27 listopada 2019

Tomasz Gmerek z UAM profesorem tytularnym nauk społecznych


(fot. Krzysztof Sitkowski)

Częste wyjazdy w listopadzie na konferencje naukowe sprawiły, że zaniedbałem monitorowanie nominacji nauczycieli akademickich na tytuł naukowy profesora. Odbywają się one tak nieregularnie, że trudno jest przewidzieć, czy już takowa miała miejsce, czy może dopiero nastąpi w najbliższej przyszłości. Listopadowa uroczystość była dwudziestą drugą w trwającej już cztery lata prezydenckiej kadencji Andrzeja Dudy.

Z dużą radością odczytałem komunikat Kancelarii Prezydenta RP o nominacjach profesorów, które miały miejsce w dn. 6 listopada 2019 r., gdyż wśród nowych profesorów nauk społecznych znalazł się TOMASZ GMEREK, wybitny komparatysta, autor znakomitych monografii z pedagogiki porównawczej, które pięknie wpisują się w najlepsze tradycje poznańskiej szkoły badań w tej dyscyplinie profesorów Eugenii Potulickiej i Zbyszko Melosika.

Miałem przyjemność recenzowania dysertacji doktorskiej T. Gmerka, a także uczestniczenia w jego przewodzie habilitacyjnym, toteż z tym większą satysfakcją odebrałem uzyskanie przez tego pedagoga tytułu naukowego profesora. W pełni nań nie tylko zasłużył, ale wypracował swoimi dziełami, aktywnością naukowo-badawczą, organizacyjną i dydaktyczną na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu.

Są doktorzy habilitowani, których dorobek naukowy jest powszechnie znany nie tylko recenzentom, ale szerokiemu gronu specjalistów – w tym przypadku w subdyscyplinie pedagogika porównawcza i socjologia edukacji - zanim jeszcze zostały one przedstawione w procedurze awansu naukowego na tytuł naukowy profesora.

W przypadku prof.Tomasza Gmerka (ur. 31.10.1977 w Poznaniu) mamy do czynienia z rzeczywiście wyjątkową i godną podkreślenia na wstępie sytuacją, że jego najwyższej jakości publikacje już stały się kanonem obowiązkowych lektur naukowych w ramach kształcenia na kierunku pedagogika oraz – co jest w tym przypadku niezwykle istotne – podstawowymi źródłami w konstruowaniu projektów badawczych przez kolejne pokolenia naukowców.

Reprezentowana przez prof. T. Gmerka dyscyplina nauk pedagogicznych wymaga szczególnych kompetencji – wysokiej znajomości języków obcych, dzięki którym staje się możliwe kompetentne korzystanie z źródeł naukowych, zdolności i umiejętności do diagnozowania edukacji w obcych kulturach, z uwzględnieniem ich uwarunkowań historycznych, społeczno-politycznych i gospodarczych, a szczególnie oświatowych.

Nie są to łatwe studia badawcze, choć wydawałoby się, że bardzo atrakcyjne poznawczo, gdyż muszą przede wszystkim wznosić się na poziom makroanaliz, by w ich kontekście można było dostrzec interesujące badacza zjawisko czy kluczowy problem pedagogiczny dla zrozumienia istoty, uwarunkowań i rzeczywistej jakości edukacji w obcym kraju czy porównawczo w kilku krajach.

Jestem pod wrażeniem wysokiej jakości dorobku naukowego prof. Tomasza Gmerka, który udowodnił znakomitą znajomość nie tylko własnej subdyscypliny pedagogicznej, wyjątkową kulturę badawczą i rzadko spotykaną konsekwencję oraz spójność własnego warsztatu metodologicznego, ale także potwierdził rzeczywistą znajomość zagadnień, będących przedmiotem jego dociekań.

Niewątpliwie, jest przedstawicielem zupełnie nowej generacji komparatystów, dla których nie jest istotne powielanie typowych dla większości jego poprzedników schematów analiz wybranych systemów oświatowych. Tego typu zadanie miałoby przecież jedynie charakter deskryptywny.

Profesor skupia się w swoich badaniach na jednej z najważniejszych we współczesnym świecie społecznej funkcji szkolnictwa i wynikających z jej realizacji następstw. Jako komparatysta wykazuje, że wymaga od siebie czegoś więcej, niż tylko prostej rekonstrukcji uwarunkowań wybranego spośród państw europejskich systemu szkolnego. Sięga po metodę jukstapozycji, by badać zjawiska oświatowe we właściwych dla nich kontekstach, dzięki czemu możliwe stało się dokonywanie prawomocnego ich zestawienia porównawczego.

Poznański komparatysta zastosował w swoich badaniach najważniejszą dyrektywę metodologiczną, jaką jest dociekanie prawdy na podstawie rozległej znajomości problematyki socjologicznej i pedagogicznej w zakresie procesów stratyfikacyjnych w i z udziałem edukacji.

Tego typu badania są potrzebne wszystkim pedagogom, socjologom, ale i politykom oświatowym, gdyż wprowadzają szeroko rozumianą konfrontację o charakterze porównawczym do zrozumienia uwarunkowań i istoty kształtowania się nowej rzeczywistości wychowawczej także w naszym kraju.

Od samego początku kariery naukowej interesowały go wzajemne relacje między edukacją a społeczeństwem, ze szczególnym zwróceniem uwagi na rolę, jaką odgrywają szkoły (w tym także kredencjały akademickie) w procesach stratyfikacyjnych. Słusznie przyjął założenie, że zrozumienie mechanizmów „rozmieszczania” osób na drabinie społecznej wymaga uprzednich badań makropolityki oświatowej państw, w których wykorzystuje się placówki oświatowe jako instrument selekcji, jak i na poziomie mezo- i mikro, by przez pryzmat typów i funkcji instytucji oraz osiągnięć szkolnych osób uczących się dostrzec wpływ formalnego (wy-)kształcenia na ich dalsze losy.

Badania T. Gmerka wpisują się w bogatą tradycję tak właśnie ujmowanej polskiej komparatystki poprzedników jak Sergiusz Hessen, Bogdan Nawroczyński, Tadeusz Wiloch, Jan Konopnicki, Anna Mońko-Stanikowa czy współczesnych badaczy tej subdyscypliny, jak Czesław Kupisiewicz, Ryszard Pachociński, Zbyszko Melosik i Eugenia Potulicka. Za każdym razem, wybierając kraj czy obszar do własnych badań, dokonuje zogniskowanej na głównym problemie badawczym kwerendy literatury przedmiotu, by przebić się przez gigantyczny zbiór informacji o kształceniu i wychowaniu w interesujących go krajach. Szuka prawidłowości, które są w każdym z interesujących go państw i społeczeństw wspólne, powszechne i uniwersalne, ale także uwzględniają to, co jest w nich swoiste.

Co ważne, w rozprawach T. Gmerka mamy głęboki wgląd w politykę edukacyjną wiodących - ze względu na uzyskiwane przez absolwentów szkół w świecie, a przecież europejskich - państw, dzięki któremu poznajemy kluczowe prawidłowości determinujące określone sukcesy uczniów oraz przyczyny prowadzące do niepożądanych społecznie strat szkolnych dzieci i młodzieży. W tym też sensie można powiedzieć, że prof. T. Gmerek jest epigonem koncepcji prekursora badań komparatystycznych, jakie były charakterystyczne dla Marca-Antoine’a Jullien de Paris.

Jako komparatysta nie poznawał interesujących go systemów oświatowych w oparciu jedynie o literaturę, do której dzisiaj jest już dużo łatwiejszy dostęp, ale przede wszystkim odbywał długie podróże i staże naukowe w wybranych do badań państwach, by gromadząc w nich odpowiednie źródła wiedzy, uczynić swoją diagnozę nauką niemal już pozytywną. Nie uniknął przy tym wartościowania zjawisk społecznych, które w tym przypadku, choć wyraźnie nawiązuje do neolewicowych teorii i ideologii socjaldemokratycznego egalitaryzmu we współczesnych naukach społecznych.

Jego diagnozy mają charakter twórczych wartościowań, gdyż docieka nie tylko doniosłości zdarzeń i rozwiązań oświatowych, ale poszukuje także odpowiedzi na pytanie, jakie są szanse, by możliwe było w danym państwie optymalizowanie jego polityki oświatowej. Poznanie prawidłowości interesujących prof. T. Gmerka procesów ma ogromne znaczenie zarówno dla teoretycznych podstaw pedagogiki, jak i mogłoby mieć znaczenie dla praktyki edukacyjnej w naszym kraju. Niestety, politycy oświatowi z MEN koncentrowali się w czasie swoich bezowocnych dla krajowych reform podróży zagranicznych chyba na kwestiach krajoznawczych.

Wśród monografii naukowych tego autora są tak znakomite studia, jak:

Edukacja i stratyfikacja społeczna, (red.) Poznań: WN UAM 2003.

Szkolnictwo wyższe w krajach skandynawskich. Studium z pedagogiki porównawczej, Poznań: Wydawnictwo WOLUMIN 2005.

Społeczne funkcje szkolnictwa w Finlandii. Studia i Monografie Wyższej Szkoły Humanistycznej w Lesznie, Poznań-Leszno 2007.

Problemy nierówności społecznej w teorii i praktyce edukacyjnej, współautorką Agnieszka Gromkowska-Melosik, Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2008.


Edukacja i nierówności społeczne. Studium porównawcze na przykładzie Anglii, Hiszpanii i Rosji Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2011.

Edukacja i tożsamość etniczna mniejszości w obszarach podbiegunowych (studium socjopedagogiczne), Poznań: WN UAM 2013.


Profesor T. Gmerek należy do czołówki polskich pedagogów, którzy środki na realizację projektów badawczych uzyskiwali w ogólnopolskich konkursach MNiSW oraz NCN:

Grant KBN nr 2H01 F0 4922 (promotorski – promotor: prof. zw. dr hab. Zbyszko Melosik), tytuł: Społeczne funkcje szkolnictwa wyższego w krajach skandynawskich (studium z pedagogiki porównawczej) (w roli głównego wykonawcy)

Grant KBN nr H01 F0 2620, tytuł: Selekcyjna funkcja szkolnictwa w krajach Europy Zachodniej (w roli wykonawcy)

Grant MNiSW nr 2H01 F0 6629, tytuł: Problemy nierówności społecznych w teorii i praktyce edukacyjnej (w roli głównego wykonawcy)


Grant MNiSW nr N N106 065935, temat: Edukacja i tożsamość etniczna mniejszości w obszarach podbiegunowych (studium socjopedagogiczne) (w roli kierownika i głównego wykonawcy)

Każdy z powyższych projektów owocował nie tylko monografią naukową, ale i kolejnym awansem akademickim. Już jestem ciekaw, który obszar czy kraj będzie przedmiotem kolejnych badań komparatystycznych tego Profesora.

A skoro mowa jest o stratyfikacji społecznej, to przyznam, że nie skojarzyłem prasowych doniesień o rzekomej blokadzie przez prezydenta Andrzeja Dudę wybranych wniosków, które uzyskały bardzo pozytywną opinię w Sekcji I Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, dzięki czemu Prezydium CK mogło rekomendować je prezydentowi do dalszego procedowania.

Tymczasem w mediach pojawiła się informacja o odmowie prezydenta poparcia wniosku Centralnej Komisji o nadanie tytułu naukowego psychologowi, zastępcy przewodniczącego Komitetu Psychologii PAN dr. hab. Michałowi Bilewiczowi, profesorowi Uniwersytetu Warszawskiego.

26 listopada 2019

"Pięknie się różnić, mądrze być podobnym"


Profesor psychologii Wiesław Łukaszewski wydał książkę, za którą wprawdzie nie otrzyma slota, bo nie jest recenzowana i nie ukazała się w wydawnictwie z wykazu MNiSW, ale za to jest adresowana do ludzi, do czytelników, którym trzeba umieć przybliżać wiedzę naukową językiem popularnonaukowym, po części potocznym, bo odwołującym się także do osobistych doznań czy pozanaukowych lektur.

Tytuł książki niezwykle trafnie przypomina przesłanie Aleksandra Kamińskiego, by Polacy potrafili pięknie się różnić przy całej gamie odmienności postaw, cech, zachowań wszelkiego rodzaju. Łukaszewski nie zna myśli "Kamyka" sprzed kilkudziesięciu lat, ale tak to już bywa w naukach humanistycznych i społecznych, że kolejni uczeni wyważają otwarte przez innych drzwi. Psycholodzy czytają samych siebie, rozprawy psychologów, bo taką już mają ksobną naturę, by mądrze być podobnym w ramach własnej nauki, mimo iż w obrębie niej muszą się także różnić między sobą.

Autor zadedykował swoją książkę przyjaciołom i nieprzyjaciołom, co potwierdza stan pęknięcia także wśród uczonych aktywnych normatywnie i perswazyjnie wobec innych, tylko nie w stosunku do samych siebie. Z kart niniejszej publikacji odczytają myśli, przywołane konkluzje z badań naukowych, które wpisują się w naszą codzienność odsłaniając zarazem uczestniczenie w niekończących się sporach z powodu odmiennych przekonań, światopoglądów i osiągnięć lub porażek.

Możemy być wdzięczni emerytowanemu już - chociaż nadal aktywnemu dydaktycznie i ekspercko - profesorowi W. Łukaszewskiemu za to, że w wyniku rozmów, wielu "(...) spotkań i niekończących się debat o niezmierzonej nędzy życia i o szczególnych, choć rzadkich, uśmiechach losu" (s.9) postanowił podzielić się z nami swoimi przemyśleniami - jak pisze: (...) o sprawach, które wcześniej wolałem zachować w bezpiecznej bezmyślności" (tamże). Jakże to prawdziwa konstatacja, że dla wielu uczonych dzielność wypowiedzi pojawia się dopiero w okresie przejścia na emeryturę, kiedy już nikt i nic im nie zagraża w realizowaniu własnych zamierzeń naukowych.

Książka nie jest na szczęście nośnikiem potocznej refleksji, osobistymi pseudoreceptami na życie czy "rozwój osobisty", z jakimi spotykamy się w ostatnich latach na rynku wydawniczym. Księgarnie zapełnione są regałami z publikacjami, których autorzy chcą zapewnić czytelników o szczęściu, zdrowiu, pomyślności, sukcesach itp. w zasięgu ich ręki, o ile tylko kupią i przeczytają recepty na zgodne z nimi życie.

Łukaszewski nie moralizuje, nie poucza, nie formułuje wskazań i procedur, którym trzeba się poddać, by być mądrym i pięknie się różnić. Chciałby, że ją przeczytali politycy, studenci psychologii, ale i uczniowie szkół średnich wraz z ich nauczycielami. "Pragnąłbym, aby przeczytali ją ci, którzy myślą, że inni to nie są ludzie w pełnym tego słowa znaczeniu, oraz ci, którzy wiedzą, że tak nie jest. Bo i ci podobni do nas, i ci odmienni to też ludzie. Tacy sami jak my" (s.12).

Można przypuszczać, że autorowi zależy na naprawie stosunków międzyludzkich, chociaż sam w to nie wierzy, czemu daje wyraz explicite. Jest to przysłowiowe "rzucanie grochem o ścianę", gdyż karawana zaostrzających się z każdym miesiącem podziałów na tle różnic eksponowanych i określanych jako "brzydkie" przez tych, którzy są niemądrze podobni - idzie dalej.

Łukaszewski przywołuje konkluzje z badań psychologii społecznej, które w prawdzie nie są naukowymi prawami, tylko prawidłowościami, ale stanowią mocny punkt oparcia do zrozumienia humanum w społeczno-kulturowych, politycznych, ekonomicznych i biofizycznych uwarunkowaniach jego życia. Jak stwierdza:

"Różnić się pięknie to nie tylko dawać świadectwo przekonaniu, że drugi człowiek ma prawo być inny niż ja, a nawet mieć inne niż ja przekonania, to nie tylko akceptacja tej odmienności, lecz także dopuszczenie myśli, że on może mieć rację, a zarazem odrzucenie myśli, że przez swoją odmienność staje się a priori gorszy. Pod jednym wszakże warunkiem, że jego odmienność nie obraca się przeciwko innym ludziom".

Psycholog ma rację. Tego typu przeświadczenie nie ma zbyt wielkich szans na ucieleśnienie w kraju światopoglądowo (ideologicznie) sterowanej kontrrewolucji, w wyniku której żadne prawidłowości psychospołeczne nie są przedmiotem troski, szacunku czy uwagi. Wprost przeciwnie, przeszkadzają w utrwalaniu władzy i realizacji jej ideowo-politycznych, a w tle ekonomicznych interesów. Kiedy rządzący ogłaszają, że nie będzie w Polsce miejsca na wojnę kulturową, to znaczy, że właśnie ją prowadzą pod hasłem nieakceptowania inności, która dla nich a priori jest gorsza.

Nie oznacza to jednak, że w tej sytuacji nie warto czytać, wejść w psychologiczny przekaz wiedzy przeciwstawiającej się obsesyjnym uprzedzeniom, patologicznym przedrozumieniom, dehumanizacji, żeby lepiej rozpoznawać własne cechy rozumiane jako zbiory zachowań i określające je prawidłowości, unikać w komunikacji społecznej banałów i propagandowej manipulacji.

Mamy tu pochwałę różnorodności, która jest nie do zniesienia przez tych, którzy chcieliby likwidacji różnic i prawa do różnienia się w kwestiach aksjonormatywnych, ideologicznych. Nie da się przecież pogodzić wody z ogniem, jak prawicy z lewicą czy liberałami. "Tłumienie różnorodności, odcinanie się od niej jest sposobem na porządkowanie, drogą do redukcji entropii. Tak jest, o ile nie prowadzi do nadmiernej schematyzacji, bo wtedy staje się przesłanką konserwatyzmu, uporczywej obrony status quo i... dalszej schematyzacji" (s. 78).

Piękna narracja, mądra treść sprawiają, że książkę czyta się szybko i z dużą przyjemnością. Można bowiem dowiedzieć się z niej czegoś o tym, jakimi bywamy w różnych okolicznościach i jaki jest tego możliwy powód. Każdy z kilkudziesięciu rozdzialików zawiera w tytule tezę lub pytanie, zaś jej rozwinięcie czy odpowiedź na nie mieszczą się na 2-3 stronach, toteż - jak ktoś chce - może w spisie treści wyszukać interesującą go kwestię i tylko dla niej znaleźć psychologiczne wyjaśnienie, oczywiste oczywistości.

Ktoś, komu nie powiodło się z powodu własnej ignorancji, braku kompetencji będzie szukał sobie podobnych, by tym samym usprawiedliwić w oczach bliskich czy opinii publicznej, że nie jest kimś wyjątkowym. Przecież innym też się nie powiodło, a raczej też ktoś ich niesprawiedliwie osądził. Tak oto podobieństwo zakrywa różnice, by wtapiając się w sobie podobnych, zachować poczucie nieadekwatnej wartości. Ba, można w tworzeniu wspólnoty np. pseudonaukowców, a więc osób rzekomo pokrzywdzonych przez innych za sprawą próżniactwa społecznego i żerowania na nich, kreować wizerunek bycia kimś jednak innym niż w rzeczywistości.

Jak pisze ów psycholog, w rzeczywistości słaby, głupi udaje groźnego atakując tych, którzy są mądrzy, silni mocą swoich sukcesów, by tym samym samooszukiwać siebie i otoczenie, skoro go właściwie ocenili odsłaniając ignorancję czy niekompetencję. Mimetyzm jest właśnie taką formą maskowania się, by upodabniając się do tła przez tworzenie grup odniesienia, skrywać swój interesowny zabieg służący "(...) albo obronie albo podstępowi, albo jednemu i drugiemu. (...) Jest pewną formą nieintencjonalnego (lub - zdarza się - intencjonalnego) oszustwa - ukrycia się przed zagrożeniem, zmyleniem przeciwnika bądź formą zamaskowania własnych, niekoniecznie złożonych, intencji. Nieraz mimetyzm jest po prostu sposobem autoprezentacji wprowadzającej w błąd otoczenie społeczne" (s. 160).

Warto zatem czytać, by zrozumieć, skąd biorą się w naszym otoczeniu, w przestrzeni publicznej szalbiercy usiłujący ukryć własne wady depersonalizacją tych, których nie rozumieją, bo nie chcą lub nie są w stanie zrozumieć powodów ich działań oraz sukcesów. Ich na to po prostu nie stać, więc łatwiej jest stłuc termometr, który służył do pomiaru gorączki ich nikczemności, patrologicznych stanów itp. Nie tylko zatem psycholodzy nie radzą sobie najlepiej z dialektyką sprowadzając stany codziennego życia do wzajemnie wykluczających się stanów.

Łukaszewski kończy swoją książkę refleksją zachęcającą psychologów do tego, by zaczęli wreszcie myśleć dialektycznie. "Zamiast więc koncentrować się na tylko jednym członie kiepskiej alternatywy, warto uczyć się doceniania obu jej członów. Nie unikniemy wykryania różnic między ludźmi i następstw tych różnic, ale nie powinniśmy na tym poprzestawać. Konieczne wydaje się dołączenie do tego wykrywania podobieństw między ludźmi i konsekwencji, które za tym idą" (s. 199).

25 listopada 2019

Kiepskie perspektywy dla nauki i szkolnictwa wyższego


Minister Jarosław Gowin ogłosił główne kierunki polityki resortu w zakresie szkolnictwa wyższego i nauki. Zapewne nie zachwycą akademickiego środowiska. Nie ma tu w ogóle mowy o znaczącym wzroście nakładów na naukę i kadry naukowe. Może dlatego minister Gowin ucieka w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej od tej kwestii. Ba, dziennikarze nawet nie pytają, bo zdaje się, że pytać im o to nie wolno lub nie jest to dobrze widziane.

Tymczasem to finanse rozstrzygają o tym, jakie będzie młodzieży chowanie, skoro za priorytet uznaje szef resortu "wspieranie na uczelniach dydaktyki na wysokim poziomie". Nie bardzo rozumiem, jak można wspierać dydaktykę na wysokim poziomie, skoro władze resortu przeznaczają na tę funkcję szkół wyższych marne grosze. Ba, to polityka resortu sprawiła, że narzucony wskaźnik przyjęć młodzieży na studia pozbawia dostępu do najlepszych uczelni właśnie tych, o których minister rzekomo się troszczy.

Proszę zobaczyć, jak stawiane jest pytanie i jaka na nie pada odpowiedź:

PAP: A co z kolejnymi ustawami? Przygotowany jest już podobno projekt dotyczący ulg podatkowych dla osób, które studiują na uczelniach prywatnych. Czy ten projekt trafi pod obrady Sejmu?

Jarosław Gowin: - To wymaga decyzji na szczeblu koalicji rządowej. Można dalej nie dostrzegać, że część studentów jest krzywdząco traktowana, bo musi za studia płacić. W dodatku najczęściej jest to młodzież z mniejszych ośrodków, z gorzej sytuowanych rodzin. Osoby mniej zamożne płacą więc podwójnie: nie tylko za swoje studia, ale w dodatku z ich podatków – czy podatków ich rodziców – są finansowane studia zamożniejszej młodzieży wielkomiejskiej. Od wielu lat opowiadam się za likwidacją tej jaskrawej niesprawiedliwości, ale nie udało mi się jeszcze uzyskać sojuszników dla tego projektu.

Otóż minister powinien przyznać, że część polskiej młodzieży jest krzywdząco traktowana z powodu przymusu finansowania własnych studiów w wyższych szkołach prywatnych, gdyż rząd PiS od czterech lat karze finansowo uczelnie państwowe za przyjmowanie studentów w liczbie przekraczającej wskaźnik 1:13 (na jednego nauczyciela akademickiego: maks. 13 studentów). Tym samym to polityka tego rządu spycha w sferę niedostępności do akademickiego wykształcenia tych, którzy z racji wysokich limitów przyjęć nie mają żadnych szans na bezpłatne studia.

Twierdzenie, że jak jest mniej studiujących, to dydaktyka jest na wyższym poziomie, ośmiesza władze ministerstwa. To resort wykluczył z parametrów finansowania szkół wyższych jakość kształcenia studentów i kształcenia doktorantów, które nie są już przedmiotem ewaluacji.

Jarosław Gowin wprowadził jeszcze jeden czynnik degradujący jakość dydaktyki w państwowym szkolnictwie wyższym, bo że w prywatnym jest ona na jeszcze niższym poziomie z racji zlikwidowania minimów kadrowych (uczyć każdy może, trochę lepiej lub nawet gorzej), to już nie ulega wątpliwości. Tym czynnikiem jest zmiana rangi kształcenia.

Od ustawowej regulacji resortu nauki i szkolnictwa wyższego nowych zasad oceny parametrycznej - nie jednostek akademickich, ale dyscyplin naukowych - wiadomo, że dydaktyka nie może być priorytetem czy znaczącą troską nauczycieli akademickich, gdyż ci, żeby mogli w ogóle pracować w uczelniach państwowych muszą zdynamizować własne badania naukowe, aplikować o środki zewnętrzne (a nie uczelniane) na projekty badawcze i publikować w periodykach oraz wydawnictwach listy MNiSW.

Tym samym, żeby przetrwać, nawet z najlepszą wolą zatroszczenia się o studentów, najpierw muszą zapewnić sobie miejsce pracy naukowo-badawczej. Nie dość, że marnie zarabiają, to jeszcze muszą żebrać o niedostępne dla nawet bardzo dobrych wniosków środki w ramach konkursów NCN, gdyż tam są one także ograniczone. Co zatem czynią władze wielu uczelni państwowych? Przyznaje się do wiedzy na temat tej manipulacji, a będącej wynikiem polityki władzy, minister J. Gowin odpowiadając na pytanie dziennikarza PAP:

PAP: Co państwo chcą zrobić, aby poprawić jakość dydaktyki na uczelniach?

J.G.: Szansa, którą przewidzieliśmy w Konstytucji dla Nauki – nowa ścieżka dydaktyczna, nie została przez środowisko wykorzystana. Na żadnej uczelni nie podjęto przemyślanej próby otwarcia przed wybitnymi dydaktykami nowych perspektyw. Obserwujemy za to zjawisko jednoznacznie negatywne – przesuwanie na etaty dydaktyczne słabych naukowców. Przestrzegam, że ministerstwo nie zamierza biernie się temu przyglądać! W najbliższych miesiącach na pewno będziemy zastanawiali się nad rozwiązaniami, które zachęcą do tego, by ścieżkę dydaktyczną w dobrym tego słowa znaczeniu otwierać. A jeżeli będzie trwało to zjawisko przesuwania na stanowiska dydaktyczne osób, które nie powinny na uczelni pracować, wprowadzimy zmianę w algorytmie finansowym. A to sprawi, że tego typu praktyki będą dla uczelni nieopłacalne.


To w końcu, jakie praktyki w uczelniach są opłacalne? Co minister rozumie, przez opłacalność i dlaczego nie docieka rzeczywistych powodów warunkowania przez resort demoralizacji akademickiej?