12 lutego 2017

Psychologia z kosmosu


Jeden ze studentów zapytał mnie o to, czy mógłbym wyjaśnić mu w ramach współczesnych prądów i myśli pedagogicznej, dlaczego nie jest w niej obecna kosmoenergetyka klasyczna. Przyznałem szczerze, że nie mam o tym zielonego pojęcia. Dzisiaj niemalże wszystko jest w Internecie, więc zachęciłem go do znalezienia odpowiednich lektur czy stron na ten temat, by przekonał mnie, że kosmologia energetyczna może mieć jakiś związek z pedagogiką teoretyczną lub/i praktyczną.

Już po godzinie przyszedł do mnie na dyżur i podzielił się odkryciem, które - w istocie - z nauką społeczną czy humanistyką niewiele ma w naszym kraju wspólnego, ale jest obecne w codzienności jakiegoś kręgu zainteresowanych tym osób. Kiedy mi przedstawił fragment tekstu na temat tego, czym jest kosmoenergetyka, poprosiłem go, by dał sobie z tym spokój, jeśli chce być zdrowy na profesjonalnym ciele i umyśle.

Owszem, zajmuję się alternatywną edukacją od dziesiątek lat, ale to zjawisko z nauką i procesem kształcenia wychowującego ma niewiele wspólnego, aczkolwiek samo prezentuje się jako naukowe. Jak ktoś chce, proszę bardzo, na własną odpowiedzialność może się z tym zapoznać, ale sami twórcy - niejacy progresorzy kosmologii - ostrzegają:

Osoby chcące zapoznać się z Kosmoenergetyką uprzedzam, że nastąpią radykalne zmiany w ich życiu, staną się prawdziwie wolnymi ludźmi. Uwolnią się od chorób czy dolegliwości, pozbędą się ze swojego życia destrukcyjnych wpływów innych ludzi, oddziaływania zła czy energii zmarłych.


Nie jestem kompetentny w tym zakresie, więc odesłałem zainteresowanego czy też zaciekawionego tą "nauką" studenta na Wydział Ekonomiczno-Socjologiczny mojego Uniwersytetu, bo tam pracuje ponoć jedyny autorytet w tym zakresie: profesor UŁ, ale magister progresor kosmologii. Ponoć także w ŁCDNiKP w Łodzi jest drugi progresor magister - zapewne dla środowiska nauczycielskiego.

Kto wie, może w tak trudnych czasach, jakimi są nadchodzące zmiany i reformy w szkolnictwie powszechnym oraz w środowisku akademickim niektórym będzie potrzebna pomoc energii kosmicznej, której operatorzy ich otworzą na nowe zupełnie moce "realnego życzenia".

Pytają mnie też czytelnicy, dlaczego zniknął wpis dotyczący metateorii psychologicznej białoruskiego psychologa a profesora w polskich szkołach wyższych - Yuri Karandashev'a. On sam uważał, że mój post był zbytnio krytyczny, więc zachęcam do dyskusji naukowej, polemik, wykładni i komentarzy jego publikacji, które - chociaż nieliczne - są dostępne w języku polskim w sieci. W jednej z nich tak pisze wspomniany tu psycholog pisze:

"Każdy wykładowca psychologii, który po raz kolejny rozpoczyna wykładać swój przedmiot, jako pierwszy podaje temat (...). Odrzucając męczące wyrzuty sumienia, odwołuje się do Arystotelesa, jego definicji psychiki i świadomości, do wiecznej triady procesów, stanów i właściwości, a następnie, już z czystym sumieniem wynikającym ze spełnionych zobowiązań, przechodzi do działów psychologii i ich wzajemnych relacji. Indywidualne wariacje tego uświęconego wiekami scenariusza zapewne nie mają istotnego znaczenia. Tradycja kieruje, chroni i usprawiedliwia każdego z nas, kto przedstawia historyczną bajkę 1 jako prawdę naukową 2.

Autor swobodnie posługuje się literaturą filozoficzną i metaforami, które zapewne trafiają do polskich studentów zachęcając do pogłębiania wiedzy o psychice ludzkiej. Karandashev stwierdza bowiem:

(...) psychologia stoi przed wyborem: albo a) wprowadzić w swój system potrzeby, motywy i emocje, a zatem zrezygnować z definicji klasycznej subiektywny obraz świata obiektywnego, albo b) zachować definicję klasyczną, a zatem zrezygnować z potrzeb, motywów i emocji. Bardziej logiczny jest wybór drugiej wersji, bo wtedy psychologia usprawiedliwia swoją nazwę nauki o psychice. Jednak czy warto mieć psychologię wyrzucającą ze swojego arsenału pojęciowego kategorie potrzeby, motywu i emocji…?

Pozostanie jej wtedy jedynie zrzec się potrzeb, motywów i emocji na korzyść biologii. Wybierając pierwszą wersję, od razu wypadamy ze spodenek czystej psychologii określanej słowem psycho, ponieważ, używając pojęć potrzeba, motyw i emocja, psychologia przestaje być psychologią, a przekształca się, być może, w jakąś biopsychologię. Zresztą, niewiele nas interesuje, jak brzmi jej nazwa. Skoro nazywa się psychologią, niech tak zostanie. Jak pisał W. Szekspir, „róża będzie różą, choć różą nazwij ją, bądź nie
”.

Jestem nieco zaskoczony, że nie ma w literaturze polskiej polemik z tak znaczącą teorią we współczesnej psychologii, a przecież: Tak jak człowiek powstał w rezultacie walki biologicznych gatunków o przetrwanie, tak i foton powstał w rezultacie walki o przetrwanie w środowisku innych cząstek elementarnych. W przyrodzie jeden obiekt wchodzi we współdziałanie z drugim, wskutek czego wychodzi coś trzeciego, powtarzającego ten ruch w nowym cyklu. Wszystko to przedstawia się jako prawo ewolucji. Nie było, nie ma i nie będzie innego prawa, które by opisywało wszystko to, co dzieje się w świecie materialnym. Każda inna hipoteza będzie z reguły fałszywa.

Wobec tego nie ma sensu przeciwstawiać się ogólnemu prawu ewolucji, po prostu nie ma… Jaki zatem mamy stosunek – spytają psycholodzy – do ogólnego prawa ewolucji? Powiem – ten sam, który miały trzy małe świnki do ceglanego domku. Oczywiście, można żyć w słomianej psychologii, jednakże lepiej żyć w kamiennej, chroniącej od deszczu, wiatru i wilka
.

Są w podstawach psychologii tego autora także odniesienia do oświaty:

Wchodząc na ścieżkę oświaty, weźmiemy dwa obiekty: A i B. Jeśli znajdują się one w pewnej odległości od siebie, mogą utworzyć coś nowego pod warunkiem wzajemnego kontaktu. Z kolei wejść w kontakt mogą tylko, odnosząc się jeden do drugiego. Dlatego nasze A i B powinny posiadać właściwości wewnętrzne, skłaniające je do zewnętrznej aktywności migracyjnej. Im więcej migracji, tym więcej kontaktów, i na odwrót, im mniej aktywności, tym mniej szans.

Ewolucyjna koncepcja i periodyzacja rozwoju ontogenetycznego:

Jako uczeń i wielbiciel psychologii L. S. Wygotskiego - czego nie dostrzegli polscy psycholodzy lokujący swoje badania także w tym podejściu - stwierdza w jednym z artykułów: (...)"każda teoria rozwoju nieodpowiadająca metateorii rozwoju Wygotskiego nie ma szans na prawdziwość wiedzy o rozwoju. Wynika stąd, że metateoria Wygotskiego ma zostać podstawowym założeniem każdej teorii rozwoju i może być używana na dzień dzisiejszy jako kryterium oceniania prawdziwości wszystkich teorii rozwoju".

Zainteresowani wykorzystaniem teorii tego autora w pedagogice zapraszam na łamy "Studiów z Teorii Wychowania". Chętnie opublikujemy teksty polemiczne czy aplikacyjne. W polskiej pedagogice wczesnej edukacji znakomicie nawiązują do dzieł L.S. Wygotskiego panie profesor Edyta Gruszczyk-Kolczyńska z APS w Warszawie i Ewa Filipiak z UKW w Bydgoszczy.

Na Wydziale Nauk Społecznych UAM w Poznaniu jest znakomity zespół psychologów pod kierunkiem prof. Anny Brzezińskiej, który od lat zajmuje się w swoich badaniach i aplikacjach psychologią Wygotskiego. Prac prof. Karandasheva nikt nie przywołuje, a zdaje się, że pracował na Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego. Jak to zatem jest z recepcją pewnych teorii i rozpraw w naszym kraju, które są obecne a jakoby ich nie było?

Ja w każdym razie nie zamierzam nadać możliwości magistrowi progresorowi kosmoenergetyki możliwości otwierania kanałów energii kosmicznej na mnie, w celu uzdrowienia lub poprawy losu, bo sam doskonale sobie z tym radzę. Może być natomiast bardzo ciekawe, jak funkcjonują firmy na rynku finansowym oraz szkoły, kiedy ktoś otworzył kanały ich szefów.

11 lutego 2017

Pedagogika inkluzyjna


Znakomity uczony- pedagog specjalny, logopeda prof. Viktor Lechta z Uniwersytetu w Trnawie na Słowacji zgodził się przed kilku laty na przygotowanie do czwartego tomu międzynarodowego podręcznika akademickiego "Pedagogika" pod moją redakcją przygotować rozdział poświęcony pedagogice inkluzyjnej.
Zachęcam do zapoznania się z jego treścią, bowiem ten interdyscyplinarnie wykształcony i tworzący naukowiec doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że najwyższy czas przestać traktować pedagogikę specjalną jako specjalną, odrębną dyscyplinę czy kierunek kształcenia.

Pedagogika nie może być postrzegana jako rozpołowiona na dwie części pedagogika specjalna i pedagogika niespecjalna, rzekomo normalna. We współczesnym świecie postrzegającym godność człowieka bez względu na to, jakie są jego cechy instrumentalne, nie można dłużej utrzymywać segregacji, selektywności, różnicowania osób na lepsze i gorsze, sprawne i niepełnosprawne, gdyż każdy jest w jakimś stopniu sprawny, a w jakimś niepełnosprawny, tylko być może jeszcze o tym nie wie. Tak mówią medycy - dzisiaj ni e ma ludzi zdrowych i chorych, tylko są osoby niezdiagnozowane.

Lechta pisze we wstępie do swojego rozdziału:

Pedagogika inkluzywna staje się w ostatnich latach przedmiotem największych debat we współczesnej pedagogice, a to przede wszystkim ze względu na prowadzone badania związane z poszukiwaniem optymalnego modelu edukacji dla dzieci niepełnosprawnych. Koniec XX i początek XXI wieku przyniósł w naszym regionie państw należących do Grupy Wyszehradzkiej radykalne zmiany systemowe i ekonomiczno-polityczne, które poza wszystkim innym skutkowały także zmianą postaw społeczeństw wobec osób niepełnosprawnych.

Niezależnie od tego ma miejsce w naszym zglobalizowanym już świecie intensywna dyskusja i wymiana wyników badań naukowych ekspertów zainteresowanych potrzebą wprowadzenia zmian w sposobach kształcenia dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Procesy te zaowocowały powstaniem pedagogiki integracyjnej, a w dalszym ich następstwie także pedagogiki inkluzywnej.

Praktyczna realizacja zasad tej ostatniej pedagogiki znajduje się w związku z tym na etapie początkowym: mamy tu jednak do czynienia z perspektywicznym trendem, którego celem ma być pełna akceptacja dzieci niepełnosprawnych jako pełnowartościowych członków wspólnoty szkolnej. Ten właśnie trend ma zatem nie tylko wymiar pedagogiczny, ale i psychologiczny, duchowy, a nawet polityczny, odzwierciedlając wieloletnie starania w tym zakresie ONZ i Unii Europejskiej
.

Być może byłoby dobrze, gdyby któraś z oficyn naukowych sięgnęła po najnowsze, poszerzone i zaktualizowane już II wydanie znakomitej monografii tego słowackiego uczonego pt. "Základy inkluzivní pedagogiky. Dítě s postižením, narušením a ohrožením ve škole" ("Podstawy pedagogiki inkluzyjnej. Dzieci dotknięte chorobą (nieszczęściem) i zagrożone w szkole"), która ukazała się w renomowanej oficynie akademickiej "Portál" w Pradze. Tego typu podręcznik powstał jako praca zbiorowa specjalistów z Czech, Niemiec, Węgier, Słowacji i Polski. Integracja dzieci z różnego rodzaju problemami własnej egzystencji, dysfunkcjami, słabościami własnego organizmu czy /i psychiki w szkołach stała się nie tyle trendem we współczesnym świecie, co znaczącą zmianą kulturową, mentalną a wspomaganą przez polityków, którzy są wrażliwi na los krzywdzonego dziecka.

Pedagogika inkluzyjna jest – niezależnie od tego jak definiują ją pedagodzy specjalni - pedagogiką wspólnego mianownika, pedagogiką humanistyczną, która zobowiązuje nauki o wychowaniu do integracji wiedzy o człowieku, jego istocie, losie, doświadczeniach oraz szansach na rozwój potencjału, z jakim przyszło mu żyć we względnie cywilizowanym świecie.

W jakże odległym już dla nas okresie, bo w 1934 r. wybitny polski pedagog Henryk Rowid pisał: W treści osoby nie ma nic, co by się dało wyodrębnić, a więc nie składa się ona z elementów, które by trzeba zsumować. Toteż każde zjawisko fizjologiczne, czy psychiczne rozpatrywać należy na podłożu całości to jest osoby. (H. Rowid, Jednostka a społeczeństwo w wychowaniu współczesnemu (na tle koncepcji osobowości w Chowannie Trentowskiego), Kraków 1934, s. 7) Innymi słowy błąd popełniają ci pedagodzy, którzy w trosce o osoby niepełnosprawne skupiają swoją i innych uwagę na czymś, co jest wypreparowywane z jej struktury mimo, iż wszystkie składowe osobowości są ze sobą integralnie zespolone, nie funkcjonują i nie są doznawane oddzielnie.

Każdy człowiek jest wielojednią, unitas multiplex, a to znaczy, że nie ma osób niepełnosprawnych jako możliwych do przeciwstawienia ich osobom pełnosprawnym, gdyż tak czyniono tylko i wyłącznie z powodów ideologicznych w państwach rodzącego się i rozwijającego faszyzmu oraz komunizmu, w państwach totalitarnych, by zgodnie z doktryną różnicowania ludzi na lepszych i gorszych, wykluczać ze społeczeństwa, izolować ludzi m.in. ze względu na rasę czy stopień zdrowia.

Tymczasem wszelka aktywność osoby jest (…) „psychofizycznie neutralna”, to znaczy współdziałanie pierwiastków fizycznych i duchowych ujawnia się w swej ograniczonej funkcji, bez możliwości wyodrębnienia, czy izolacji jednych od drugich. (tamże)

To właśnie pedagogika inkluzyjna rzuca nowe światło na problemy ludzkiej egzystencji doświadczającej dysfunkcji z różnych powodów, w jakże odmiennych okolicznościach, ale zarazem sytuującej ją ciągle na obrzeżach codziennego świata życia. Jak słusznie pisze Viktor Lechta – pedagogika ta jest nową filozofię edukacji „edukacji dla wszystkich“, w ramach której każda osoba traktowana jest jak indywidualność ze swoimi specyficznymi potrzebami edukacyjnymi.

To świat współczesny powinien przystosowywać się do osób niepełnosprawnych, a nie na odwrót. Jeśli rzeczywiście chcemy, (...) aby inkluzyjna edukacja była do dyspozycji dla wszystkich, wszędzie i zawsze, to musimy sobie uświadomić, że spełnieni e tego oczekiwania jest trudnym i odległym w czasie zadaniem dla wszystkich artycypujących w nim stron. (V. Lechta, Pedagogika, tom 4, Gdańsk: 2010, s. 332).




10 lutego 2017

Co nam szykują naukowcy z Uniwersytetu SWPS?

Mamy wreszcie trzecią propozycję ZAŁOŻEŃ DO USTAWY REGULUJĄCEJ SYSTEM SZKOLNICTWA WYŻSZEGO, która określana jest jako „Ustawa 2.0”, a została opracowana w Uniwersytecie SWPS pod kierunkiem prof. dr hab. Huberta Izdebskiego (b. sekretarza Centralnej Komisji).

Dokument ma cztery rozdziały: Potrzeba i cel regulacji; Istota proponowanych rozwiązań (stanowiącego streszczenie propozycji przedstawionych w całym dokumencie); Zakres projektowanej regulacji i zasadnicze kwestie wymagające uregulowania, Skutki proponowanych rozwiązań.

Po raz kolejny potwierdzono znaną już diagnozę m.in. Komitetu Socjologii Polskiej Akademii Nauk z 2015 o fatalnym stanie troski dotychczasowych rządów o naukę i szkolnictwo wyższe, co sprawia, że zajmuje ona wciąż (...) niską pozycję w hierarchii priorytetów rozwoju naszego kraju, chociażby w wymiarze wielkości nakładów przeznaczanych na tę sferę w budżecie państwa.(s.8)

Koncentracja poprzednich władz na masowym kształceniu studentów, „wolnej amerykance” w sektorze szkolnictwa prywatnego, pomijanie koniecznego wzmacniania finansowania badań naukowych skutkowało przeregulowaniem rzekomej troski o jakość proces kształcenia i jej zaniedbaniem w sferze polityki kadrowej oraz naukowej w uczelniach publicznych.

Zmiana w 2011 r. w procedurach awansowych na stopień doktora habilitowanego sprawiła, że nastąpiło (...) gwałtowne zwiększenie liczby uzyskiwanych habilitacji (co nie musiało łączyć się z zachowaniem ich poziomu, nie mówiąc o jego podwyższeniu), a skutkiem pośrednim - uruchomienie procesu poszukiwania sposobu dalszego ułatwienia uzyskiwania habilitacji zamiast pogłębionej refleksji na temat systemu awansów naukowych. (s.10)

Autorzy tego projektu nie zostawiają przysłowiowej „suchej nitki” na zamierzeniach i ich realizacji w okresie rządów PO i PSL”:

do realizacji powziętego zamysłu przystąpiono […] w sposób powierzchowny i mechaniczny”, skutkiem czego „już nie tylko mizeria finansowa, lecz również decyzje resortu, wręcz wymuszające epigonizm i mimetyczne reakcje przystosowawcze, wreszcie swoiste mody środowiskowe prowadzą do tego, iż dokonujemy intelektualnej autokolonizacji, sami się prowincjonalizujemy, potwierdzając – posługując się językiem postkolonialistów – że centrum dostarcza teorii, a peryferie – materiału badawczego, case studies>”(s.12)

Co gorsza, nowelizacja ustaw w trakcie realizacji tej polityki (…) była wręcz przykładem nieprzestrzegania zasady prawidłowej legislacji. Nazbyt wiele we wprowadzonych przez nią przepisach było niedookreśleń, lapsusów i luk, co dodatkowo utrudniało skorzystanie z tych rozwiązań, które można było uznać za pozytywne. (tamże)


Idea zmian bliższa jest międzynarodowym przemianom, które określane są mianem posthumboldtowskiego uniwersytetu. Ten zaś musi stawać się „przedsiębiorczy” w sferze kształcenia (a to oznacza próby dostosowywania się do rynku pracy) i w sferze nauki32, starając się być oferentem usług: odpowiednio edukacyjnych (w dużym stopniu praktycznych, zawodowych) i badawczych (przede wszystkim stosowanych).(s.18)

To model neoliberalnej ideologii, która ma wymusić wyższą efektywność a niższą kosztochłonność we wszystkich funkcjach założonych uczelni publicznych. Jak piszą autorzy:

Zamiast korzystania z tradycyjnej drogi: badania podstawowe dostarczają materiału do badań stosowanych, a wyniki tych z kolei są komercjalizowane, oczekuje się wyników szybkich i skonkretyzowanych, nadających się do komercjalizacji i komercjalizowanych. (s.19).

Autorzy projektu nie szukają innych rozwiązań, tylko dostosowują go do megatrendów, przy pełnej świadomości ich nieskuteczności i pozornej efektywności w aplikacji w innych krajach, by zapewnić jak największą produktywność polskiego systemu szkolnictwa wyższego w ramach realizacji zasady autonomii szkół wyższych.

Produktywność wyraża się w przejściu od skoncentrowania się na ilości (studentów, kadry, publikacji itd.) do orientacji przede wszystkim na jakość we wszystkich trzech kierunkach – rodzajach misji uczelni wyższych, tj. w kształceniu, w badaniach naukowych i we współpracy z otoczeniem, przy założeniu odpowiedniej stabilności normatywnych punktów wyjścia. (s. 23)

Tym samym drodzy uczeni-rodacy: czas wstać i iść do pracy! Do produkcji! Czas wyrwać polską naukę z przeciętności, a nie da się tego uczynić, jeśli będziemy zajmować się kształceniem studentów. Od tego – zapewne – mają być prywatne szkoły wyższe, które dzięki zmianie mogą spokojnie przetrwać na rynku dostarczając społeczeństwu półanalfabetyczne produkty, oczywiście z wyłączeniem Uniwersytetu SWPS, bo ten zapewne kształci i prowadzi badania na światowym poziomie.

Ustawa 2.0 ma zapewnić takie zróżnicowanie pozycji szkół wyższych, by nie deprecjonowało ich kształcenie praktyczne – a zarazem, by najsilniejsze naukowo uczelnie mogły skoncentrować się na funkcji badawczej, także jednak w powiązaniu z realizacją trzeciej misji uczelni.

(…) Ustawa 2.0 ma tworzyć warunki do nawiązywania ścisłych relacji szkół wyższych z przedsiębiorcami w dziedzinach kształcenia personelu, wspólnych badań, rozpowszechniania i popularyzowania wiedzy, wdrażania innowacyjnych rozwiązań – zawierać mechanizmy premiujące uczelnie realizujące usługi na rzecz innowacyjnej gospodarki, także z wykorzystaniem środków finansowych z budżetu Unii Europejskiej. (s. 24)

Być może dla nauk ścisłych, technicznych, medycznych tego typu nowa misja będzie wartościową zmianą. Dla humanistyki i nauk społecznych oznacza ona totalną zapaść, która odbije się na rozwoju polskiej kultury i rozwoju społeczeństwa. Polska przestrzeń publiczna, społeczna dla aplikowania wyników ich badań jest zakleszczona w centralistycznym, w tym ideologicznym sterowaniu, toteż żadne placówki oświatowe nie będą zamawiać na wydziałach pedagogicznych czy nauk społecznych w uniwersytetach badań lub projektów wdrożeń innowacji i eksperymentów, bo te były, są i będą niepożądane przez centrum.

Ani Ministerstwo Edukacji Narodowej, ani samorządy terytorialne, ani przedszkola czy szkoły publiczne nie będą zamawiać w uniwersytetach ekspertyz czy innych produktów innowacyjnych, gdyż polityka oświatowa ma charakter dyrektywny, reprodukcyjny, antyinnowacyjny. Nawet, gdyby było inaczej, to budżety placówek oświatowych są tak niskie, że nie będzie ich stać na jakiekolwiek wydatki akademickie, naukowe.

Tym samym na reformie 2.0 mają skorzystać tylko niektóre dziedziny nauk. Pozostałe mają produkować pod ocenę parametryczną jednostek i do awansów naukowych wyniki badań podstawowych, ale państwo nie ma zamiaru za to płacić. Generalnie, można nawet powiedzieć, że dość niebezpieczne jest przyjmowanie zleceń eksperckich od władzy, bo ta może być rozliczona przez obecną opozycję w kolejnej kadencji, a naukowcy będą oskarżani za udział w wytwarzaniu prorządowych produktów (często i gęsto zresztą bubli, nie tylko prawnych).

Jest też w tym projekcie zachęta do zapewnienia własnej uczelni, którą reprezentują autorzy powyższego projektu dalszego zasysania środków publicznych:

Szkołom wyższym powinno się – w ramach ich autonomii – zapewnić znacznie szersze niż obecne prawne możliwości współdziałania, także w układzie: szkoły publiczne – szkoły niepubliczne Współdziałanie w formach instytucjonalnych (nie tylko związków uczelni, ale i wspólnych jednostek organizacyjnych, także dla celów kształcenia, zwłaszcza interdyscyplinarnego oraz na poziomie studiów doktoranckich) następowałoby pod nadzorem ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego, z uwzględnieniem, w odniesieniu do składników majątkowych uczelni publicznych, kompetencji Prezesa Prokuratorii Generalnej RP. (s.34)

Nie wnikam w tym miejscu w kwestie zarządzania szkołami wyższymi, zakres ich autonomii czy typologię. Natomiast interesuje mnie kwestia projektowanych zmian w awansach naukowych. Zespół prof. H. Izdebskiego jest za pozostawieniem Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, przy czym, wskazuje na możliwość połączenia jej z Komitetem Ewaluacji Jednostek Naukowych. A czemu wyłącza się z tego PKA, skoro ten organ też kontroluje uczelnie pod kątem jakości kształcenia i uprawnień kadrowych w zakresie np. studiów III stopnia? Połączyłbym ten organ jeszcze z Prokuratorią Generalną RP, żeby był większy zakres eliminowania korupcji, nadużyć i łamania prawa w uczelniach.

Nie jest zrozumiałe traktowanie w równorzędny sposób uprawnień w zakresie kształcenia (z wyjątkiem kształcenia ustawicznego) z uprawnieniami w zakresie nadawania stopni naukowych. Nie ma bowiem potrzeby, by do kształcenia na kierunku socjologia trzeba było spełnić te same wymogi kadrowe, jak do uprawnień np. w zakresie nadawania stopnia naukowego z socjologii. Projektodawcy zaś piszą:

Uprawnienia te są realizowane poprzez podstawową jednostkę organizacyjną (wydział) szkoły, wskazaną we wniosku o uzyskanie tych uprawnień, a w razie posiadania uprawnień – w akcie organu szkoły wyższej wskazanym w tym celu w statucie. Ustalone ustawowo „minima kadrowe” odnoszą się do tego wydziału. (...) „Minima kadrowe” wymagane do uzyskania i posiadania uprawnień do nadawania stopnia doktora oraz stopnia doktora habilitowanego, od 1990 r. częściowo obniżone mimo znacznego zwiększenia liczby samodzielnych pracowników naukowych – powinny być znacznie podwyższone (s. 54)

Podoba mi się propozycja, by stopnie naukowe (oraz, jak dotychczas, tytuł naukowy) były (...) dla ułatwienia interdyscyplinarności, nadawane – w razie zachowania obecnego podziału na obszary, dziedziny i dyscypliny – w dziedzinach, a nie w dyscyplinach. W razie natomiast dojścia do – zdecydowanie koniecznej – komasacji dziedzin i dyscyplin, można by zachować dotychczasową regułę nadawania ich w zakresie wyznaczonym przez dyscypliny (która by w dużej mierze odpowiadałby obecnej dziedzinie).

Nareszcie profesor filozofii historii czy socjologii mógłby z racji prowadzonych przez siebie badań nad edukacją być zaliczany do minimum kadrowego w ramach uprawnień do nadawania stopni naukowych z pedagogiki. Prof. Kudrycka zniszczyła interdyscyplinarność swoim nonsensownym rozporządzeniem o obszarach, dziedzinach i dyscyplinach nauk. Słusznie zatem piszą autorzy tego projektu:

„Usztywnieniu” podziału, obecnie narażonemu na dalsze niekorzystne rozdrobnienie, służyć może ustawowa enumeracja obszarów, dziedzin i dyscyplin naukowych (i odpowiednio w zakresie sztuki). Niezależnie od samoistnej potrzeby podwyższenia „minimum kadrowego”, powyższe zmiany (przyznawanie stopni w dziedzinach albo komasacja dziedzin i dyscyplin) same z siebie wymagają odpowiedniego podwyższenia „minimów kadrowych”. Obok spełnienia tego wymogu, uzyskanie i utrzymywanie uprawnień do nadawania stopni powinno łączyć się z posiadaniem odpowiedniej kategorii naukowej w zakresie danej dyscypliny(s.55)

Absolutnie rację ma prof. H. Izdebski, że do „minimum kadrowego” wymaganego dla celów nadawania stopni naukowych nie powinno się wliczać osób mających uprawnienia równoważne habilitacji (art. 21a ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki). Tu ministerstwo z czasów PO i PSL wprowadziło ścieżkę do poważnych nadużyć, które są trudno wykrywalne. Szczególnie rektorzy szkół prywatnych, ale i uniwersytetów zatrudniają właśnie dla tych celów doktorów , którzy rzekomo mają wybitny status naukowy poza granicami kraju. Tyle tylko, że nikt w tamtych krajach tego nie potwierdza, ale odpowiednie pisma i certyfikaty są dla ich potrzeb wytwarzane przez znajomych.

Uprawnienia powinny być przyznawane jedynie tym uczelniom, które będą - poza spełnieniem wymogu „minimum kadrowego”, posiadać w danym zakresie (dyscyplinie) kategorii naukowej „A+” lub „A”. Rzecz jasna, przewiduje się czas na dostosowanie czyli ew. odzyskanie kategorii A przez te uczelnie, które w tegorocznej ocenia spadną do kategorii B, bo z C to się chyba już nie podniosą.

Słusznie – jeśli przyjąć pozostawienie CK – wskazuje się na konieczność wzmocnienia uprawnień tego organu. CK bowiem nie ma (…) ogólnych uprawnień organu wyższego stopnia (w rozumieniu Kodeksu postępowania administracyjnego), w szczególności stwierdzania nieważności decyzji rad uprawnionych jednostek rażąco naruszających prawo. (s. 57) Tymczasem zakres patologii w powyższym zakresie w ostatnich latach wzrósł bardzo poważnie, gdyż jednostki uniwersyteckie, politechniczne czy medyczne w walce o pozyskanie czy utrzymanie minimum kadrowego przeprowadzały postępowania habilitacyjne - wg moich szacunków - w min. 10 proc. - z rażącym naruszeniem prawa.

Tu CK nie miało możliwości unieważnienia tych uchwał, a o pewnych przypadkach jeszcze napisze odrębnie, niezależnie od tego, o czym pisze co miesiąc w „Forum Akademickim” red. Marek Wroński. Proces wycofywania uprawnień takim jednostkom trwa długo, a i wewnątrz CK są czynniki go opóźniające.

Wreszcie jest też wątek związany z tytułem profesora, który zdaniem projektodawców: powinien nadal istnieć i powinien być nadawany przez Prezydenta RP, co jednak oznacza, że jest szczególnym wyróżnikiem uznania osiągnięć akademickich, a nie, jak to się stało w praktyce, kolejnym szczeblem awansowym; (...) stopień naukowy także powinien pozostać instytucją rangi państwowej, a nie tylko dystynkcją w ramach danej jednostki organizacyjnej; umożliwia (s. 99) (…)

Biorąc pod uwagę aktualny stan w sferze uprawnień do nadawania stopni oraz skutków korzystania z tych uprawnień, należy przyjąć, że w krótkim czasie obecny system: dwa stopnie naukowe i jeden tytuł naukowy powinien zostać utrzymany – jednakże z następującymi uzupełnieniami:

* należy zrezygnować z ustawowego wymogu uzyskania habilitacji jako warunku samodzielności naukowej i dydaktycznej w stosunku do osób posiadających doktorat naukowy (w razie przyjęcia poniżej rozwiniętej propozycji wprowadzenia dwóch kategorii doktoratów i po faktycznym wystąpieniu takich doktoratów) – wymóg habilitacji, ale rozumianej jako veniam legendi w danym zakresie i w danej szkole (jako warunek zatrudnienia albo zatrudnienia na dalszy okres lub na czas nieokreślony) w stosunku do określonych stanowisk wprowadziłaby sama szkoła wyższa;

* o ile by nie doszło albo zanim by doszło do rezygnacji z ogólnego wymogu habilitacji, konieczne jest dokonanie istotnych zmian w odniesieniu do habilitacji: ze względu na potrzebę odchodzenia od „poszufladkowania” nauki, powinna ona obejmować dziedzinę, a nie tylko, jak obecnie, dyscyplinę naukową; nie można jej przeprowadzać w jednostce, w której zatrudniony jest habilitant;

* należy odejść od modelu postępowania pisemnego poprzez wprowadzenie obowiązku wystąpienia habilitanta przed radą właściwej jednostki (w szkołach wyższych radą wydziału wyznaczonego przez szkołę) lub komisją habilitacyjną, w tym z referatem na temat jego podstawowych osiągnięć naukowych; potrzebne jest wzmocnienie pozycji komisji habilitacyjnej w stosunku do rady jednostki przeprowadzającej postępowanie habilitacyjne, aby nie mogły mieć miejsca, występujące obecnie, przypadki nadania stopnia przez radę mimo negatywnej, nawet jednogłośnej, opinii komisji habilitacyjnej; postępowanie nie może dotyczyć pracownika danej szkoły wyższej lub członka danej rady
; (s.100)

Jest wreszcie podtrzymana od dawna zresztą sugerowana przez prof. H. Izdebskiego propozycja wprowadzenia dwóch doktoratów – zawodowego i akademickiego, gdzie po tym ostatnim nie byłoby potrzeby ubiegania się o habilitację, by w przyszłości zostać profesorem.

No i na koniec: nie podoba mi się stwierdzenie:” W sytuacji zawsze ograniczonej ilości środków na naukę i kształcenie nie może być dopuszczone jakiekolwiek marnotrawstwo” (s. 104), gdyż jego autorzy wyraźnie upełnomocniają rząd(-y) do reprodukowania nędzy finansowej w szkolnictwie wyższym.