07 listopada 2017

Czemu służą pseudodiagnozy MEN


Tego nie wie nikt, nawet ministra edukacji narodowej. Jak komunikuje to na stronie MEN - Zmiany w systemie edukacji w Polsce odpowiedzią na oczekiwania społeczne i zmiany gospodarcze.

Ministra edukacji wyda na uzyskanie odpowiedzi na pytanie, jakie są oczekiwania społeczeństwa ogółem 2 mln. 542 tys. 959 zł i 19 groszy. Wprawdzie wkład resortu w poszukiwanie odpowiedzi jest niewielki, bo wynosi "zaledwie" 399 tys. 753 zł i 18 groszy, to jednak obywatele powinni wiedzieć, na co wydawane są ich pieniądze. Otóż to.

Rok temu ministerstwo informowało:

Ministerstwo Edukacji Narodowej Departament Podręczników, Programów i Innowacji w partnerstwie z Fundacją Rzecznik Praw Rodziców rozpoczął realizację projektu pn. „Zmiany w systemie edukacji w Polsce odpowiedzią na oczekiwania społeczne i zmiany gospodarcze” .

W roku 2018 dowiemy się - zapewne dzięki wytężonej za powyższą kwotę Fundacji Rzecznik Praw Rodziców, którą kierują państwo Elbanowscy - jakie są oczekiwania społeczeństwa wobec zmian w edukacji. Zmiany wprawdzie już się dokonały, ale kasę trzeba jakoś wydać i znaleźć dla tego wariantu polityczne i ekonomiczne uzasadnienie. Przyznam, że żaden z projektów badawczych w Narodowym Centrum Nauki nie miał tak wysokich kwot na jedną diagnozę, tym bardziej, że akurat ta zawiera klasyczny błąd samosprawdzającej się hipotezy.

Płatnik, czyli MEN doskonale wie, że zmiany są konieczne ze względu na obietnice przedwyborcze partii, która uzyskała władzę. Ma dostęp do publicznych milionów złotych wraz z groszami na potwierdzenie tego, co władza już wiedziała, zanim wprowadziła ustrojową "reformę", cofając nasz system szkolny do głębokiego PRL-u. Interesujące zatem będzie, jak "rzecznicy" wybiórczych praw rodziców, bo nie odnotowałem w ogóle jakiejkolwiek aktywności tej Fundacji na rzecz reprezentowania praw rodziców przeciwnych zmianie oświatowej A.D. 2017, zamierzają dociec związek między zmianą w edukacji a oczekiwaniami społecznymi obywateli i zmianami gospodarczymi?

Wydaje się, że ministerstwo wraz z w/w wykonawcami wcale nie zamierza niczego dociekać, skoro - jak ujawnia to w uzasadnieniu projektu rzekomo diagnostycznego : Celem głównym projektu jest wzmocnienie potencjału urzędu obsługującego ministra właściwego do spraw oświaty i wychowania, zaangażowanego w proces stanowienia prawa na szczeblu krajowym.

Gdybym moim doktorantom powiedział, że celem badań ilościowych, a reprezentatywnych (ankiety lub wywiady standaryzowane oraz wywiadów indywidualnych lub zogniskowanych wywiadów grupowych oraz sondaży deliberatywnych) ma być wzmocnienie urzędu, to wyśmialiby mnie i zrezygnowali z współpracy. Obawiam się, że proces zaśmiecania wynikami takich pseudopoznawczych sondaży, z którym mieliśmy do czynienia w okresie poprzedniej kadencji władz MEN oraz niektórych wytworów (współ-)pracowników Instytutu Badan Edukacyjnych, będzie kontynuowany a społeczeństwo ogłupiane rzekomo naukowymi wynikami diagnoz.

Najbardziej humorystycznie brzmi kolejna informacja MEN: Ponadto w ramach projektu planuje się przeprowadzenie działań doradczych dla pracowników urzędu obsługującego organ prowadzący konsultacje publiczne z zakresu ich poprawnej metodologicznie realizacji. (podkreśl. BŚ) Nic dodać, nic ująć.

Ciekaw jestem, co na to nowa Rada Naukowa IBE? Jak sobie poradzi w tym kiczem?

06 listopada 2017

Stanowisko Komitetu Nauk Pedagogicznych w sprawie projektowanej likwidacji wykazu B czasopism punktowanych


Komitet Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk skierował do ministra nauki i szkolnictwa wyższego dr. Jarosława Gowina prośbę o powstrzymanie przygotowywanej przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego likwidacji dotychczas obowiązującej części listy B wykazu czasopism punktowanych MNiSW. Wątpliwości budzi, jawiąca się w zapisie projektu ustawy 2.0. art. 258, par. 6, ust. 2 intencja ustawodawcy, która przewiduje marginalizację polskich baz czasopism naukowych, w których znajduje się większość polskich periodyków z obszaru humanistyki i nauk społecznych.

Dotychczas, na podstawie doniesień prasowych można domniemywać, że najważniejszym kryterium przy ocenie czasopism ma być ich indeksacja w zagranicznych bazach typu Web of Science, Scopus etc., zarządzanych przez korporacyjne, globalne firmy wydawnicze. Nie kwestionując zasadności umieszczania pism polskich w powyższych bazach, stanowczo sprzeciwiamy się temu, aby były to jedyne bazy, indeksujące czasopisma liczące się do dorobku naukowego uczonych i tym samym do ewaluacji jednostek naukowych, w których są zatrudnieni.

Poniżej przedstawiamy argumenty za utrzymaniem listy czasopism polskich:

1. Historyczne doświadczenia polskie, ale i innych krajów europejskich wskazują na to, że oparcie dorobku naukowego o kontekst narodowy stanowi bardzo często kluczowy warunek trwałości osiągnięć naukowych, a częstokroć również warunek przetrwania narodu. Z całą mocą stoimy na stanowisku, że tworzenie wspólnoty naukowej zogniskowanej wokół badań krajowych jest tak samo ważne, jak ich umiędzynarodowienie. Równoważność ta jest tak samo istotna w przypadku badań podstawowych jak i wdrożeń. Oczekujemy zachowania dotychczasowej równowagi w strategii upowszechniania wyników badań, respektującej zarówno pole krajowe jak i międzynarodowe.

2. Likwidacja listy B może skutkować zamknięciem szans na utrzymanie statusu naukowego dyscyplin, dla których badania zjawisk lokalnych, narodowych, specyficznych regionalnie i kulturowo są zasadnicze.

3. Uznajemy za mylne oczekiwanie ustawodawcy, że publikowanie w języku obcym jest bardziej wartościowe (wyżej punktowane) niż w języku ojczystym. Zwracamy uwagę na możliwe konsekwencje płynące z takiego podejścia, przede wszystkim zanik tradycji językowej, jak również wykluczenie różnych grup odbiorców z przekazu naukowego. Odbiorcami, o czym chyba się zapomina, są przecież także pracownicy szeroko rozumianej edukacji, którzy w procesie doskonalenia zawodowego nie powinni być ograniczani jedynie do źródeł zawierających wiedzę popularno –naukową czy potoczną.

4. W ostatnich latach polskie czasopisma naukowe wykonały znaczący wysiłek na rzecz umiędzynarodowienia, zachowując jednocześnie równowagę w publikowaniu tekstów autorów polskich i zagranicznych, a także w języku publikacji. Wysiłek ten, wykonany dzięki wsparciu stowarzyszeń naukowych i uczelni wyższych zaangażował zasoby ludzkie i ekonomiczne, skutkując podniesieniem rangi i widoczności polskich czasopism. Wiele z nich dzięki tej strategii i wsparciu uczelni wyróżnia się na tle międzynarodowym pełną dostępnością w otwartych zasobach (open access), udostępniając bezpłatnie swoją zawartość. Nadmienić należy, że w przypadku większości czasopism umieszczonych w bazach zagranicznych, za dostęp do nich trzeba będzie zapłacić, co naszym zadaniem wyklucza wiele mniej zasobnych środowisk czytelniczych.

5. W 2015 roku w ramach Polskiej Bibliografii Naukowej została utworzona Polska Baza Cytowań POL-Index (pomyślana jako część Systemu Informacji o Szkolnictwie Wyższym POL-on), mająca na celu ustalenie Polskiego Współczynnika Wpływu (PWW), pozwalającego na ustalenie częstości cytowań poszczególnych artykułów publikowanych w polskich czasopismach naukowych. Z przykrością stwierdzamy, że projekt ten – mimo poniesionych wcześniej nakładów finansowych oraz ogromnego wysiłku wykonanego w 2015 roku przez redakcje polskich czasopism naukowych – nie jest kontynuowany. W naszym przekonaniu Polska Baza Cytowań mogłaby z powodzeniem posłużyć do ustalenia siły wpływu poszczególnych czasopism w wymiarze krajowym, tak jak bazy międzynarodowe ustalają ten parametr w wymiarze ponadnarodowym. Rozwiązanie takie pozwoliłoby zachować równowagę pomiędzy tymi dwoma wymiarami

6. Działania zmierzające do umiędzynarodowienia dorobku polskich badaczy jest właściwy, jednak jednoczesna propozycja likwidacji obowiązującej listy B czasopism naukowych jest nie do zaakceptowania. Ustawowe obniżenie rangi polskich czasopism z listy B (które spełniają przecież wymóg umiędzynarodowienia) skutkować będzie postępującą deprecjacją badań krajowych (wpisujących się społeczną odpowiedzialność uczelni wyższej w regionie, w kraju) bez kompensujących ten fakt korzyści. Marginalizacja polskich czasopism naukowych godzi w dobry obyczaj akademicki, sprowadza naukę do roli służebnej wobec indeksacji w zagranicznych bazach danych. Przeczy to zasadzie wolności i bezinteresowności badań naukowych oraz nadrzędnej roli służebnej wobec społeczeństwa, wpisanej w ideę misji uniwersytetu.

Reasumując, wprowadzenie nowej polityki ewaluacyjnej może doprowadzić do likwidacji znaczącej liczby polskich czasopism naukowych lub całkowitej ich marginalizacji. Wiele polskich periodyków ma wieloletnią tradycję (niektóre ponad stuletnią) i to na ich łamach prowadzony jest dyskurs naukowy istotny dla budowania narodowych zasobów wiedzy. Stoimy na stanowisku, że zarówno przy dotychczasowych zasadach, jak i nowych wyzwań stawianych w ustawie 2.0 polskie środowisko akademickie jest w stanie samodzielnie regulować kwestie jakości publikacji o czym świadczy cyklicznie prowadzona ocena, często skutkująca obniżaniem lub w skrajnych przypadkach odebraniem punktacji tym czasopismom, które kryterium jakościowego nie spełniają.

Radykalna zmiana projektowana w zapisach ustawy może być brzemienna w skutkach, niwecząc dotychczasowy dorobek wielu pokoleń polskich naukowców, zmuszając ich jednocześnie do akceptacji neokolonialnej polityki, uznającej wyższość tego co obce nad tym, co własne.

05 listopada 2017

Czyżby miała miejsce seksafera nie tylko w akademickim HollyŁódzie?


Rzecznik Praw Obywatelskich zwrócił się do władz Uniwersytetu Łódzkiego o umożliwienie przeprowadzenia wśród studentów i doktorantów ankiety dotyczącej molestowania na uczelni.

Do najbliższego poniedziałku wypełnione ankiety powinny spłynąć do Biura RPO. Rzecznika interesuje odpowiedź na pytanie, czy w uniwersytecie ma miejsce zjawisko molestowania i molestowania seksualnego studentek i studentów, a jeśli tak, to jaki jest zakres tego zjawiska. Pan dr A. Bodnar jest także zainteresowany tym, czy w przypadku molestowania seksualnego ofiara może liczyć na właściwą reakcję.

O tej przestępczości w środowisku akademickim pisałem w blogu już jakiś czas temu, ale - jak widać - temat jest ponadczasowy. Być może zainteresowanie tym zjawiskiem zostało spowodowane ujawnioną przez amerykańskie media aferą w The Weinstein Company, która dotyczy właściciela tej firmy - Harveya Weinsteina, który wyprodukował w swoich studiach kilkaset filmów, spośród których 300 otrzymało nominacje do Oscara, a 80 zostało laureatami Akademii Filmowej. Ta zaś w ciągu kilku godzin od upublicznienia tej informacji wykluczyła właściciela firmy i producenta ze swoich szeregów.

Można? Można. A jak to zjawisko wygląda w Polsce? Nie ma środowiska korporacyjnego, w którym nie zdarzałyby się te zjawiska. Można jedynie zastanawiać się nad tym, czy i kiedy zostaną one ujawnione przez osoby dotknięte tą patologią.

W dobie internetu ujawniają swoją traumę ofiary przerywając milczenie i licząc na pomoc. Niektóre z 50 ofiar po samoujawnieniu opuszczają własny kraj przed falą hejtów. Czyżby gorsza część płci męskiej poczuła się nagle zagrożona? Mnie zasmucił fakt, o którym dowiedziałem się w ub. tygodniu, że drużynowy "Stalowej Trzynastki" z Łodzi został skazany właśnie za powyższe naruszenie cielesności harcerki (molestowanie seksualne). Obrzydliwe, i to w mojej b. Chorągwi ZHP, moim b. Hufcu Łódź-Bałuty, w mojej b. drużynie młodszoharcerskiej.