29 czerwca 2018

Ujawni czy nie ujawni?


Prezeska Fundacji "Przestrzeń dla edukacji" - Iga Kaźmierczak złożyła w 2017 r. do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie skargę na minister Annę Zalewską w związku z jej odmową ujawnienia autorów nowej podstawy programowej w szkołach. W dn. 20 września 2017 r. WSA orzekł, że MEN musi ujawnić te nazwiska.

Jak komentowała swoje roszczenie skarżąca MEN: To nie chodzi o to, że my się czepiamy i chcemy wiedzieć, kto za tym stoi dla własnego widzimisię. Ich dane są informacją publiczną. Ci eksperci otrzymali za swoją pracę publiczne pieniądze. Ich praca miała wpływ na to jak funkcjonuje polska szkoła.

Z budżetu resortu edukacji wydano w 2017 roku na przygotowanie nowych podstaw programowych dla szkół podstawowych 825 tys. zł. Musi być coś niepokojącego w stanie tych wydatków, skoro ministra tak bardzo boi się ujawnienia nazwisk autorów. Tymczasem eksperci MEN i autorzy tego typu materiałów korzystają ze środków publicznych, a zatem są zobowiązani do jawności swojego działania.

Skoro Anna Zalewska przez rok ukrywa ich nazwiska, to znaczy, że nie zostały spełnione warunki formalno-prawne do realizowania tego zadania przez część tzw. ekspertów. Możemy zatem do czasu upublicznienia tej listy formułować jedynie przypuszczenia co do powodów ukrywania powyższej informacji, a to działa na niekorzyść formacji rządzącej i resortu edukacji. Minister Anna Zalewska złożyła od wyroku WSA w Warszawie do Naczelnego Sądu Administracyjnego skargę kasacyjną i ją przegrała.

To wstyd, że stała na straży białoruskich standardów. Obywatele zostali już poinformowani o tym, jak niezgodnie z prawem minister edukacji otrzymywała w latach 2016-2018 premie.


Nauczyciele zaś nadal są najniżej opłacaną grupą profesjonalistów sfery publicznej w krajach Unii Europejskiej. Podobnie, jak nauczyciele akademiccy, ale to już nie jest problem tego resortu. Tak więc, czekamy na listę ekspertów, by przekonać się o ich wyjątkowych kwalifikacjach do realizacji zadania, za które otrzymali honoraria.

Byłoby jednak dobrze, gdyby odpowiednie władze państwowe rozpoznały rzeczywiste powody wydatkowania przez resort edukacji milionów złotych w czasach rządów PO i PSL na tzw. darmowy elementarz i podręczniki szkolne. Do tej pory nie ujawniono recenzji tego dydaktycznego "badziewia", za które zapłaciliśmy wszyscy. To jest także kwestia do koniecznego wyjaśnienia, a jakoś pani Iga Kaźmierczak nie wykazywała się w tamtym czasie dociekliwością poznawczą.

28 czerwca 2018

Po co habilitacja dr. Markowi Migalskiemu?


Niektórym nauczycielom akademickim wydaje się, że habilitacja jest za wszystko, tylko nie za osiągnięcia naukowe. Nie rozumieją i nie chcą przyjąć do swojej świadomości, że jeśli chcą być samodzielnymi pracownikami naukowymi, to muszą wykazać się koniecznymi kompetencjami metodologicznymi i merytorycznymi w przedłożonych do oceny osiągnięciach naukowych. Jak bowiem wymagać od przyszłych doktorów czy kandydatów do stopnia doktora habilitowanego oryginalnego wkładu w naukę, skoro samemu niewiele się do niej wniosło? Jak może kształcić doktorantów ktoś, kto sam nie przeprowadził znaczących badań naukowych, nie uzyskał w konkursie środków na projekt badawczy?!

Dlaczego ktoś, kto jest politykiem, medialnym komentatorem wydarzeń, był posłem Parlamentu Europejskiego, ma być zwolniony z wymagań naukowych? Czy pełnienie takich ról społecznych jest kwalifikacją naukową? Co z tego, że przedłożył do oceny publikacje, skoro prawdopodobnie członkowie komisji habilitacyjnej lub członkowie rady wydziału kierują się dobrem nauki, a nie dobrem jego medialnego czy politycznego statusu?

W poprzedniej kadencji Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów słyszałem superrecenzje profesorów, wybitnych specjalistów w zakresie nauk o polityce o niskiej jakości naukowej rozpraw odwołującego się od odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego właśnie powyższego naukowca, adiunkta Uniwersytetu Śląskiego. Gdybym otrzymał taką informację zwrotną, to wstydziłbym się odwoływać i na koszt podatników dociekać racji, skoro się jej nie posiadało.

Być może, gdyby ów politolog wziął sobie nie tylko do serca, ale przede wszystkim do umysłu, że od autora rozprawy naukowej na habilitację wymaga się nieco więcej niż od studenta piszącego pracę magisterską, to może popracowałby nad sobą, douczył się i poprawił. Tymczasem on wybrał mechanizm samoobrony przy nieadekwatnej samoocenie.

Teraz mamy do czynienia z komunikowaniem społeczeństwu - bo wywiadów pan M. Migalski udziela na prawo i lewo - poczucia niesprawiedliwości i dezawuowania ocen jego trzeciego podejścia do habilitacji. Habilitant nie raczy wskazać na powody tego stanu rzeczy. Dlaczego nie zacytuje fragmentów z recenzji jego osiągnięć naukowych? Rozumiem jego rozgoryczenie, skoro - jak powiada mediom - członkowie Rady Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w ogóle nie dyskutowali nad - jak się okazuje - także krytycznymi sądami w trzech recenzjach?

Nie wiemy, jaka była treść uchwały komisji, bo to, że były trzy pozytywne recenzje nie oznacza, że pozostali czterej członkowie komisji głosowali ZA nadaniem mu stopnia doktora habilitowanego? Czy rzeczywiście nie jest sprawcą swojej porażki?

Nie rozumiem postawy doktora M. Migalskiego. W nauce na szczęście jest możliwa procedura odwoławcza. Dlaczego nie składa wniosku do Centralnej Komisji, by jego kolejne osiągnięcia zostały zbadane i ocenione przez superrecenzenta, tylko biegnie do mediów i prezentuje się jako ofiara akademickiej zmowy przeciwko wybitnemu uczonemu? Nie zabierałbym głosu w tej sprawie, gdyby nie jego celebrycka postawa medialna.

Z publicznej wypowiedzi tego pana wynika, że ponoć przyjął do siebie trafność krytycznych opinii, skoro ogłosił wszem i wobec: "w takiej sytuacji, jako "nieuk", będę musiał opuścić mury uczelni"

Medialne komentarze nie prowadzą do prawdy o stanie rzeczy, tylko generują insynuacje pozbawiając opinię publiczną możliwości wyrobienia sobie własnej opinii. Rektor Uniwersytetu Śląskiego dał temu adiunktowi szansę. Dziekan po raz trzeci sfinansował postępowanie habilitacyjne, a koszty tego są wysokie, bo sięgają ponad 20 tys. zł.

Reforma J. Gowina uratuje go, bo przecież z innych zapewne powodów będzie mógł być mianowany na stanowisku profesora Uniwersytetu Śląskiego. Nie będzie musiał już poddawać się ocenie komisji habilitacyjnej, bo i habilitacja nie będzie obowiązkowa. Czyż nie o to i nie o takich "uczonych" zatroszczył się minister nauki i szkolnictwa wyższego? A może o to właśnie chodzi temu panu, by już nie musieć niczego udowadniać, bo można będzie bez tego zmienić wizytówkę na drzwiach?

27 czerwca 2018

Gdzie ci mężczyźni?

Przed wielu laty Danuta Rinn śpiewała: „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, mmm, orły, sokoły, herosy!?” i jak wynika z wypowiedzi psychoterapeuty Wojciecha Eichelbergera na Kongresie Praw Rodzicielskich, który odbywał się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - stanowi ona wyraz także aktualnych problemów mężczyzn w związkach rodzinnych czy partnerskich.

Psychoterapeuta podzielił się z uczestnikami Kongresu refleksją na temat przyczyn kryzysu rodzin, rozwodów. Sam ma w tym zakresie doświadczenie osobiste. Jego pacjentami są w przeważającej mierze mężczyźni obciążeni przede wszystkim brakiem wiary w więź międzyludzką, nieufnością do samych siebie. Nie bardzo wierzą w związku z tym w związanie się z kimś drugim, gdyż - jak twierdził - wymaga to od nich odpowiedzialności.

Dzisiejsi mężczyźni są zakompleksieni, nie wierzą w siebie, bo zapewne to ich rodzice wdrukowali im ten stan nieadekwatnej samowiedzy i zaniżonej własnej wartości. Nic dziwnego, że nie wierzą w to, że ktoś mógłby ich pokochać takimi, jakimi są. Zachowują się zatem asekuracyjnie zakładając, że ich związek się nie uda, że żona czy partnerka ich zdradza, a zatem nie angażuję się we wzajemne relacje. Samosprawdzająca się przepowiednia prowokuje sytuacje, które mają sprawdzić siłę uczuć i więzi partnerki.

W. Eichelberger stwierdził, że alkoholizm jest w Polsce epidemią, którą pogłębia uzależnienie od jeszcze innych substancji. Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym przegrywa z uzależnieniem rodzica. Ten bowiem nie darzy je trwałym uczuciem. Kiedy nałóg dochodzi do głosu, nie liczy się dziecko.

(źródło mema: Fb) 

Mamy wreszcie do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji etosu męskości, które jest pochodną emancypacji kobiet. Jak mówił psychoterapeuta: Kulturowy habitus tradycyjnej męskości w zderzeniu z silnie emancypacyjną postawą partnerki sprawia, że ma poczucie bycia zbędnym do jej obrony i zabezpieczenia finansowego jej potrzeb. Dzisiaj coraz więcej kobiet lepiej zarabia od swoich partnerów.

Do tego dochodzi ingerencja instytucji państwowych, które wspierają kobiety w wychowywaniu dzieci, dzięki czemu one nie muszą być zdana na mężczyznę, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu we wzajemnych relacjach. To, że kobieta może być ekonomicznie niezależna, bardziej obyczajowo wyzwolona sprawia, że młodzi mężczyźni szukają przepisu na nową rolę ojca. Nie zawsze jednak potrafią wykasować patriarchalny etos, na tle którego rodzi się wiele konfliktów.

Z drugiej strony - jak mówił referujący - nie jest łatwo kobietom zaakceptować męża, który jest słabszy od nich. Niezależność kobiet w wychowywaniu dzieci ze wsparciem instytucji państwowych sprawia, że małżeństwo trwałość małżeństwa, jego jakość zależy coraz bardziej od emocjonalnej więzi dwojga ludzi. Dawniej trudno było rozwiązać związek małżeński. Teraz jest o to dużo łatwiej. Mamy zatem problem więzi partnerskich.


Z pedagogicznego punktu widzenia niesłychanie ważna była konstatacja psychoterapeuty, że tym, co decyduje o małżeństwie, jest sposób, w jaki ludzie się rozwodzą i sytuacja dzieci w tym procesie. Dzieci już są obciążone doświadczeniem rodziców, tym, że były świadkami rozpadu więzi, o często agresywnym charakterze. To tworzyło w nich traumę. Czy takie będzie to dziecko wierzyć, że w przyszłości nie czeka je to samo?

Kluczowe jest zatem zatroszczenie się przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe o to, by poprawić jakość tego postępowania, by w wyniku pogłębionej refleksji nie koncentrowano się na orzekaniu o winie, gdyż w sensie psychologicznym zawsze obie strony odpowiadają za ten rozpad, ale by nie generować więcej dramatów. Dla dziecka rozwodzących się rodziców to ni e sam wyrok sądu jest traumą, ale sposób, w jaki rozstają się dorośli. To wygląda często tragicznie.

Ludzie poznają się w związkach dopiero wtedy, kiedy się rozstają. Kiedy rodzice kłócą się między sobą w trakcie postępowania rozwodowego, to szczególnie kobiety używają dzieci przeciwko partnerowi. Wytarza się u nich poczucie żalu i chęć zemsty, by alienować ojca z dalszego procesu wychowywania dziecka.


Na zakończenie swojej wypowiedzi W. Eichelberger wskazał na to, że do rozpadu w rodzinie przyczyniają się też media społecznościowe, bowiem mężczyźni, którzy mają problem z własnym etosem, zanurzają się w sieci. Internet stanowi dla nich łatwą drogę ucieczki od problemu, stwarza im łatwą szansę, by przy pomocy klikania myszką, bez wysiłku i ryzyka być tam herosem, bohaterem czy macho. A to przenosi się jako wzorzec na chłopców. Spodziewajmy się zatem nowej generacji mężczyzn nieadekwatnych, którzy uciekają do równoległego świata.

Mówca nie zostawił nas z dylematem - Jak radzić sobie z tą rzeczywistością? Sprowadził to do mądrości: Nie narzekaj na ciemność. Zapal świeczkę

Kobietom i mężczyznom polecam znakomitą rozprawę prof. Zbyszko Melosika, która nie została chyba dostrzeżona przez psychoterapeutów, a zapewne i przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe. Zawarte w niej analizy socjopedagogiczne są niezwykle aktualne, w każdym środowisku i warstwie społecznej. Zapalmy zatem nie tylko kaganek oświaty, ale i nie oszukujmy własnego sumienia. Wiarygodność przekazu nie może bowiem kłócić się z naruszaniem przez psychoterapeutę, sędziego czy pracownika służb pomocowych etyki zawodu. Niektórzy bowiem nadużywają własnej "mocy", manipulacji w relacjach z własnymi pacjentami, podsądnymi czy podopiecznymi. Czyjś kryzys egzystencjalny wykorzystują do własnych celów.