31 sierpnia 2016

Rozliczania z PRL ciąg nieskończony


Media upubliczniły oczekiwanie posła PIS - Jerzego Gosiewskiego, by przeprowadzić ostateczną lustrację środowisk oświatowych i akademickich. Do trzech ministrów (administracji, obrony i sprawiedliwości) poseł zwrócił się z zapytaniem, czy udało się przeprowadzić pełną lustrację i wyeliminować wszystkie osoby, które były współpracownikami SB. Natomiast do resortów oświaty i szkolnictwa wyższego zaapelował o zmianę prawa w taki sposób, aby możliwe było przeprowadzenie lustracji i wyeliminowanie z pracy w oświacie, nauce i szkolnictwie wyższym wszystkich osób, które w przeszłości były pracownikami lub współpracownikami służb bezpieczeństwa, ewentualnie członkami władz komunistycznych.

Minister edukacji Anna Zalewska nie powinna mieć żadnego problemu z odpowiedzią na pytanie o to, ilu jeszcze byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa oraz członków władz PZPR, SD i ZSL z okresu PRL pracuje w szkolnictwie publicznym? Wydaje się, że są już poza jego instytucjami, na emeryturze. Może jednak się mylę.

Jeśli jeszcze gdzieś są zatrudnieni, to zapewne w szkołach niepublicznych, prywatnych, gdyż w tych zatrudnia się osoby bez względu na wiek życia, o ile tylko są sprawne psychofizycznie. Na stan kadr w szkołach niepublicznych MEN nie ma żadnego wpływu. Ba, one mogą być jeszcze zatrudniane w strukturach władz czy instytucjach samorządowej oświaty, o czym przekonali się łodzianie, kiedy to SLD wszedł w koalicję z Platformą Obywatelską i zatrudnił b.SB-ka w Wydziale Edukacji. Ponoć - jak donosił "Dziennik Łódki" - szykowany był nawet na stanowisko kierownicze.

Natomiast tego typu działacze mogą być zatrudnieni w uczelniach wyższych (uniwersytetach, politechnikach czy akademiach) jako nauczyciele akademiccy, a może i w administracji. Zdaniem posła z okręgu olsztyńskiego (...) wskazane byłoby przeprowadzenie jej (lustracji - dop.) gruntownie wśród pracowników nauki i szkolnictwa wyższego, głównie na wydziałach humanistycznych. Dlaczego tylko na tych wydziałach?

Jak poradzi sobie z tym problemem minister J. Gowin, skoro w/w mogą być obecni i aktywni w wyższych szkołach prywatnych i w państwowych wyższych szkołach zawodowych na różnych stanowiskach, nauczycielskich lub administracyjnych? Chyba nie ma żadnych szans na wyeliminowanie ich z aktywności, bo ta może wygasnąć jedynie w sposób naturalny. A nie są te role dziedziczone?

Poseł J. Gosiewski zastanawiał się nawet nad tym, (...) czy pełna lustracja powinna objąć jeszcze inne grupy zawodowe", ale nie wiedzieć, dlaczego, odstąpił od tego pomysłu. Czyżby nie należało ich tropić w placówkach kultury i sztuki, w administracji państwowej i samorządowej, w ministerstwach, w biurach poselskich i senatorskich, w mediach publicznych i radach nadzorczych spółek z udziałem Skarbu Państwa czy spółek komunalnych, w sądach, policji, wojsku, w zakładach karnych, itd.? Edukacja jest wszędzie.

MEN nie odpowiedział na pytanie, czy zamierza zmienić prawo tak, by objąć wszystkich pracowników szkół lustracją. Przypomniał jednak posłowi, że już teraz każdy kandydat na dyrektora szkoły urodzony przed 1 sierpnia 1972 r. jest zobowiązany do złożenia oświadczenia lustracyjnego. I to dyrektor, jak pisze MEN, odpowiada za dobór kadry i kontrolę treści przekazywanych w szkole.



W 1998 r. na łamach ogólnopolskiego dziennika „Życie” wypowiadali się na temat dziedzictwa PRL w polskich uniwersytetach znaczący intelektualiści, których opinie poprzedzały przyjętą przez Sejm w okresie rządów AWS Uchwałę w sprawie potępienia totalitaryzmu komunistycznego. Znacząca była wypowiedź wybitnego socjologa Leszka Nowaka, który stwierdził m.in.:

Kto był tępym marksistą, pozostaje tępym liberałem czy zwolennikiem chrześcijańskiej nauki społecznej – cudów jeśli idzie o ludzki rozum nie ma: albo się go ma pod jakimkolwiek znakiem ideowym albo pod żadnym (…) Postulat zwalniania z uczelni miernot jest niewykonalny (…) bo oznaczałby, że AWS – a także, choć w znacznie mniejszym stopniu UW – musiałby dokonać selekcji wśród swych „naukowych reprezentantów” na uczelniach. (…) Wszelka operacja tego typu mogłaby uruchomić taki ogrom prywaty, nadużyć, a stąd i krzywd ludzkich, tak zepsuć atmosferę na pracujących resztką sił zabiedzonych uczelniach, że doprawdy nie warto jej podejmować. (L. Nowak, Miernoty na każdy ustrój, Życie 10 lipca 1998 s. 13)

Jeśli ktoś szuka innych argumentów, to może sięgnąć do wypowiedzi Zdzisława Krasnodębskiego, Antoniego Dudka, Ireneusza Krzemińskiego, Piotra Gontarczyka, Ryszarda Legutko, Zbigniewa Zaborowskiego, Adama Podgóreckiego, Jerzego Eislera czy Krystyny Śreniowskiej. To było gorące lato, w trakcie którego uczeni odpowiadali sobie i nam na pytanie, czy uniwersytety w Polsce, a szczególnie nauki humanistyczne i społeczne są skansenem PRL?

29 sierpnia 2016

Kto milczy - ten się zgadza, czy może jest tchórzem?




Już prawie 14 tys. osób podpisało petycję w obronie polskiej szkoły. Jej inicjatorem jest wprawdzie ZNP, ale - jeśli wczytać się w treść komentarzy - to przekonamy się, że ich autorami są nie tylko nauczyciele, działacze ZNP, a więc przedstawiciele oczywistej opozycji wobec rządu czy beneficjenci różnych form wsparcia finansowego w okresie rządów PO i PSL, ale także rodzice, dziadkowie, obywatele spoza zawodu nauczycielskiego. Treść zamieszczonej 14 lipca br. petycji jest krótka:


Przedstawione 27 czerwca 2016 r. przez minister edukacji Annę Zalewską "nowe" rozwiązania w edukacji oznaczają powrót do systemu sprzed 1999 roku, zupełnie nieodpowiadającego współczesnemu rozwojowi cywilizacyjnemu. My, jako rodzice, nauczyciele, samorządowcy, osoby, którym leży na sercu dobro dzieci, nie możemy wyrazić na to zgody! Jeżeli chcemy szkoły prawdziwie samorządnej, wolnej od indoktrynacji, musimy połączyć siły, pokazać nasz sprzeciw, zablokować działania szkodliwe, podyktowane wyłącznie politycznymi przesłankami!

Zamiast doskonalić obecny system oświaty, Ministerstwo Edukacji Narodowej, bez żadnych konsultacji, ignorując wyniki badań międzynarodowych, świadczących o wysokich osiągnięciach edukacyjnych polskich uczniów, postanowiło zburzyć struktury szkolnictwa. Zostawmy strukturę systemu oświaty w spokoju. Zacznijmy ten system wspierać i racjonalnie doskonalić, zamiast go burzyć. Będzie to dobra zmiana dla Ucznia, Rodzica, Nauczyciela, a także wszystkich osób i instytucji związanych z oświatą. BRONIMY POLSKIEJ SZKOŁY PRZED CHAOSEM!


Misją portalu "petycje.pl" jest wzmacnianie ruchów obywatelskich czy osób troszczących się o dobro wspólne. Petycje są publikowane w mediach każdego dnia, więc stworzenie petycji jest świetnym sposobem, na zwrócenie uwagi opinii publicznej i organów decyzyjnych. Czy kierownictwo PIS, a następnie MEN czyta tego typu petycje? Wątpię, chociaż kto wie, czy któryś z urzędników tego resortu nie monitoruje publikowanych w mediach opinii, protestów i/lub komentarzy.

Politycy powinni jednak zapoznać się z treścią zamieszczonych pod petycją komentarzami. Ona sama zajmuje trzecią pozycję wśród najbardziej popularnych, a to oznacza popieranych własnym podpisem (jawnym lub ukrytym). Na I miejscu jest petycja dotycząca: "Cofnięcia zmian personalnych w Programie Trzecim PR", którą podpisało 41 331 osób, na II - "Wspieramy polski rząd" - z poparciem 20 041 obywateli, a na III miejscu ta dotycząca obrony polskiej szkoły - 13 494 osób (dane sprzed 2 dni - być może dzisiaj liczba ta uległa zwiększeniu).


O braku zaufania i dzielności wśród podpisujących petycję świadczy fakt, że ok. 10 proc. sygnatariuszy zdecydowało się nie ujawniać swojego nazwiska w internecie. Tu widzę związek petycji ZNP z upominaniem się przez Aleksandra Kamińskiego o dzielność jako moralną wartość. Coś z tą dzielnością wśród Polaków jest nie tak, skoro ktoś popierając tego typu apel nie ma cywilnej odwagi podpisania się pod nim. Tym samym wystawia sobie świadectwo tchórza, ale kryjąc się za anonimowym wpisem uspokaja zarazem wysoką samoocenę.

Czyżby niektórzy sygnatariusze ulegli plotce, że po wakacjach rządzący przystąpią do wypełniania cel więziennych swoimi oponentami? Jeśli ktoś tak myśli, to niech odnajdzie na liście nazwisko znajomej czy znajomego i zapyta, jakich doznał szykan ze strony zwierzchników oświatowych czy samorządowych.

Aleksander Kamiński pisał w okresie okupacji w swoim znakomitym studium pt. "Wielka gra", że wśród „piekących” wprost cech narodowych Polaków na plan pierwszy wybija się – obok umiłowania wolności, dobroci i wielkoduszności – swoista niedomoga, jaką jest niepełna dzielność. Rozumiał przez nią obniżony poziom zaangażowania człowieka w działanie, które cechuje wygodnictwo, próżniactwo, słabość organizatorska, nierzetelność, niesłowność, niedokładność, powierzchowność w myśleniu i działaniu.

Niepełna dzielność to (...) nie tylko mięczakowatość naszych dusz, wywodzącą się z panującej w naszym charakterze dobroci, nie tylko brak twardości – płynącej z tego samego źródła, ale także brak wytrwałości, brak nawyku w przezwyciężaniu samego siebie . (A. Kamiński („J. Górecki”), Wielka Gra, Niezależne Wydawnictwo Harcerskie, Warszawa 1981, Wyd. III, s. 75)

Kamiński napiętnował niechlujstwo fizyczne i moralne, ordynarność, rozkład czy zakłamanie życia rodzinnego, towarzyskiego, społecznego, wszechwładne panowanie konwenansu, ostentacyjne miłosierdzie i ckliwą filantropię, sobkostwo i karierowiczostwo, wygodnictwo i snobizm. Gdyby dzisiaj żył zapewne powtórzyłby swoją diagnozę i niepokój o kondycję moralną Polaków. Człowiek wprawdzie jest w swej istocie lękliwy, gdyż instynkt samozachowawczy powstrzymuje go przed działaniem w sytuacjach zagrożenia, to jednak nie powinien poddawać się dramatowi o rosnącej skali trudności, ale zmagać się z samym sobą.

W wydanym po odwilży w 1958 r. zbiorze opowiadań "Narodziny dzielności" Kamiński skierował do czytelników pytania, które miały wzbudzać refleksję nad tą wartością. Pytał zatem o to:

Co to jest dzielność? Jaki czyn zasługuje na nazwę dzielnego, a jaki nie? Czy na przykład dzielność musi wypływać z siły fizycznej, czy też nie jest to konieczne? Czy może być dzielnym człowiek bardzo fizycznie słaby i niepozorny? Czy każdy przejaw ludzkiej odwagi, energii, przedsiębiorczości i pomysłowości zasługuje na to, aby go nazwać dzielnym? Czy może być na przykład dzielny oszust? Albo dzielny złodziej?

(...) Czy dzielność można w sobie rozwijać i wzmacniać? Czy człowiek na świat przychodzi dzielny lub pozbawiony dzielności, które może albo zaprzepaścić, albo też przez odpowiednie ćwiczenie i nawyki rozwijać?
(A. Kamiński, Narodziny dzielności. Opowiadania dla młodzieży, Wydawnictwo „Śląsk”, Katowice 1958,s 143-144)

Uformowanie przez nas dzielności jest tak samo trudne w czasach pokoju, jak bohaterstwo w czasie walki. Oczywiście, że sytuacja wojny jest wyjątkowa na tle niepodległego życia narodu, gdyż stwarza niebywałe okazje do działania właśnie ludziom dzielnym, śmiałym, o wielkiej sile ducha i patriotycznej ofiarności. Nie dotyczy to jednak wszystkich. W tak trudnych chwilach odsłania się też ludzkie tchórzostwo i małość wśród części zniewolonego społeczeństwa.

Efektem wychowania w dzielności jest m.in. nieuleganie opinii środowiska. Każdy z nas powinien wzmacniać w sobie i doskonalić poczucie własnej siły i odwagi, powinien swoje otoczenie przyzwyczajać do tego, żeby się liczono z każdym jego słowem. Twoja odwaga powinna się wyrażać na zewnątrz przez odważne zawsze mówienie prawdy. Kłamać i blagować – nigdy, albowiem blaga i kłamstwo są cechami tchórzów (Wielka gra", s. 59)

Jak sprawić, by tchórzostwa wśród Polaków było w czasie pokoju mniej? Dał przykład prof. Krzysztof Konarzewski. Może więc i inni odkryją swój pogląd na sprawę.

27 sierpnia 2016

Patologie w szkolnictwie wyższym w Polsce


Dr Jacek Stachowicz opublikował swoją dysertację doktorską na powyższy temat, lokując ów problem w latach 1990-2007. Swoje studium prowadził pod kierunkiem socjologa edukacji prof. APS dr. hab. Janusza Gęsickiego, który od szeregu lat zachęca swoich seminarzystów do odsłaniania prawdy o błędach i wypaczenia doby transformacji ustrojowej tak w szkolnictwie wyższym, jak i w szkolnictwie powszechnym.

Nie ukrywam podziwu dla tych badań, bowiem otwierają one z jednej strony przysłowiową "Puszkę Pandory", z drugiej zaś pozwalają przynajmniej dostrzec, jeśli nie zrozumieć, zakres rozwiązań prawnych i organizacyjnych, które przyzwalały na patologie, wdrażały je, utrwalały i sytuowały w coraz to nowych zakresach działań instytucjonalnej edukacji na wszystkich stopniach i poziomach kształcenia. Mamy zatem do czynienia z badaniami idiograficzno-eksplikacyjnymi, które odsłaniają cząstkę prawdy o złożonej rzeczywistości społecznej, która znajdowała swoje upełnomocnienie w decyzjach polityków i kryjących się za nimi lobbystów.

Sformułowany problem badawczy - W jakim stopniu patologie organizacyjne występujące w szkolnictwie wyższym w Polsce w latach 1990-2007 stanowiły skutek błędnych rozwiązań systemowych w sektorze akademickim? (s.8) - wyraźnie wskazuje na związek przyczynowo-skutkowy, który usiłuje się rozwiązać pozaeksperymentalnie. Czy można post factum ustalić taką zależność, to już jest inna, aczkolwiek równie istotna kwestia. W naukach społecznych podejmuje się takie zagadnienia właśnie po to, by z pewnego dystansu czasu i na podstawie analizy źródeł prawa oraz dzięki rekonstrukcji wtórnej danych empirycznych, w tym także statystycznych, przeprowadzić dowód w rozwiązywaniu problemu badawczego.

Autor redukuje swój problem badawczy do patologii organizacyjnych, bo dzięki temu nie musi poszukiwać innych zmiennych niezależnych. Tę zaś definiuje i określa jej znaczenie. Sformułowany problem badawczy ma jednak zależnościowy charakter sugerując już występowanie patologii na skutek błędnych rozwiązań systemowych. Te zaś stanowią zmienną globalną, która nie jest łatwa do operacjonalizacji, by można było uchwycić jej zaistnienie.

Autor tej rozprawy nie dociekał powodu, dla którego w pierwszych dwóch latach działania Sejmu kontraktowego (po Okrągłym Stole) w ciągu 111 dni od powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego jedną z 13 ustaw zmieniających ustrój polityczny, gospodarczy i społeczny była także Ustawa o szkolnictwie wyższym, a zabrakło w niej ustawy o systemie oświatowym, chociaż miały one sprzyjać tworzeniu zrębów państwa demokratycznego? Jakim siłom politycznym upadającego ustroju socjalistycznego zależało na tym, żeby akurat w szkolnictwie wyższym możliwe było równoległe do państwowego sektora tworzenie wyższych szkół prywatnych bez jakichkolwiek ograniczeń i bez jakiegokolwiek nadzoru nad ich powstawaniem oraz działaniem?

Siłą tą - jak wskazują na to historycy - były służby specjalne poprzedniego reżimu oraz nomenklatura PZPR, której pozwolono na uwłaszczeniu się na państwowym majątku z doby PRL i osadzeniu w strukturach akademickich w dużej części ludzi, którzy mogli dorabiać się wielkich fortun na wywołanej eksplozji łatwego dostępu do studiowania dla każdego, kogo tylko było na to stać.

Tak, jak można było kupić sobie prywatnie u stomatologa lepsza plombę, tak i bez jakichkolwiek progów egzaminacyjnych można było stać się studentem szkoły wyższej kształcącej na najmniej kosztochłonnych kierunkach studiów. Wystarczyła tylko kreda i tablica oraz wynajmowane w soboty i niedziele od szkół państwowych pomieszczenia czy zakupienie po zaniżonej cenie budynków likwidowanych zakładów pracy.

O tym autor tej książki nie pisze, a przecież po kilku latach transformacji ukazywały się pierwsze publikacje o skandalach i aferach związanych z walką założycielskich czy kanclerskich "gangów" o przejęcie milionowych kwot z tytułu pobieranego czesnego czy rozwijania wydziałów zamiejscowych nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami. Prasa donosiła i wygaszała na "czyjeś życzenie" publikacje o patologicznych w przestrzeni prywatnej szkołach wyższych m.in. w Łodzi, Warszawie, Rykach, Brzegu czy Łowiczu.

Jacek Stachowicz rejestruje w monografii podoktorskiej dane, które pozwolą historykom szkolnictwa wyższego na głębsze badanie tych procesów. Polecam tę rozprawę, gdyż jest ona dobrym początkiem do dalszych badań naukowych. Trudno, by młody doktorant poradził sobie w ciągu kilku zaledwie lat z ogromem danych, jakie przyszło mu analizować.

Wpadł zresztą w typową dla początkujących adeptów nauki pułapkę wishfull thinking, czyli takiego sposobu konceptualizacji własnych badań, który opiera się na wizji „negatywnego scenariusza” zanim jeszcze pozyska naukowe ku temu dowody. To jest typowe podejście w krytycznej pedagogice, by koniecznie wykazać negatywny skutek określonych rozwiązań w badanym systemie (w tym przypadku - szkolnictwie wyższym).

Główny problem badawczy brzmi u Stachowicza: "W jakim stopniu patologie organizacyjne występujące w szkolnictwie wyższym w Polsce w latach 1990-2007 stanowiły skutek błędnych rozwiązań systemowych w sektorze akademickim? Badacz zatem wie, że miały w tym okresie miejsce patologie organizacyjne w szkolnictwie wyższym oraz że były one następstwem błędnych rozwiązań systemowych. Pragnął jedynie określić stopień nasilenia się tej zależności, to znaczy - jak rozumiem - czy był on niski, średni czy wysoki.

To jednak wymagałoby badań empirycznych, zależnościowych, bowiem nie da się powyższej korelacji uchwycić w wyniku jedynie analizy treści, a w tym gotowych już wniosków instytucji kontrolnych takich organów centralnych jak Państwowa Komisja Akredytacyjna oraz Komisja Akredytacyjna Wyższego Szkolnictwa Zawodowego, Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów, Najwyższa Izba Kontroli i Rada Głowna Szkolnictwa Wyższego.

Każdy z tych organów miał inne zadania ustawowe, mimo że przedmiotem jego zainteresowań było tylko lub także szkolnictwo wyższe oraz pełnienie tylko i wyłącznie funkcji kontrolnej lub tylko i wyłącznie funkcji opiniodawczej. Te obszary działania szkolnictwa wyższego, które są dla jednego z organów priorytetowe, najważniejsze, kluczowe, to dla innego zupełnie nie mają one żadnego znaczenia. Najlepszym tego przykładem jest organizacja procesu dydaktycznego i funkcjonowania uczelni. O ile interesowała ona PKA i KAWSZ czy nawet NIK, o tyle nie była przedmiotem zainteresowania Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów.

W którymś jednak miejscu spotykały się ze sobą odsłony nieprzestrzegania prawa lub też wykorzystywania wbrew funkcjom założonym tych szkół braku określonych regulacji lub też ich nieścisłości, małej precyzji, być może nawet celowo stworzonych luk dla nieuczciwych podmiotów akademickich. Każdy, kto przeczytałby treść zgromadzonych przez autora tej pracy uchwał powyższych organów, napisałby ją zupełnie inaczej, gdyż możliwości odczytywania ich zawartości jest bardzo wiele.

Gdyby J. Stachowicz zapoznał się z regulacjami i artykułami krytycznymi na temat tego, jak funkcjonują w/w organy kontrolne i/lub opiniodawcze, to mógłby rzeczywiście odpowiedzieć na pytanie o zachodzące zależności między patologiami organizacyjnymi szkół wyższych a błędnymi rozwiązaniami systemowymi.

Niestety, nie odkrył tych zależności, a jedynie mógł wnioskować pośrednio o ich występowaniu. Sam nie badał ani sposobu i zakresu podejmowania uchwał przez np. Prezydium PKA, a tylko ten organ wystarczyłoby wziąć pod lupę, by stwierdzić, ile w nim samym jest patologii organizacyjnych, aksjonormatywnych i decyzyjnych. Mamy zatem znakomity początek, godny naśladowania trop dociekania patologii.

Nie wolno badaczom zapominać, że "ryba psuje się od głowy". Autor tej rozprawy skupił się na szkołach wyższych - uniwersytetach, politechnikach, prywatnych i państwowych wyższych szkołach zawodowych, wymieniając niektóre z nazwy własnej i wskazując na mające w nich miejsce dysfunkcje, a nawet przestępstwa. Jacek Stachowicz pisze o patologiach, ale już nie docieka powodów ich zaistnienia, wśród których jedną z wielu jest demoralizacja i lekceważenie prawa w strukturach władzy - MNiSW i PKA, które w istocie odpowiadają za ten stan rzeczy, bo go także współtworzyły.

Gratuluję promotorowi tej dysertacji prof. APS Januszowi Gęsickiemu, który doprowadził do powstania bardzo solidnej dysertacji doktorskiej. Czas na kontynuację tego typu badań, o znacznie głębszym charakterze i zakresie analizowanych zjawisk zgodnie z ściśle przyjętymi kryteriami.