04 grudnia 2016

Myślenie i działanie pedagogiczne


"Myślenie i działanie pedagogiczne w Drugiej Rzeczypospolitej. Esej polityczno-oświatowy" (Warszawa 2016, ss.256) - to tytuł znakomitej książki profesora zwyczajnego Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie Mirosława Stanisława Szymańskiego.

Uwielbiam czytać Jego książki, które wprawdzie pojawiają się na naszym rynku wydawniczym bardzo skąpo i rzadko, ale za to stanowią intelektualny "deser" dla duszy naukowca. Każda z rozpraw kolegi Profesora sprawia, że po jej przeczytaniu jestem spragniony kolejnych analiz i interpretacji dokonań oświatowych minionych pokoleń. Nie ma tu ani spersonalizowanej zajadłości czy wrogości wobec współczesnych, nie spotkamy się w tekstach tego uczonego z próbami wprowadzania do studiów jakichkolwiek subiektywnych problemów osobistych czy kompleksów, tylko spotykamy się z piękną narracją historyczno-społeczną i edukacyjną spraw, wydarzeń, rozwiązań i wybitnych postaci.

Profesor M.S. Szymański pisze o jednym z najciekawszych okresów w dziejach polskiej oświaty bez wdrukowywania czytelnikom jedynie słusznej interpretacji czy kategorii pojęciowych, bo szanując czytelnika otwiera zarazem pole do dalszych badań i recepcji tego, co w okresie dwudziestolecia międzywojennego wciąż wymaga nowych interpretacji, a może i zastosowań w wolnej III RP. Każda strona jego tekstu jest bez tzw. "zadęcia naukowego", toteż fascynuje dbałością nie tylko o język, ale przede wszystkim o prawdę historyczną i pedagogiczną, oświatową i naukową.

Jak stwierdza we "Wprowadzeniu": "Zgodnie z tytułem książka ta traktuje o historii polskiego myślenia i działania pedagogicznego w okresie międzywojennym. (...) okres ten należy do najciekawszych w historii pedagogiki; to wtedy właśnie wypróbowano, a przynajmniej przemyślano wiele nośnych po dziś dzień idei pedagogicznych. Jeszcze stosunkowo do niedawna (...) wolno było pisać w Polsce o tym okresie jedynie z "określonego" (ideologicznie) punktu widzenia, ostatnie ćwierćwiecze przynosi nam wiele prac pisanych z różnych perspektyw - dlaczegóż miałoby zabraknąć mojego pedagogicznego spojrzenia na Drugą Rzeczypospolitą?" (s. 9)

Rzeczywiście, M.S. Szymański nie tylko rzetelnie opisuje i wyjaśnia tylko wybrane fenomeny polskiej pedagogiki szkolnej tego okresu, ale w wyniku zastosowanej metody porównawczej i historycznej okraszonej odwołaniami do literatury pięknej, czyniąc z tej rozprawy wyjątkowe dzieło. Przeczyta je i zrozumie z satysfakcją nie tylko student pedagogiki czy kierunku nauczycielskiego, ale także każdy młody adept nauki, któremu nie powinny być obojętne odkrycia i dokonania minionych pokoleń, by nie wyważał już dawno otwartych drzwi siląc się na rzekomo własną oryginalność.

Nie mogę pominąć wydawniczego faktu, że niniejsza książka była pisana w pierwotnej wersji dla niemieckiego czytelnika i ukazała się w 2002 r. w nieco innej wersji nakładem Oficyny Boehlau w Kolonii-Weimarze i Wiedniu. Musiało upłynąć kolejnych trzynaście lat, by autor zdecydował się na polską edycję o bardziej rozbudowanych wątkach tematycznych, źródłowych, uwzględniających najnowszy stan badań. Potwierdza tym samym, że nad objętościowo małą książką pracuje się czasami latami, by wielkością swojej jakości wpisywała się w zakres lektur, których nie powinniśmy pomijać.

Rozprawa składa się z czterech studiów naukowych poświęconych ruchom: "nowej szkoły", "samorządów uczniowskich", "wiejskich uniwersytetów ludowych" oraz "przyjaciół dzieci". Każdy historyk, teoretyk wychowania oraz pedagog szkolny czy społeczny znajdzie w tej książce coś dla siebie, co wzbogaci źródłowo dzieje własnej subdyscypliny czy genezy i ewolucji placówek oświatowo-wychowawczych. Kto wie, może niektóre z ówczesnych procesów politycznych stają się dla obecnej władzy wzorem do naśladowania?

Książka M.S. Szymańskiego wzbudzi zapewne także interesującą dyskusję, bowiem nie z wszystkimi tezami autora czy jego wykładnią musimy czy możemy się zgodzić. Autor pominął w polskiej recepcji "Ruchu nowej szkoły" takie polskie odmiany szkoły eksperymentalnej, jak szkoły Planu Daltońskiego czy szkoły steinerowskie. Kiedy zaś wprowadza bardzo interesujące podsumowania zatytułowane "Rzut oka na czasy powojenne", to rzeczywiście wykazuje brak znajomości lektur, a zatem naukową krótkowzroczność. Wydawnictwo, niestety, nie zadbało o rzetelną korektę, toteż częściowo książka jest niestaranna, gdyż w wielu miejscach brakuje przypisów. zdarzają się błędy w nazwiskach (np. Krick zamiast Krieck).

To wydawca powinien dopilnować, by o przywoływanych osobach w tekście z racji ich przejścia do świata zmarłych nie pisać w czasie teraźniejszym z zaznaczeniem w nawiasie jedynie daty urodzenia, bo jest to - jak na esej historyczny - podstawowy błąd (mam tu na uwadze chociażby Ericha Dauzenrotha czy Aleksandra Lewina). Pierwszy film fabularny o Januszu Korczaku nakręcił nie Andrzej Wajda ale Aleksander Ford!

Szkoda, że M.S. Szymański wzmiankuje o Czerwonym Harcerstwie, a zupełnie nie dostrzega nieprawdopodobnie silnego i osadzonego interpretacyjnie w najnowszej wiedzy z nauk pedagogicznych i psychologicznych w tamtym czasie ruchu harcerskiego, a Prawo Harcerskie określa mianem "dziesięciu przykazań". Akurat polskie harcerstwo miało więcej wspólnego z niemieckim skautingiem niż Czerwone Harcerstwo. Czyżby zadecydował tu o przywołaniu tej mało znaczącej organizacji lewicowy sentyment?

Niezależnie od tych uchybień, gorąco polecam tę publikację nie tylko dlatego, że - jak pisze jej Autor - "wiedza (nawet ta elementarna) i świadomość historyczna polskich studentów - podobnie zresztą, jak i niemieckich - pozostawiają wiele do życzenia". (s. 236) Najwyższy czas zgłębiać wyjątkowe dokonania polskiej pedagogiki i jej klasyków oraz mało znanych nowatorów, by przełamać stereotyp sprofanowanej ideologicznie i politycznie wiedzy, która miała czy ma służyć tylko i wyłącznie albo praktykom, albo sprawującym władzę.

03 grudnia 2016

Międzynarodowość konferencji międzynarodowych


W znakomitym filmie komediowym Stanisława Barei i Jacka Federowicza pt. "Poszukiwany, poszukiwana" jest jedna z kultowych już scen, w której "profesor" (w tej roli jest Mieczysław Czechowicz) tak tłumaczy się przed gosposią (gra ją Wojciech Pokora) z pędzenia bimbru:

"Ja pracuję nad doniosłym wynalazkiem! Chodzi o potwierdzenie procentu cukru w cukrze w zależności od podziemnego promieniowania na tym terenie. Bo na przykład w jednym sklepie na półkach po rocznym leżeniu cukier ma 80% cukru w cukrze, a w drugim sklepie ma 90% cukru w cukrze, a sacharyna to ma w ogóle 500% cukru w cukrze. A dzięki mojemu wynalazkowi dojdzie do tego, że w ogóle nie trzeba będzie sadzić buraków na cukier, tyle będzie cukru w cukrze."

Ten cytat doskonale oddaje dylemat, z jakim muszą zmierzyć się nauczyciele akademiccy, których osiągnięcia naukowe mierzone są parametryczną oceną. Władze jednostek akademickich słusznie oczekują od nich, że podając w wykazie udziału w konferencjach międzynarodowych przeprowadzą dowód dotyczący tego, ile międzynarodowości było w międzynarodowej konferencji.

Może bowiem być tak, że w tytule konferencji jest stwierdzenie o jej międzynarodowym charakterze: "Międzynarodowa konferencja...", albo "Międzynarodowe seminarium naukowe...", albo "Międzynarodowy kongres ...", ale w rzeczywistości obcokrajowców - bo o nasycenie nimi programu debat tu chodzi - było tyle, "co kot napłakał".

Jak to jednak sprawdzić? Byłem kilka dni temu na Konferencji Międzynarodowej, a w programie znalazło się kilkanaście osób z zagraniczną afiliacją. W sali obrad ich nie widziałem, w kuluarach z nimi nie rozmawiałem, bo podobno pojechali na zakupy, czy może organizator zorganizował im wycieczkę do stolicy itp. Czy zatem mam prawo napisać w swoim sprawozdaniu, że uczestniczyłem w konferencji międzynarodowej? Ile musi być cukru w cukrze? Ilu obcokrajowców musi być wśród obecnych w czasie obrad obcokrajowców, żebym mógł ze spokojem własnego sumienia odnotować ich międzynarodowy charakter?

Ktoś powołał się na jakiś ministerialny standard, jakoby o międzynarodowości konferencji miał świadczyć udział w niej co najmniej 30 proc. zagranicznych gości. Czy chodzi tu o udział czynny , czy może także lub wyłącznie bierny? A jak tymi zagranicznymi uczestnikami debaty są Polacy, którzy czasowo przebywają poza granicami kraju, to też mam ich liczyć jako zagranicznych gości?

Czy przysłowiowa "ilość cukru w cukrze" musi być zaznaczona w programie międzynarodowej konferencji czy też mam załączyć kopię "Listy obecności" pozyskaną z Biura Konferencji a poświadczoną podpisami osób, że istotnie przyjechały z innych krajów i zarejestrowały się na konferencji? Czy będzie to równoznaczne z tymi, którzy przyjechali, ale odsypiali w hotelu długą podróż, nie chciało im się referować, albo nikt ich nie słuchał, gdyż mówili w niszowym języku obcym?

Jak rozwiązać ten dylemat? Być może bardziej międzynarodowa jest ta konferencja, w której uczestniczy 3 zagranicznych, ale za to wybitnych naukowców, aniżeli ta z udziałem 30, ale będących początkującymi naukowcami czy studentami. Jak to rozstrzygać?

Czy mamy kierować się stosunkiem liczby osób z kraju, które są w programie, przyjechały i zreferowały swój temat do przybyłych obcokrajowców, także odnotowanych w programie konferencji, ale nie zabierających w trakcie jej trwania głosu? Czy dopiero od jednej trzeciej tych proporcji liczy się międzynarodowość, czy może wystarczy jedna czwarta zagranicznych gości?

Rozumiem i w pełni akceptuję troskę władz jednostek akademickich o to, by nauczyciele akademiccy nie "wciskali kitu" do swoich sprawozdań. Tylko jak to udowodnić, że tego "cukru w cukrze" było mniej lub tyle, ile trzeba?

02 grudnia 2016

E(x)plory dla młodych badaczy


Fundacja Zaawansowanych Technologii jest organizatorem Konkursu Naukowego E(x)plory, który obejmuje różne projekty z fizyki, informatyki, chemii czy nauk przyrodniczych.

E(x)plory to niezwykły konkurs naukowy dla młodzieży w wieku 13-20 lat, w ramach którego można zgłaszać do 29 stycznia 2017 roku pomysły z różnych dziedzin naukowych. Udział w konkursie jest bezpłatny. Jego główną ideą jest wspieranie zdolnych, młodych naukowców w realizacji innowacyjnych projektów naukowych, a także docieranie do szerokiego grona odbiorców, promowanie kultury naukowej i wzbudzanie naukowej ciekawości świata.

W ten sposób Fundacja zamierza łamać stereotyp, że nauka jest nudna. Im lepiej będziemy popularyzować innowacyjne badania, rozwijać potencjał i pomysły młodych ludzi, tworzyć nowoczesne technologie, tym szybciej Polska zacznie ubiegać się o wyższy status w gronie państw innowacyjnych, a młodzi badacze i konstruktorzy uzyskają należne im uznanie i gratyfikacje.

Jak piszą pomysłodawcy i organizatorzy Konkursu:

E(x)plory to możliwość zdobycia nagród finansowych dla laureatów – nawet 10 000 zł, nagród rzeczowych dla nauczycieli i bonów edukacyjnych dla szkół. Najlepsi młodzi naukowcy będą reprezentowali Polskę na najbardziej prestiżowych zagranicznych konkursach naukowych dla młodzieży, między innymi w USA, Rumunii i Holandii. Uczestnicy Konkursu Naukowego E(x)plory mogą również wziąć udział w stażach badawczo-rozwojowych, które odbywają się w działach badawczo-rozwojowych firm technologicznych oraz instytucjach naukowych.


Ubiegłoroczna edycja E(x)plory cieszyła się ogromnym zainteresowaniem. Do Konkursu Naukowego zgłosiło się ponad 200 najzdolniejszych młodych uczniów z wszystkich regionów Polski, a nasi laureaci zdobyli nagrody na największych światowych konkursach naukowych: Intel ISEF w USA, Infomatrix w Rumunii oraz INESPO w Holandii.

Regionalne Festiwale E(x)plory oraz Finał E(x)plory, który odbył się w Gdyni odwiedziło ponad 4 000 gości, którzy wzięli udział w ponad 90 warsztatach, pokazach naukowych i wykładach. Festiwal wsparło również ponad 60 partnerów ze świata biznesu, mediów i jednostek naukowych.




Mam nadzieję, że powyższy konkurs zainteresuje zdolną młodzież, nauczycieli, a nie TVP1 czy inne służby. Przyznam szczerze, że nie badałem biografii członków Zarządu Fundacji i nie zamierzam tego czynić. Ogromnie cieszy mnie ta inicjatywa.

(źródło: fotografia i warunki konkursu od Fundacji Zaawansowanych Technologii)