12 stycznia 2018

Zdumiewające odznaczenie Pelagii Lewińskiej, która niszczyła polskie harcerstwo


Mamy w kraju hossę na dekomunizację po 28 latach transformacji ustrojowej. Przy okazji przygotowywania tekstu na temat harcerstwa jako środowiska wychowawczego do monografii naukowej natrafiłem na zdumiewającą dla mnie informację o tym, że w 2003 r. prezydent III RP Aleksander Kwaśniewski odznaczył Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski - Pelagię Lewińską . Jest to drugie pod względem starszeństwa w Polsce państwowe odznaczenie cywilne, które nadawane jest za wybitne osiągnięcia na polu oświaty, nauki, sportu, kultury, sztuki, gospodarki, obronności kraju, działalności społecznej, służby państwowej.

Tak, jak odznaczenia mają swój awers i rewers, tak też i w tym przypadku mamy nie tylko przysłowiowe - dwie strony medalu. Czy można odznaczać kogoś, kto być może zasłużył na tak wysokie uhonorowanie za to, co uczynił do 1945 r., a więc biograficzny awers jest pozytywny, natomiast od 1946 r. stał się bolszewickim dewastatorem polskiego harcerstwa i jego skautowych korzeni oraz tradycji, czyli rewers jest negatywny?

Odnoszę wrażenie, że postkomunistyczny światopoglądowo prezydent A. Kwaśniewski pod koniec swojej drugiej kadencji postanowił jednak odznaczyć postaci, które zasłużyły się dla sowieckiej przemocy wobec Polaków i polskiej kultury oraz edukacji.

Kim była Pelagia Lewińska? Warto odnotować w tym miejscu jej biogram z Wikipedii, który częściowo oddaje prawdę o jej skandalicznej aktywności w dziejach polskiego harcerstwa pod 1946 r.:

"Pelagia Lewińska (ur. 1907, zm. 1 czerwca 2004) – działaczka PPR i PZPR, posłanka na Sejm Ustawodawczy oraz na Sejm PRL I kadencji, od sierpnia 1953 roku do stycznia 1956 roku kierownik Wydziału Oświaty KC PZPR.

W 1946 jako pracownica wydziału propagandy PPR została mianowana sekretarzem generalnym Związku Harcerstwa Polskiego. Przypisuje się jej autorstwo reorganizacji ZHP w 1948, polegającej na ograniczeniu wieku jego członków do 15, a następnie nawet 14 lat, ścisłym powiązaniu struktur harcerskich ze szkołami podstawowymi i strukturami administracyjnymi państwa, co umacniało kontrolę partii nad związkiem, powiązaniu ideologicznym i organizacyjnym harcerstwa ze Związkiem Młodzieży Polskiej oraz centralnym sterowaniu programem drużyn (Harcerska Służba Polsce).

Wprowadzenie tych zmian spowodowało odejście z ZHP dużej grupy instruktorów. W styczniu 1949 Pelagia Lewińska wygłosiła referat Problemy przebudowy harcerstwa opublikowany później jako broszura pt. Walka o nowe harcerstwo, w którym ideologię skautingu i harcerstwa poddawała miażdżącej krytyce, a dotychczasowe ZHP oskarżała o "służbę na korzyść imperializmu" i porównywała z organizacjami hitlerowskimi: W okresie okupacji więziona w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Po wojnie należała do PPR, a następnie do PZPR: w latach 1952–1964 była zastępcą członka KC PZPR. Była posłanką na Sejm Ustawodawczy oraz na Sejm I kadencji (1952–1956) (z okręgu Stargard Szczeciński).

W 2003 odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za upamiętnianie prawdy o Auschwitz. Autorka wspomnień: "Oświęcim. Pogarda i triumf człowieka. (Rzeczy przeżyte)" (Paryż 1945)."

***
Uważam stwierdzenie autora tej noty, jakoby owa pani poddała miażdżącej krytyce ideologię skautingu i harcerstwa za zbyt delikatną i uproszczoną, bo czytelnik tego hasła może dojść do wniosku o słuszności takiej postawy. Tymczasem była to postać, która doprowadziła do zniszczenia nie tylko korzeni polskiego skautingu i harcerstwa, ale i przyczyniła się do represji Urzędu Bezpieczeństwa wobec przedwojennych instruktorów, w tym - Harcmistrza Aleksandra Kamińskiego oraz do wyeliminowania z bibliotek wszystkich dzieł o skautingu i harcerstwie, których pamięć przywróciła dopiero Oficyna Wydawnicza "Impuls" swoją serią reprintów! Warto dostrzec, jak głęboko niszczyła polską kulturę i fałszowała historię.

W 1948 r. tak pisała Lewińska w swoim projekcie reorganizacji ZHP dla Sekretarza Generalnego KC PPR Bolesława Bieruta:

Dotychczasowe deklaracje ideowe były faktycznie wyznaniem wiary ludzi starszych, stanowiących zamkniętą kastę instruktorską, wyrażającą w swoim kastowym języku klasowe interesy burżuazji. Obecnie trzeba wyraźnie postawić sprawę, że „ideologia harcerska” może być tylko ideologią socjalistyczną przełożoną na język dziecięcy. W tym duchu powinno być przepracowane prawo harcerskie. Zaś odrębna deklaracja ideowa jest zbędna, gdyż deklaracją taką dla instruktorów może być tylko deklaracja ZMP . Wychowanie miało zatem odbywać się poprzez pracę, w działaniu, bo (…) praca jest treścią życia, (…) praca jest jedyną uczciwą drogą przez życie i (…) praca, nie „gra”, jest podstawą wszystkich osiągnięć jednostki i społeczeństwa.

W dobie stalinizmu Pelagia Lewińska przeprowadziła „rewizję założeń wychowawczych skautingu i harcerstwa”. Jak pisała w obrzydliwie propagandowej broszurze: "Rewizji tej dokonaliśmy jednak- wspólnym wysiłkiem grupy PZPR-owskiej oraz i naszych przyjaciół bezpartyjnych w kierownictwie ZHP. Wspólnym wysiłkiem dorabiamy się nowych treści i form wychowawczych, z których wyrośnie młode pokolenie socjalistyczne – rezerwa Związku Młodzieży Polskiej".

Zaprzeczała, ośmieszała, zmanipulowała genezę, tradycje, doświadczenia i metodykę wychowania harcerskiego, które oparte było na założeniach m.in. puszczaństwa, by nadać mu wymiar politycznej indoktrynacji, pisząc: "Trudno zrozumieć nam, ludziom okresu budowy ustroju socjalistycznego, jak można mówić o wykształceniu młodzież, przebywającej w puszczy, cech dobrego obywatela. Jak można myśleć, że człowieka postępu społecznego, nowoczesnej techniki, człowieka cywilizacji, który własnymi rękami buduje nowy ustrój, można wychowywać w ostępach leśnych, z dala od życia i jego spraw, z dala od jego walki?"

Tak wprowadzoną propagandą zaprzeczała istocie skautowania nadając mu wymiar rzekomego przygotowywania w krajach imperializmu kapitalistycznego młodzieży do prowadzenia zaborczych wojen kolonialnych przesyconych cynicznymi „frazesami o międzynarodowym braterstwie skautów”, przypisywała skautingowi pogardę dla nauki i przeciwstawienie wychowania szkole, "(…)które w ujęciu skautowym jest zaprzeczeniem wszelkiej pedagogicznej myśli i nie uznaje żadnej bio-psychicznej właściwości dziecka".

Jej zdaniem harcerstwo przyczyniało się do wprowadzenia do życia dzieci i młodzieży „(...)zatęchłego powietrza egoistycznej moralności burżuazyjnej(...)”, eksponowanie wyrosłej z faszyzmu zasady wodzostwa („Führerprinzip”), a sam skauting jest „fabryką nadziei” i „paniczykostwa”, a więc bawienia się w pracę. "Baden-Powell i wszyscy jego uczniowie łącznie z Kamińskim twierdzą, że cały skauting to jest „wielka gra”. Dla nich życie staje się także „grą”, hazardem, chwytaniem tego, co przynosi przypadek… . "

Aleksander Kamiński umacniał swoimi publikacjami przetrwanie przez instruktorów okresu bolszewickiej inżynierii społecznej, by właściwe u swych podstaw podejście do harców służyło dzieciom i młodzieży, a nie realizacji ideologicznych interesów władzy państwowej. To wobec jego rozpraw naukowych i harcerskich skierowany został atak P. Lewińskiej, która tak zakończyła swoją propagandową broszurę:

"Zasadniczy krok naprzód polegał na zdemaskowaniu reakcyjnych korzeni skautingu. Było to zdarcie błyskotliwej i powabnej zasłony z metod skautowych, które w treści swej są wrogie masom ludowym, które są wrogie postępowi. Tylko w walce z tymi metodami można tworzyć nową organizację. Budowa ustroju socjalistycznego wymaga od nas czujności w walce z wrogiem na wszystkich odcinkach."


Przez ówczesną MaBeNę, której elementem była m.in. krytyka prac A. Kamińskiego, chciano zatrzeć pamięć o rzeczywistej historii skautingu, harcerstwa i myśli pedagogicznej okresu II Rzeczypospolitej. Łódzki pedagog społeczny podkreślał w książce "Wielka gra" wydanej w czasie okupacji dla Szarych Szeregów, w okresie antyfaszystowskiego podziemia, że (...) nie konstytucja, nie ustrój państwa, nie koncepcje reform, nie masy ludzkie i nie granice stanowią o wielkości jednostki i narodu, ale sam człowiek ze swoją potencjalną zdolnością do kształtowania własnego charakteru."

Jego rozprawy znalazły się na indeksie wraz z wydaną w 1948 r. książką o wychowaniu w szkole metodą harcerską.

Jakże bała się myśli "Kamyka" czerwona zaraza polityczna czytając, że każdy ustrój polityczny państwa staje się jednym ze znaczących czynników w procesie socjalizacji, możliwości animowania działań wychowawczych oraz w rozwijaniu się osobowości młodego człowieka. Rzecz jednak w tym, by tej strukturze nie ulegać, ale "(…) z odwiecznej skarbnicy ducha ludzkiego i ducha Polski wyłonić te pierwiastki, które zapewniłyby triumf w walce z każdego rodzaju totalitaryzmem jako swoistego rodzaju bestią". (A. Kamiński („J. Górecki”), Wielka Gra, Warszawa: Niezależne Wydawnictwo Harcerskie 1981, s. 13.)

Prezydent A. Kwaśniewski przedstawicielkę tak ujętej bestii odznaczył. O Kamińskim już żaden z prezydentów III RP nie pamiętał. Może w 2018 r. - ROKU HARCERSTWA POLSKIEGO prezydent Andrzej Duda wyrówna rachunek krzywd temu wybitnemu pedagogowi polskiemu, którego awers i rewers życia oraz naukowych dokonań jest dwoiście jednoznaczny.

11 stycznia 2018

Rankingowe emocje oświatowe



Rankingi były, są i będą, bo rodzice chcą wiedzieć, na której pozycji ulokowała się szkoła, do której uczęszczają ich dzieci. Emocje opadają, przynajmniej w tych województwach, w których wyniki są z roku na rok coraz gorsze. Do takich należy województwo łódzkie. Jeszcze na przełomie Stuleci Liceum Ogólnokształcące Nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Łodzi przez długi okres czasu należało do krajowej czołówki. W roku 20017 znalazło się na 13 miejscu w kraju, zaś w 2018 r. spadło już do trzeciej dziesiątki, bo jest na 23 pozycji.

Już w ub. roku na stronie szkoły nie zmieniono autoprezentacji. Wbrew wynikom ubiegłorocznego rankingu chwalono się, że: "I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika to najstarsza polska szkoła średnia w Łodzi, zaliczana od lat do grona dziesiątki najlepszych szkół w Polsce, w której współczesność splata się z tradycją." Powinni skorygować na: "I Liceum Ogólnokształcące im. Mikołaja Kopernika to najstarsza polska szkoła średnia w Łodzi, zaliczana od kilku lat do grona drugiej dziesiątki najlepszych szkół w Polsce, w której współczesność splata się z tradycją." Od 2018 r. powinna nastąpić kolejna zmiana w tej prezentacji, by wszyscy przeczytali, że tak wspaniałe liceum jest już w ... trzeciej dziesiątce średnich szkół ogólnokształcących w kraju.

Kiedy jednak dyrektor łódzkiej "Jedynki" postanowił awansować i wygrał konkurs na kuratora oświaty, zaczęła się rankingowa bessa. Kuratorem jest się jednak tak długo, jak długo w rządzie jest popierające go stronnictwo polityczne. Znakomity nauczyciel i menadżer oświatowy stał się mało znaczącym kuratorem oświaty, bowiem nie zapisał na swoim koncie już żadnych sukcesów, poza - być może - finansowymi. Szkoda takich pedagogów na urzędasów. Jedynym zyskiem tej placówki z kadencji w KO było uzyskanie środków finansowych na wyremontowanie budynku i modernizację wyposażenia w pomoce dydaktyczne, ale - jak się okazuje - im jest piękniej, tym gorzej.

Żaden z kolejnych dyrektorów "Jedynki" nie odnotował już takich sukcesów. Teraz mogą tylko wzdychać, bo wprawdzie jeszcze dzierżyli do 2017 r. berło pierwszeństwa w mieście Łodzi (tylko o sześć miejsc dalej była w 2017 r. powstała kilka lat temu, konkurencyjna średnia szkoła ogólnokształcąca - LO Politechniki Łódzkiej), ale już w 2018 r. je stracili na rzecz konkurencji w PŁ.

W 2018 r. pierwszym liceum w Łodzi jest akademickie LO przy PŁ, które zajęło 21 miejsce w kraju. Jak widać, to rodzice zorientowali się, że jeśli ich pociecha będzie uczyć się w średniej szkole przy Politechnice, to niemalże ma pewną przyszłość w jej murach wraz z indeksem. Ten trend rozwija się dynamicznie w całym kraju. Co lepsza szkoła wyższa, to tym wcześniej zaczyna inwestować w swoich przyszłych studentów.

Z łódzkich liderów znalazło się na 59 pozycji w kraju kolejne z akademickich - Liceum Ogólnokształcące Uniwersytetu Łódzkiego im. Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Zapewne będzie ostro konkurować z "Polibudą", gdyż ogromną popularnością cieszy się powołane do życia przy UŁ publiczne przedszkole, o którym powstała już publikacja b. dyrektor dr Joanny Sosnowskiej z Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ.


Na III miejscu w Łodzi, a na 28 w Polsce jest łódzkie XXI LO, które raz pnie się ku górze, raz spada o kilka pozycji, ale mieści się w krajowej trzydziestce. Ta szkoła ma szansę pokonać w przyszłym roku nawet "Jedynkę", gdyż cieszy się większą popularnością wśród młodzieży jako placówka z ponoć "lepszą atmosferą, ciekawszymi nauczycielami i wolna od "wyścigu szczurów". Żadna szkoła z tzw. rankingowego szczytu w kraju nie informuje o liczbie prób samobójczych, depresjach młodzieży, dziesiątkach tysięcy złotych rocznie inwestowanych przez rodziców w ich "olimpijczyków", o korzystających z narkotyków itp.

Procesy rywalizacji między szkołami są najsilniej uwidocznione na etapie przejścia między gimnazjami a szkołami ponadgimnazjalnym, kiedy zaczyna się rzeczywista walka o klienta, o zaspokojenie potrzeb tych, których chciałoby się posiąść do realizacji funkcji założonych szkoły. Wystarczy, że w rekrutacji na ten rok szkolny XXI LO miało 402 chętnych na 180 miejsc. W nagrodę otrzymało prawo do uruchomienia aż sześciu klas pierwszych, podczas gdy "Jedynka" dostała zgodę na pięć takich oddziałów.

Można postawić pytanie, po co tworzy się rankingi szkół i upowszechnia informacje o ich pozycji w mieście, województwie i kraju, skoro:

- nie wszystkie szkoły istniejące na rynku są w zasięgu wyboru rodziców i ich nastoletnich dzieci, głównie ze względu na ich położenie, możliwości dojazdu, finanse, liczbę klas o poszukiwanym profilu kształcenia itp.;

- nie wszyscy opierają wybór szkoły na podstawie jej miejsca w rankingu, bez względu na to, na jakich źródłach i kryteriach został on skonstruowany;

- istnieje "szeptany marketing", a więc krążąca w środowisku opinia o szkole, jej nauczycielach, warunkach i obowiązkach uczenia się oraz systemie oceniania itp.;

- o osiągnięciach uczniów decyduje w pierwszej kolejności ich środowisko rodzinne (kapitał ekonomiczny i kulturowy), indywidualne aspiracje edukacyjne oraz poziom wielorakich inteligencji uczniów, a nie typ szkoły i pracujący w niej nauczyciele?








10 stycznia 2018

W edukacji - bez rekonstrukcji




Już się bałem, że premier Mateusz Morawiecki odwoła minister edukacji Annę Zalewską. Po 12.00 odetchnąłem z ulgą. Nie odwołał, a powołał. Potwierdził tym samym, że edukacja nie jest resortem siłowym. Kosztuje tyle, ile musi, a dzięki pani minister kosztuje o wiele mniej niż za poprzednich rządów. Trudno odwoływać ministra, który zaoszczędził.

Generalnie, w centralistycznym systemie szkolnym trzeba w takim resorcie umieć przetrwać, kto wie, czy nie do wcześniejszych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Moje zadowolenie z braku rekonstrukcji w MEN, czyli dobrej zmiany, bierze się stąd, że ten, kto wprowadził re-formę ustrojową, a raczej przywrócił stan sprzed poprzedniej reformy Mirosława Handkego, powinien już za dwa lata zobaczyć pierwsze tego efekty.

Premier jeszcze nie widzi problemów, jakie czekają ten resort oraz całe szkolnictwo, bo zawsze może sobie pomyśleć, że przetrwa do wyborów. Jak przegra, to trudno, a jak wygra, to wspaniale. Wszystko rozstrzygnie się przed wyborami parlamentarnymi wraz z końcem roku szkolnego 2019/2020, kiedy pojawią się problemy z podwójnym rocznikiem młodzieży kończącej szkołę podstawową.

Dla dzieci polityków miejsc w lepszych liceach nie zabraknie. Może być jedynie kłopot ze studiami wyższymi, ale w rządzie pozostał minister Jarosław Gowin, a ten resort też tak przygotowuje regulacje prawne, żeby odpowiadały interesom zainteresowanych tym osób.

Problem z rekonstrukcją rządu ma prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego i opozycja, bo cała konstrukcja pozorowanej kontestacji re-formy edukacji spaliła na panewce. Właściwie, wystarczy jeszcze dosypać do szkolnictwa 500+ na nauczycielskie płace i będzie spokój.

Minister zdrowia chciał - w ramach powrotu opieki medycznej do szkół - koniecznie zwiększyć uprawnienia pielęgniarek szkolnych, ale na szczęście minister Anna Zielińska postawiła się swojemu koledze z rządu, bo słusznie dopatrzyła się, że w myśl zapisów w projekcie ustawy dotyczącej medycyny szkolnej - pielęgniarki uzyskałyby zbyt dalece idące uprawnienia do ingerowania w sferę prywatną rodziców uczniów, prawa dziecka oraz w życie szkoły. To mi się podoba. Kolejny plus.

Jest nadal coś, co łączy kwestie choroby z edukacją, czemu dał wyraz jeden z komentatorów w sieci:

No i ciekawe jaki zdolny i mądry student z pasją przyjdzie do szkoły pracować, by przez wiele lat zarabiać niewiele więcej niż minimalna krajowa nim osiągnie stopień nauczyciela dyplomowanego, którego pensja 2500 to szczyt marzeń młodych nauczycieli? Haha. To już lepiej nic się nie uczyć i pójść do jakiegoś większego zakładu pracy, gdzie od ręki młodemu płacą ponad 2000 na rękę. Chory kraj.