczna. Kształci się dzieci i młodzież do świata przeszłości, a nie przyszłości. Nie zmieniają się metody i formy kształcenia, a styl pracy jest jak sprzed co najmniej pół wieku. 

Nadzór pedagogiczny jest zniewolonym, a zrazem przedłużonym ramieniem władzy partyjnej, która zna się na edukacji  tak, jak niektórzy ministrowie i wiceministrowie tego i poprzednich rządów znają się na sprawach podlegających zarządzaniu przez nich.        

Być może w niedalekiej przyszłości lepiej wykształcona młodzież, inteligentna, edukująca się przede wszystkim na koszt rodziców, zdobędzie właściwą oraz przydatną wiedzę i kompetencje poza własną szkołą. Ma chyba świadomość, że uczęszczanie do szkoły w obecnej wersji jest stratą czasu, bowiem tylko niektórzy nauczyciele są dla uczniów mistrzami, pedagogami o otwartych umysłach, transgresyjnymi i refleksyjnymi autorytetami.