07 kwietnia 2018

Kto "populo" nie daje a swoim odbiera...


Jakże popularna sentencja anglosaskiego mnicha, teologa i filozofa Alkuina z "Listu do Karola Wielkiego" - Vox populi, vox Dei - zabrzmiała po Świętach Wielkanocnych w wyniku sondażowego spadku poparcia dla partii władzy w wyniku jej hipokryzji. Mieli nie iść do rządu dla pieniędzy, ale też nie każdy jest D. Trumpem i gdzieś ten pierwszy milion musi zdobyć. Homo oeconomicus i homo ignorantus jest silniej implementowany do świadomości społecznej i spersonalizowanej, aniżeli homo educandus czy mundus lucidus.

Mający dostęp do publicznej kasy chętnie przyjmują z niej ekstra dodatki, w różnej postaci i wysokości, także z uwzględnieniem członków rodzin i "znajomych Królika". Nie po to tyle lat byli w opozycji, nie po to uczynili z polityki zawód, a że go doświadczają po decyzji Prezesa..., No cóż. Opozycja wykorzysta każdą okazję, by z igły zrobić widły, a rządzący, by z płacy minimalnej przeskoczyć wielokrotność średniej krajowej. Obywatele nie są w stanie śledzić, kontrolować synekury władzy lub bycia w kręgu usłużnie lojalnych wobec niej osób - polityków, ludzi kultury, nauki, techniki, ekonomii czy medycyny za odpowiednie wynagrodzenie.

Niechby byli,tylko dlaczego od lat nie płaci się rzetelnie za rzetelną pracę? Wielu członków rządu i wspomagających ich posłów wyżywi się, wyleczy bez czekania w kolejce do specjalistów, wykorzysta okazje do podróżowania po całym świecie i kraju (nawet jak nie posiadają samochodu czy skuterów), załatwi swoim intratne posady w państwowych urzędach (liczba dyrektorów w administracji państwowej, czyli rządowej wzrosła o 50 proc.!) oraz w spółkach Skarbu Państwa, bo im się należy - jak wykrzyczała w Sejmie b. premier Beata Szydło.

Obecny premier odwołał wiceministrów, ale szybko niektórych mianował swoimi pełnomocnikami, co czyniła już wcześniej władza PO i PSL (w edukacji np. poseł U. Augustyn, a teraz minister gabinetu cieni, bez poczucia wstydu). Tak więc mamy wiceministropodobnych pełnomocników, którzy czynią to samo, tylko pod innym szyldem. Jak PiS pozbawił władze samorządowe gabinetów politycznych, to przecież co za problem dla Polaka. Zawsze znajdzie sposób na obejście takiej regulacji, by zatrudniać doradców z gabinetów politycznych na innych stanowiskach?

Żałosny to spektakl obłudy, cynicznej gry wszystkich stronnictw politycznych, których członkowie rzekomo marzyli o służbie państwu i trosce o dobro wspólne. Tyle tylko, że to dobro wspólne dla nich nie jest i nie będzie, bo ono ma być właśnie rozłączne, wyjątkowe, szczególne, pełnomocne.

Przypomina mi to mikrosytuację sprzed lat, kiedy to dziekan wydziału sam przyznał sobie bardzo wysoką premię z okazji Dnia Edukacji Narodowej i oczywiście takowe dla prodziekanów, pomijając obowiązujące go uzyskanie opinii rady wydziału. Wprawdzie, nawet gdyby była negatywna, to i tak mógłby wnioskować do rektora o te premie, bo przecież właśnie po to pozoruje się wagę ciał kolegialnych jako bezskutecznie opiniodawczych. Wolał zatem nie przeżywać stresu w związku z możliwą krytyką ze strony podwładnych.

O przyznanych sobie premiach dowiedzieliśmy się z wywieszonej w rektoracie tablicy z listą nagrodzonych. Skierowałem wówczas pytanie do JM, jak to jest możliwe, że przyznał nagrody na wniosek dziekana bez obowiązującej go procedury prawnej. Był tym zaskoczony, bo nawet nie sprawdzał, czy ona miała miejsce, a może tylko tak twierdził, że o tym nie wiedział. Jaki był wynik tej dyskomfortowej interwencji?

W Dniu Edukacji Narodowej nagrody nie zostały wręczone całemu kolegium dziekańskiemu, a jego nazwiska zniknęły z oficjalnej listy. W rzeczywistości jednak ów rektor zaprosił dziekana z jego prodziekanami kilka dni później do siebie, by przy kawie wręczyć każdemu w kopercie nagrody pieniężne. Jak w przysłowiu: "Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera". JM nie chciał trafić do piekła.

Na zakończenie tego wpisu pragnę podkreślić, że pensje osób sprawujących władzę są żenująco niskie i nieadekwatne do odpowiedzialności właśnie za dobro wspólne. To zdumiewające, że dyrektor departamentu w ministerstwie zarabia więcej od swojego przełożonego-ministra/Sekretarza Stanu, a członek zarządu Spółki SP otrzymuje wielokrotnie więcej od premiera rządu, który de facto za nie odpowiada.

Kompromitujące każdą władzę jest to, że rezydenci mają zarabiać więcej lub tyle samo, co lekarze z kilkunastoletnim stażem pracy w klinice czy przychodni, że doktoranci na uniwersytecie mają mieć stypendia na poziomie adiunkta czy doktora po habilitacji. Premier miała rację - te pieniądze się należały. Po 29 latach transformacji płace w sferze publicznej, także w rządzie, są nieadekwatne do wykształcenia, doświadczenia i osiągnięć osób pełniących kluczowe funkcje.


Każdy rząd powinien uderzyć się we własne piersi i przeprosić naród, że w każdej kadencji troszczył się przede wszystkim o "siebie" i o "swoich". To zrozumiałe, każdy musi pokrywać koszty codziennego (prze-)życia ustanowione w wyniku mechanizmów rynkowych, a przy tym populi zatrudniony w sferze publicznej ma być innowacyjny, twórczy, zaangażowany, dyspozycyjny i wszechstronnie wykształcony. Jednemu nie wystarczy 17 tys. miesięcznej pensji, jeszcze drugiemu 40 tys. a większości 3 tys. zł. Żołądki są te same, tylko apetyty inne, a rachunki za gaz, energię elektryczną, wodę, ogrzewanie mieszkania, wywóz śmieci itd., itd. są dla wszystkich tak samo obowiązujące. To też jest vox populi, tylko nie vox Dei.

KWADRATURA KOŁA (poselskiego).


06 kwietnia 2018

Historycy wychowania szlakami Polski Niepodległej


"Szlakami Polski Niepodległej” to nowy program Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, realizowany w związku z obchodami setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Jego celem jest naświetlenie polskich idei niepodległościowych XIX i XX w, upowszechnienie i pogłębienie społecznej wiedzy na temat dróg prowadzących do odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r. oraz losów Polaków walczących o wolność.

Bezpośrednim celem programu jest wsparcie inicjatyw naukowych i artystycznych związanych z zachowaniem i włączeniem w obieg kulturowy polskiego dziedzictwa niepodległościowego. Program umożliwi realizację przedsięwzięć o charakterze dokumentacyjnym, badawczym, archiwalnym, edytorskim i konserwatorskim. Ponadto stymulować będzie innowacyjne zespołowe przedsięwzięcia międzydziedzinowe z zakresu nauki i sztuki, przyczyniając się do integracji obrazu przeszłości Polski.
W ramach programu ministerstwo organizuje konkurs o finansowanie projektów z zakresu dziedzin nauk humanistycznych i społecznych oraz sztuki, koncentrujących się wokół zagadnień dziejów ziem polskich od XIX do XXI w.


Z przyjemnością odnotowuję kolejny sukces pedagogów w ramach konkursowych zmagań o uzyskanie środków na badania naukowe. Tym razem w trudnej konkurencji wśród historyków - gdzie finansowanie pochodzące z programu obejmuje nie więcej niż 10 projektów oraz ograniczone jest do kwoty maksymalnie 1,5 mln zł na jeden projekt - odnotowali swój sukces pedagodzy z Katedry Historii Wychowania i Pedeutologii na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, którzy ubiegali się o środki na projekt badawczy pt. „Edukacja, oświata i wychowanie w kształtowaniu polskiej nowoczesności i niepodległości w latach 1905-1918”.

Nareszcie naukowcy wyszli poza krąg własnego zespołu nauczycieli akademickich kreując interdyscyplinarny i międzyuniwersytecki projekt badań zespołowych w ramach ogłoszonego przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego konkursu - „Szlakami Polski Niepodległej”. Dzięki znalezieniu się w nielicznym gronie finalistów badania będą realizowane przez 5 lat.


Zespół badawczy pod kierunkiem młodej dr hab. Anety Bołdyrew z UŁ liczy 12 osób z sześciu uczelni, w tym z UŁ, Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Uniwersytetu Wrocławskiego, Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Jak pisze kierownik Zespołu, która w ub. roku uzyskała habilitację z pedagogiki na podstawie m.in. monografii naukowej pt."Społeczeństwo Królestwa Polskiego wobec patologii społecznych w latach 1864-1914":

Przedmiotem badań jest rola szeroko rozumianej edukacji w procesie modernizacji społeczeństwa w Królestwie Polskim i na pozostałych ziemiach polskich w zaborze rosyjskim w okresie rewolucji 1905 r., w latach porewolucyjnych i w czasie I wojny światowej. Model edukacji, oświaty i wychowania traktowany jest jako projektowany i urzeczywistniany zespół czynników służących zachowaniu tożsamości narodowej i budowaniu społeczeństwa nowoczesnego oraz kreowaniu postaw obywatelskich.

Formułując program przebudowy relacji społecznych w latach 1905-1918 społecznicy, uczeni i publicyści propagowali nowe wizje i ideały, ale także ukazywali źródła napięć i konfliktów społecznych. Analiza rozważań teoretycznych i działań praktycznych ukazuje warunki tworzenia społecznego systemu opieki, wychowania i edukacji u progu niepodległości, pozwalając zrozumieć okoliczności budowania struktur odrodzonego państwa polskiego, a także określić kontynuacje i dyskontynuacje wcześniejszych rozwiązań.

Celem projektu jest przeprowadzenie kwerendy archiwalnej w Polsce, na Litwie, Ukrainie i w Rosji oraz kwerendy w obszarze czasopiśmiennictwa. Zebranie, analiza i publikacja źródeł pozwolą na zbadanie konceptualizowanego i urzeczywistnianego społecznego modelu edukacji, popularyzacji nauki, oświaty szkolnej i pozaszkolnej oraz opieki i wychowania na ziemiach polskich zaboru rosyjskiego w latach 1905-1918. Model ten, traktowany jako jeden z fundamentów dziedzictwa niepodległościowego, był prefiguracją rozwiązań wprowadzanych w odrodzonym państwie. Podjęte zostaną także badania biograficzne nad działaczami oświatowymi i społecznymi.

Równolegle celem badań będzie określenie postaw społeczeństwa wobec młodzieży jako wyodrębnianej grupy; na początku XX w. widoczny był wzrost zainteresowania młodzieżą oraz rosnące znaczenie młodego pokolenia w życiu publicznym. Publikacje w tym zakresie dotyczyć będą formułowanych na początku XX w. na ziemiach polskich idei i koncepcji związanych z młodzieńczością, statusem, miejscem i funkcjami młodzieży w społeczeństwie w latach 1905-1918, form działań opiekuńczych, wychowawczych i edukacyjnych wobec młodzieży oraz inicjatyw samej młodzieży.

Spodziewanym efektem prac będą publikacje edytorskie, bibliograficzne oraz słownikowe o charakterze instrumentum studiorum, przydatnego w warsztacie badawczym specjalistów w zakresie nauk humanistycznych i społecznych oraz cykl artykułów, zamieszczanych na łamach periodyków naukowych.

Charakterystyczną cechą prac badawczych jest interdyscyplinarność i różnorodność metod – wykorzystanie m.in. narzędzi psychohistorii, mikrohistorii, humanistyki afirmatywnej. Wiąże się to z uczestnictwem w zespole specjalistów w zakresie historii wychowania, historii społecznej, kulturoznawstwa, filologii polskiej, dziennikarstwa, bibliotekoznawstwa i psychologii.


Gratuluję pedagogom uzyskania znaczących środków finansowych na powyższe badania. Niech będzie to zachętą dla innych do łamania dotychczasowych schematów w projektowaniu badań naukowych i aplikowaniu o środki na podstawie bardzo dobrze przygotowanych teoretycznych i metodologicznych założeń.

05 kwietnia 2018

Kolejny błąd czy prowokacja Ministerstwa Edukacji, by katecheci byli sformalizowanymi wychowawcami?



Polityczną prowokacją, bo bez uzgodnienia jej z Episkopatem Polski, było skierowanie przez minister edukacji Annę Zalewską projektu rozporządzenia w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach . Nic bardziej szkodliwego nie można było wymyślić w murach na al. Szucha 25! Czy w naszym resorcie nie ma ludzi myślących? Czy może nadal działają tam tajniacy, którym zależy na skłóceniu władzy ze społeczeństwem?

Rozmawiałem przed Świętami Wielkanocnymi z jednym z arcybiskupów Kościoła katolickiego w Polsce pytając o to, co sądzi na temat powyższego projektu rozporządzenia. Potwierdził, że jest to samowola tej części polityków, którzy źle życzą katechetom, Kościołowi, wierze i wychowaniu w szkołach. Episkopat Polski został tym projektem zaskoczony. Czyżby ktoś chciał być bardziej święty od Papieża?

Ministerstwo zwróciło się m.in. do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z prośbą o wyrażenie stanowiska wobec projektu nowej regulacji. Skierowałem ją do Zespołu Pedagogiki Chrześcijańskiej, którym kieruje znakomity Uczony - ks. prof. dr hab. Marian Nowak z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II (członek Prezydium KNP PAN).

W terminie otrzymałem opinię, którą dzielę się w tym miejscu, gdyż została już przekazana MEN. Została ona opublikowana w całości na stronie Polskiej Akademii Nauk. Czy urzędnicy przeczytają, a jeśli nawet, to czy zrozumieją swój kardynalny błąd usiłując forsować taką regulację? Nie wiem. Tu cytuję kluczowe dla ekspertyzy fragmenty:

Przesłany do konsultacji/opiniowania projekt: Rozporządzenia Ministra w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach odczytuję jako propozycję regulacji – jak to wyrażają słowa jego tytułu: „warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach”.

Niezrozumiałe jest jednakże ostatnie zdanie zapisane w tekście Uzasadnienia, w którym można przeczytać: „Jednocześnie należy wskazać, że nie ma możliwości podjęcia alternatywnych w stosunku do projektowanego rozporządzenia środków umożliwiających osiągnięcie zamierzonego celu”. Takie stwierdzenie może rodzić wątpliwości co do sensowności zaproszenia do opiniowania projektu i uczestnictwa w przedsięwzięciu.

Jakkolwiek powyższe stwierdzenie można rozumieć i interpretować, chciałbym jednak wskazać na pewne wątpliwości, jakie rodzą sformułowania zawarte w Projekcie natury bardziej ogólnej:

1/ w Projekcie zauważam bardzo wyraźny brak zauważenia różnicy co do charakteru nauczania religii/katechizacji i tej specyfiki jaką tego rodzaju nauczanie niesie z sobą w odróżnieniu od innych przedmiotów nauczanych w szkole.


Trafnie przywołuje się myśl pedagogiczną profesora KUL Stefana Kunowskiego, który wskazywał na (...) konieczność obecności w rzeczywistości szkolnej nie tyle redukcjonistycznie potraktowanej – za Kartezjuszem – jedynie wiedzy intelektualnej, ale ujętych w liczbie mnogiej wielu „wiedz” (praktycznej, emocjonalnej, ideowej, światopoglądowej itd.).

Dla pełnego rozwoju osobowego, uczeń powinien być wspierany w każdym z tych obszarów wiedzy, a nie tylko w rozwoju intelektualnym. Tak jak istnieje specyfika zajęć z Wychowania fizycznego, czy Wychowania technicznego itd., tak należy w sposób bardziej rzeczowy i zasadny umiejscowić w programie pracy szkoły nauczanie religii/katechizację.

Katecheza nie jest i nigdy nie powinna stać się takim samym przedmiotem jak każdy inny. Rodzi to nieuchronne pytanie, na które Projekt powinien jednak odpowiedzieć w swojej jakiejś „Preambule”: Czy chcemy, żeby katecheza dla uczniów była czymś innym, czy przeciwnie – chcemy, żeby traktowali ją jak każdy przedmiot szkolny?

Zresztą Projekt jest niejasny w swoich intencjach do tego stopnia, że formułuję wyraźne pytanie: O co tak naprawdę chodzi Autorom Projektu? - Czy głównie o łatwiejsze zarządzanie szkołą, czy może o jakiś efekt społeczny, czy jeszcze o coś innego?

Jeśli Autorzy Projektu zakładają, że ma to być katechizacja jako działalność specyficzna i oryginalna w rzeczywistości szkolnej, należałoby przynajmniej mentalnie rozgraniczać między katechizowaniem, a pełnieniem obowiązków szkolnych. Wymowa Projektu Rozporządzenia wydaje się mieć problem z przyznaniem takiej zdolności katechetom.

Na ogół nikt nie ma obaw, że nauczyciel wychowania fizycznego całą klasę zamieni w drużynę sportową, ale już całe dotychczasowe ustawodawstwo takiej możliwości nie wyklucza w odniesieniu do katechety i do katechizacji. Rola nauczyciela jako wychowawcy jest oczywiście inna a inna jest rola katechety, ale przecież nawet dzieci szkolne zdolne są zrozumieć, kiedy nauczyciel ich katechizuje, a kiedy realizuje spotkanie wychowawcze.

Poza tym niejasna jest koncepcja katechezy/lekcji religii w treści postulowanego Rozporządzenia. Oczywiście wymagałoby to jasności co do roli katechety/nauczyciela religii. Inna jest ta rola wtedy, gdyby była to raczej lekcja religii (znajomości religii), a jeszcze inna, gdyby to była rola katechety. Tego rodzaju jasność jest konieczna i nie ma ona nic wspólnego z kompetencjami katechetów.

Może nie do końca znam stan dotychczasowych ustaleń pomiędzy Komisjami Rządu (MEN) i Konferencji Episkopatu Polski, ale w moim najgłębszym przekonaniu katecheza nie jest takim samym przedmiotem jak każdy inny. Wymagałoby to zatem bliższego doprecyzowania i próby bardziej jasnego ujęcia sytuacji. [...]

2/ Projekt w dość dziwny i niezrozumiały sposób kontynuuje – zaistniałe kiedyś w kontekście ideologii komunistycznej, w moim przekonaniu całkowicie błędne zrównanie pomiędzy religią a etyką – jako równoznacznymi, czy synonimicznymi przedmiotami nauczania szkolnego.

[...] nie może być nic bardziej błędnego niż tego rodzaju stanowisko w rzeczywistości szkolnej. Już sama analiza specyfiki każdego z tych przedmiotów – jako dyscyplin nauczanych w szkole, nie daje jakichkolwiek podstaw do tego rodzaju zestawienia, czy zastępstwa jednego przedmiotu – drugim, a jedynie obnaża anachroniczne rozumienie pracy szkoły związanej jedynie z przekazem wiedzy, jak na to wskazywano wyżej. [...]

Już w świetle powyższego rozróżnienia, w szkole powinny być obecne oba przedmioty: zarówno etyka jak i katechizacja. Etyka nie przekaże odpowiedzi na pytania podstawowe: Skąd jestem? Jaki jest sens mojego życia? Dokąd zmierzam? Kim są inni obok mnie – dla mnie? Czy istnieje świat duchowy?, a zwłaszcza dochodzenie do stwierdzenia: „Jestem przekonany i w to wierzę”; czy przeniesienie tego na motywy postępowania: „To wyznaję i dlatego tak czynię”.

Dokąd tych rezultatów nie ma, ani też nie ma możliwości dochodzenia do nich, nie można w żadnym wypadku mówić o osiągnięciu jakichkolwiek efektów katechezy – i być może osiągamy obecnie jedynie efekty jakiejś najwyżej wiedzy o religii czy religiach, które można równoważyć z innymi podobnymi przedmiotami.

3/ w Projekcie nie mówi się też o sytuacji osób duchownych. Czy takie osoby miałyby/mogłyby być wychowawcami? Tekst uzasadnienia wyraźnie pokazuje te wątpliwości także u Autorów, kiedy powołują się na fakt, że część katechetów uczy jeszcze innych przedmiotów - co ma, jak rozumiem, zmieniać (wzmacniać?) ich sytuację wychowawczą w szkole.

A może po prostu warto wreszcie zrezygnować z tych ukrytych intencji, a zarazem bardzo niejasnych form i propozycji, przywracając po prostu normalność funkcjonowania katechezy i katechetów w szkole, wśród innych przedmiotów i ich nauczycieli, zachowując przy tym zrozumienie dla specyfiki katechizowania, tak jak zachowujemy zrozumienie dla specyfiki nauczania wf-u, czy wychowania przez sztukę itp.;

4/ Czyżby Autorzy Projektu zakładali eliminację osób duchownych z nauczania religii w polskich szkołach? Takie wrażenie można odnieść, gdy jako argument podaje się wzrost liczby katechetów świeckich i z tego wyprowadzany jest wniosek, że to oni mają/mogą być wychowawcami. A co jeśli jakiś ksiądz lub siostra zakonna, sami uczniowie lub ich rodzice będą chcieli, za zgodą swoich władz kościelnych, objąć wychowawstwo; to mogą - czy nie?

Obecnie przyjęte Ratio studiorum, które reguluje proces formacji i kształcenia kandydatów do kapłaństwa, pozwala mi stwierdzić, że właśnie przyszli kapłani są kształceni w Polsce na wskroś pedagogicznie, zaliczając w ramach sześcioletnich studiów jednolitych nie tylko przedmioty w module psychologiczno-pedagogicznym i metodycznym, ale odbywając kilkakrotnie nawet wyższą od wymaganej ilość godzin praktyk psychologiczno-pedagogicznych.

Można zresztą te studia określić jako specyficzny wręcz kierunek katechetyczno-nauczycielski. Zresztą z moich informacji mogę wskazać na liczne przykłady zaangażowania księży katechetów w podnoszenie kultury pracy dydaktycznej w gronie nauczycielskim poszczególnych szkół, często wygłaszając także referaty i pogadanki o nowych tendencjach wychowania i nauczania – i taka sytuacja w pewnym sensie zdaje się nawiązywać do tej znanej np. z okresu międzywojennego w Polsce.

Kiedyś znalazłem charakterystykę rządów totalitarnych, które miałyby być rozpoznawane przez dążenie do regulowania każdej nawet najbardziej szczegółowej sfery życia rozporządzeniami i ustawami oraz dążeniem do pozbawiania poszczególnych osób i wspólnot podmiotowości w podejmowaniu decyzji. Na kanwie tej charakterystyki rodzą się pytania: Czy nie byłby to już najwyższy czas, aby przyznać podmiotowość szkołom i ich podmiotom: dzieciom, rodzicom i nauczycielom?

Sami nauczyciele, grono pedagogiczne, rodzice i uczniowie potrafią bez udziału Ministra Edukacji Narodowej ocenić odpowiedniość każdego nauczyciela, także katechety – zarówno osoby świeckiej jak i duchownego – co do zdolności bycia wychowawcą klasy, czy też nie. Nie każdy też katecheta, czy nawet nauczyciel innego przedmiotu nadaje się do tego, aby takie funkcje pełnić.

To właśnie autonomiczna decyzja szkoły mogłaby te sprawy regulować, a do Ministra Edukacji Narodowej należałoby wreszcie i jedynie wydanie Rozporządzenia, lub Ustawy nadającej szkołom tego rodzaju podmiotowość i upoważniającej np. Rady Pedagogiczne szkół do podejmowania decyzji w sprawie powierzania wychowawstwa klasy nauczycielom poszczególnych przedmiotów szkolnych, w tym także na takich samych prawach katechetom (zarówno świeckim jak i duchownym – w tym ostatnim wypadku oczywiście należałoby przewidzieć, że powinny te osoby mieć zgodę swoich bezpośrednich przełożonych).

Katecheza szkolna jest ogromną szansą dotarcia z edukacją religijną (i mądrym wychowaniem religijnym) do dzieci i młodych ludzi, którzy mogliby nigdy nie zetknąć się z tymi treściami – a w końcu to one najwydatniej gwarantują zdrowy i spójny rozwój osobowości. Dlatego wydaje mi się, że obecnie podejmowane próby przesuwanie granicy tej sytuacji jest potencjalnie groźne, ponieważ otwiera kolejną ostrą, emocjonalną dyskusję społeczną i to w czasie gęstym od demagogii po wszystkich stronach, co może prowadzić do nieprzewidywalnych skutków.

Rozważając obecny stan i treść nowego Rozporządzenia uważam, że jeśli miałoby wejść ono w życie w takiej postaci, jak to jest w Projekcie, to w mojej ocenie byłoby lepiej jednak pozostać w dotychczasowym stanie rzeczy, który pozwala dotrzeć z szeroką propozycją pogłębiania formacyjnego także już poza szkołą, co również jest bardzo ważne w sytuacji dzisiejszego stosunku uczniów do szkoły, więc warto byłoby wówczas chyba chronić to, co jest.

Rozporządzenie gdyby zaistniało w obecnej postaci, może też stanowić kolejne narzędzie (jak kiedyś m.in. stanowiło je chociażby odwlekanie wypłaty wynagrodzenia za prowadzoną katechezę) do walki z katechizacją w szkole, gdyż w istocie, jeśli wczytuję się w poszczególne sformułowania Projektu, podtrzymują one pozycję katechety/nauczyciela religii - jako „łaskawie dopuszczanego do uczestnictwa” w radzie pedagogicznej itd., jak też pogłębiają niezrozumiały i niczym nieuzasadniony „jakby odwieczny kłopot” Władz Oświatowych z oceną z religii (etyki).

Czy nie najwyższy czas, aby w tym względzie zdobyć się na dojrzałość stanowiska i najpierw bardziej zawierzyć podmiotom szkoły, a następnie przestać wyróżniać nauczycieli na podobieństwo dawnych „towarzyszy równych i równiejszych” – ze znanych literackich ujęć?

W moim przekonaniu P.T. Autorzy Projektu Rozporządzenia mają chyba jednak problemy z tego rodzaju wyżej opisaną mentalnością, manifestując swój „kłopot”, czy pewne grupy nauczycieli w szkole dopuścić do grupy „tych równiejszych”. Szkodzi to całej pracy szkoły i sprawia, że Władze Oświatowe dzielą nauczycieli w szkole na „równych i równiejszych”, a przynajmniej na lepszych i gorszych, co sprawia, że przy silniejszym emocjonalnym związku uczniów z katechetą czy duszpasterzem, za tych gorszych, zaczynają uczniowie nieuchronnie uważać innych nauczycieli.

Ani sama idea formalnego wzmacniania statusu katechetów (a tym samym pośrednio katechezy) w szkole, ani jej uzasadnienie nie bardzo mnie przekonuje.


Jak długo jeszcze ta władza będzie dzielić polskie społeczeństwo i traktować edukację jako środek do "przeorania polskich dusz" na modłę własnych interesów partyjnych? Nie pamięta już niejeden "wół jak cielęciem był"? Czy rzeczywiście trzeba w taki sposób szkodzić wychowaniu w wierze, katechizacji i roli Kościoła w publicznej edukacji? Lewicy jest w to graj, bo zdaje się, że komuś z MEN bardzo zależy na tym, by ją prowokować do kolejnej wojenki polsko-polskiej. No to ją mamy, nie tylko w sieci, a tracą na tym nasze dzieci.


Dociekającym powodu przywołania SPRZECIWU wobec powyższego projektu polecam teksty Abp Grzegorza Rysia "MOC WIARY", wśród których znajdziemy wykładnię mowy Jezusa z 23.rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza. Publikacja została zatytułowana "Mowa Jezusa przeciw uczonym w Piśmie i faryzeuszom" (Kraków 2017, s. 48-49). Motywem jest tu miłość miłosierna, a nie chęć postawienia na swoim. To katecheci ucząc dzieci w szkołach upominają błądzących, że jest to jeden z siedmiu uczynków miłosierdzia.