05 października 2018

O znaczeniu i kształtowaniu niewyimaginowanej wspólnoty


Inauguracja roku akademickiego Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie po raz pierwszy od 64 lat odbyła się w nowej, i co najważniejsze, we własnej siedzibie. JM ks. rektor dr hab. Bogusław Milerski prof. ChAT - miał powód do wzruszenia i dumy witając w progach "akademickiej świątyni" przybyłych na uroczystość studentów, pracowników administracji i naukowo-dydaktycznych Akademii oraz zaproszonych gości, wśród których byli rektorzy warszawskich uczelni, biskupi Kościołów wszystkich wyznań chrześcijańskich w Polsce, posłowie i przewodniczący komitetów naukowych PAN. Słowa wdzięczności zostały skierowane do władz państwowych i włodarzy miasta st. Warszawy, które zapewniły środki na powstanie na warszawskich Bielanach przepięknego gmachu tej uczelni.

Idea ekumenizmu i wielokulturowości wpisana jest we wszystkie formy i zakresy jej działalności. Tu kształci się studentów w zakresie nauk teologicznych, pedagogicznych i pracy socjalnej oraz promuje kadry naukowe dla nauk teologicznych, gdyż Wydział Teologiczny posiada pełne uprawnienia akademickie. Osiągnięcia naukowe, dydaktyczne i oświatowe nauczycieli akademickich różnych wyznań są wyjątkowe przede wszystkim w dziedzinie nauk teologicznych. Te zaś sześć lat temu zostały wzmocnione nową jednostką - Wydziałem Pedagogicznym, którym kieruje pedagog porównawcza, autorka monografii poświęconych szkolnictwu niemieckiemu oraz systemom edukacyjnym na świecie -
dr hab. Renata Nowakowska-Siuta prof. ChAT.


Środowisko pedagogiczne ChAT - mimo zaledwie kilku lat działalności naukowo-badawczej i edukacyjnej, uzyskało w ocenie parametrycznej kategorię B dzięki znakomitym rozprawom, aktywności wydawniczej ("Studia z Teorii Wychowania"), konferencjom naukowym z komparatystyki myśli pedagogicznej i polityki oświatowej oraz powołanemu do życia Uniwersytetowi Trzeciego Wieku.

W przemówieniu JM Rektora - wybitnego teologa i pedagoga prof. ChAT Bogusława Milerskiego (znanego pedagogom nie tylko ze znakomitej rozprawy o hermeneutyce pedagogicznej, ale także badań nad racjonalnością pedagogiczną) - miało miejsce nawiązanie do 100 rocznicy odzyskania niepodległości przez naszą ojczyznę. JM mówił o misji ChAT w perspektywie tworzenia w dwudziestoleciu międzywojennym państwa polskiego jako wspólnoty obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Jak mówił:




"W ostatnich tygodniach dużą popularność zyskał związek frazeologiczny "wyimaginowana wspólnota". Jest to wyrażenie wieloznaczne. Z jednej strony może odnosić się do bliżej nieokreślonej rzeczywistości społecznej, do fikcyjnej czy utopijnej społeczności, czegoś bez realnego znaczenia i bez miejsca. Z drugiej zaś strony wyrażenie "wyimaginowana wspólnota" może wskazywać na wspólnotę wyobrażoną, tworzoną siłą politycznej i kulturowej wyobraźni. W tym sensie wspólnota nie jest dana, lecz jest zadana. Wspólnota to kreacja wyobrażeń.

Każda wspólnota jest budowana na uznanych przez nią instytucji społecznych oraz norm kulturowych i etycznych. Tym niemniej zasadniczym spoiwem wspólnoty są tzw. mity założycielskie, a w nowoczesnych społeczeństwach także wizje przyszłości, mity, idealizacje stanów, które zamierza urzeczywistnić. To wyobraźnia przyszłości i pamięć o przeszłości odgrywają zasadniczą rolę w kształtowaniu wspólnoty. Najlepszym przykładem są tu losy narodu żydowskiego. (...) Tożsamość wspólnoty w ramach państwa powinna opierać się na interpretacji wydarzeń, która łączy wrażliwości różnych grup społecznych."




Rektor nawiązał do okresu II RP, w którym miała miejsce integracja wspólnoty Polaków mimo różnic narodowych, wyznaniowych i światopoglądowych. Byliśmy krajem pluralistycznym, bowiem ok. 1/3 mieszkańców deklarowała inną przynależność narodową i konfesyjną. "Dążenie do wspólnoty jako pojednanej różnorodności, jako dobra wspólnego były czymś wyjątkowym, a jednocześnie znakiem dla Europy przyszłości. Czegoś takiego nie było w Europie, bowiem Europa była państwami narodowymi, a my stworzyliśmy państwo pluralistyczne".

W okresie II RP zrodziła się idea budowania ekumenicznej wspólnoty akademickiej, która wpisywałaby kształcenie teologiczne i integrację różnych podmiotów życia społecznego w politykę wyznaniową polskiego państwa, a nawet szerzej, jako wyobrażenia pojednanej wspólnoty. "II RP uczy, że wyobrażenie wspólnoty nie może opierać się jedynie na chwale przeszłości, lecz musi uwzględniać także wyzwania przyszłości. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie - jak wyobrażamy sobie świat, który chcemy urzeczywistniać i w którym chcemy żyć? Imaginacja przyszłego świata nie może być narzucona, lecz musi być efektem racjonalnego dyskursu w przestrzeni publicznej, musi opierać się na racjonalnej analizy argumentów."


W tym też kontekście B. Milerski mówił o społecznej odpowiedzialności szkół wyższych i ich kadr naukowych, które nie powinny ograniczać swojej działalności tylko do wewnątrzszkolnej aktywności naukowo-badawczej i dydaktycznej. Są oni bowiem odpowiedzialni także za interpretacje uniwersum życia. "Z tego względu są powołane do racjonalnego analizowania wyobrażeń dotyczących organizacji każdej wspólnoty społecznej. To szkoły wyższe są w stanie w sposób obiektywny ważyć różne racje. Takie podejście odwołuje się do neohumanistycznej tradycji uniwersytetów."

Szczęśliwi są i będą ci, którzy mają możliwość kontynuowania tej tradycji w ramach zajęć dydaktycznych oraz wspólnot naukowo-badawczych Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Nie jest to bowiem uczelnia wyznaniowa, a indoktrynacja jest w niej zabroniona - mówił Rektor. Tu proponuje się studentom autentyczny dyskurs, którego podstawę stanowi etyka komunikacji i wzajemnego uznania.

Akademicki Hymn - Gaudeamus zabrzmiał tu w szczególny sposób nie tylko dlatego, że przepięknie zaśpiewał go chór ChAT.

04 października 2018

Pozorna samorządność rad pedagogicznych



W wydanym w grudniu 1989 r. piśmie nauczycieli wrocławskiej "Solidarności" czytamy:

Szkoły tradycyjne mogą i powinny przejść metamorfozę w kierunku uspołecznienia, które polega przede wszystkim na podniesieniu rangi rady pedagogicznej i daniu jej dużej swobody działania.

Jest październik 2018 roku. Rady pedagogiczne są nadal, jak w państwie socjalistycznym, ograniczonym w swej podmiotowości, organem, który rzekomo jest kolegialnym podmiotem szkoły w zakresie realizacji jej statutowych zadań dotyczących kształcenia, wychowania i opieki. Od czasów PRL nic się nie zmieniło. Nadal radzie pedagogicznej przewodniczy dyrektor szkoły, który jest pracodawcą i nadzorcą dla nauczycieli-członków tej rady. Kolegialność nadzorowana.

Dyrektor szkoły - czytam w jednym z właśnie zatwierdzonych statutów szkoły podstawowej - jest zobowiązany do:

1) realizacji uchwał Rady Pedagogicznej bądź analizowania stopnia ich realizacji;

2) tworzenia atmosfery życzliwości i zgodnego współdziałania wszystkich członków Rady Pedagogicznej w podnoszeniu poziomu dydaktycznego, wychowawczego i opiekuńczego Szkoły;

3) dbania o autorytet Rady Pedagogicznej, ochrony praw i godności nauczycieli;

4) zapoznawania Rady Pedagogicznej z obowiązującymi przepisami prawa szkolnego oraz omawiania trybu i form ich realizacji;

5) pobudzania nauczycieli do twórczej pracy i podnoszenia kwalifikacji zawodowych;

6) powiadamiania z tygodniowym wyprzedzeniem o terminie i porządku posiedzeń rady w formie ogłoszenia wywieszonego na tablicy w pokoju nauczycielskim.


Przyglądam się powyższym powinnościom dyrektora. Z treści pierwszej wynika, że rada pedagogiczna podejmuje uchwałę, ale dyrektor nie musi jej realizować, bowiem ma do wyboru ucieczkę od tego zobowiązania dzięki spójnikowi "bądź". Może zatem jedynie analizować stopień realizacji uchwały. Zabawne. Rada pedagogiczna przyjęła taki zapis?

Ciekawe, jak dyrektor będzie tworzył atmosferę życzliwości (...) w podnoszeniu poziomu dydaktycznego etc. szkoły? Tworzyć atmosferę w podnoszeniu, to jest naprawdę sztuka!

Kolejny imperatyw dotyczy dbania przez dyrektora o autorytet rady pedagogicznej, ochronę praw i godności nauczycieli. Jeszcze nie spotkałem się z raportem dyrektorów szkół na temat dbania przez nich o autorytet Rady. To Rada Pedagogiczna nie ma autorytetu? A dyrektor ma autorytet? Jaki to jest autorytet - władzy, instytucji czy osoby?

Większość posiedzeń rad pedagogicznych dotyczy zapoznawania nauczycieli z obowiązującymi przepisami, dyrektywami kuratora i minister-tornister. Nudy na pudy. Strata czasu. Dyrektor traktuje nauczycieli jak analfabetów, którym trzeba przeczytać jakieś rozporządzenie i wytłumaczyć jego treść. Czyżby szerzył się analfabetyzm wtórny?

Fascynująca jest powinność pobudzania nauczycieli do twórczej pracy i podnoszenia przez dyrektora kwalifikacji zawodowych nauczycieli. Dyrektor sam musi być twórczy, skoro jego powinnością jest podniecanie, rozbudzanie, stymulacja, wyzwalanie twórczości w systemie zaprzeczającym takiej możliwości. Kto zatem podnieca, rozbudza itd. samego dyrektora?

Ostatnie z zadań jest wysoce odpowiedzialne. Gdyby nie ten zapis dyrektorzy mogliby powiadamiać nauczycieli na kilka godzin przed planowanym posiedzeniem rady. Czasami dyrektorzy muszą zwołać - jak to się mówi potocznie '- "na cito" radę, by przyjąć stanowisko w ważnej sprawie. Czy ktoś się sprzeciwi wskazując na ten zapis w Statucie Szkoły i nie weźmie udziału w Radzie?

W szkołach tworzy się takie dokumenty byle były dla nadzoru, bo przecież na co dzień nie są one nikomu potrzebne. Dyrektorzy nie chcą, nie są w stanie lub nie potrafią tworzyć, dbać, pobudzać zapewniać, gdyż mają na głowie tysiące innych spraw, które nie wynikają ze Statutu Szkoły.

Dlaczego po prawie 30 latach transformacji w szkołach tworzy się dokumenty reprodukujące pozór, konformizm, asekuranctwo itp.? Dlaczego nie doszło do zmiany w prawie oświatowym, by skończyć z tą dyrektorską maskaradą rzekomych trosk i stymulacji? Skąd bierze się opór wobec perspektywy możliwej przemiany relacji między dyrektorem a radą pedagogiczną, której przecież także jest członkiem?

Jednym z powodów niechęci uspołecznienia szkół był w PRL dystans ówczesnych dyrektorów szkół, którzy w większości reprezentowali nomenklaturę partyjną i byli naznaczeni syndromem BMW (bierny, mierny, ale wierny). Oni sobie nie wyobrażali pracy na tym stanowisku bez wytycznych „z góry”. A nawet jeśli sobie wyobrażali, to nie byli już zdolni do samodzielnych posunięć, nieuzgadnianych „z górą”, za które trzeba ponosić pełną odpowiedzialność.

Dyrektorzy jako funkcjonariusze nadzoru przywykli do dyspozycyjności, której także wymagają od nauczycieli. We wspomnianym biuletynie z 1989 r. tak to uzasadniano:

Przypomnijmy sobie, kto miał zawsze najlepsze opinie w szkole? Cisi i pokornego serca. Wysoki poziom intelektualny i etyczny nauczyciela nie jest ceniony, bo znacznie wygodniejsza dla dyrektorów jest przeciętność.

Już wówczas upominano się o to, by dyrektorzy szkół byli wybierani z konkursu przez usytuowane nad nimi rady składającej się z nauczycieli i przedstawicieli rodziców, a nawet uczniów. Szkoła powinna być nie tylko dobra, ale i przyjazna uczniom i nauczycielom. Ruch eksperymentatorski ma miejsce tam, gdzie jak najwięcej zależy od samych nauczycieli, od ich własnej inicjatywy i w poczuciu odpowiedzialności za poszukiwanie nowych form uczenia się i wychowania.

Po co jednak stawiać w szkołach na samorządność jako możliwość swobodnego zrzeszania się uczniów, nauczycieli i rodziców, skoro nie chcemy, by występowali oni ze swoimi sprawami do odpowiednich organów władzy, decydentów, gdyż byliby kłopotem a nie wartością dodaną?


(źródło: T. Lubańska, Z. Szatan, Szkoła na rozdrożu, Edukacja. Pismo nauczycieli Wrocław NSZZ Solidarność 1989 nr 2(8), s. 5)

03 października 2018

Minister-tornister, czyli drożdżówka inaczej


Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło 1 października 2018 r. Ogólnopolskim Dniem Tornistra. przez cały miesiąc we wszystkich szkołach w kraju plecaki uczniów mają zostać sprawdzone. Rozpoczął się Miesiąc Ważenia Tornistrów. Rodzice i uczniowie dowiedzą się, ile można nosić w plecaku i jak pakować w nim przybory szkolne. Gdyby nie ministra, to pewnie by nie wiedzieli.

W szkołach zostaną wystawione wagi towarowe (chyba z supermarketu), by przez miesiąc ważyć wszystkie tornistry. Koniecznie, co do grama.

Minister edukacji zainaugurowała tę akcję w jednej z warszawskich szkół na Bemowie mówiąc:

To dzień, który ma koncentrować naszą uwagę na tym co najważniejsze – na zdrowiu i edukacji naszych dzieci. Kiedy rozmawiamy o wadze tornistra, mamy w pamięci rozporządzenie, które mówi jednoznacznie, że musimy tak organizować pracę szkoły, by dziecko nie nosiło ciężkiego plecaka”.

Jak za komuny. Dobrze, że dzieciaki nie musiały malować trawy na zielono. A jednak... zostały włączone w demoralizujące je przedstawienie. Nauczycielka zobowiązała uczniów by nie przynieśli do szkoły podręczników, tylko mieli zeszyty. Kompromitacja dotyczy zatem nie tylko ministry edukacji, bo powinna wiedzieć, że tak kończą się centralistycznie sterowane partyjne akcje, ale ośmieszyła się nauczycielka, jeśli wydała polecenie mające rzekomo chronić ją i szkołę przed zarzutem o brak troski o zdrowie uczniów.

Ryba psuje się od głowy. Nie byłoby tego cyrku, gdyby nie to, że ministra uruchomiała nonsensowną akcję pod hasłem "Dzień tornistra". Za to obywatele płacą pensję ministrze, by wymyślała populistyczne akcje, które mają służyć celom propagandowym władzy? Z jakością edukacji i troską o zdrowie uczniów mocno się takie działania rozmijają. Jeśli już podejmować działania w powyższym zakresie, to nie odgórnie, i nie w październiku! Są najzwyczajniej w świecie spóźnione o kilka miesięcy.

Trzeba było uczynić to w sierpniu, kiedy dokonywane są zakupy. W październiku jest już przysłowiowa "musztarda po obiedzie", bo plecaki zostały już zakupione. Tymczasem w "Dniu tornistra" uczniowie mają już to, co zostało im zakupione i tego nie zmienią. Ministra ośmiesza siebie i (u-)rząd. W sierpniu jednak było daleko do wyborów samorządowych! A tak, proszę bardzo, pani Zalewska może błyszczeć przez obywatelami jako zatroskana o uczniów ministra.

W sieci odsłonięto pozór całej akcji w odwiedzonej przez A. Zalewską szkole:


"Dzisiaj dzieci w jednej z bemowskich szkół na polecenie Pani Dyrektor miały nie przynosić podręczników. A dlaczego?, bo z wizytacją ma przyjechać Pani Minister i w TV publicznej pokazane będzie jak to dzieci mają dobrze po reformie;) jakie to lekkie plecaki mają".

Niektórzy nauczyciele przystosują się do każdej wizytacji jak kameleony, byle uszczęśliwić nadzór pedagogiczny. Sami nauczycieli się tego w szkole, kiedy byli uczniami. Teraz to odtwarzają i nie widzą w grze pozorów niczego niemoralnego.

No dobrze, powie ktoś z MEN, ale przecież nie chodzi tu o sam rodzaj tornistra, tylko o jego zawartość. Ta jest szkodliwa dla uczniów, jeśli ciężar tornistra przekracza 10 proc. wagi osoby. Takie informacje otrzymali uczniowie wielu szkół podstawowych także w Łodzi. Zamiast lekcji matematyki czy języka polskiego, zostali spędzeni do sali gimnastycznej, gdzie jeden z uczniów odczytywał treść slajdów z przygotowanej prezentacji na temat szkodliwości noszenia ciężkiego tornistra.

Uczniowie dowiedzieli się z prezentacji o skoliozie i o tym, jak należy pakować tornister. Uczulano ich także na to, by nie nosili go na jednym ramieniu, a najlepiej by było, gdyby był - jak torby podróżne - na kółkach. Wówczas można taki tornister ciągnąć za sobą nie przejmując się jego ciężarem. Ha, ha, ha ... dzieciaki śmiały się z tej prezentacji do rozpuku, rzecz jasna - po wyjściu ze szkoły. Każdy zarzucił swoje kilogramy na plecy i udał się do domu. Niektórzy mają daleko.
Mieliśmy już "minister-drożdzówkę", to teraz mamy "minister-tornister". Jan Sztaudynger skwitowałby ten wpis fraszką:

Nawet człowiek nie czuje
jak mu się rymuje
.

a ja dodam:

Wybory tuż, tuż. W szkole będzie draka,
jeśli nie wyrzucisz ciężarów z plecaka.