31 maja 2019

Dlaczego temat habilitacji staje się medialny?


Pyta jeden z komentatorów innego wpisu w blogu: "Pod dzisiejszym art. p. red. Ewy Jankowskiej w GW tyczącym mobbingu na uczelniach są komentarze informujące o bardzo dużych i rosnących opóźnieniach w wysyłaniu dokumentacji z CK. Co Pan Profesor o tym sądzi?

Pisałem już o tym, że największa co do liczby dyscyplin naukowych Sekcja I Nauk Humanistycznych i Społecznych Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów przeżywa od kilku lat nieprzewidywany przez rządzących wzrost liczby wniosków tak habilitacyjnych, jak i o tytuł naukowy profesora.

W ostatnim dla obowiązującej ustawy o stopniach i tytułach naukowych z 2011 r. miesiącu terminie na składanie wniosków: o wszczęcie postępowań, odwołań od odmowy nadania stopnia, odwołań od odmowy wszczęcia postępowania o nadanie tytułu naukowego profesora czy odmowy nadania tego tytułu oraz o poparcie uchwały jednostek o nadanie tytułu naukowego - wpłynęło z wszystkich dyscyplin naukowych łącznie ok. 4 tys. wniosków! To dwa razy więcej niż cały ubiegłoroczny stan rozpatrywanych spraw!

Akademicy nie muszą znać problemów natury administracyjnej tego organu, toteż łatwo przychodzi im negatywne ocenianie jego funkcjonowania. Tymczasem władze CK od lat alarmowały MNiSW, że jeśli nie nastąpi poważny wzrost zatrudnienia w tym organie, to nie ma żadnych szans na poprawę skrócenia terminów rozwiązywania ważnej dla każdego wnioskodawcy jego własnej sprawy.


Nie ma co się doszukiwać w tak długich okresach oczekiwań ukrytych powodów czy nieczystości spraw, bo w gruncie rzecz CK ma tego samego typu problem, co np. służba zdrowia. Też czekamy na przyjęcie nas przez specjalistę, na diagnostykę czy zabieg lub operację, bo brakuje ludzi i miejsc do pracy!

Banalne, ale jakże prawdziwe. Rządzący tak poprzedniej, jak i obecnej formacji wolą uwolnić, czyli "załatwić" etaty także "swoim" w wysokopłatnych instytucjach Skarbu Państwa, bankach, a nawet fundacjach, bo urzędnicy organów centralnych mało zarabiają. Jaki prawnik przyjdzie do pracy, jeśli oferuje mu się płacę wielokrotnie niższą od tej, jaką otrzyma w sektorze prywatnym?

Nie analizuję tego zjawiska, a żaden z członków CK - mam tu na uwadze profesorów tytularnych wykonujących zadania eksperckie w siedmiu sekcjach różnych dziedzin nauk - nie jest w tym organie na etacie, tylko wykonuje swoje zadania tak jak każdy profesor czy doktor habilitowany w swojej uczelni, kiedy jest powołany do przygotowania recenzji jakiegoś wniosku. Obradujemy raz w miesiącu, a więc mamy w ciągu kilku godzin dokonać analizy i oceny nie jednego wniosku, jednej sprawy, czy nawet dwóch lub trzech, jak ma to miejsce w radach wydziałów, ale ponad dwadzieścia.


Zdarza się, że nad jednym wnioskiem dyskutujemy nawet godzinę, bo budzi on wiele wątpliwości. Profesorowie-członkowie CK doskonale zdają sobie sprawę z wagi każdej z nich, bowiem kryje się za tym los konkretnego człowieka, naukowca, badacza, który poszukuje sprawiedliwego osądu w sytuacji poczucia krzywdy, niesprawiedliwości czy nierzetelności w jednostce podejmującej uchwałę w jego sprawie.

Mało kto wie, że w CK rozpatruje się także i takie wnioski, które są absurdalne od początku do końca. Przykładowo, komisja habilitacyjna odmawia komuś nadania stopnia doktora habilitowanego - biorąc pod uwagę 3 czy 2 negatywne recenzje, pozostali trzej-czterej członkowie komisji wypowiadają się także negatywnie o osiągnięciach naukowych habilitanta, a zatem wynik głosowania jest dla niego niekorzystny, bo jest w takich sytuacjach 6 czy 7 na NIE - a habilitant i tak odwołuje się do Centralnej Komisji.


Rada wydziału odmawia nadania stopnia doktora habilitowanego uzasadniając, często po długich dyskusjach, zasadność odmowy nadania stopnia, a habilitant... nie chce przyjąć do wiadomości, że jego publikacje są pseudonaukowe albo obciążone poważnymi błędami. Często spotykamy się z autoplagiatem, a co gorsza zdarza się też plagiat, a o tym ostatnim zjawisku pisze red. Marek Wroński na łamach "Forum Akademickiego".

Pamiętam, jak jeden z profesorów UMK w Toruniu napisał nawet osobisty list do jednej z rozgoryczonych odmową nadania jej stopnia doktora habilitowanego, a nieprzyjmujących do wiadomości merytorycznej krytyki, pytając: "Ile jeszcze musiałoby powstać negatywnych w konkluzji recenzji, żeby ta pani wreszcie uświadomiła obie, że jej prace nie mają z nauką wiele wspólnego?"

Nikt nie odmawia jednak prawa do odwołania się od tak przykrych decyzji. Sekcja CK powołuje superrecenzentów, którzy oceniają wniosek z każdej strony: proceduralnie i merytorycznie. Nawet od ich negatywnych recenzji i odmownej uchwały Sekcji przysługuje kolejna możliwość odwołania się habilitanta. W sytuacjach patologicznych, za czyjąś dewiację muszą płacić podatnicy, bo przecież za każdą kolejną superrecenzję trzeba zapłacić honorarium.

Obowiązują nas wszystkich te same prawa. Pragnę zarazem podkreślić, że w wielu przypadkach Centralna Komisja ratuje naukowców, którzy w sposób zamierzony przez kogoś lub nieintencjonalnie (to najczęściej dotyczy nieznajomości procedur lub błędnej ich interpretacji) rzeczywiście zostali skrzywdzeni, stali się ofiarami nierzetelności, lokalnego spisku przeciwko nim lub ich promotorom, powierzchowności, ot, naruszenia dobrych obyczajów w nauce czy naruszenia prawa.


To jest do wykrycia właśnie w Centralnej Komisji, a będzie także w Radzie Doskonałości Naukowej. Wnioski odwoławcze muszą jednak być rzetelnie, uczciwie uzasadnione przez doktoranta, habilitanta czy kandydata do tytułu naukowego profesora. Bardzo często zdarza się, że superrecenzenci wykrywają błędy lub dysfunkcje w czyimś postępowaniu awansowym, o których nawet nie wiedział, nie mam pojęcia dotknięty nimi naukowiec.

Pseudonaukowcy, niedouczeni doktorzy kompromitujący naukę i samych siebie bublami jako rzekomymi osiągnięciami naukowymi mogą rzecz jasna wylewać swoją żółć zgodnie z mechanizmem obronnym "kwaśnych winogron", ale w niczym to nie może zastąpić obowiązujących w nauce standardów badań.
Metodologia badań obowiązuje wszystkich, bez wyjątku, a jeśli ktoś jej nie zna, albo wydaje mu się, że ją zna, tymczasem popełnia kardynalne błędy, to nawet 100 negatywnych recenzji nie pomoże, bo tu konieczny jest albo przyjazny doradca naukowy, który naprowadzi go/ją na właściwa ścieżkę naukowego myślenia i działania, albo potrzebny jest psycholog, by uleczył psychikę osoby o nieadekwatnej samoocenie.

O mobbingu napiszę w innym poście.

30 maja 2019

Rozprawa o funkcji założonej i rzeczywistej programu "Adopcja Serca" w Rwandzie







"Wychowawczo-społeczny wymiar pomocy dzieciom w Rwandzie. Program „Adopcja Serca” – Pomiędzy doraźną pomocą a profesjonalnym wsparciem" to tytuł rozprawy naukowej ks. dr. hab. Zbigniewa Babickiego z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Przedwyborcza skala krytyki patologicznych postaci Kościoła katolickiego na świecie, które podle wykorzystywały seksualnie dzieci czy młodzież także w naszym kraju jest potrzebna nie tylko opinii publicznej, ale przede wszystkim samemu Kościołowi.

Ja jednak zajmę się tym, o czym wiem, co przeczytałem z wielką przyjemnością i podziwem dla Autora, który rekonstruuje jedną z najpiękniejszych kart misjonarzy współczesnego Kościoła katolickiego w jakże odległej od naszego kraju Rwandy. Ta niezwykle głęboka treściowo, obszerna analitycznie i zwarta w częściach syntetycznych publikacja stanowi pierwszą tego typu rozprawę naukową w naszym kraju na pograniczu pedagogiki porównawczej i społecznej.

Nie było tego typu badań poza granicami, co wynika z analizy programu „Adopcja Serca”, który ma polski charakter misyjny. Tytuł książki wskazywałby na perspektywę komparatystyczną działalności pomocowej poza granicami naszego kraju w ramach pomocowego programu dla dzieci Rwandy, tymczasem ks. Z. Babicki jednoznacznie stwierdza we „Wstępie”, że wiodącą perspektywą jego pracy jest katolicka pedagogika społeczna i praca socjalna w duchu chrześcijańskim.

W rozdziale I omawiana jest kategoria troski o dziecko znajdując szerokie pogłębienie o antropologię dziecka i dzieciństwa w aspekcie socjo-kulturowym oraz formalno-prawnym. To jest niezwykle cenny naukowo rozdział, który może być pominięty przez współczesnych badaczy nielokujących analiz tak ważnego pojęcia właśnie w tej publikacji. Tymczasem zostało tu przeprowadzone bardzo rzetelne studium pojęcia dobro dziecka, wspomaganie, wsparcie oraz przedstawiono syntetycznie model funkcjonalno-integracyjny, humanistyczno-personalistyczny dla edukacji środowiskowej dzieci oraz wynikające z procesów globalizacyjnych zagrożenia.

Metodologiczne podstawy badań zostały przedstawione prawidłowo z wyraźnym wskazaniem na program „Adopcja Serca” jako ich przedmiot oraz odczytanie w jego praktycznej realizacji uniwersalnej koncepcji pallotyńskiej pedagogii w realiach misyjnych, by na tej podstawie opracować model pracy społecznej/socjalnej dzieciom w sytuacjach ubóstwa (nie tylko w Rwandzie). Zastosowano tu metodę badań etnopedagogicznych.

Ks. Z. Babicki analizuje funkcje rzeczywiste programu „Adopcja Serca” z punktu widzenia kluczowych dla pedagoga społecznego możliwości uruchamiania potencjału sił społecznych w Rwandzie. Niezwykle rzetelnie opisuje przebieg organizacji własnych badań, w trakcie których pogodzona została aktywność poznawcza badacza w roli względnie zdystansowanego obserwatora i uczestniczącego w działaniach pomocowych pedagoga społecznego. Odczytuję tu wysoką dbałość o niezakłócenie procesu badawczego czynnikami subiektywnymi, gdy w grę wchodziło przeprowadzanie wywiadów, ich rejestrowanie i analiza treści.

Część badawczą czyta się z ogromną satysfakcją poznawczą, bowiem układ treści jest tu logiczny, uwzględnia uwarunkowania socjohistoryczne, geograficzne, demograficzne, ustrojowe oraz konfliktogenne procesów i wydarzeń, które częściowo doprowadziły do podziału społeczeństwa i tragedii mieszkańców Rwandy, w tym szczególnie bezbronnych w niej dzieci.

Misja Kościoła katolickiego w budowie i odbudowie tego kraju została znakomicie opisana w kolejnych rozdziałach rozprawy. Pogłębiona o wymiar wspólnotowego wychowywania młodych pokoleń działalność misjonarska i charytatywna, na co tak istotną uwagę zwraca pedagogika społeczna, jest nawiązaniem do polskiej tradycji w podejściu Heleny Radlińskiej. Pomoc nie może mieć charakteru paternalistycznego, uzależniającego korzystających z niej dzieci od udzielających im wsparcia dorosłych. Jej istotą jest uruchamianie wewnętrznych, podmiotowych oraz lokalnych pokładów sił społecznych do suwerennego radzenia sobie z codziennymi problemami przez ludność tego kraju.

Czytamy, jak inną może ona przybrać postać dzięki pedagogizacji całego projektu, aniżeli miałaby - w wymiarze politycznym i ekonomicznym - prowadzić do ukrytej neokolonizacji. W tym sensie monografia ks. Z. Babickiego jest nie tylko oryginalna, innowacyjna, ale i przełamuje mity oraz stereotypy na temat działań misyjno-wychowawczych Kościoła katolickiego na świecie. Nie dotyczy ona bowiem tylko eliminowania skrajnego ubóstwa i głodu, udzielania pomocy medycznej ludności na terenach konfliktów zbrojnych, walk i konfliktów etnicznych, ale przede wszystkim koncentruje się na procesach edukacyjnych, które w strukturze szkolnictwa niepublicznego pozwalają na łączenie samopomocy z autoedukacją.

Rozprawa odsłania dramatyzm życia społeczeństwa ogarniętego apatią i beznadzieją po traumatycznych doświadczeniach wojennych. Autor pokazuje zupełnie inny, bo personalistyczny, humanistyczny model pedagogiki międzykulturowej, która nie musi być czynnikiem neokolonializmu ideologicznego, ale może służyć społeczności lokalnej w zachowaniu przez nią i pielęgnowaniu własnych wartości narodowych, religijnych, społeczno-moralnych.

Znajdziemy w tej książce interpretację misji Kościoła, która uwzględnia najwyższe standardy społeczne i moralne, zgodne z ideałami chrześcijańskimi, a zarazem nawiązuje do najlepszych wzorów pedagogiki społecznej w naszym kraju. Ks. Z. Babicki rejestruje nie tylko znaki czasu, ale znakomicie poruszając się w źródłach oraz dokonaniach współczesnej pedagogiki społecznej, rekonstruuje pallotyńską działalność społeczno-edukacyjną w Rwandzie w duchu wychowania religijnego, wychowania do wolności, miłości bliźniego i służby. Ta zaś jest nakierowana na odbudowanie w skonfliktowanym społeczeństwie wzajemnego zaufania w relacjach międzyludzkich, by możliwe było pomnażanie wspólnego dobra.

Ostatnia część pracy – rozdział 5 i 6 stanowi ukoronowanie intra-i interdyscyplinarnych analiz teoretycznych i praktycznych podstaw działalności pomocowej wśród dzieci na terenach skrytobójczej wojny w Rwandzie. Autor nie kreuje rzekomo prekursorskiej misji pallotynów w Afryce przywołując z dziejów tego kraju tradycje działalności pomocowej na rzecz dzieci prowadzonej także przez inne podmioty i środowiska wychowawcze.

Rzetelnie dokumentuje i opisuje maitrowsko-pallotyński model „Adopcji Serca”, który stał się w wielu krajach Afryki wartością szczególną, bo nie tylko skuteczną, efektywną, szerokoprofilową (opieka medyczna, socjalna i edukacyjna – moralna, religijna i dydaktyczna), ale i prorozwojową.

Zabrakło mi w zakończeniu tej rozprawy odniesienia autora do sformułowanych na s. 114 pytań badawczych. Tak, jakby o nich zapomniał, zaś uzasadnieniami metodologicznymi starał się osłonić empiryczne słabości uzyskiwanych danych. Niezależnie od tego, otrzymujemy piękne dzieło naukowej analizy apostolstwa w wymiarze społeczno-pedagogicznym, które jest nośnikiem najlepszych tradycji i źródeł polskiej pedagogiki społecznej. Całość utrzymana jest w narracji aksjonormatywnej bez potrzeby pozorowania danymi statystycznymi czy sondażowymi efektywności charytatywnej pomocy dzieciom w sytuacji u bóstwa i zagrożenia ich rozwoju.

29 maja 2019

Co to znaczy być uczestnikiem praktyki szkoły?



Drugi dzień obrad Ogólnopolskiej Konferencji na Zamku Joannitów w Łagowie Lubuskim owocował znakomitymi referatami wszystkich uczestników. Organizatorzy doskonale połączyli naprzemiennie prezentowane wyniki badań i analiz teoretycznych z wykładami z zakresu metodologii badań empirycznych w pedagogice.

Najpierw prof. Agnieszka Gromkowska-Melosik wyjaśniła skomplikowany proces funkcjonowania języka angielskiego w edukacji i nauce w kontekście globalnej tożsamości uczących się osób, które są zobowiązane do zdania egzaminu i uzyskania certyfikatu znajomości tego języka. Swój wywód odniosła do zjawiska obsesyjnej wręcz orientacji na testowanie uczniów z angielskiego w wybranych krajach azjatyckich.

Może powinniśmy poznać negatywne skutki kolonizacji świata w wyniku zaistnienia znajomości języka angielskiego jako warunku wstępnego do kariery zawodowej, w tym także naukowej. Jak się okazuje, uczący się angielskiego w Japonii, Singapurze czy Chinach - mimo pilnego realizowania tego zadania edukacyjnego - nie przyczyniają się do uzyskania przez ich kraj w testach z języka angielskiego najwyższych pozycji w rankingach znajomości angielskiego w krajach należących do OECD.

Redukcjonizm testów znajduje swoje zastosowanie jedynie na papierze, bowiem np. Japończycy uczą się słów, które nie występują w ich kulturze językowej. Te jednak nie są im potrzebne do komunikacji społecznej i profesjonalnej. Co z tego, że uczący się zapamiętują struktury gramatyczne tego języka i słownictwo, skoro nie potrafią się w nim komunikować. Uczą się angielskiego pod testy, pod perfekcyjne ich wypełnianie. Czyż u nas nie jest podobnie?

Niejako przymus uczenia się tego języka sprawia, że zagraża tożsamości kulturowej narodu, gdyż nie jest to powiązane z transferem własnej kultury. Japończycy mówią po angielsku na sposób japoński, z wyłączeniem kontekstów kulturowych tego języka. Nie godzą się z imperializmem językowym, bowiem zastępuje on narodowe struktury mentalne
. Jak mówiła Profesor - to koń trojański narzucający uczącym się w Azji obcy kapitał kulturowy. To imperialistyczna krucjata.

W wyniku globalizacji opanowujący język angielski na całym świecie prowadzą do jego przekształcania w tzw. lokalne wersje, a tym samym rzutuje na kulturową eksploatację angielskiego. Prowadzi to do przeinaczeń jego wartości, unieważniając kategorię standardowego języka angielskiego.

Nic dziwnego, że piszący w języku angielskim wnioski projektowe badań naukowych do Narodowego Centrum Nauki spotykają się z odmową przyznania im środków ze względu na wskazany przez recenzentów niewłaściwy dobór kategorii pojęciowych w języku angielskim. Tyle tylko, że owi recenzenci sami popełniają kardynalne błędy językowe w swoich uzasadnieniach po angielsku.

Z ogromną przyjemnością wysłuchałem też wystąpienia prof. Jacka Piekarskiego na temat "Perspektywy uczestniczącej w badaniach empirycznych". Brakuje nam metaspojrzenia i głęboko refleksyjnych analiz właściwości perspektywy badawczej/uczestniczącej, która przecież determinuje pulę warunków, jakie warto w nich wziąć pod uwagę. Profesor traktuje obecność w praktyce społecznej jako czynnik, który w sposób konieczny określa jakość tworzonej wiedzy, stanowiąc jednocześnie warunek pozytywnego kształtowania tej praktyk.

Łódzki pedagog społeczny zasygnalizował różnorodne odmiany praktycznego zaangażowania badacza z perspektywy sensownej obecności w praktyce różnych typów jego zaangażowania. Badacz staje się bowiem użytkownikiem i twórcą różnych odmian wiedzy. Jak mówił: "Pojmując uczestnictwo, podobnie jak związaną z nim sensowną obecność, jako dziedzinę wciąż kształtujących się decyzji i wyborów, można dzięki temu wyznaczyć i naszkicować swoiste pole problemowe, które być może warto brać łącznie pod uwagę gdy podejmuje się próby określenia badawczej perspektywy uczestniczącej."

SZKOŁA kształtuje nadzieję na przyszłość, zostawia ślad doświadczenia w nas wszystkich. Badacz nie daje się separować z obszaru praktyki, którą bada. Nie można nie być uczestnikiem świata społecznego. Domaga się ono jakiegoś doświadczania obecności w sprawczości działania. Praktyka szkoły jest nie tylko obiektem jej obmyślania, czymś, co stanowi opór poznania, ale to także zasób naszych doświadczeń, które sprawdzają się w niej.


Profesor Piekarski przedstawił nam typologię budowania wiedzy, by uwrażliwić nas na różnice, które są u podstaw naszych doświadczeń. Dzięki temu dysponujemy narzędziem i sposobem budowania samowiedzy, kreowania autokorekty doświadczeń możliwego opisu. Zaproponował trzy sposoby myślenia typologicznego:

1. Badacz jako obserwator ma komfort, gdyż nie musi opowiadać się za jakimś typem rzeczywistości. Jakże trafnie odpowiada to sytuacji milionów Polaków obserwujących jedynie strajkujących nauczycieli, ale nie udzielających im czynnego poparcia. Polskie społeczeństwo nie było tu sensownie obecne.
2. Badacz jako świadek praktyki musi już odpowiedzieć na jej wyzwanie, a więc być biernym lub aktywnym;
3. Badacz jako sprawca musi się czynnie zachować mając świadomość skutków własnych działań.