22 października 2018

Syndrom "homo sovieticus" wiecznie żywy


Z okazji Sześćdziesięciolecia Pedagogiki Gdańskiej (1958 – 2018) obradowali w minionym tygodniu uczeni z całego kraju. Pisałem o tym w blogu 15 października. Zorganizowana przez dyrektora Instytutu Pedagogiki prof. Romualda Grzybowskiego Ogólnopolska Konferencja Naukowa pod tytułem: "Z pedagogiką przez systemy i ideologie…" - doskonale wpisała się nie tylko w ważne wydarzenia dla polskiej pedagogiki, ale także trwającą właśnie kampanię wyborczą do samorządów terytorialnych.

Przedstawiono i przedyskutowano w trakcie obrad najnowsze osiągnięcia Uczonych z gdańskiego środowiska oraz odbyła się debata panelowa na temat: Nowy człowiek (homo sovieticus) - (zapomniany) klucz do zrozumienia (zakorzenionego w PRL-u) pedagogicznego podłoża wyborów, decyzji i pogłębiających się podziałów wśród współczesnych Polaków?

Prowadzący debatę prof. Romuald Grzybowski sformułował ważne dla niej pytania:

Można by zapytać, czy i dlaczego warto wrócić do idei homo sovieticus. Odpowiadając na tak sformułowane pytanie chciałbym podkreślić, że mimo upływu prawie trzydziestu lat od upadku PRL-u, my, pedagodzy (a także pedagogika jako nauka), nie zmierzyliśmy się z dziedzictwem pedagogicznym i ideologicznym okresu komunistycznego. To, co zrobiliśmy, mieści się w normie podejścia komunistycznego, polegającego na sztucznym zamykaniu długotrwałych, złożonych procesów kształtowania się świadomości społeczeństw w kategoriach zależnych od formy ustrojowej. Zatem, skoro upadł komunizm upadła (zniknęła) idea człowieka sowieckiego, a wraz z nią przeobraziła się świadomość jednostek i całych społeczeństw. Tymczasem tak chyba nie jest.

Aktualna sytuacja społeczna i polityczna w Polsce, głębokie podziały społeczne, niemożność osiągnięcia porozumienia, zablokowanie dialogu, dominacja emocji negatywnych, lęk przed innymi (obcymi), agresja słowna (i nie tylko) jako forma kształtowania relacji z tymi, którzy myślą inaczej, ucieczka od wolności i ryzyko separacji od wolnego świata – to zjawiska, które wiązać można z dziedzictwem edukacyjnym, przejętym przez nasze pokolenia z okresu PRL-u.

Można je zatem kojarzyć z urabianiem kilku pokoleń Polaków w duchu wartości i norm wpisanych w strukturę urzeczywistnianego przez pedagogikę komunistyczną/socjalistyczną ideału nowego człowieka (homo sovieticus, w realiach polskich – budowniczego socjalizmu). Czy nazwanie i krytyczna analiza celów, wartości i metod realizacji tego ideału wychowawczego może przybliżyć nas do lepszego zrozumienia otaczającej nas rzeczywistości, do tego, co dzieje w Polsce, a także w innych krajach byłego bloku komunistycznego? Czy prawdziwa okaże się teza, że efekty systemowych oddziaływań pedagogicznych ujawniają się w pełni dopiero w kolejnych pokoleniach, a idee pedagogiczne cechuje zdolność do przeżywania w stanie ukrytym (nie w pełni uświadamianym)?


Od początku powstania NSZZ "Solidarność" oraz będącej jej następstwem po 8 latach ustrojowej transformacji kierowałem się w swoich działaniach oświatowych i naukowych wykładnią syndromu homo sovieticus ks. prof. Józefa Tischnera. To on niezwykle trafnie określił stan obciążenia wszystkich dorosłych Polaków mianem UMOCZONYCH, bez względu na to, kim byli w okresie PRL, ile mieli lat, jakiego byli wyznania, w czym (nie-)uczestniczyli oraz jaki wykonywali zawód.

Jak pisał: „Płynęliśmy wszyscy i każdy czuje się zamoczony. Jeden mniej, drugi więcej." (s. 141)

Na pytanie, kim był, jest w pełni, częściowo czy śladowo SOWCZŁOWIEK - ks. prof. J. Tischner stwierdził:

- to zniewolony przez system komunistyczny klient komunizmu, ktoś, kto żywił się towarami, jakie oferował mu ówczesny system totalitarny, a raczej quasi-totalitarny. Dla J. Tischnera trzy wartości były szczególnie charakterystyczne dla powyższego:

1. stająca się iluzją PRACA, a wynikającego z tego marnotrawstwo surowców, energii, ludzi, pozorna zapłata pozornym pieniądzem;

2. udział we władzy – „Kto nie ma majątku, ten chce przynajmniej mieć w ładzę. Bo wtedy tylko, ten, kto ma władzę, czuje, że naprawdę jest. (...). Ideologiczne uprawomocnienie władzy. „Homo sovieticus stracił kręgosłup i czuje się liściem miotanym przez wiatr”. (s. 143-144)

3. poczucie własnej godności – które było naruszane przez podmioty wszelkiej władzy w relacjach z obywatelami. Osoba z tym syndromem nie znała różnicy między swym własnym interesem a dobrem wspólnym. "I dlatego może podpalić katedrę, byle sobie przy tym ogniu usmażyć jajecznicę” (s. 145).

Co ważne, z rozważań J. Tischnera wyłania się także pozytywny aspekt sowczłowieka, umoczonego w minionym ustroju obywatela, który wprawdzie był uzależniany, ale mógł w różnym zakresie i stopniu przyczynić się do upadku komunizmu. Miało to miejsce to wówczas, gdy „komunizm przestał zaspokajać jego nadzieje i potrzeby, homo sovieticus wziął udział w buncie”. (s. 141)

Homo sovieticus – to niewątpliwie syndrom ucieczki od wolności, rezygnacji z dźwigania jej ciężaru i brania odpowiedzialności za siebie w relacjach z innymi. Dzisiaj, po prawie 30 latach wolności ustrojowej od sowieckiego demona, Polacy nadal przejawiają w swoich decyzjach, działaniach i postawach ów syndrom, a partie władzy (od lewicy, przez centrum , po prawicę) robią na tym różne interesy.

W przypadku edukacji, szkolnictwa wyższego i nauki wciąż jest to mało widoczne, bo niektórzy lubią, jak zakłada się maski i sprawia, że ich własna aktywność staje się iluzoryczna, nie są zaspokajane ich potrzeby wbrew posiadanym kwalifikacjom i osiągnięciom oraz naruszana jest ich godność. Rozejrzyjcie się dokoła i zobaczcie, ile jeszcze jest osób wśród decydentów, którym można przypisać miano reprodukujących syndrom "homo sovieticus"?

Debata w Gdańsku była wprowadzeniem do dalszych sporów na temat tego, co nam, pedagogom w obecnej sytuacji czynić wypada oraz na co powinniśmy zwracać uwagę, by nie tkwić w samoodtwarzającym się "błocie".

21 października 2018

Habilitanci muszą zmienić adresata wniosku

Jeszcze nie wszyscy zainteresowani wszczęciem postępowania habilitacyjnego wiedzą o tym, że od 1 października 2018 r. nie należy wskazywać we wniosku do Centralnej Komisji wybranej przez siebie rady wydziału czy rady instytutu, ale tylko i wyłącznie uczelnię. Jeżeli, przykładowo, ktoś chce, by jego postępowanie habilitacyjne zostało przeprowadzone przez Radę Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego czy Radę Wydziału Nauk Pedagogicznych APS itp., to nie wolno mu już wskazać tej Rady, ale jedynie Uniwersytet, Akademię czy Politechnikę.

Adresatem wniosków jest bowiem teraz - niezależnie od tego, że jeszcze do końca kwietnia 2019 r. będą one przeprowadzane w tzw. "dotychczasowej (sprzed reformy 2.0) procedurze" - tylko i wyłącznie rektor danej uczelni, a nie dziekan wydziału czy dyrektor instytutu, a więc jednostki posiadającej uprawnienie do nadawania stopnia doktora habilitowanego.

Takie rozwiązanie wynika z art. 179 ustaw z dnia 3 lipca 2018 r. Przepisy wprowadzające ustawę – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (DSz.U. poz. 1669). Jeśli więc habilitant kieruje wniosek do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów o wszczęcie postępowania habilitacyjnego, to musi wskazać w nim uczelnię, a nie konkretną w niej jednostkę organizacyjną.

Centralna Komisja wniosek ten skieruje tylko do rektora uczelni, którą wskazał habilitant. W następstwie takiego pisma rektor przekieruje ów wniosek do jednostki, która ma uprawnienia. Podstawą prawną jest:

„Art.179.1. Przewody doktorskie, postępowania habilitacyjne i postępowania o nadanie tytułu profesora wszczęte i niezakończone przed wejściem w życie ustawy, o której mowa w Art.1., są przeprowadzane na zasadach dotychczasowych, z tym że jeżeli nadanie stopnia doktora, stopnia doktora habilitowanego lub tytułu profesora następuje po dniu 30 kwietnia 2019 r., stopień lub tytuł nadaje się w dziedzinach i dyscyplinach określonych w przepisach wydanych na podstawie art. 5 ust.3 tej ustawy.

2. W okresie od dnia wejścia w życie ustawy, o której mowa w art. 1, do dnia 30 kwietnia 2019 r. przewody doktorskie, postępowania habilitacyjne i postępowania o nadanie tytułu profesora wszczyna się na podstawie przepisów dotychczasowych.

3. W przewodach doktorskich, postępowania habilitacyjnych i postępowaniach o nadanie tytułu profesora wszczętych w okresie od dnia wejścia w życie ustawy, o której mowa w art. 1, do dnia 30 kwietnia 2019 r. stopień lub tytuł nadaje się na podstawie przepisów dotychczasowych, z tym że:

1) Stopień lub tytuł nadaje się w dziedzinach lub dyscyplinach określonych w przepisach wydanych na podstawie art.5 ust. 3 ustawy, o której mowa w art.1;

2) W uczelni czynności związane z postępowaniem o nadanie tytułu profesora prowadzi:

a) Do dnia 30 września 2019 r. – rada jednostki organizacyjnej,

b) Od dnia 1 października 2019 r. – organ, o którym mowa w art.178 ust.1. ustawy, o której mowa w art.1;

3) W uczelni czynności związane z postępowaniem o nadanie tytułu profesora prowadzi:

a) Do dnia 30 września 2019 r. – rada jednostki organizacyjnej,

b) Od dnia 1 października 2019 r. – senat.

Tym samym rektorzy powinni jak najszybciej określić tryb postępowania w okresie do końca kwietnia 2019 r. delegując swoje prawo na radę wydziału./instytutu posiadającą uprawnienie w danej dyscyplinie naukowej. Biorąc pod uwagę to, że z dn. 30 kwietnia 2019 r. zakończy się prawo wszczynania postępowań habilitacyjnych wg powyższego, wciąż jeszcze obowiązującego prawa, możliwość składania wniosków o nadanie tych uprawnień jednostkom jest tylko do 30 czerwca 2020 r.

Nowe reguły gry o awanse naukowe wchodzą w życie zgodnie z przyjętą ustawą.

20 października 2018

Jak to Słowacy utajnili prace doktorskie, a niektórzy Polacy - prace magisterskie



Słowacja żyje od kilku miesięcy podejrzeniem o plagiat w pracy doktorskiej z nauk prawnych marszałka Sejmu (predsedu SNS) Andreja Danka. W sieci jest już kilkanaście memów kpiących sobie z rzekomej obrony pracy doktorskiej, której autor nie chce nikomu pokazać. Ba, politycy opozycji zaczęli najpierw od próby uzyskania odpowiedzi na pytanie, jak to jest możliwe, że marszałek Sejmu tytułuje siebie doktorem prawa, skoro nikt nie wie, gdzie ten tytuł uzyskał. On sam nie chciał nikomu ujawnić uczelni, w której rzekomo się obronił.

Niesłusznie przy tym podejrzewano posła Danka także o to, że został doktorem prawa bez ukończenia studiów II stopnia. Dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu Komeńskiego w Bratysławie Eduard Burda potwierdził, że p. Danko uzyskał w roku 1997 na tym Wydziale pełne wykształcenie prawnicze i tytuł magistra.

Trzeba było jednak dziennikarskiego śledztwa, żeby społeczeństwo dowiedziało się o Uniwersytecie Mateja Beli w Bańskiej Bystrzycy, gdzie owa obrona miała miejsce. Pewnie nikt nie interesowałby się stopniem naukowym marszałka, gdyby nie to, że chce kandydować na prezydenta Słowacji. W dn. 24.9. 2018 r. w gazecie Denník N ukazał się artykuł podający w wątpliwość tytuł doktora prawa kandydata do tego urzędu. Pracę napisał w Katedrze Prawa Karnego, która nie ma nic wspólnego problematyką jego pracy. To zapewne wzbudziło dodatkowe zastrzeżenia.

Danko tłumaczył, że tytuł uzyskał legalnie i nie ma zamiaru się z tego tłumaczyć. Pracy jednak nie zamierza nikomu ujawniać.

Rektor Uniwersytetu Mateja Beli w Bańskiej Bystrzycy Vladimír Hiadlovský - stwierdził, że nie może tej rozprawy ujawnić bez zgody jej autora. Ten jednak tego uczynić nie chce. Cała sytuacja uderza w autorytet uczelni. Nic dziwnego, że jej Rektor opublikował stanowisko, w którym stwierdza:

Uniwersytet Mateja Bela jest instytucją, która przestrzega prawa i szanuje wartości akademickie, dba o etykę i moralność. Władze uczelni wzywają zatem Andreja Danka, aby udostępnił swoją rozprawę doktorską“.

Doskonale pamiętam, jak na tym Uniwersytecie troszczono się o prawo i etykę hołubiąc polskich turystów habilitacyjnych i nie reagując na przekazane przez polskie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zastrzeżenia do kilku naruszeń rzekomej troski o wartości akademickie i prawo. Jak widać, nadal na Słowacji nie ma transparentnej polityki akademickiej. Rozprawa doktorska powinna być udostępniona każdemu chociażby w uniwersyteckiej bibliotece. To zdumiewające, jak tam troszczą się o skrywanie podejrzanych przewodów naukowych.

Napięcie jest tak duże, że grozi protestami studenckimi. Wraz z nauczycielami akademickimi zbierane są podpisy pod petycją o prawne zobowiązanie władz uczelni o publiczny dostęp do każdej dysertacji doktorskiej. Jeśli to nastąpi, to może wreszcie będzie można zobaczyć, jakież to doktoraty zostały obronione w tym kraju także przez Polaków, Węgrów czy Ukraińców.

Posłanka Lucia Ďuriš Nicholsonová złożyła doniesienie do Prokuratury Generalnej na Słowacji wniosek o sprawdzenie, czy aby A. Danek dlatego ukrywa swoją pracę doktorską, by nie okazało się, że jest plagiatem lub czymś podobnym.

Przypomina mi to toczącą się w Łodzi sprawę mec. Paduszyńskiego, który dopomina się ujawnienia pracy magisterskiej jednego z naszych ministrów. Poseł RP Artur Dunin z Platformy Obywatelskiej złożył 14 lutego 2017 r. zapytanie (nr 2149) do prezesa Rady Ministrów w sprawie wykształcenia Andrzeja Adamczyka - Ministra Infrastruktury i Budownictwa o następującej treści:

Zwróciły się do mnie osoby, które od lipca 2016 r. bezskutecznie usiłują uzyskać informacje o tym, jakie wykształcenie ma Pan Andrzej Adamczyk Minister Infrastruktury i Budownictwa w Pani rządzie, a także o tym w jaki sposób je uzyskał. Wśród pytań na jakie usiłowali uzyskać odpowiedzi są m.in. następujące:
- dlaczego Pan Minister Andrzej Adamczyk odmawia udzielenia odpowiedzi na pytania o swoje wykształcenie?
- jaki był temat pracy magisterskiej pana Ministra Andrzeja Adamczyka i czy prawdą jest, że obronił ją będąc już magistrem?
- kto był promotorem, a także kto był recenzentem pracy magisterskiej pana Ministra Andrzeja Adamczyka?
- jak praca magisterska pana Ministra Andrzeja Adamczyka została oceniona?
- jaki wydział i jaki kierunek studiów ukończył Pan Minister Andrzej Adamczyk?
- ile Pan Minister Andrzej Adamczyk zapłacił za studia na Społecznej Akademii Nauk?
- czy prawdą jest, że Pan Minister Andrzej Adamczyk został od razu przyjęty na III semestr studiów magisterskich?
Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa odpowiadając na pytania zainteresowanych osób podawało jedynie, że Pan Minister Andrzej Adamczyk ma wykształcenie wyższe i odmawiało udzielenia szczegółowych informacji, twierdząc, że nie jest to informacja publiczna. Podobnie odpowiada Społeczna Akademia Nauk. Z kolei wg twierdzeń Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego informacja o wykształceniu osoby pełniącej funkcję publiczną jest informacją jawną i podlega ustawie o dostępie do informacji publicznej.
Mając na względzie fakt, że kompetencje osób wchodzących w skład Rady Ministrów są istotną sprawą, tak samo jak istotną jest transparentność drogi, jaką osoby te uzyskały stopnie naukowe potwierdzające ich kompetencje uprzejmie proszę o udzielenie odpowiedzi:
- na powyższe pytania,
- jak również wyjaśnienie przyczyn, dla których Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa udzielało odmiennych informacji niż Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego na temat możliwości uzyskania dokładnych informacji o formalnych kwalifikacjach pana Ministra Andrzeja Adamczyka oraz o drodze jaką je uzyskał?


Od ponad 18 miesięcy poseł nie uzyskał odpowiedzi na to zapytanie. W Polsce prace magisterskie polityków też są zatem tajne. We wrześniu 2018 Wojewódzki Sąd Administracyjny w Łodzi nakazał Społecznej Akademii Nauk ujawnienie szczegółów dotyczących pracy dyplomowej pana ministra i ... pewnie jest apelacja.