31 sierpnia 2018

Wicemarszałek Ryszard Terlecki rzetelnie opisuje zasługi Lecha Wałęsy w odzyskaniu przez Polskę wolności


SOLIDARNOŚĆ 1980-1989. POLSKA DROGA DO WOLNOŚCI - to tytuł książki historyka Ryszarda Terleckiego, która ukazała się w tych dniach, a Poczta Polska sprzedawała ją w promocji o 10 zł taniej, niż cena wskazana na okładce.

Sięgnąłem po nią z ciekawością, bowiem obejmuje okres niezwykle ważny w życiu mojego pokolenia. Lata 1980-1989 stały się rewolucyjną dekadą, która zaowocowała wyzwoleniem się Polski i Polaków z jarzma totalitarnego ustroju, sowieckiej dyktatury i związanych z nią ludzkich tragedii, ale i znaczących doznań nadziei i wolności, marzeń i strat w codziennym życiu każdej rodziny. Nie ukrywam, że byłem niemalże przekonany o spotkaniu się z "nową" wykładnią historii, która będzie nierzetelna, okradająca nas z pamięci realiów tamtych czasów, prawdy doświadczanej, bo w różny sposób także obserwowanej i wchłanianej przez każdego młodego człowieka, świadomego tamtych wydarzeń.

Autorem jest przecież obecny wicemarszałek Sejmu, który uczestniczy w ideologicznej kontrrewolucji z ramienia własnego środowiska politycznego (PiS), a jakże niechętnego rzeczywistym dokonaniom bohaterów „Solidarności” tej dekady, wśród których autentycznym liderem był Lech Wałęsa. Tak, to ten sam, a sponiewierany przez obecne elity jako rzekomy zdrajca, esbek, donosiciel… .

Tymczasem mamy ogląd wydarzeń, które byłyby niemożliwe bez Lecha Wałęsy w finalnym akcie wyzwalania Polski z ustroju socjalistycznego. Oczywiście, że droga do wolności była usłana ofiarami i poświęceniem się tysięcy aktywnych działaczy opozycji w PRL oraz członkostwu 10 milionów członków NSZZ „Solidarność”, którzy w ramach swoich zadań społecznych, zawodowych włączali się w najróżniejszy, a niewidoczny wciąż dla historii sposób, do ostatecznego zwycięstwa.

Książka nie jest monografią naukową, chociaż została napisana przez profesora historii, a to dlatego, że nie była recenzowana, bo i jej narracja ma charakter publicystyczny. Wprawdzie R. Terlecki przywołuje fragmenty różnych dokumentów, uchwał, stanowisk, wypowiedzi działaczy opozycji, elit ówczesnego państwa, przedstawicieli władzy i hierarchów Kościoła Katolickiego, ale nie podaje żadnych odwołań do źródeł. Musimy zatem uwierzyć, że takowe rzeczywiście istnieją i miały miejsce. Ja nie muszę opierać się na ufności, bo znam przywoływane tu fragmenty z tekstów, wypowiedzi medialnych, także te z podziemia, gdyż na bieżąco czytałem je, wysłuchiwałem, oglądałem itp.

Rekonstrukcja wydarzeń tego dziesięciolecia i ich analiza są bardzo rzeczowe, zdystansowane, z rzadka opatrzone własną oceną. Raczej przywołuje Terlecki opinie, które były przedmiotem powszechnej debaty. Przywołuje wypowiedzi tych opozycjonistów, którzy dzisiaj są jego politycznymi wrogami, należą do – jak określa to jego formacja – ludzi „gorszego sortu”. Na szczęście dzięki tej książce nie można już powtarzać, że Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa są tymi, którzy byli razem z ZOMO, bo byłoby to równoznaczne z reprodukowaniem reżimowej propagandy czasów PRL. Można natomiast lepiej rozpoznać zaistniałe już w tamtym okresie podziały , napięcia, spory i intrygi w łonie opozycji, które były podsycane i inspirowane przez PRL-owskie służby bezpieczeństwa. Ofiarą tych intryg w omawianym okresie była m.in. śp. Anna Walentynowicz .


Jeśli zatem w podręcznikach szkolnych do współczesnej historii wygenerowanych przez ekipę ministry edukacji Anny Zalewskiej nie ma Lecha Wałęsy, to w tej książce znajduje on swoje godne miejsce i uznanie, a nawet jest wyrażany podziw dla jego odwagi, poświęcenia, przyjęcia godnej postawy wobec nieskutecznych starań peerelowskiej władzy o współpracę z ówczesnym reżimem.

A kiedy to się nie powiodło, to R. Terlecki odsłania działania służb specjalnych mających na celu zminimalizowanie wpływu i charyzmy Wałęsy (aresztowania, nieudana próba zamachu we Włoszech, manipulowanie faktami, próby ośmieszenia czy skompromitowania itp.) oraz morderstwa charyzmatycznych duchownych i ludzi dających moralną siłę wsparcia Polakom. Z tej książki polska młodzież czasów konsumpcyjnej wolności i zaniku odpowiedzialności za polską demokrację dowie się, że to nie Lech i Jarosław Kaczyński doprowadzili Polskę do wolności, aczkolwiek słusznie jest tu odnotowany ich cząstkowy wkład w ruch związkowy i na rzecz opresjonowanych przez władze PRL.

Ryszard Terlecki oddaje cześć Lechowi Wałęsie wraz z innymi, a wybitnymi postaciami świata nauki, kultury i środowisk robotniczych za ostatnią dekadę walki o wolną Polskę.


Być może zupełnie nowego znaczenia nabiera wypowiedź z sierpnia 1984 r. bojownika o wolność i apostoła miłości – a zamordowanego przez SB-cję - ks. Jerzego Popiełuszki: „Naród polski nie nosi w sobie nienawiści i dlatego zdolny jest wiele przebaczyć, ale tylko za cenę powrotu do prawdy. Bo prawda i tylko prawda jest pierwszym warunkiem zaufania.” (s. 207)

Dzięki Lechowi Wałęsie i z Wałęsą de facto - „Kończyła się dekada nadziei i Polska rozpoczynała trudną drogę odbudowy niepodległego i demokratycznego państwa” (s. 290).

Teraz poczekam na kolejny tom, w którym Ryszard Terlecki pokaże, jak elity I fali „Solidarności”, a więc tej pierwszej dekady walki o wolność Polski, weszły w koegzystencję z ludźmi komunistycznego reżimu i jak są nadal utrzymywane w strukturach władzy lat 1990-2018, a więc także tej władzy.


30 sierpnia 2018

Minister Anna Zalewska przegrywa w sądach


Nie wszyscy obywatele są wciąż świadomi tego, że reforma ustrojowa w III RP zagwarantowała im prawo do sprawowania kontroli społecznej nad pracą samorządów oraz wszystkich władz państwowych, w tym także oświatowych. Obywatel ma prawo wiedzieć, jakie decyzje podjęły władze państwowe i samorządowe, jakie były tego koszty, kto jest odpowiedzialny za nieprawidłowości, czy jakie kompetencje mają osoby wykonujące zawody zaufania społecznego. Zasada jawności ma tu pierwszeństwo przed prawem do prywatności.

Istnieje przepis prawny zobowiązujący władze do udostępniania obywatelom informacji publicznej na temat tego, co dzieje się w urzędzie. Prawo to obowiązuje także ministra edukacji i podlegających mu urzędników w centrum władzy, jak i w terenie, w kuratoriach oświaty. Naczelny Sąd Administracyjny zobowiązał wyrokiem minister Annę Zalewską do ujawnienia pełnej listy ekspertów. Jak pisał jeden z dziennikarzy:

Ujrzeliśmy bowiem listę 182 nazwisk, bez tytułów naukowych i wskazania, za który przedmiot dana osoba odpowiadała. Wszystko po to, aby lista została całkowicie nieczytelna i bezwartościowa dla opinii publicznej, a autorzy mogli w swoim wkładzie pozostać anonimowymi.Okazało się jednak, że resort mógł pójść jeszcze dalej w rozmywaniu odpowiedzialności prawdziwych autorów podstawy programowej. Podanie suchych nazwisk bez wskazywania wkładu w prace mogło bowiem pozwolić dodać do listy osoby, które nie dość, że nad podstawą nie pracowały, co były jej wręcz przeciwne.

Pojawiła się już pierwsza osoba, która wypiera się swojego udziału w pracach mimo obecności na liście, powołując się, że przesłała alternatywną propozycję podstawy dla klasy IV, która nie została jednak uwzględniona, a wykonana praca nie wiązała się z żadnym wynagrodzeniem. Problem bowiem w tym, że bez tytułów naukowych osobą na liście może być dosłownie każdy i nawet osoby niesłusznie na nią wpisane nie mogą z całą pewnością stwierdzić, czy MEN się nimi posługuje, czy może doszło do zaskakującego zbiegu okoliczności. Jest to zwykła manipulacja odbiorcami i sprzeniewierzanie się intencji wyroku NSA, który miał na celu zapewnia opinii publicznej rzetelnego dostępu do informacji, czego resort karygodnie nie dotrzymał.


Poradził sobie z tym problemem obywatel - pan dr Bogdan Stępień , który także dużo wcześniej upomniał się o powyższą listę twórców podstaw programowych kształcenia ogólnego i ujawnił ją w znacznie szerszym zakresie niż uczyniło to MEN. Nie zadowolił się samym wykazem, ale wnioskował o informacją o tym, w których zespołach przedmiotowych byli oni zaangażowani. Tę otrzymał z resortu edukacji.

W związku z tym, że Piotr Gajewski - dyrektor Departamentu Informacji i Promocji MEN poinformował go, że (...) wypełniając ankietę nie było wymogu podawania stopnia naukowego, organizacji czy instytucji, którą dana osoba reprezentuje, stąd przedstawienie listy osób wg. wzorca, który Pan zaproponował nie było możliwe, zadał też sobie trud, by ułatwić zainteresowanym rozszyfrowanie nazwisk większości spośród nich, gdyż nie są to postaci znane w polskiej oświacie.

Minister Anna Zalewska przegrała także kolejną rozprawę w Sądzie Okręgowym w Jeleniej Górze, który zdecydował o umorzeniu postępowania ws. nastolatki, która miała znieważyć szefową Ministerstwa Edukacji Narodowej Annę Zalewską – podaje Polsat News. Chodzi o zdarzenie z grudnia 2016 roku, kiedy podczas wizyty polityk w Karkonoskiej Państwowej Szkole Wyższej w Jeleniej Górze jedna z uczennic nazwała Zalewską "suczą".

Sprawa była nieco skomplikowana. W pierwszej instancji sąd uznał nastolatkę Natalię S. winną znieważenia Zalewskiej, lecz nie została ona ukarana. W sądzie uznano, że dziewczyna poniosła konsekwencje ze strony nauczycieli i rodziców. Obrońca uczennicy i tak złożył apelację. W wyższej instancji sprawa została umorzona.
W tym jednak przypadku uważam, że tego typu określenia nie powinny paść wobec kobiety, niezależnie od tego, czy jest ministrem czy działaczką środowisk opozycyjnych.

29 sierpnia 2018

Matura 2018 – odwołanie przynosi efekty!



W systemie scentralizowanego ustroju szkolnego podtrzymywany jest przez władze oświatowe, a szczególnie pracowników Okręgowych Komisji Egzaminacyjnych mit, że odwołanie od wyników egzaminu maturalnego czasem przynosi efekty.

Otóż, przysłówek czasem ma swój antonim: nigdy, zawsze! Jeżeli nie spróbujecie drodzy maturzyści, to nie dowiecie się, czy jednak nie należała się wam wyższa punktacja od tej, którą odnotowano na waszym świadectwie. Wciąż nie wierzymy w to, że możemy, mamy prawo, należy nam się, bo latami wdrukowuje się uczniom przekonanie o nieomylności władzy i nieograniczonym jej prawie do wyłącznego stanowienia o naszym losie.

Tymczasem człowiek jest omylny. Nie wiemy, w jakich warunkach egzaminator sprawdzał naszą pracę maturalną - czy był wypoczęty, czy może był sfrustrowany, może się spieszył, bolała go głowa, był głodny, a może wściekły na to, że właśnie traci pracę w swoim gimnazjum? To, że ktoś może się pomylić o 10, 20 pkt. może zadecydować o przyszłym losie maturzysty! Co jednak w sytuacji, kiedy błąd egzaminatora jest na poziomie prawie 50 pkt.pkt!?

Ktoś wymarzył sobie studia przykładowo - na medycynie, prawie czy psychologii, a tu nagle otrzymuje świadectwo, na którym zamiast 98 pkt z języka polskiego na egzaminie rozszerzonym z tego przedmiotu, ma ich zaledwie 48!

Upór, determinacja i odwaga są w takiej sytuacji konieczne, i to do ostatniego tchu. Opisuję tegoroczny przypadek maturzysty, który nie uwierzył w tak niski poziom oceny jego pracy. Złożył wniosek do Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej (OKE) o umożliwienie mu wglądu do swojej pracy. Każdy maturzysta ma na to 6 miesięcy od otrzymania świadectwa maturalnego.

Termin i miejsce oglądania pracy maturalnej wyznaczył mu dyrektor OKE. Najczęściej jest to siedziba tej Komisji. Abiturient miał prawo sporządzenia notatek, a także mógł fotografować swoją pracę. Konieczne jest to w procesie odwoławczym, gdyż musi uzasadnić powody zakwestionowania czyjejś oceny jego pracy. Zachęcam zatem do przeczytania regulaminu na stronie Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w mieście wojewódzkim, na terenie którym znajduje się nasza szkoła ponadgimnazjalna.

Przytoczę kolejność kroków, które są kluczowe w odwołaniu, a znakomicie zostały opublikowane w jednym z portali:

Jeżeli uznamy, że praca maturalna została źle oceniona, należy złożyć wniosek o weryfikację sumy uzyskanych punktów. Należy się spieszyć, ponieważ termin na jego złożenie wynosi zaledwie dwa dni od dokonania wglądu do pracy. Weryfikacja następuje w terminie 7 dni, a do jej przeprowadzenia dyrektor właściwej OKE wyznacza egzaminatora. Oczywiście będzie to egzaminator inny niż ten, który dokonał pierwotnej oceny. O wyniku weryfikacji abiturient dowiaduje się w terminie 14 dni od złożenia wniosku.

W przypadku, od którego zacząłem swój wpis, maturzysta najpierw napisał wniosek o ponowną weryfikację liczby punktów. Miał bowiem uzasadnione zastrzeżenia niemalże do każdej kategorii oceny jego wypowiedzi pisemnej. Dzięki sfotografowaniu pracy i przypisanej do niej karty z punktacją, mógł swoje wątpliwości skonsultować z nauczycielem przedmiotu. Nie musi to być koniecznie ten, który nas kształcił, jeśli nie mamy do niego zaufania z jakiegoś powodu. Ważne jest to, by tak, jak w przypadku wątpliwej diagnozy medycznej stanu naszego zdrowia, skonsultować ją z jeszcze innym specjalistą.

Tak też uczynił ów maturzysta. Po dwóch tygodniach otrzymał z OKE odpowiedź o pozytywnym rozpatrzeniu jego wniosku! W jednym z kryteriów oceny jego pracy pisemnej stwierdzono, że należy mu się 6 punktów, a nie 3. To już jest jest coś. Jednak na osiem kategorii analityczno-ocennych uważał, że nadal jest nierzetelnie oceniona jego praca. Co wówczas czynić? Cieszyć się, że podwyższono mu punktację z 48 pkt. na 78 pkt.? Czy może jednak powalczyć dalej, jeśli ma się merytoryczne ku temu argumenty?

Autorzy internetowej porady w tym zakresie piszą co następuje:

Rzeczywistość abiturienta bywa czasem brutalna. Może się zdarzyć, że wniosek o weryfikację oceny został negatywnie rozpoznany. W tym celu ustawodawca wprowadził drugą instancję odwoławczą od wyników egzaminu maturalnego. Jest nią Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego. Odwołanie wnosi się za pośrednictwem dyrektora właściwej Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, a termin na jego złożenie wynosi 7 dni od dnia otrzymania informacji o negatywnym rozpoznaniu wniosku.

Nie bierze się pod uwagę tego, że wniosek może być w pierwszej instancji, jaką jest OKE pozytywnie rozpatrzony, a mimo to maturzysta ma prawo sądzić, że nadal jest on nierzetelnie oceniony! Czyżby dyrekcja OKE sugerowała sprawdzającemu, by nie przyczynił się do kompromitacji tego środowiska? Chyba nie.

W tym przypadku maturzysta złożył kolejny wniosek, tym razem do Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego za pośrednictwem dyrektora OKE w ciągu 7 dni, od otrzymania pierwszej, pozytywnej opinii o uznaniu jego racji i podwyższeniu mu punktacji o 30 pkt.!

Odwołanie musi zawierać wskazanie zadań, co do których nie zgadzają się z przyznaną liczbą punktów oraz uzasadnienie. W tym uzasadnieniu należy wskazać, że rozwiązanie tych zadań przez niego jest merytorycznie poprawne oraz spełnia warunki określone w poleceniu do danego zadania egzaminacyjnego. Dyrektor przekazuje odwołanie do Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, a ta następnie wysyła je do Kolegium.

Odwołanie musi być rozpatrzone w terminie 28 dni od dnia przekazania do przez dyrektora OKE. Rozstrzygnięcie Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego jest ostateczne i nie służy na nie skarga do sądu administracyjnego. Oczywiście, jeżeli w wyniku odwołania nastąpiła zmiana uzyskanej oceny, jego następstwem jest wydanie nowego świadectwa maturalnego.


Dokładnie tak postąpił nasz maturzysta. Napisał kolejne odwołanie i... po dwóch tygodnia otrzymał rozstrzygnięcie! Jakaż było jego uzasadniona radość, kiedy okazało się, że uznano wszystkie jego racje, a nie tylko częściową korektę egzaminatora OKE! Jak się okazało poprawne były tylko trzy z nich! Tym samym w pięciu kolejnych punktacja została w I instancji także zaniżona, nieadekwatna do rzeczywistej wartości pracy maturzysty. Efekt - otrzymał z OKE uznanie przez Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego pełnej zasadności odwołania. Tym samym wystawiono mu nowe świadectwo maturalne - tym razem w kategorii egzamin rozszerzony nie widniało 48 punktów,
ale 93!

Maturzyści! Odwagi! Sprawdzajcie swoje prace, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, że wasza praca został niewłaściwie oceniona! Nasz maturzysta, mimo że odwoławcza weryfikacja trwała trwała miesiąc czasu i na uczelniach państwowych zakończono już rekrutację na jego wymarzony kierunek studiów, złożył odwołanie do Uczelnianej Komisji Rekrutacyjnej i przyjęto go na wymarzone studia.

Warto było się uczyć i mieć w sobie tyle odwagi, by nie ustąpić przed błędami tych, którzy nie powinni być aż tak nieomylni! A swoją drogą, ciekawe, czy dyrekcja OKE pociągnie do odpowiedzialności tego nauczyciela, który tak niestarannie, nierzetelnie sprawdzał tę pracę, być może i wiele innych zaniżając ostateczną punktację.