10 listopada 2017

Co się (nie) opłaca doktorantom?







(rys. Ryszard Druch)




Cysorz to miał klawe życie, ale doktorant już nie. Nic dziwnego, że - jak podaje Główny Urząd Statystyczny- z każdym rokiem maleje liczba młodych nauczycieli akademickich, którzy chcieliby rozwijać się naukowo.

GUS podaje dane o malejącej o kilka tysięcy rocznie liczbie zatrudnionych asystentów, tymczasem to stanowisko staje się już przeszłością. Uczelnie państwowe, których jednostki mają pełne uprawnienia akademickie, prowadzą studia doktoranckie. To właśnie doktoranci wyparli etaty asystenckie stając się tanią siłą dydaktyczną, która ma jeszcze prowadzić badania naukowe, aplikować o środki finansowe poza uczelnią i publikować, najlepiej w czasopismach zagranicznych. Na wszystko mają cztery lata.

Nie ma to znaczenia, czy studia III stopnia są prowadzone dla początkujących naukowców w dziedzinie nauk technicznych, ścisłych, przyrodniczych, humanistycznych czy społecznych. Cztery to cztery i tylko dla niektórych istnieje szansa na przedłużenie tego okresu o rok. Miejsca na studiach doktoranckich też trzeba będzie wkrótce redukować, bo studenci zawyżają "wskaźnik Gowina". Zwalnia się zatem część kadr dydaktycznych, by uzyskać w szkole wyższej wskaźnik 13 studentów na jednego nauczyciela akademickiego.

Młody uczony zarabia tak licho, że jeśli jest ambitny, ma własną rodzinę lub chce ją założyć, posiada dzieci, albo został pobudzony do tego spotem Ministerstwa Zdrowia (za 2,7 mln zł) promującym prokreację na wzór intensywnego spółkowania i rozmnażania się królików, to zaczyna kalkulować, co mu się bardziej opłaca.

Tak pisze jedna z doktorantek:

"Napisałam anglojęzyczny artykuł naukowy dotyczący problemu X i wysłałam go do najlepszego czasopisma branżowego. Niestety, otrzymałam odpowiedź, iż mój tekst "jest zbyt potoczny i zawiera przestarzałą bibliografię" (tylko do takiej miałam dostęp w chwili pisania). Aktualnie muszę zająć się doktoratem, a mój Promotor i kierownik jednostki akademickiej traktują mnie trochę jak "niechciane dziecko", w konsekwencji czego doktorat piszę bez niczyjej pomocy i nadzoru.

Czy wg. Pana jest sens wysyłać ww. artykuł tylko z "kosmetycznymi poprawkami" do czasopism zajmujących się ta problematyką (to swego rodzaju obszar-worek dla różnych tematów)? Mam już publikacje do otwarcia przewodu, lecz "zawsze przydałaby się nowa". Czy jest sens wysyłać mój tekst (na zasadzie szczęśliwego trafu) do czasopism zagranicznych czy też "dać sobie spokój" i wysłać do któregoś z polskich czasopism?"

Moja odpowiedź na tego typu dylemat byłaby następująca:

po pierwsze, skoro Doktorantka otrzymała uwagi krytyczne na temat własnego artykułu, to powinna je uwzględnić, poprawić tekst i ponownie wysłać do tej samej redakcji. W przeciwnym razie nie opanuje umiejętności w konstruowaniu tekstów naukowych. Czasopisma naukowe słusznie nie chcą tekstów popularnonaukowych, a więc ani potocznej psychologii, popkulturowej socjologii czy z metodyki kształcenia lub wychowania.

po drugie, pisać należy nie tylko do czasopism zagranicznych, ale także, a może przede wszystkim krajowych, jeśli jest się naukowcem w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych. Jak sama nazwa tych dziedzin wskazuje, są one dla społeczeństwa, którego dotyczą rozwiązywane przez Doktoranta problemy.

po trzecie, pisać należy dla różnych odbiorców, tak dla tych bez wykształcenia średniego i wyższego, jak i dla polityków czy sprawujących władzę, a szczególnie dla tych ostatnich, bo zatrzymali się już na poziomie sms-ów i tweetów. Coraz mniej rozumieją z zachodzących procesów w środowisku ich życia.

po czwarte, piszcie do czasopism naukowych, które nie mają jeszcze punktów parametrycznych, bo każde czasopismo ma służyć komunikacji naukowej, wymianie wiedzy i krytyce, a nie PUNKTOZIE czy władzom akademickim. Nie kalkulujcie, czy wam się to opłaca, czy nie, czy oczekuje tego od was przełożony lub promotor, czy nie. Jeśli chcecie kalkulować, to tylko pod kątem tego, czy to się opłaca waszym czytelnikom i/lub nauce.

Jak mówił św. Jan Paweł II: "Wymagajcie od samych siebie szczególnie wówczas, kiedy niczego od was się nie oczekuje", a tym bardziej, kiedy wam się czegoś zabrania.

09 listopada 2017

Jak administracja MEN kontroluje nadzór pedagogiczny



Mało kto interesuje się wystąpieniami pokontrolnymi, jakie trafiają do kuratorów oświaty z MEN, które jest zobowiązane do przeprowadzania kontroli w administracji rządowej. Zainteresował mnie wynik kontroli, jaka miała miejsce w Kuratorium Oświaty w Łodzi, a czytelnicy mogą zajrzeć do takich samych analiz w przypadku innych województw. W okresie od 27 kwietnia do 31 maja 2016 r., a więc rządów PIS w tym urzędzie, wizytatorzy Ministerstwa Edukacji Narodowej kontrolowali łódzki nadzór pedagogiczny.

Celem kontroli była ocena prawidłowości realizacji przez Łódzkiego Kuratora Oświaty m.in. nadzoru pedagogicznego w szkołach i placówkach sprawowanego w okresie od 1 września 2015 r. do 31 marca 2016 r.


Jak się okazuje, w jednym przypadku kontrolę przeprowadził pracownik zatrudniony w Wydziale Strategii i Kadr na stanowisku starszego specjalisty, co jest niezgodne z przepisami prawa. Ciekawe, że kuratoryjni wizytatorzy weryfikują konieczne kwalifikacje pedagogiczne nauczycieli wszędzie, tylko nie u siebie. Czyżby to jakiś kuzyn Królika?

Co jeszcze stało się przedmiotem uwag krytycznych kontrolerów z MEN? Mamy w raporcie pokontrolnym ogólnikową informację, że Kuratorium otrzymywało od rodziców, uczniów, nauczycieli, organów prowadzących, Rzecznika Praw Dziecka informacje dotyczące nieprawidłowości w funkcjonowaniu szkół i placówek. Jakie? Tego w raporcie nie ma, a szkoda. Nadal zamiata się nieprawidłowości pod dywan?

Urzędników interesowały tylko papiery i procedury, toteż stwierdzili np., że:

- nie udokumentowano przekazania zawiadomienia organu prowadzącego w 10 szkołach o zamiarze przeprowadzenia ewaluacji zewnętrznej w terminie co najmniej 30 dni wcześniej i o jej zakresie.

- w dwóch przypadkach akta ewaluacji zewnętrznej, jaką prowadzi Kuratorium, nie zawierały harmonogramu;

- w pięciu przypadkach "przekazanie raportu z ewaluacji dyrektorowi szkoły lub placówki nastąpiło z naruszeniem terminu 7 dni roboczych";

- nie udokumentowano przekazania raportu z dziesięciu ewaluacji organowi prowadzącemu szkołę lub placówkę w ustawowym terminie (jw.);

- nie udokumentowano odbioru przez dyrektora szkoły lub placówki protokołu kontroli planowej (9 przypadków), doraźnej (2 przypadki).

- w 9 upoważnieniach do przeprowadzenia kontroli planowych nie zawarto siedziby szkoły lub placówki , zaś w jednym przypadku pominięto terminu rozpoczęcia i zakończenia kontroli, itd.

Zdumiewające, że nadzór pedagogiczny zajmuje się de facto nadzorem dokumentacji. Co z wspomnianymi skargami, interwencjami itd.? Nie wiadomo. Czy i jaki jest sens ewaluacji jakości pracy szkół i placówek oświatowych, skoro najważniejsze są "kwity"? Robota wre. Setki urzędników kontrolują tysiące urzędników w całym kraju. W szkołach zaś trzeba pracować pedagogicznie, a nie z papierkami. Czy ten nadzór powinien nadal nazywać się pedagogicznym?



08 listopada 2017

Zablokowane podwyżki w szkolnictwie wyższym


Najbardziej cyniczny propagandzista ery PRL mówił prawdę, że każdy rząd sam się wyżywi. Obecne władze państwa zatroszczyły się o znaczący wzrost środków budżetowych na własne zadania. Konieczny okazuje się wzrost w zatrudnieniu w kancelariach Sejmu, Senatu, Prezesa Rady Ministrów, Prezydenta RP. Na to kasa znaleźć się musi, bo przecież zbliżają się wybory samorządowe.

Minister nauki i szkolnictwa wyższego zatroszczył się już o własną partię, natomiast nadal jest skandalicznie niski budżet dla szkolnictwa wyższego i na naukę. Dorzucenie środków do NCN czy NCBiR w niczym nie poprawia sytuacji naukowców, którzy mogliby aplikować o środki pozauczelniane, ale nie mają jak żyć za niskie pensje.

Ministerstwo Finansów nie wyraża zgody na proponowane przez szefa naszego resortu ustawowe gwarancje w zakresie minimalnego wynagrodzenia za pracę naukowo-badawczą, dydaktyczną i administracyjno-organizacyjną, ani też nie akceptuje projektu honorowania finansowego promotorów rozpraw doktorskich, przeznaczania odpowiednich środków dla recenzentów i członków komisji habilitacyjnej czy innych gremiów zobowiązanych do wykonywania ekspertyz, ocen itp. w obszarze szkolnictwa wyższego i nauki.

Resort finansów nie godzi się także na zapis o podwyżkach stypendiów z 1470 zł do 2310 lub 3570 zł., gdyż doprowadziłoby to do wzrostu wydatków budżetowych, a te przecież mają maleć. Nie dostrzega się, że wymuszone przez ministra ograniczenie przyjęć studentów do państwowego szkolnictwa wyższego pozbawiło je znacznych środków do realizowania własnych zadań, natomiast stało się deską ratunkową dla wyższego szkolnictwa prywatnego. Jaki i czyj interes realizuje MNiSW?

Skoro uniwersytety, akademie i politechniki zredukowały liczbę przyjęć, to - zgodnie z polityką tej władzy - młodzi obywatele zostali zmuszeni do samofinansowania własnych aspiracji edukacyjnych. Kto chce studiować, musi sam zapłacić.

Powróciła zatem strukturalna selekcja. Jarosław Gowin zapowiedział wprawdzie, że będzie dążył do pokrycia kosztów studiów stacjonarnych wszystkim studiującym - niezależnie od tego, czy zdobywają swoje wykształcenie w uczelni państwowej czy prywatnej. Ministerstwo Finansów nie wypowiedziało się w tej kwestii, a przecież musi to rozwiązanie pochłonąć znaczne środki budżetowe.

Ciekawe, czy jak już zlikwiduje Centralną Komisję Do Spraw Stopni i Tytułów, to pojawi się większa liczba etatów dla Rady Doskonałości Naukowej, zatrudni się wreszcie więcej prawników i da środki na kontrolę postępowań awansowych?

Komu zatem minister zabierze i z czego, a komu da i ile oraz dlaczego? To nie są transparentne operacje. Nadal obowiązuje zasada, że wymagania mają być światowe, zaś płace socjalistyczne.