19 lutego 2019

Czy profesor jest profesorem?


Od szeregu lat zwracam uwagę w środowisku akademickim i w szerszym gremium osób z nim związanych, by stosować nazwy stopni i tytułu naukowego zgodnie z uzyskaną nominacją. Reforma 2.0 miała nieco skorygować nieczytelność, a więc i nierozpoznawalność w społeczeństwie tytułów, którymi chętnie lub z konieczności posługują się pracownicy szkół wyższych w różnych sytuacjach.

Piszę o tym ponownie dlatego, że rektor jednej z wyższych szkół prywatnych bezprawnie użył tytułu naukowego profesora przy swoim nazwisku. Zdarza się to wielu osobom, mimo iż tytułu naukowego profesora nie posiadają. Wystarczy przejrzeć komunikaty o konferencjach naukowych, składy redakcji czasopism naukowych, relacje prasowe, strony promujące kierunki kształcenia czy uczelnie itp., żeby przekonać się, że panuje tam nierzetelny przekaz.

Osoby, które nie otrzymały z rąk Prezydenta RP nominacji na tytuł naukowy profesora, a są samodzielnymi pracownikami naukowymi na uczelnianym stanowisku profesora - podają przed swoim imieniem i nazwiskiem tytuł, do którego posługiwania się nie mają prawa. Wielu osobom wydaje się, że skoro są na stanowisku profesora uniwersytetu, wyższej szkoły zawodowej, akademii, politechniki itp., to mogą zapisywać przed nazwiskiem tytuł profesora.

W tym jednak przypadku kogoś musiało to zdenerwować, skoro złożył doniesienie na policję, a ta wszczęła śledztwo i sprawa trafiła do sądu. Jak czytam:

Przeprowadzone przez (policję- dop. BŚ) czynności wykazały, że doszło w tym wypadku do przywłaszczenia wyższego stopnia naukowego. Dlatego skierowaliśmy w tej sprawie wniosek do sądu. Ten potwierdził, że doszło do wykroczenia. Był to wyrok nakazowy wydany w uproszczonej procedurze, bez udziału stron. Rektor złożył sprzeciw na wyrok i 20 marca sąd rozpatrzy sprawę raz jeszcze. Tym razem już z udziałem stron – wyjaśnia (...) podinspektor z (...) policji.

Nie podaję danych, bo nie o konkretną osobę tu chodzi, tylko o zjawisko lekceważenia tak przez samych zainteresowanych, jak i pracowników mediów poprawności nazw stopni i tytułów naukowych. Należy odróżniać tytuł naukowy profesora, który jest wynikiem odrębnego postępowania awansowego przez jednostki akademickie, weryfikowanego przez Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów, a następnie Kancelarię Prezydenta RP.

Tytuł profesora jest tylko jeden i przysługuje uczonemu, którego osiągnięcia naukowe zostały zbadane, pozytywnie ocenione stając się podstawą do nominacji przez Prezydenta RP.

Nie są zatem jeszcze mianowanymi profesorami tytularnymi ani - jakże często wymieniani w mediach posłowie PiS (Krystyna Pawłowicz, Andrzej J. Zybertowicz, i in.), ale jest nim np. prof. dr hab. Ryszard Terlecki.

Tak więc, nie każdy profesor jest profesorem. Nie tylko na moim Wydziale profesorami nadzwyczajnymi są osoby, które nie posiadają tytułu naukowego, ale zajmują stanowisko profesora. Są to nauczyciele akademiccy, którzy uzyskali przed laty stopień naukowy doktora habilitowanego, a zatrudniająca ich uczelnia, w dowód wykazanych przez nich osiągnięć naukowych, zatrudniła ich na stanowisku profesora uniwersytetu.

Są tak szanujące się w kraju uniwersytety, na których o to stanowisko wcale nie jest tak łatwo. Nie wystarczy być doktorem habilitowanym, by dostać etat profesora uniwersytetu. Trzeba bowiem wykazać się osiągnięciami naukowymi po habilitacji. W oddalonych od centrum uniwersytetach wystarczy, że ktoś uzyska stopień doktora habilitowanego, a już po tygodniu otrzymuje stanowisko profesora.

Tak patologiczna praktyka sprawia, że w większości uniwersytetów polskich na stanowiskach profesorów, a więc profesorów nadzwyczajnych, zatrudniani są doktorzy habilitowani, których ostatnim osiągnięciem autorskim była ich rozprawa habilitacyjna, często wydana kilka lub nawet kilkanaście lat temu. W wielu przypadkach uzyskali oni habilitację w Rosji, na Białorusi, Ukrainie, Słowacji czy w Bułgarii lub w Niemczech nie podejmując w kraju żadnych, poważnych badań naukowych. Potem publikowali jakieś artykuły, często nieznaczące dla nauki, ale za to odnotowywane w ramach wewnętrznych regulaminów oceny pracowniczej jako potwierdzające ich rzekomą aktywność naukowo-badawczą.

Poprzedni kierownicy katedry, którą ponownie objąłem po wielu latach, należą do takich przypadków. Ot, są profesorami uczelni, ale bez istotnego wkładu w rozwój nauki, a nawet w ocenę parametryczną własnej jednostki. Właśnie dlatego reforma J. Gowina jest ważna, bo odsłania prawdę o konsumentach własnych dyplomów, którzy nie są twórczy w nauce.

Zapewne są to dobrzy wykładowcy, ale nic więcej. Być może wystarcza im to, że wiele osób zwraca się do nich per "pani/pan profesor", chociaż de facto profesorami nie są. Nie mają ani ambicji, ani potencjału, ani kompetencji, by zatroszczyć się o naukę, która stała się dla nich matką-żywicielką, ale bez wzajemności.

W świetle "Konstytucji Dla Nauki" każda uczelnia będzie mogła zatrudnić na stanowisku profesora osoby ze stopniem naukowym doktora. Nie muszą zatem mieć habilitacji. To znacznie poszerzy krąg osób, które mogą błędnie afiliować swoją akademicką pozycję. Kto teraz odróżni: profesora doktora habilitowanego od profesora nadzwyczajnego doktora habilitowanego i od profesora nadzwyczajnego doktora?

Oby nasze sądy nie miały z tym kolejnego zmartwienia i obciążenia. Są ważniejsze kwestie na tym świecie.






18 lutego 2019

Wznosząca się fala wniosków awansowych w nauce


Każda zmiana ustawowa, także w szkolnictwie wyższym, niesie z sobą niepokój, poczucie niepewności, wątpliwości, jak będą przebiegać procesy, które zostały ujęte w prawie. Jestem zwolennikiem tej reformy w sferze nauki, bo rzeczywiście uniwersytety, akademie i politechniki stały się w naszym kraju głownie szkołami zawodowymi mającymi kształcić setki tysięcy młodzieży opuszczającej każdego roku mury szkół ponadgimnazjalnych, a w tym roku także ponadpodstawowych. Dzięki temu zatrudniano na stanowiskach naukowo-dydaktycznych osoby, które nie posiadając kwalifikacji badawczych jedynie pasożytowały na uczelni pozorując pracę badawczą.

Zbliża się kolejna faza oceny parametrycznej, tym razem w ramach dyscyplin, a nie jednostek naukowych. Jak już sygnalizowałem, władze niektórych uniwersytetów przenosiły nawet kilkuset naukowców na stanowiska dydaktyczne, wykładowców, by uniknąć osądu o fatalnym stanie osiągnięć naukowych. Chcąc ratować obecną kategorię lub uzyskać wyższą postanowiły przeprowadzać nawet transfery twórczych pracowników naukowych z innych uczelni, byle tylko wzmocnić własną dyscyplinę. Za kolejne dwa lata nastąpi bowiem ostateczne rozstrzygnięcie, czy król jest nagi, czy jednak odziany.

Dotychczasowa kontrola jakości kształcenia, jaką prowadzi Polska Komisja Akredytacyjna, została częściowo opanowana przez podmioty mało zainteresowane rzeczywistą wartością edukacji akademickiej. Bardziej skupiano się na procedurach, normach, standardach, aniżeli autonomii uczelni, która powinna zapewniać oryginalność rozwiązań dydaktycznych. Brnięcie w tym kierunku okazało się błędem, który jest pochodną w tej sytuacji braku wielostronnych i niepodatnych na czyjeś interesy kwalifikacji kadr akredytujących. Nie o tym jednak dzisiaj piszę.

Podejmuję kwestię jakości wniosków habilitacyjnych i o tytuł naukowy profesora, gdyż to one niepotrzebnie - moim zdaniem - budzą napięcie i przyspieszanie głównie prac wydawniczych, by można było zdążyć do końca kwietnia tego roku. Habilitanci są w korzystniejszej sytuacji, gdyż oni mogą złożyć wniosek do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów do 30 kwietnia, żeby mieć gwarancje wszczęcia postępowania w obecnie jeszcze obowiązującej procedurze prawnej.

W nieco trudniejszej sytuacji są samodzielni pracownicy naukowi, którzy chcieliby złożyć wniosek o wszczęcie postępowania na tytuł naukowy profesora. O tym bowiem nie decyduje CK, ale rada jednostki naukowej, która dysponuje odpowiednim uprawnieniem. Ta zaś musi powołać zespół do oceny zasadności wniosku i rekomendować radzie jednostki 10 potencjalnych recenzentów. Tym samym powinno to nastąpić najpóźniej w marcu, by jeszcze kwietniowe posiedzenie rady jednostki mogło podjąć uchwałę o wszczęciu postępowania lub jego odmowie.

Jeśli będzie odmowa, to kandydatowi do tytułu naukowego przysługuje prawo odwołania do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, a ta może je przyjąć lub odrzucić. W przypadku przyjęcia odwołania może tez przenieść postępowanie do innej jednostki. Tak więc nie wszystko jest stracone. Wiemy, że nie zawsze o losach wniosku decyduje jego merytoryczna wartość. Bywa, że w grę wchodzą ukryte konflikty wartości, osób czy przedmiotowe. Wówczas organ odwoławczy staje po stronie ewidentnie krzywdzonej osoby.

Apeluję zatem o to, by nie gonić przysłowiową piętkę i jednak doprowadzić własne projekty badawcze do końca, rzetelnie je opisać i opublikować wyniki badań, aniżeli poddawać się na chybcika ocenie, której dokonują eksperci w ramach danej problematyki badawczej. Chyba nie warto zapisywać w świadomości społecznej niekompletnych tez, uzasadnień, błędnych konceptualizacji czy interpretacji wyników tylko po to, by zdążyć.

Od 1 października będą wznowione możliwości ubiegania się o stopień naukowy doktora habilitowanego czy o tytuł naukowy profesora. Doprawdy, nie ma się czego obawiać, jeśli dysponujemy odpowiednimi osiągnięciami naukowymi. Zmiany nie są istotne. Wprost odwrotnie, w przypadku habilitacji, która nie jest przecież już obowiązkowa , habilitant będzie miał szansę na odniesienie się do ewentualnych uwag, niejasności czy nieporozumień, jeśli takowe powstaną w toku oceniania jego/jej dorobku naukowego.

Zachowana jest transparentność postępowań awansowych. Ba, doktoranci uzyskują po raz pierwszy ustawowe prawo do zmiany promotora na ich wniosek. Zbyt wiele jest w ostatnich latach sytuacji, kiedy to doktoranci byli skazywani na promotorów, którzy albo byli niekompetentni, albo nie mieli dla nich w ogóle czasu, albo ... oczekiwali szczególnych darów wdzięczności. Oby to się wreszcie skończyło.



17 lutego 2019

EDUKACJA: POLITYKA I EMPATIA — spotkania w Biennale Warszawa


Zainteresowanych relacjami między edukacją a polityką zachęcam do uczestniczenia w dn. 20 lutego 2019 r. o godz. 18.00 w spotkaniu dyskusyjnym w Warszawie w ramach programu "RePrezentacje. Nowa Edukacja." Miejscem obrad będzie: Biennale Warszawa, ul. Marszałkowska 34/50 (MA3450). Wstęp wolny.


Wykład w długłosie pt. Edukacja i polityka. Dlaczego ten związek jest pilnym w Polsce zadaniem? poprowadzą Maria Mendel i Tomasz Szkudlarek z Instytutu Pedagogiki Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego. Jak zapowiadają prowadzący dyskusję na temat polityki i edukacji:

Sprzeciw wobec „upolityczniania edukacji” jest dość charakterystyczny dla klimatu debat nad stanem oświaty, zdominowanych przez pojmowanie jej jako inwestycji mającej zapewniać dzieciom dobrą przyszłość, czyli zawodową satysfakcję, prestiż i pieniądze. Zapominamy w ten sposób, że od swych początków edukacja – a zwłaszcza edukacja publiczna w jej modernistycznym wydaniu – jest projektem na wskroś politycznym; że obok celów związanych z kształtowaniem indywidualności jest ona ściśle związana z zadaniami kształtowania społeczeństw.

W naszym wystąpieniu wskażemy na genezę politycznego projektu edukacji publicznej (w tym na jego mityczne i religijne źródła) i na jego współczesne wersje. Zwrócimy także uwagę na wieloletnią bliskość projektów pedagogicznych i artystycznych interwencji w świat społeczny. „Ponadindywidualna organizacja społeczeństwa”, znana misja modernistów, w Polsce przed blisko stu laty realizowana przez artystów i zarazem działaczy społecznych oraz pedagogów (Kobro, Jarema, Strzemiński, Wiciński, in.), to jeden z przykładów rozumienia społeczeństwa jako zadania. Zadania głęboko edukacyjnego i politycznego, bo edukacja zorientowana na to, co społeczne, realizuje się w sferze publicznej, czyli w przestrzeni polityczności.

Dzisiaj, kiedy nie społeczeństwo, a naród i państwo stają się w naszym życiu publicznym dominującymi lejtmotywami, warto poświęcić chwilę na myśl o pedagogice publicznej, z założenia politycznej, bo aktywizującej obywatelską partycypację i zaangażowanej w kształtowanie przestrzeni bogatej w możliwości zawiązywania się tego, co społeczne i tego, co wspólne.




Natomiast w dn. 21 lutego br. o tej samej porze i w tym samym miejscu na temat empatii w projektowaniu dyskutować będą Michał Bachowski (ekonomista i design manager), Agata Kiedrowicz(projektantka, kuratorka, edukatorka) i Maciej Siuda (architekt), panel poprowadzi Bogna Świątkowska z Fundacji Bęc Zmiana.

"Dlaczego ćwiczenia z uważności są obowiązkowym elementem codzienności projektanta? Projektując świat powołujemy do życia nie tylko materię (budynki, obiekty, interakcje), ale także kreujemy sytuacje, rytuały, doświadczenia. Dotykamy sfery emocji, wspomnień i pragnień. By tworzyć świadomie i odpowiedzialnie, poziom empatii musi sięgać wysokich rejestrów. Empatia to współodczuwanie – z innymi ludźmi, ze światem i ze sobą samą / samym. Dzięki niej jesteśmy istotami społecznymi – tworzymy kody i rytuały, które poprzez cykliczne odtwarzanie zapewniają tożsamość i bezpieczeństwo. By zrozumieć świat i drugiego człowieka, najpierw trzeba poczuć.

Podczas panelu przyjrzymy się empatycznym praktykom projektantów i artystów. Podsumujemy także dotychczasowe efekty pracy badawczej i warsztatowej z udziałem dzieci i młodzieży, z którymi od kilku miesięcy pracują Agata Kiedrowicz i Maciej Siuda oraz edukatorki z Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski – Aleksandra Rajska i Iga Fijałkowska
."