19 marca 2020

Komisje habilitacyjne powinny pracować normalnie, czyli online




Zgodnie z prawem od 1.10.2011 r. istnieje możliwość prowadzenia obrad komisji habilitacyjnej online. Jako przewodniczący komisji zobowiązuję sekretarza komisji do tego, by zabezpieczył w siedzibie swojej uczelni dostęp do kodowanej transmisji obrad komisji, dzięki czemu znacznie obniżyły się koszty postępowania habilitacyjnego.

Czterech członków komisji, których wciąż jeszcze wyznacza Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów - w związku z falą wniosków, które składane były do 30 kwietnia 2019 r. - jest spoza uczelni prowadzącej postępowanie a także spoza uczelni zatrudniającej habilitanta, jeśli jego postępowanie prowadzone jest poza nią. Tym samym podmiot prowadzący postępowanie może nie pokrywać kosztów delegacji recenzentów-profesorów, jeśli skorzystają z lokalnych centrów informatycznych w swoich uczelniach!

W sytuacji zagrożenia wirusowego tym bardziej powinniśmy wykorzystywać komunikację elektroniczną rezygnując nawet z łącza kodowanego na rzecz transmisji via aplikacja na domowym laptopie czy komputerze. Trzeba zrobić wszystko, co jest tylko możliwe, by czas przerwy w odbywaniu zajęć dydaktycznych nie zakłócił postępowań habilitacyjnych, gdyż i tak ponad tysiąc osób wciąż jeszcze czeka na rozpatrzenie ich wniosku i ocenę osiągnięć naukowych.

Przypominam: ROZPORZĄDZENIE MINISTRA NAUKI I SZKOLNICTWA WYŻSZEGO z dnia 22 września 2011 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodach doktorskich, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora:

§ 15.
(...)

2. Obrady komisji habilitacyjnej mogą odbywać się w formie wideokonferencji, chyba że habilitant złoży wniosek o przeprowadzenie głosowania w trybie tajnym, zgodnie z art. 18a ust. 9 ustawy.

Ustawodawca nie określił, za pośrednictwem jakiego komunikatora może być prowadzona wideokonferencja. Dotychczas staraliśmy korzystać z systemu kodowanych łącz Pionier. W sytuacji pandemii można korzystać ze Skype'a, Zoom'a, czy Teams'a.

Jeszcze w kwietniu - jak dobrze pójdzie - Centralna Komisja wyznaczy ostatnie składy komisji habilitacyjnych dla tych kandydatów, którzy składali wnioski do 30 kwietnia 2019 r. Sekcja Nauk Humanistycznych i Społecznych CK zdążyła jeszcze na początku marca br. wyznaczyć kolejną setkę takich wniosków, a czeka kolejna grupa z wszystkich dyscyplin naukowych obu dziedzin. Niektóre sekcje w ogóle nie odbyły w marcu posiedzenia ze względu na pandemię i związane z nią ograniczenie kontaktów.

Wielu profesorów otrzymało już pismo z Kancelarii Prezydenta o nadaniu im przez A. Dudę tytułu naukowego profesora. Są wśród nich także profesorowie pedagogiki. Niezależnie od terminu uroczystego wręczenia im nominacji, poinformuję o tym czytelników bloga w najbliższych dniach.

18 marca 2020

Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego


Przed nami dopiero początek fali zachorowań, toteż nikt już chyba nie wątpi w to, że przedszkola i szkoły muszą być zamknięte na dłuży czas, aniżeli wskazany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.

Po tygodniu wreszcie opublikowano na rządowym portalu pierwsze materiały dydaktyczne do samokształcenia dla uczniów wszystkich roczników szkolnych. Długo to trwało, ale zawsze lepiej późno niż wcale. Od ogłoszenia przerwy w zajęciach szkolnych resort publikował jedynie wykaz stron internetowych z zamieszczonymi na nich różnymi materiałami dydaktycznymi. Bez składu i ładu.

Tym razem chwalę zaangażowanych w e-edukację specjalistów za to, że nareszcie na stronie www.gov.pl/zdalnelekcje można znaleźć propozycje do uczenia się dla uczniów wszystkich klas szkoły podstawowej i ponadpodstawowej, które są zgodne z aktualną podstawą programową. To treści, które mogą być wykorzystane w trakcie zdalnego nauczania. Nie jest ich wprawdzie zbyt wiele, ale na bezrybiu...


Byłoby dobrze, żeby nauczyciele przejrzeli te materiały i wykorzystali do pokierowania pracą swoich uczniów. Cieszę się, że resort edukacji wreszcie odsłonił małą, ale wartościową cząstkę e-dydaktycznych zasobów.

Gorzej natomiast wypada sam minister - Dariuszu Piontkowskim, który operuje w wywiadach medialnych banałami. Udzielony przez niego jeden z wielu wywiadów odsłania mizerię szefa resortu:

Oto powiada:

Przechodzimy tak naprawdę rewolucję technologiczną. Ta nadzwyczajna sytuacja doprowadziła do tego, że przestawiamy się tam, gdzie jest to możliwe, na pracę zdalną. I to samo trzeba będzie zrobić w edukacji. Nie na stałe, tylko na ten wyjątkowy czas.

Skoro nauczyciele mają się przestawić na e-edukację tylko tymczasowo, na ten wyjątkowy czas, to po co mają się uczyć nowych technik zarządzania informacją, komunikacji online, pośredniej aktywizacji uczniów? Wszystko i tak wróci do "kredy i tablicy". Drodzy uczniowie, zgodnie z dewizą ministra: znowu sobie jakoś poradzić. Rewolucji w edukacji szkolnej nie będzie. Nie martwcie się, wszystko wróci w stare koleiny.

Minister: "Oczywiście. Planowaliśmy szkolenia dla nauczycieli, które bardzo dobrze przygotowałyby ich do pracy zdalnej, do wykorzystania nowoczesnych środków przekazu, do strony e-podręczniki.pl, która moim zdaniem będzie podstawą do tego, aby przygotować zajęcia dla uczniów."

Przez pięć lat planowali i jeszcze w całości nie zrealizowali tego planu! Gdzie jest ta cyfrowa szkoła? Gdzie są wydane na ten program miliony złotych? Szkoła musi być "analogowa", a nie cyfrowa.

Jak powiada minister: "My natomiast teraz staramy się tak zorganizować pracę szkoły, aby uczniowie na tym nie tracili. I wydaje się, że jest to możliwe, bo dziś większość uczniów, większość nauczycieli nawet z domu jest w stanie kontaktować się przez internet." Większość? Czyżby? Nie czytał minister raportu o stanie cyfryzacji szkolnictwa publicznego?

Minister proponuje, by uczniowie sami sięgali (...) do arkuszy maturalnych czy egzaminacyjnych, które były w poprzednich latach, dlatego między nimi podajemy także stronę Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, gdzie dostępne są wszystkie arkusze wraz z rozwiązaniami. Moim zdaniem jest to bardzo dobra forma powtórzenia materiału przed kolejnymi egzaminami.

To po co w ogóle jest szkoła, nauczyciele, urzędnicy resortu edukacji, kuratorzy oświaty itd.? Równie dobrze i bez pandemii uczniowie mogliby sobie sami zaglądać na strony CKE i rozwiązywać testy maturalne czy inne. Tylko kto ich nauczy, kto skoryguje ich niewiedzę, błądzenie, wyrówna ich braki? Sami? Czy na płatnych korepetycjach online?

Oto Klasyka języka centralistycznego urzędnika:

* "Chcemy, aby ...";

* "Komunikaty już poszły do szkół, będziemy je w kolejnych dniach przypominali";

* "I chcemy, żeby ...";

* "Uczniowie mogą przecież ...";

* "Decyzja nie będzie zależała ode mnie, bo ...";

* "My natomiast teraz staramy się tak zorganizować pracę szkoły, aby ...";

* "...ale i my nauczyciele nie powinniśmy...";

* "Dlatego też mówimy, że ...";

* "Przypomnę, że ...";

* "Nie wydaje się ...";

* "Tam, gdzie jest to możliwe,... .

* ...w przypadku nauczycieli, trzeba im dać możliwość ....";

* "Chcieliśmy uniknąć ...";

* "...wprowadziliśmy zapisy...";

* "Na razie widać, że udaje nam się to zrobić...";

Jest też w tym wywiadzie polityczna propaganda, bo takie zapewne ma minister wytyczne. Ma chwalić rząd i jego wyjątkowa sprawność na tle rządów innych państw. I tak nikt tego nie sprawdzi i nie porówna, bo nie ma takich narzędzi. No więc wygłosił: "Na razie widać, że udaje nam się to zrobić. Decyzje rządu wyprzedzają większość decyzji rządów europejskich. Kilka dni temu miałem okazję rozmawiać z ministrami edukacji z całej Unii Europejskiej. Zaledwie 1/3 z nich podjęła podobne decyzje jak polski rząd - niektóre dopiero po decyzji naszego rządu, inne dopiero się nad tym zastanawiają, a niektóre z tych rządów w ogóle uważają, że tego typu decyzje są niepotrzebne. To może się skończyć dla wielu osób tragicznie.
Na szczęście u nas jest inaczej
."

Niechby szef resortu powiedział coś krytycznego na temat katastrofalnego stanu nieprzygotowania szkolnictwa publicznego do edukacji zdalnej, to natychmiast wyleciałby z PiS. A tak ma szansę na jesienną premię.

W tej sytuacji podoba mi się propozycja dydaktyczna katechety w jednej ze szkół podstawowych: Dzień dobry! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! 1P5,7 "Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was".




17 marca 2020

Uniwersytety jako przedsiębiorstwa produkcyjne


Profesor Marek Kwiek stawia w swoim artykule w Nauka i Szkolnictwo Wyższe (1-2/2019) pytanie: Kim są najbardziej produktywni polscy naukowcy w niezróżnicowanym i niekonkurencyjnym systemie nauki? Jedno nie ulega wątpliwości, a mianowicie to, że opublikowanie tekstu na łamach tego periodyku radykalnie obniża poziom produktywności autora, gdyż NiSW nie znajduje się w wykazie czasopism punktowanych. Jeszcze do końca 2018 r. czasopismo to znajdowało się w wykazie B, co skutkowało przyznaniem autorom 6 punktów. Od 20019 r. jest już tylko marne 5 punktów.

No tak, ale tekst M. Kwieka nie jest marny, co tylko potwierdza paradoks, z którym muszą żyć naukowcy w naszym kraju (w odróżnieniu np. od uczonych z innych krajów UE). Ci, którzy są tytanami pracy naukowej, mają wysoką produktywność publikacyjną, mogą pozwolić sobie na zamieszczanie artykułów nawet w takich czasopismach jak powyższe. I całe szczęście, że to czynią, bo inaczej musielibyśmy poszukiwać analiz tego badacza w periodykach zagranicznych (np. Scientometrics 2018).

To, czym zajmuje się prof. M. Kwiek ma charakter analiz danych statystycznych, których dokonuje na polskiej próbie liczącej 3700 osób – na tle porównawczym z produktywnością naukowców z pozostałych 10 krajów europejskich (17000 osób). Do badań pobrał górne 10 procent polskich naukowców akademickich pod kątem ich produktywności, by poszukać predyktorów przynależności do tej grupy. Zastanawia się nad tym, co ich wszystkich łączy? Jak pracują? Czym różnią się od pozostałych naukowców? "Produktywność jest tu funkcją liczby publikacji i ich jakości (quantity and quality)."

Wniosek z badań płynie dość oczywisty, a mianowicie, że ci, którzy piszą dużo i dużo publikują są najczęściej cytowani (ich rozkład jest zawsze wysoce asymetryczny), podobnie jak ci, którzy mało piszą i niewiele publikują nie osiągają większych sukcesów w nauce, gdyż nie są cytowani. Nie jest to jednak gra o sumie zerowej, jak sugeruje to w swoich wnioskach prof. M. Kwiek, bowiem w nauce nie ma blokad na publikacje. Wydaje się nawet fatalne naukowo rozprawy, obciążone poważnymi, fundamentalnymi wprost błędami metodologicznymi czy/i teoretycznymi. Nie jest zatem tak, że jak pseudonaukową książkę opublikuje jeden uczony, to już pozbawi wydania książki drugiego. Ta zasada ma rzecz jasna miejsce jedynie w czasopismach, i to głównie ze względu na ich objętościowy limit. Te także publikują buble.

Poznański pedagog uważa jednak, że mała produktywność jednych powoduje z czasem pogłębianie się nierówności w dostępie do zasobów (środków, ludzi, infrastruktury i czasu przeznaczonego na badania), a dalej także prowadzi do nierównomiernej dystrybucji zasobów, co – pogłębia początkową nierównomierność osiągnięć. Trzeba zatem coś uczynić w naszych uczelniach, by słabszych "wyciągać za uszy" do góry, by nie pogłębiali nierówności, tylko stawali się akademickimi stachanowcami. Tyle tylko, że niektórzy nie potrafią, nie mogą, nie chcą, nie są w stanie. Produkcyjnie biedni stają się coraz biedniejsi. I co z tego?

Ano nic. Rektorzy, dziekani czy dyrektorzy instytutów naukowych - zainfekowani polityką socjalną i relacjami towarzyskimi z nieproduktywnymi nauczycielami akademickimi - utrzymują "proletariuszy" na stanowiskach adiunktów, a nawet awansują ich na stanowiska profesorów uczelnianych, gdyż nie chcą, by uniwersytet stawał się przedsiębiorstwem produkcyjnym. Pomogła im w tym nowelizacja ustawy prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (KDN), w wyniku której produktywność naukowa została radykalnie i strukturalnie zmniejszona!

W artykule M. Kwieka zawarte są interesujące dane. Okazuje się bowiem, że wśród naukowców (...) połowa z tych, którzy nie współpracują międzynarodowo, również nie współpracuje w kraju. Efekt ten jest zróżnicowany w różnych dziedzinach; około dwóch trzecich miejscowych w naukach humanistycznych i społecznych nie współpracuje ze sobą również w kraju – innymi słowy, w miękkich dyscyplinach akademickich dominuje model „samotnego uczonego” (63,3% miejscowych w tych dyscyplinach nie prowadzi również współpracy krajowej w badaniach). Największy odsetek naukowców współpracujących ze sobą na poziomie krajowym dotyczy nauk przyrodniczych (71,6%). (s. 75) Jest to skorelowane z publikowaniem własnych rozpraw w języku obcym.

Naukowcy nie mają publikować dużo, tylko jeden tekst rocznie, ale za to w wysoko punktowanym wydawnictwie lub czasopiśmie naukowym. Co z tym faktem uczyni prof. M. Kwiek za kilka lat? Zapewne dojdzie do wniosku, że w wyniku "reformy" nastąpił totalny krach na giełdzie akademickiej produkcji.

Inna kwestia, to problem indywidualnego awansu naukowego. Ten wymaga wysokiej produktywności i cytowalności rozpraw. Jak zarządzający uczelniami sięgną do artykułu M. Kwieka, to być może czeka nas poważna zmiana w akademickiej polityce kadrowej oraz zwiększenia nakładów na badania naukowe w fazie preparacyjnej, konceptualizacyjnej. Autor łamie istniejące błędne przeświadczenia na temat tego, że im młodszy naukowiec, tym jest większy poziom internacjonalizacji jego badań.

Tak nie jest. Co jest równie ciekawe, to uchwycenie empiryczne zależności między wiekiem, a nawet płcią uczonego a także jego produktywnością. Otóż przechodzenie na emeryturę profesorów w wieku 65/67 lat pogłębi kryzys w sferze produktywności i internacjonalizacji nauki.Poza uczelniami, na emeryturze prowadzą badania na własny koszt lub kształcą w szkołach prywatnych, ale nie liczą się już w ocenie i prestiżu uczelni państwowych, z której odeszli. Kto na tym traci?