15 sierpnia 2020

Profesor Marek Kwiek raportuje

 

W "Journal of Economic Surveys" czeka na opublikowanie artykuł profesora Marka Kwieka, który jest dyrektorem Center for Public Policy Studies UNESCO Chair in Institutional Research and Higher Education Policy UAM w Poznaniu.

Uczony postanowił przebadać wraz dr. Wojciechem Roszką bazę obejmującą 100 tys. polskich naukowców i ich wszystkich 400 tys. publikacji z ostatniej dekady. Interesował ich wskaźnik umiędzynarodowienia pracy naukowej w powyższym zakresie, bowiem u żadnego ze scientometrystów na świecie nie pojawił się wiek biologiczny dla całej populacji naukowców w danym kraju. 

Jak piszą w tym artykule:

Dysponujemy w Polsce wskaźnikiem uwzględniającym wiek dla wszystkich naukowców a także  znamy poziom intensywności współpracy międzynarodowej w skali dekady dla każdej osoby mając wszystkie publikacje w Scopus i ich pełne metadane.

Okazuje się, że są dziedziny (spośród 24 badanych), w których kobiety bardziej współpracują międzynarodowo niż mężczyźni..

 

Są dziedziny, w których odsetek kobiet współpracujących międzynarodowo jest większy niż odsetek mężczyzn.

Ponadto kobiety współpracują bardziej w ujęciu ogólnym, instytucjonalnym i krajowym - w tych trzech typach współpracy górują nad mężczyznami.

Najbardziej współpracują młodzi naukowcy - ale w ujęciu zagregowanym zawsze dominują mężczyźni - większy ich odsetek ma 1, 5, 10, 20 i 30 artykułów napisanych we współpracy międzynarodowej niż odsetek kobiet, przeważnie dwukrotnie większy.

Odsetek współpracujących waha się w zależności od wieku naukowców - ale zawsze jest wyższy dla mężczyzn niż kobiet, od 30 do 65 lat.

 

Natomiast ciekawe jest ujecie według dyscyplin: w wielu kobiety silniej współpracują, lub tylko młode kobiety silniej (lub tylko starsi mężczyźni naukowcy).

Takim przykładem jest paradoksalnie matematyka i fizyka - kobiety po 50-tce są bardziej umiędzynarodowione niż mężczyźni w tym samym wieku.

Te nieliczne, które są - i które przetrwały do tego wieku. Fizyka i matematyka mają w ogóle najmniejszy odsetek kobiet.

Zapewne wybrani na nowa kadencję rektorzy, dziekani, dyrektorzy instytutów i szkół naukowych wezmą pod uwagę powyższe dane przyglądając się sytuacji kadr we własnej uczelni. Na wykresach nie ma wyodrębnionej pedagogiki, podobnie jak socjologii czy nauk o polityce, gdyż te mieszczą się w naukach społecznych. Wydzielono z nich jedynie psychologię, która i tak marnie wygląda w tych analizach porównawczych.   

Zob. schemat: Percentage point differences between the overall share of female scientists and the share of female scientists involved in high-intensity international collaboration, all Polish internationally productive university professors, by ASJC discipline (five disciplines omitted: low counts) (in %).

 


Badania prof. Kwieka i dr. Roszki zostały opublikowane w najnowszym numerze „Times Higher Education”.  Życzę interesującej lektury oraz twórczego, umiędzynarodowionego roku akademickiego 2020/2021. 

Zastanawia mnie fascynacja danymi, które powierzchownie dotykają problemów nauki. Niczego bowiem nie są w stanie wyjaśnić, ani też nie da się z nich wyprowadzić żadnych prawidłowości. Jest to niewątpliwie fotografia pewnych zjawisk, ale dlaczego one mają taki a nie inny wymiar i zakres, to niestety już się z niej  nie dowiemy.

Doskonale natomiast służy różnym decydentom, administratorom, globalnemu biznesowi akademickiemu. Dzięki temu politycy mogą podejmować decyzje, co i kogo finansować, a może raczej, na kim i gdzie zaoszczędzić. Tylko po co? 

Czytam kolejne raporty z międzynarodowych badań. Publikacje są w pismach wycenionych na 100 i więcej punktów. Wartość wyników jest makulaturowa. Metodologia badań jest ukryta, ale jak dotrzemy do narzędzi diagnostycznych, to widzimy, że statystyczna obróbka danych przesłania fundamentalne błędy logiczne i merytoryczne. 






14 sierpnia 2020

Maturonienormatywni

 


Jak to dobrze, że  za tak niski wynik egzaminu maturalnego nie odpowiadają tegoroczni abiturienci. Już się martwiłem, że przegranym nie z ich winy dojdzie dodatkowy powód do depresji, a może i tragicznych w skutkach jej następstw. 

Jaki kochany jest minister edukacji - Dariusz Piontkowski, że nie ma do nich pretensji i żalu. Dzięki temu zarówno młodzi dorośli, choc bez świadectwa dojrzałości, jak i ich rodzice mogą spokojnie zasnąć. Co tam matura. Już mamy w sieci zdjęcia tych, co to bez matury osiągnęli wielki sukces życiowy. Świetnie zarabiają, a nawet są idolami rówieśników oraz ich młodszych koleżanek i kolegów.   

Nie matura lecz chęć szczera zrobi z każdego sukcesu "oficera".  Nawet sprzątaczka w szkole - z całym szacunkiem i podziwem, że w ogóle jeszcze utrzymuje się takie etaty, bo przecież uczniowie z nauczycielami mogliby sami sprzątać po sobie, jak w domu - zarabia więcej od nauczyciela i dyrektora szkoły. Wybierzcie sobie z załączonej galerii, kim chcielibyście zostać, bez matury. 

Minister jest tym jedynym, który wie, że tegoroczni maturzyści naprawdę mogli, potrafili, chcieli mieć lepsze wyniki z egzaminu państwowego, ale ... to, że prawie jedna trzecia z nich go nie zdała, nie jest spowodowane ich winą. Winni są strajkujący rok temu nauczyciele. Gdyby nie ten paskudny strajk, to  w tym roku młodzież nie miałaby żadnego problemu, a maturę zdałoby co najmniej 90 proc. nastolatków, jak nie więcej. 

Oni tak przeżywali ubiegłoroczny strajk nauczycielski, tak zacięli się w sobie, tak bardzo stracili zaufanie do swoich nauczycieli, że postanowili zrobić im na złość i nie uczyć się. Na złość ZNP podjęli decyzję, że w tym roku  nie przyłożą się do matury. Minister zaś o innej porze dnia podał jeszcze inny powód niepowodzeń: "Jego zdaniem część zdających zlekceważyła egzamin maturalny i nie wykazała się samodyscypliną."

Tymczasem młodzież mamy wspaniałą, co widać na patriotycznych, narodowych manifestacjach. Ona kiedyś uczyła się dużo, bardzo dużo. Globalni nastolatkowie, milenialsi, młodzi spod znaku B, G, L, T, X, Y, Z, czy jak tam jeszcze można ich symbolicznie ująć, by oddać właściwą treść intrasubiektywnych mocy, potencjałów oraz maturonienormatywnych motywacji, intensywnie uczyli się całe ranki, a od południa do wieczora rozpamiętywali ubiegłoroczną zdradę profesorów. 

W tym roku mieli ostatnią szansę, żeby wyrazić swój sprzeciw wobec nauczycieli, którzy strajkowali. To przez nich mieli zaległości, nieprzerobiony materiał. Do tego jeszcze premier zamknął im szkołę. No i dobrze. Przecież wiadomo, ze do szkoły nie  chodzi się po to, by się w niej uczyć. 

Rodzice zaś wiedzą, że minister naprawdę bardzo się starał. Nawet zlikwidował jedną z najtrudniejszych części matury, jaką dotychczas ponoć był egzamin wewnętrzny. To w jego trakcie nauczyciele mieli okazję, by pokazać, kto ma w szkole władzę i co sądzą o postawach niektórych obiboków. Dziękujemy ministrowi za jego wyrozumiałość i potępienie nauczycielskiego strajku oraz tych, którym nie chciało się z powyższych powodów zdyscyplinować ciała i umysłu. Po co?

 


13 sierpnia 2020

Powrót dzieci do przedszkoli i szkół jest konieczny


W Niemczech nie ma ministerstwa edukacji narodowej, gdyż tą dziedziną zajmuje się Ministerstwo Kultury. Słusznie. Edukacja jest inkulturacją, a zatem nie ma potrzeby i nie powinno się czynić z niej odrębnej sfery życia dzieci, młodzieży i osób dorosłych. To w krajach postsowieckich utrzymuje się odrębność oświaty i centralizm edukacyjny od innych  sfer życia publicznego, które kluczowe są dla funkcjonowania i rozwoju społeczeństwa. 

W najnowszym "Tygodniku Powszechnym" dyplomata, menedżer kultury i wydawca - Paweł Potoroczyn przywołuje anegdotę o Miłoszu: Po powrocie do Polski dziennikarz pyta sędziwego poetę:"Jak byłaby pana pierwsza decyzja, gdyby został pan ministrem kultury?", na co Miłosz odpowiada: "Przywróciłbym grekę w szkołach". Ależ to jest w gestii ministra edukacji", zauważa dziennikarz. "O, to teraz są osobno?" - dziwi się Miłosz. [Spoidło wielkie, TP, 2020 nr 33, s. 18]    

Dzisiaj nikogo to nie dziwi, bo edukacja w Polsce nie jest częścią kultury. Natomiast jest nią w Niemczech. Tam, każdy kraj związkowy (Land) ma własny system edukacji, który jest odpowiednio wysoko finansowany i drożny w każdym zakresie (pionowo i poziomo). Dzięki temu  można zmieniać miejsce zamieszkania, a tym samym także placówkę edukacyjną kontynuując proces uczenia się. 

W każdym Landzie zarządza szkolnictwem odpowiednik krajowego ministerstwa kultury, dzięki czemu wydatki na edukację są adekwatne do terytorialnych warunków, potrzeb i oczekiwań ludności. Jakie zatem planuje się rozwiązania w związku ze zbliżającym się rozpoczęciem nowego roku szkolnego? 

Tak np. w Nadrenii Północna-Westfalia, która jest największym krajem związkowym w tym państwie, podjęto już decyzję, że wszyscy idą do szkół, ale obowiązek noszenia w nich maseczek będzie dotyczył jedynie uczniów od klasy piątej wzwyż.  

Przyjęto wskaźnik zdiagnozowanych przypadków, który jest niski, a zatem nie powinien skutkować zagrożeniem dla zdrowia  dzieci, jeśli na podstawie badań przesiewowych wynosi on poniżej 25 osób z wynikiem pozytywnym na 100 tys. testowanych osób; średni poziom zagrożenia ma miejsce, kiedy wynik mieści się w granicach 25-50 osób zdiagnozowanych pozytywnie na 100 tys. przypadków, zaś jest wysoki - powyżej 50 zakażonych osób. Tym samym, jeśli nastąpi gwałtowny wzrost zachorowań, to trzeba będzie adekwatnie reagować w danym środowisku wprowadzając odpowiednie obostrzenia sanitarne. 

Z badań klinicznych w Bochum, Lipsku i Dreźnie wynika, że najniższy wskaźnik zarażeń COVID-19 występuje u dzieci do 10 roku życia. Tym samym nic nie stoi na przeszkodzie, by mogły one chodzić do przedszkoli i szkół. W czasie zajęć w klasach początkowej edukacji maseczki nie są obowiązkowe. Wszyscy muszą je nosić w czasie przerw, na korytarzu szkolnym.  Nie wolno prowadzić zajęć dydaktycznych w pomieszczeniach, które nie były wietrzone.       

Natomiast w Saksonii każdy nauczyciel i uczeń sam będzie decydował o tym, czy będzie nosił w trakcie zajęć szkolnych maseczkę, czy nie. Nie ma takiego obowiązku. Konieczne jednak jest jej zakładanie, kiedy uczeń przemieszcza się na terenie szkoły, jest poza własną salą lekcyjną. W Brandenburgii wprowadzono obowiązek noszenia maseczek ochronnych na usta i nos, zarówno w trakcie zajęć lekcyjnych, jak i w czasie pauz lekcyjnych. 

Zaleca się, by w sytuacji wysokich temperatur danego dnia  dzielić lekcje na krótsze okresy i robić częściej przerwy celem lepszego wietrzenia pomieszczeń i stworzenia uczniom oraz nauczycielom większego komfortu psychicznego przez możliwe schładzanie organizmu.  Wszyscy powinni jak najczęściej myć ręce wodą z mydłem.       

Zdaniem medyków, naukowców z Uniwersytetu w Hamburgu szkoły muszą być dostępne dzieciom i młodzieży, gdyż ich zamknięcie w dłuższej perspektywie czasowej skutkuje większymi zagrożeniami dla ich zdrowia oraz rozwoju. Z badań wynika, że w niepokojącym zakresie wzrasta u dzieci i młodzieży zakres problemów o charakterze psychicznym i fizycznym. Dzieci mają trudności z zaśnięciem, uskarżają się na bóle głowy i brzucha. Lockdown rzutuje też na zwiększający się zakres przemocy domowej, konfliktów wynikających z obciążeń rodziców, którzy są  także zmuszeni do pracy zdalnej.  

Uczniowie powyżej 10 roku życia powinni jednak nosić w szkole maseczki ochronne przede wszystkim w tych miejscach, w których nie da się zachować odpowiedniego dystansu fizycznego między nimi. Jednak w sytuacji wysokiego stopnia zachorowań (>50 na 100 tys.) nie powinno się prowadzić zajęć z kultury fizycznej. 

Ochrona przed zarażeniem dotyczy nie tylko uczniów, ale także nauczycieli. Niemieccy lekarze zwracają uwagę na to, że ok. 30 proc. nauczycieli należy do grupy ryzyka, przy czym wskazują na to, by nie traktować tej grupy zawodowej w jakiś szczególny sposób. Mogą oni bowiem zarazić się nie w szkole, ale w środkach komunikacji miejskiej, w sklepie, na ulicy itp.    

Uczniowie powinni wrócić do szkół, gdyż edukacja w systemie zdalnym, jedynie online jest nieskuteczna. Wyłącza bowiem z procesu uczenia się wiele zmysłów, które są konieczne do lepszego poznania, zrozumienia i doświadczenia tego, co jest istotne dla ich rozwoju. Dzieci i młodzież potrzebują bliskości społecznej, doznań w środowisku społecznym. 

Lekarze nie ukrywają, że dzieci i młodzież mogą być bezobjawowymi nośnikami wirusa, ale tego nie da się uniknąć. Brutalna prawda jest taka, że mogą zarazić nim starszych członków swojej rodziny. Z tego jednak powodu nie wolno ich zatrzymywać w domu odcinając od środowiska codziennego życia i obowiązków.  

Jak będzie w Polsce? Już wiemy. Wczoraj ogłosił to minister edukacji. 

    


(źródła: 1) Selbstverständlich können auch Kinder das Virus übertragen"; 2) NRW hält an Maskenpflicht im Unterricht fest; rys. z Fb).