18 września 2016

Gregory Bateson w Polsce - humanista znany a ponoć niedoceniany


Wydana pod redakcją Moniki Jaworskiej-Witkowskiej i Lecha Witkowskiego pokonferencyjna monografia zbiorowa pt. „Humanistyczne wyzwania ekologii umysłu: Gregory Bateson w Polsce” jest znakomitym przykładem na to, jak w ponowoczesnym świecie warto prowadzić dyskusję na temat idei, koncepcji humanistów XX wieku, których dzieła nadal są nieobecnymi dyskursami w naukach humanistycznych i społecznych. Przynajmniej tak chcieliby redaktorzy tego tomu i zarazem autorzy zawartych w nim własnych analiz.

Wydany u nas przed dziesięciu laty przekład jednej zaledwie książki brytyjskiego antropologa kulturowego - Batesona pt. Umysł i przyroda: jedność konieczna” nie został zauważony przez naukowców, głównie – jak sądzę - z tego powodu, że nie da się jego myśli sprowadzić do jednej, konkretnej dyscypliny naukowej. Nie jest to bowiem ani filozofia, ani psychologia, ani socjologia, ani ekologia, ani medycyna, ani kognitywistyka, ani…, gdyż jego podejście do wszechświata, a w nim człowieka jest inter-i transdyscyplinarne.


Chcąc zatem wprowadzić dzieła tego uczonego do akademickiego dyskursu trzeba wykonać pierwszy krok, jakim jest – z braku tłumaczeń czy nawet recepcji jego wszystkich rozpraw - rekonstrukcja życia i dokonań twórczych. Tego zadania jednak nie wykonano jeszcze w Polsce, także nie wpisuje się w nie niniejsza książka, chociaż jest kluczowym zaczynem do podjęcia się rzetelnych studiów w tym zakresie.

Te jednak powinny być na dalszych etapach realizowane autorsko, a nie – tak jak w tym przypadku – zbiorowo, bowiem uczestnicy debaty w kraju zredukowali recepcję prac Batesona do tylko sobie znanych, w dodatku nielicznych jego publikacji, toteż otrzymaliśmy postmodernistyczną mozaikę zachęcającą pasjonatów myślenia systemowego, holistycznego do nadania mu dzieła sztuki.

Trafnie zatem Witkowscy otwierają swój tom szkicem pt. „W oczekiwaniu na przełom recepcyjny Batesona w Polsce” wyrażając oczekiwanie: (…) że w prezentowanej książce udało (…) się zebrać i zaprezentować istotny rys aktualnego stanu recepcji Batesona w Polsce (…), a przede wszystkim prace tu przedstawione dowodzą – po raz pierwszy w takiej skali w Polsce – że ten niezwykła postać badacza i autora, gdzie indziej od dawna uchodzącego za klasyka ogromnych obszarów humanistyki, powinna znaleźć należne sobie miejsce w podręcznikach i innych przejawach prac badawczych i analiz w polskich rozważaniach humanistycznych i w naukach społecznych. (s.19)

Absolutnie redaktorzy tomu mają rację, że do tej pory nikt nie podjął się wielodyscyplinarnego oglądu i wglądu w koncepcję Batesona czy jego wybrane idee, toteż warto ten nurt badań kontynuować. Mnie najbardziej zainteresowała recepcja myśli Batesona w edukacji czy dla edukacji, którą zapowiadał rozdział Moniki Jaworskiej-Witkowskiej oraz liczne rozprawy w ostatniej części tej książki.

Podjęta szeroka, transwersalna analiza „ekologicznej humanistyki” - wciąż przecież niszowego autora w świecie - nad potrzebą dokonania obrachunku z jej recepcją, nie mogła być w pełni zrealizowana, gdyż należałoby przeprowadzić badania z zakresu historii współczesnej psychologii, w tym filozofii psychologii i pedagogiki (humanistycznej o orientacji integralnej, holistycznej). Tego w tym tomie zabrakło, toteż nieuprawnione są oceny i imperatywy typu:

O tym, jak bardzo szkoda, że pedagodzy w Polsce, w tym sami nauczyciele, nie mają w zwyczaju znać tej książki („Umysł i przyroda” – dop.) niech świadczy fakt, że książkę Bateson kończy pytaniami o to, czy w systemie uczelnianym potrafimy zdobywać się na działania wspierające jego uczestników: studentów administrację i personale kształcący i „które przywrócą naszemu systemowi właściwą synchronizację lub harmonię między rygorem a wyobraźnią” oraz pada ostateczne pytanie, jako wyzwanie otwierające dopiero problem: „Czy jesteśmy mądrymi nauczycielami?” Oto dowód jak bardzo niesłusznie książka Batesona już prawie dwadzieścia lat dostępna w przekładzie nie należy do kanonu lektur w systemie oświaty, ani nawet w kształceniu akademickim pedagogów. Nadal pozostaje zgubionym u nas ogniwem inspiracji dla teorii i praktyki edukacyjnej (…) (s. 29)

Słusznie jednak M. Jaworska-Witkowska odnosi się pod koniec swojego artykułu - po części samokrytycznie - do stanu własnych dokonań w tym zakresie, zachęcając innych do kontynuowania badań. Byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby jednak stawiający tego typu diagnozy zaczęli od siebie i napisali, że oni sami nie zauważyli dotychczas tej książki, mimo że jej przekład jest od 20 lat w Polsce, ale za to teraz, po dogłębnych studiach są przekonani o jej wyjątkowej wartości.

M. Jaworska-Witkowska uważa, że zawarte w jej rozdziale (…) uwagi dowodzą, jak bardzo rozmaite środowiska w polskiej przestrzeni akademickiej (pedagogów, psychologów, epistemologów) nie są świadome takich dokonań, ani tym bardziej nie są w stanie należycie z nich korzystać. Kończę więc ten skrótowy przegląd uwagą po części krytyczną i samokrytyczną, z nadzieją, że realizacja naszego projektu Batesonowskiego w kolejnych odsłonach przyniesie istotną tu zmianę recepcyjną”. (s. 46)

Przywołuję te fragmenty głównie dlatego, żeby doktoranci nie nabierali podobnej maniery, kiedy nie przeprowadzają własnych, rzetelnych studiów nad istniejącym stanem recepcji jakiejś teorii czy idei, ale mają poczucie pewności na podstawie lektury kilku prac, że oto są tymi pierwszymi, którzy wyrwali nas z platońskiej jaskini niewiedzy. Często zdarza się młodym uczonym, że dla upełnomocnienia potrzeby podjęcia jakiegoś zagadnienia czy rozwiązania problemu badawczego należy stwierdzić, że ktoś – a jeśli nie ktoś, to oni na pewno - był tym pierwszym.

W humanistyce jednak nie ma zasady pierwszeństwa, jeśli za takowe uznajemy tylko nam dostępne źródła wiedzy lub pragniemy tworzyć historię jakiegoś pojęcia tak, jakby ono nie miało swoich prekursorów. Żadna z kategorii pojęciowych Batesona nie jest odkryciem matematycznym czy fizycznym, nawet gdyby dowieść, że spadło mu kiedyś na głowę jabłko.

Nie jest też uzasadnione stwierdzenie autorki tego tekstu szczególne zasługi w recepcji Batesona socjologa Baumana, kiedy pisze: „Wyręczył to pedagogów nie kto inny jak Zygmunt Bauman, a ostatnio wprowadził do analiz rekonstruujących historię myśli pedagogicznej Lech Witkowski (2014), co jest ciągle daleko niewystarczającą, wręcz wstępną fazą recepcji teorioedukacyjnych i dydaktycznych rozważań Batesona w Polsce.” (s. 29-30) Należałoby je pokazać chociażby w przypisie do rozpraw tego socjologa.(s. 36)

Idea Batesona nie pojawiła się po raz pierwszy w Polsce dzięki Witkowskim, ale w takim zakresie na pewno. Za to należą się wyrazy szczególnego uznania. Nareszcie ktoś skierował do przedstawicieli innych nauk zapytanie o znaczenie jego „ekologii umysłu” dla współczesnego jej odczytania. W okresie PRL żadna praca Batesona nie przeszłaby przez cenzurę, więc nie było ich recepcji w naszym kraju. To oczywiste.

Natomiast, gdyby dobrze poszperać akurat w literaturze pedagogicznej, to zanim jeszcze ukazał się u nas przekład powyżej wymienianej książki tego humanisty, do Polski przyjechał na moje zaproszenie, by wziąć udział w Międzynarodowej Konferencji „Edukacja alternatywna – dylematy teorii i praktyki” prof. Uniwersytetu Kassel Heinrich Dauber. Ten właśnie pedagog zapoznał 500 uczestników ówczesnej debaty - a brali w niej udział zarówno nauczyciele akademiccy, jak i nauczyciele twórczy szkolnictwa publicznego i niepublicznego - z modelem humanistycznego uczenia się uwikłanego w systemowe double-bind właśnie za Batesonem.

Wówczas poprosiłem Daubera o to, by zgodził się na wydanie jego książki, która ukazała się w dwóch tomach w Oficynie Wydawniczej „Impuls" w 1997 r. To był batesonowski przełom w edukacji i dla edukacji, ale… zupełnie niedostrzeżony przez autorów tego tomu czy innych pedagogów. Nie chodzi tu o przypisywanie komukolwiek niewiedzy czy niekompetencji, tylko o zwrócenie uwagi na osądy stanu dostępnej na dany temat wiedzy.


Zachęcam zatem do lektury przede wszystkim książki prof. Heinricha Daubera pt. „Obszary uczenia się w przyszłości. Perspektywy pedagogiki humanistycznej” w przekładzie – wówczas jeszcze doktor pedagogiki, a dzisiaj już profesor w Uniwersytecie Wrocławskim - Mirosławy Wawrzak-Chodaczek.

Warto zatem zacząć od tego, co już naprawdę jest w naszym kraju, poczytać i dalej prowadzić badania, ale nie z osobami, które - jak niektóre w tym tomie - z edukacją nie mają wiele wspólnego poza tym, że posługują się w swoich tekstach tą kategorią pojęciową. Doprawdy, niektóre rozdziały są nadymane wielosłowiem jak balon, ale w niczym nie wzbogacają ani pedagogiki, ani edukacji, a już tym bardziej troski o inne podejście do uczenia się. Wklejanie wyrwanych z kontekstu myśli Batesona bywa miejscami drażniące. Szczególnie ci, którzy w środowisku akademickim służą raczej paranauce, wyciągają z jego tekstów zdania, które pozwalają im samym przetrwać i prowadzić poradnictwo psychopedagogiczne.

Jak dla mnie interesujące są w tym tomie teksty na temat batesonowskiego podejścia do komunikacji oraz metakomunikacji Michała Wendlanda, Emanuela Kulczyckiego, Marka Hetmańskiego i Agnieszki Doda-Wyszyńskiej, analiza metalogii Adama Skibińskiego, o ekologii, ekosystemie i ekologicznym postrzeganiu świata Elżbiety Magdaleny Wąsik oraz o neurobiologicznych przesłankach ekologicznej dwoistości umysłu Ireneusza Kojdera. Przedstawicieli humanistycznych nauk o sztuce zainteresują w tym zbiorze rozprawy autorów odwołujących się do myśli Batesona, jak np. Izabeli Trzcińskiej o nowej duchowości, Aleksandry Jach o czarze i terrorze ekologii sztuki, Katarzyny Słobody czy o praktyce tańca Lisy Nelson w świetle batesonowskiej inspiracji.

Oczywiście, każdy znajdzie w tym tomie coś dla siebie, do własnych badań czy pogłębienia historii myśli humanistycznej. Najsłabsza jest, niestety, część rzekomo pedagogiczna czy adresowana do pedagogów, bo napisana niekompetentnie, częściowo powielająca już wcześniej opublikowane własne teksty, co nie najlepiej świadczy o akademickiej rzetelności autorów.

Zabrakło w tym tomie metasyntezy, ale zapewne dlatego, że jest to pierwszy krok ku dalszym studiom. Cieszy fakt, że Lech Witkowski już tłumaczy fundamentalną dla nauk humanistycznych i społecznych rozprawę G. Batesona pt. "Steps to an ecology of mind” z 1972 r.

Ufam, że wydawca będzie bardziej staranny niż ten, który wydał przywołany zbiór pod redakcją Witkowskich, gdyż niektóre teksty są na żenująco niskim poziomie językowym, czemu nie zapobiegł korektor (być może dlatego, że sam był autorem jednego z tekstów). Powinni to jednak wychwycić recenzenci wydawniczy. Tylko pośpiech związany z wydaniem tej publikacji może częściowo usprawiedliwiać liczne błędy gramatyczne. Warto przygotować drugie wydanie po rzetelnej korekcie, bo z książki zapewne będą korzystać naukowcy różnych dyscyplin.

Zachęcam do lektury oraz do refleksyjnej recepcji i recenzji tej rozprawy. Jak zwykle, z przyjemnością udostępnię łamy kwartalnika "Studia z Teorii Wychowania", jeśli otrzymam artykuły dotyczące batesonowskiej myśli dla teorii wychowania czy pedagogiki ogólnej.

17 września 2016

Wsiadł na koń i pędził we wszystkie strony naraz


Tą metaforą podsumowała prof. Maria Dudzikowa dyskusję po wykładzie na XXX Letniej Szkole Młodych Pedagogów KNP PAN prof. zw. dr hab. Krzysztofa Rubachy. Oddaje ona najlepiej problem nieuzasadnionego i niewłaściwego metodologicznie eklektyzmu ontologicznego, epistemologicznego i aksjologicznego w konceptualizacji, realizacji i interpretacji wyników badań w naukach humanistycznych i społecznych.

Krzysztof Rubacha poświęcił swój wykład - interpretacji wyników badań, która zaczyna się już na etapie ich konceptualizacji, prowadzenia kwerendy źródeł oraz studiowania literatury przedmiotu. Słusznie ostrzegał młodych uczonych przed pułapką bezrefleksyjnego a dosłownego traktowania opisywanych w podręcznikach z metodologii faz (ogni, etapów)
badań naukowych, których kolejność ma liniowy charakter.

Tak nie jest i być nie powinno, gdyż proces badawczy przebiega w ramach przeplatających się ze sobą ciągów działań - poznania i rozumienia zjawiska, problematyzacji, operacjonalizacji, analizy i interpretacji wyników badań. Dane empiryczne są nagie, niczym dopóty, dopóki nie są zinterpretowane.

Problematyzacja jest rzucaniem teoretycznego światła na rzeczywistość, która nas interesuje, co oznacza zarazem, że jakaś jej część będzie zasłonięta. jeżeli ktoś mówi, że musi najpierw napisać część teoretyczną dysertacji, to w istocie jest już w fazie konceptualizacji własnych badań. To nie jest przecież tylko kwerenda i analiza literatury. Konieczne jest w tej fazie pracy budowanie kryteriów analizy tekstów.

Po co analizujemy teorie x, y, z …? Właśnie po to, by ustanowić kryterium redukowania teorii naukowych ze względu na możliwość późniejszego analizowania danych empirycznych. Wielu studentów i doktorantów zaczyna od pytań badawczych, a nie od fazy poprzedzającej ich postawienie.

Problematyzacja przedmiotu badań powoduje, że wiemy w jakich kategoriach teoretycznych i jakim języku będziemy dokonywać opisu i wersyfikacji interesującej nas rzeczywistości. Na pytanie, czy powinniśmy trzymać się jednego nurtu teoretycznego czy też możemy być eklektyczni? - profesor stwierdził, że badacz może być w dwóch czy nawet trzech perspektywach interpretacji tych samych danych.

O ile na etapie konceptualizacji musi być spójny teoretycznie, o tyle na etapie analizy danych może brać pod uwagę różne perspektywy i nakładać na dane interpretacje pochodzące z różnych perspektyw. Zachęcał zatem do eklektyzmu programowego/pluralizmu eklektycznego pod warunkiem, że kierujemy się określonym kryterium wyprowadzanym z ram paradygmatyczny własnych badań.



Wykład wzbudził ożywioną dyskusję na temat niewspółmierności paradygmatów w naukach humanistycznych i społecznych. Jeśli chcemy skorzystać z powyższego podejścia badawczego, to kierując się nadzieją, że dzięki niemu dowiemy się czegoś ciekawszego, niż do tej pory było nam wiadomo o interesującym fenomenie. Powinniśmy dzięki temu lepiej odczytywać, rozszerzająco interpretować uzyskane dane empiryczne. Kryterium analiz jest bowiem czynnikiem tworzącym znaczenie, a nie tylko rozdzielającym znaczenia.

(fot. edyta Nieduziak)

16 września 2016

Dylematy wiarygodności w badaniach społecznych


Serię profesorskich wykładów dla uczestników XXX Letniej Szkoły Młodych Pedagogów KNP PAN zapoczątkował metateoretyczny wykład z metodologii badań w naukach społecznych i humanistycznych prof. zw. dr.hab. Jacka Piekarskiego z Uniwersytetu Łódzkiego pt. "Wiarygodność praktyki badawczej w warunkach korporatyzacji nauki". Wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa tej Uczelni monografia zbiorowa, która powstała w wyniku ubiegłorocznych debat uczonych właśnie na temat wiarygodności nauki. Nie będę tu zatem streszczał referatu Profesora, tylko nawiążę do kilku wypowiedzianych przez niego kwestii.

Tym razem łódzki pedagog społeczny zwrócił uwagę w swojej analizie na kategorię wiarygodności nauki. Wskazał m.in. na znaczenie wiarygodności jako:

1. coś godnego wiary, jako właściwość myślenia. Jeśli chcemy prawomocnie zawierzyć uczonym, to nie ma to sensu, bowiem musimy zwątpić w prawomocność tego zawierzenia. Myślenie nasze jest przecież niepełne, niekompletne.

2. reguła, a więc roszczenie do wiarygodności, które reguluje praktyki kulturowe, porządkujące sposób doświadczania praktyki moralnej.

3. atrybut, właściwość czegoś.

W praktykach tworzenia wiedzy, podporządkowywanych wizji akademickiej korporacji, warto odpowiedzieć na pytanie: Czy w toku prowadzonych badań jesteśmy w stanie respektować reguły moralne? Mówienie o prawdzie okazuje się bowiem kategorią wstydliwą, często naznaczaną naiwnością poznawczą. Żyjemy w epoce koniecznego relatywizmu, a więc polityzacji prawdy, wiarygodności, problemów uniwersalności. Prawda jest w tym ujęciu chwilowym brakiem podejrzeń, którego nie musimy się obawiać. Teraz jest radykalna polityzacja wszystkich kategorii poznawczych.

Ekspertyzacja nauki globalnej, kompetentnej w systemie planowania centralnego sprawia, że nauka jest wiarygodna wiarygodnością ekspertów. To na ekspertów ceduje się zaufanie. Trudno to jednak ocenić. Warto zabiegać by byli oni jak najlepiej zrozumiani.


Przyznaję tu racje Profesorowi, bowiem eksperckość nie jest u nas transparentna, czego najlepszym przykładem jest niejawny zakres treści opinii na temat czasopism, którym eksperci przyznali określoną liczbę punktów. Resortowy zespół nie ujawnia sposobów i argumentacji (uzasadnień), chowając się za jedynie mierzalnymi wskaźnikami.

Wiarygodność jest także mierzona miejscem jednostki naukowej w rankingu. Mówi się o nauce lokalnej, narodowej, ale i śmieciowej. Prof. J. Piekarski przywołał z różnych okresów czasu i państw wyniki badań, które potwierdzają niepokojące zjawiska. Z puli 5 mln art. naukowych - tylko 5 proc. zasługuje na czytanie. Jak wynika z badań nawet z tej puli zasługujących rzekomo na najwyższe uznanie artykułów jedna piata nie jest cytowana. Tym samym cała reszta ukazujących się w czasopismach publikacji z wysokim współczynnikiem cytowań, to są "śmieci".

Zanika wartość nauki. Już w latach 70. XX w. tylko 12 proc. naukowców respektowało normy badawcze. W USA ok.30 proc. naukowców przyznaje się do łamania co najmniej jednej z reguł obowiązujących w nauce. Niepokojąca jest cisza dotycząca nierespektowania warsztatowych reguł badań.

Przyjmuje się a priori, że opisane w podręcznikach z metodologii badań metody są wiarygodne same z siebie. Nikt tego jednak nie podważa, a mało kto zmienia czy doskonali. To sprzyja temu, że niektórzy badacze chowają się za metodą mając przeświadczenie bezpieczeństwa, kiedy stosują tzw. wiarygodną metodę. Dobór metod badań jawi się badaczowi jako rozwiązanie problemów diagnostycznych.



Tymczasem metoda badań - jak mówił J. Piekarski - nie powinna być kluczem tylko środkiem do poznania. Pedagodzy nie są w stanie uzgodnić nawet nazw metod, a co dopiero mówić o ogniwach badań. Postawione zostało ważne dla nas pytanie - Czy mamy do siebie zaufanie w nauce? Korporacja wymaga znawstwa, a nie mistrzostwa. Wiarygodność jest pozorowana chociażby w wyniku nabycia przez niektórych akademików certyfikatu (np. dyplom), by można było uprawiać określony typ praktyki naukowej. W pedagogice, socjologii, a nawet psychologii spotykamy się z naukowcami, którzy mają certyfikat samodzielności naukowej, ale nie są zaangażowane w naukę. Odcinają kupony od dyplomu - stopnia czy tytułu.

Coraz bardziej niepokojące staje się zjawisko destrukcji autorstwa w osiągnięciach naukowych. Prof. J. Piekarski pytał - Co się dzieje z regułą autorstwa, kiedy w nagłówku tekstu czytamy, że jest on wynikiem pracy np. 200 "autorów"? Autorstwo to jednak coś więcej, niż podpisanie się pod tekstem. Z tym wiąże się poświadczeni własną aktywności naukowej. Tak więc borykanie się z wiarygodności, to także radzenie sobie z własną niewiarygodnością.

Ważną kwestią było zaakcentowanie przez prof. J. Piekarskiego tego, że jesteśmy ofiarami i współsprawcami korporacyjnego terroru w szkolnictwie wyższym. Sprawca tego nie jest w stanie wykroczyć poza tę praktykę. Ofiara adaptacyjnie przystosowuje się z nadzieją, że uda się chwilowo przetrwać. Kto przetrwał, to zapewne skomentuje dzisiejszy wpis.

(fot. Edyta Nieduziak)