04 października 2018

Pozorna samorządność rad pedagogicznych



W wydanym w grudniu 1989 r. piśmie nauczycieli wrocławskiej "Solidarności" czytamy:

Szkoły tradycyjne mogą i powinny przejść metamorfozę w kierunku uspołecznienia, które polega przede wszystkim na podniesieniu rangi rady pedagogicznej i daniu jej dużej swobody działania.

Jest październik 2018 roku. Rady pedagogiczne są nadal, jak w państwie socjalistycznym, ograniczonym w swej podmiotowości, organem, który rzekomo jest kolegialnym podmiotem szkoły w zakresie realizacji jej statutowych zadań dotyczących kształcenia, wychowania i opieki. Od czasów PRL nic się nie zmieniło. Nadal radzie pedagogicznej przewodniczy dyrektor szkoły, który jest pracodawcą i nadzorcą dla nauczycieli-członków tej rady. Kolegialność nadzorowana.

Dyrektor szkoły - czytam w jednym z właśnie zatwierdzonych statutów szkoły podstawowej - jest zobowiązany do:

1) realizacji uchwał Rady Pedagogicznej bądź analizowania stopnia ich realizacji;

2) tworzenia atmosfery życzliwości i zgodnego współdziałania wszystkich członków Rady Pedagogicznej w podnoszeniu poziomu dydaktycznego, wychowawczego i opiekuńczego Szkoły;

3) dbania o autorytet Rady Pedagogicznej, ochrony praw i godności nauczycieli;

4) zapoznawania Rady Pedagogicznej z obowiązującymi przepisami prawa szkolnego oraz omawiania trybu i form ich realizacji;

5) pobudzania nauczycieli do twórczej pracy i podnoszenia kwalifikacji zawodowych;

6) powiadamiania z tygodniowym wyprzedzeniem o terminie i porządku posiedzeń rady w formie ogłoszenia wywieszonego na tablicy w pokoju nauczycielskim.


Przyglądam się powyższym powinnościom dyrektora. Z treści pierwszej wynika, że rada pedagogiczna podejmuje uchwałę, ale dyrektor nie musi jej realizować, bowiem ma do wyboru ucieczkę od tego zobowiązania dzięki spójnikowi "bądź". Może zatem jedynie analizować stopień realizacji uchwały. Zabawne. Rada pedagogiczna przyjęła taki zapis?

Ciekawe, jak dyrektor będzie tworzył atmosferę życzliwości (...) w podnoszeniu poziomu dydaktycznego etc. szkoły? Tworzyć atmosferę w podnoszeniu, to jest naprawdę sztuka!

Kolejny imperatyw dotyczy dbania przez dyrektora o autorytet rady pedagogicznej, ochronę praw i godności nauczycieli. Jeszcze nie spotkałem się z raportem dyrektorów szkół na temat dbania przez nich o autorytet Rady. To Rada Pedagogiczna nie ma autorytetu? A dyrektor ma autorytet? Jaki to jest autorytet - władzy, instytucji czy osoby?

Większość posiedzeń rad pedagogicznych dotyczy zapoznawania nauczycieli z obowiązującymi przepisami, dyrektywami kuratora i minister-tornister. Nudy na pudy. Strata czasu. Dyrektor traktuje nauczycieli jak analfabetów, którym trzeba przeczytać jakieś rozporządzenie i wytłumaczyć jego treść. Czyżby szerzył się analfabetyzm wtórny?

Fascynująca jest powinność pobudzania nauczycieli do twórczej pracy i podnoszenia przez dyrektora kwalifikacji zawodowych nauczycieli. Dyrektor sam musi być twórczy, skoro jego powinnością jest podniecanie, rozbudzanie, stymulacja, wyzwalanie twórczości w systemie zaprzeczającym takiej możliwości. Kto zatem podnieca, rozbudza itd. samego dyrektora?

Ostatnie z zadań jest wysoce odpowiedzialne. Gdyby nie ten zapis dyrektorzy mogliby powiadamiać nauczycieli na kilka godzin przed planowanym posiedzeniem rady. Czasami dyrektorzy muszą zwołać - jak to się mówi potocznie '- "na cito" radę, by przyjąć stanowisko w ważnej sprawie. Czy ktoś się sprzeciwi wskazując na ten zapis w Statucie Szkoły i nie weźmie udziału w Radzie?

W szkołach tworzy się takie dokumenty byle były dla nadzoru, bo przecież na co dzień nie są one nikomu potrzebne. Dyrektorzy nie chcą, nie są w stanie lub nie potrafią tworzyć, dbać, pobudzać zapewniać, gdyż mają na głowie tysiące innych spraw, które nie wynikają ze Statutu Szkoły.

Dlaczego po prawie 30 latach transformacji w szkołach tworzy się dokumenty reprodukujące pozór, konformizm, asekuranctwo itp.? Dlaczego nie doszło do zmiany w prawie oświatowym, by skończyć z tą dyrektorską maskaradą rzekomych trosk i stymulacji? Skąd bierze się opór wobec perspektywy możliwej przemiany relacji między dyrektorem a radą pedagogiczną, której przecież także jest członkiem?

Jednym z powodów niechęci uspołecznienia szkół był w PRL dystans ówczesnych dyrektorów szkół, którzy w większości reprezentowali nomenklaturę partyjną i byli naznaczeni syndromem BMW (bierny, mierny, ale wierny). Oni sobie nie wyobrażali pracy na tym stanowisku bez wytycznych „z góry”. A nawet jeśli sobie wyobrażali, to nie byli już zdolni do samodzielnych posunięć, nieuzgadnianych „z górą”, za które trzeba ponosić pełną odpowiedzialność.

Dyrektorzy jako funkcjonariusze nadzoru przywykli do dyspozycyjności, której także wymagają od nauczycieli. We wspomnianym biuletynie z 1989 r. tak to uzasadniano:

Przypomnijmy sobie, kto miał zawsze najlepsze opinie w szkole? Cisi i pokornego serca. Wysoki poziom intelektualny i etyczny nauczyciela nie jest ceniony, bo znacznie wygodniejsza dla dyrektorów jest przeciętność.

Już wówczas upominano się o to, by dyrektorzy szkół byli wybierani z konkursu przez usytuowane nad nimi rady składającej się z nauczycieli i przedstawicieli rodziców, a nawet uczniów. Szkoła powinna być nie tylko dobra, ale i przyjazna uczniom i nauczycielom. Ruch eksperymentatorski ma miejsce tam, gdzie jak najwięcej zależy od samych nauczycieli, od ich własnej inicjatywy i w poczuciu odpowiedzialności za poszukiwanie nowych form uczenia się i wychowania.

Po co jednak stawiać w szkołach na samorządność jako możliwość swobodnego zrzeszania się uczniów, nauczycieli i rodziców, skoro nie chcemy, by występowali oni ze swoimi sprawami do odpowiednich organów władzy, decydentów, gdyż byliby kłopotem a nie wartością dodaną?


(źródło: T. Lubańska, Z. Szatan, Szkoła na rozdrożu, Edukacja. Pismo nauczycieli Wrocław NSZZ Solidarność 1989 nr 2(8), s. 5)

03 października 2018

Minister-tornister, czyli drożdżówka inaczej


Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło 1 października 2018 r. Ogólnopolskim Dniem Tornistra. przez cały miesiąc we wszystkich szkołach w kraju plecaki uczniów mają zostać sprawdzone. Rozpoczął się Miesiąc Ważenia Tornistrów. Rodzice i uczniowie dowiedzą się, ile można nosić w plecaku i jak pakować w nim przybory szkolne. Gdyby nie ministra, to pewnie by nie wiedzieli.

W szkołach zostaną wystawione wagi towarowe (chyba z supermarketu), by przez miesiąc ważyć wszystkie tornistry. Koniecznie, co do grama.

Minister edukacji zainaugurowała tę akcję w jednej z warszawskich szkół na Bemowie mówiąc:

To dzień, który ma koncentrować naszą uwagę na tym co najważniejsze – na zdrowiu i edukacji naszych dzieci. Kiedy rozmawiamy o wadze tornistra, mamy w pamięci rozporządzenie, które mówi jednoznacznie, że musimy tak organizować pracę szkoły, by dziecko nie nosiło ciężkiego plecaka”.

Jak za komuny. Dobrze, że dzieciaki nie musiały malować trawy na zielono. A jednak... zostały włączone w demoralizujące je przedstawienie. Nauczycielka zobowiązała uczniów by nie przynieśli do szkoły podręczników, tylko mieli zeszyty. Kompromitacja dotyczy zatem nie tylko ministry edukacji, bo powinna wiedzieć, że tak kończą się centralistycznie sterowane partyjne akcje, ale ośmieszyła się nauczycielka, jeśli wydała polecenie mające rzekomo chronić ją i szkołę przed zarzutem o brak troski o zdrowie uczniów.

Ryba psuje się od głowy. Nie byłoby tego cyrku, gdyby nie to, że ministra uruchomiała nonsensowną akcję pod hasłem "Dzień tornistra". Za to obywatele płacą pensję ministrze, by wymyślała populistyczne akcje, które mają służyć celom propagandowym władzy? Z jakością edukacji i troską o zdrowie uczniów mocno się takie działania rozmijają. Jeśli już podejmować działania w powyższym zakresie, to nie odgórnie, i nie w październiku! Są najzwyczajniej w świecie spóźnione o kilka miesięcy.

Trzeba było uczynić to w sierpniu, kiedy dokonywane są zakupy. W październiku jest już przysłowiowa "musztarda po obiedzie", bo plecaki zostały już zakupione. Tymczasem w "Dniu tornistra" uczniowie mają już to, co zostało im zakupione i tego nie zmienią. Ministra ośmiesza siebie i (u-)rząd. W sierpniu jednak było daleko do wyborów samorządowych! A tak, proszę bardzo, pani Zalewska może błyszczeć przez obywatelami jako zatroskana o uczniów ministra.

W sieci odsłonięto pozór całej akcji w odwiedzonej przez A. Zalewską szkole:


"Dzisiaj dzieci w jednej z bemowskich szkół na polecenie Pani Dyrektor miały nie przynosić podręczników. A dlaczego?, bo z wizytacją ma przyjechać Pani Minister i w TV publicznej pokazane będzie jak to dzieci mają dobrze po reformie;) jakie to lekkie plecaki mają".

Niektórzy nauczyciele przystosują się do każdej wizytacji jak kameleony, byle uszczęśliwić nadzór pedagogiczny. Sami nauczycieli się tego w szkole, kiedy byli uczniami. Teraz to odtwarzają i nie widzą w grze pozorów niczego niemoralnego.

No dobrze, powie ktoś z MEN, ale przecież nie chodzi tu o sam rodzaj tornistra, tylko o jego zawartość. Ta jest szkodliwa dla uczniów, jeśli ciężar tornistra przekracza 10 proc. wagi osoby. Takie informacje otrzymali uczniowie wielu szkół podstawowych także w Łodzi. Zamiast lekcji matematyki czy języka polskiego, zostali spędzeni do sali gimnastycznej, gdzie jeden z uczniów odczytywał treść slajdów z przygotowanej prezentacji na temat szkodliwości noszenia ciężkiego tornistra.

Uczniowie dowiedzieli się z prezentacji o skoliozie i o tym, jak należy pakować tornister. Uczulano ich także na to, by nie nosili go na jednym ramieniu, a najlepiej by było, gdyby był - jak torby podróżne - na kółkach. Wówczas można taki tornister ciągnąć za sobą nie przejmując się jego ciężarem. Ha, ha, ha ... dzieciaki śmiały się z tej prezentacji do rozpuku, rzecz jasna - po wyjściu ze szkoły. Każdy zarzucił swoje kilogramy na plecy i udał się do domu. Niektórzy mają daleko.
Mieliśmy już "minister-drożdzówkę", to teraz mamy "minister-tornister". Jan Sztaudynger skwitowałby ten wpis fraszką:

Nawet człowiek nie czuje
jak mu się rymuje
.

a ja dodam:

Wybory tuż, tuż. W szkole będzie draka,
jeśli nie wyrzucisz ciężarów z plecaka.

02 października 2018

Z nowym rokiem akademickim niewiele się zmieni w sferze nauki


Zdaniem urzędników Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego nareszcie będą dobre zmiany uczelniach państwowych. Premier rządu Mateusz Morawiecki odsłonił znaną środowisku przyczynę KDN: "Potrzebujemy odnowy elit, budowy elit; elit propaństwowych, elit patriotycznych".

Wszyscy nauczyciele akademiccy, którzy urodzili się w PRL, w tamtym ustroju zdobyli wykształcenie i stopnie naukowe, powinni już zejść z drogi tym, którzy wprawdzie mają tak samo PRL-owskie korzenie, ale jako członkowie partii władzy, apologeci "dobrej zmiany" należą do "lepszego sortu elit", więc mogą udawać, że ich to przesłanie nie dotyczy.

Zmiany nie następują w wyniku nowych regulacji prawnych, gdyż są one mało znaczące, by doszło do jakiegokolwiek przełomu. Odnoszę się do nauk humanistycznych i społecznych, nie wypowiadam się na temat innych nauk mając świadomość, że i tak jesteśmy postponowani w naszym kraju w porównaniu z pozostałymi dziedzinami nauk.

Wiceminister naszego resortu mgr Piotr Müller informuje: "1 października wygasną uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego na wydziałach, które dostały ocenę parametryczną C. To najgorsza w 4-stopniowej skali ocena działalności badawczej. "Już wysłałem do dziekanów wydziałów i do rektorów listy z informacją, że utracą uprawnienia. Osoby, które rozpoczęły postępowanie habilitacyjne, będą musiały je kontynuować w innym podmiocie habilitującym wyznaczonym przez Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów; takie uprawnienia straci 12 wydziałów w Polsce."

Pedagodzy mogą spać spokojnie. Żaden z wydziałów posiadających uprawnienie do nadawania stopnia doktora habilitowanego tego uprawnienia nie straci. Większość ma kategorię B, a tylko nieliczne kategorię A.

Tego typu restrykcja wydaje się nieuzasadniona, gdyż uprawnienia otrzymują wprawdzie wydziały, ale dla określonej dyscypliny naukowej. To są uprawnienia dla konkretnego środowiska naukowego stanowiącego co najmniej minimum kadrowe do nadawania stopni naukowych w danej dyscyplinie! Ukarani są zatem najlepsi naukowcy w danej jednostce wielodyscyplinarnej z powodu braku osiągnięć naukowych nauczycieli akademickich reprezentujących inne dyscypliny naukowe, bez owych uprawnień.

Taka sankcja miałaby sens, gdyby uczelnie były po ocenie parametrycznej poszczególnych dyscyplin naukowych. Ukaranie najlepszych na nędznych wydziałach z powodu akademików innych dyscyplin, a beznadziejnych en block budzi poczucie niesprawiedliwości. Zapewne w jakiejś cząstce ma ono sens, bo w końcu o nadaniu stopnia naukowego rozstrzygają także pseudonaukowcy czy akademickie pasożyty z takiej jednostki. Jak zwykle tracą najlepsi, bo kiepskim jest to i tak obojętne.

Do 30 listopada 2018 r. nauczyciele akademiccy zatrudnieni na stanowisku badawczym lub badawczo-dydaktycznym będą musieli złożyć deklarację o przypisaniu się do dziedziny i dyscypliny (lub maksymalnie 2 dyscyplin) w której prowadzą działalność naukową. Już pisałem o tym, że z dn. 20 września minister Jarosław Gowin podpisał rozporządzenie w sprawie dziedzin i dyscyplin nauki i sztuki, w którym zamiast dotychczasowych 102 dyscyplin zawarł tylko 47.

Ponoć mają być od 1 stycznia 2019 r. podwyżki płac w szkolnictwie wyższym. Minister finansów temu zaprzecza, ale obiecać można wszystko i wszystkim. Tymczasem rektor mojej Uczelni poinformował, że przyznane naukowcom nagrody za osiągnięcia naukowe zostaną im wypłacone w jednej trzeciej, bo nie ma na to pieniędzy. To jest kolejny przykład dewaluacji pracy najlepszych nauczycieli akademickich.

"Do końca kwietnia 2019 r. obowiązują stare procedury dotyczące nadawania stopni i tytułów naukowych. A wraz z nowymi przepisami pojawią się wyższe wymogi konieczne do tego, aby uzyskać doktorat czy habilitację. Jeśli więc ktoś np. chce uzyskać doktorat na starych zasadach, powinien się pospieszyć. "Jak ktoś otworzy przewód doktorski do końca kwietnia, skończy go starą procedurą" - powiedział Müller. Zaznaczył jednak, że od października 2019 r. stopień będzie nadawany niekoniecznie przez radę wydziału, jak dotąd, ale przez organ, który uczelnia wskaże w swoim statucie. Od maja 2019 stopnie będą nadawane w nowych dziedzinach i dyscyplinach.

Jak zaznaczył wiceminister, między końcem kwietnia a początkiem października 2019 nastąpi przerwa: nie będą wtedy wszczynane żadne nowe postępowania w sprawie nadania stopnia ani tytułu naukowego. Od października będzie można wszcząć postępowanie o nadanie stopnia naukowego lub tytułu jedynie na nowych zasadach."


Tryb i terminarz nie ma dla prawdziwej nauki żadnego znaczenia. To są tylko formalne, administracyjne gry, by przestawić figury na szachownicy. Będą roszady i nowe gambity. Każdemu, kto jest z powołania naukowcem, kto uczciwie, intensywnie prowadzi badania naukowe obojętne są tego typu rozstrzygnięcia. Jest ponad nimi. Nie to jest bowiem celem badacza, by uzyskać stopień czy tytuł naukowy. Chyba, że jest politykiem partii władzy, to nauka jest tylko parawanem do osiągania różnych celów, a prawo już sobie przystosował.

Jest jeszcze jeden wątek inauguracyjny, do którego nawiążę, a mianowicie dydaktyka, kształcenie studentów. Premier M. Morawiecki powiedział młodzieży: "Studenci musicie prosić, żeby profesorowie nie uczyli według tych programów z minionych lat, bo dzisiaj wszystko się szybko zmienia. Musimy dobrze rozpoznawać wyzwania przyszłości, tak żeby po nią sięgać, tak żeby ją współkształtować, budować wzmacniać całą polską kulturę naukę i gospodarkę".

Gdyby Premier RP wiedział, jak zacofany jest ustrój szkolny w wyniku kolejnej deformy edukacji, to musiałby studentom I roku pedagogiki i studiów nauczycielskich dodać: "Jest jeden wyjątek. Dla potrzeb polskiej edukacji musicie prosić swoich profesorów, by kształcili was tak, jak w PRL. W przeciwnym razie skrzywdzą was, gdyż nie będziecie mogli pracować z uczniami czasów "dobrej zmiany".